Graalion

1+1

Wersja do druku

— Dalej, Evans, biegnij, biegnij! – krzyczał trener.
Max ładnym zwodem minął przeciwnika i nisko kozłując rzucił się do przodu. Kosz był już bardzo blisko. Wylądował całym ciężarem na jednej nodze rozpoczynając dwutakt, lecz nagle ktoś silnie wytrącił mu piłkę z rąk. Potoczyła się poza boisko. Max patrzył na nią z żalem, po czym odwrócił się dobrze wiedząc kogo zobaczy.

— Nie tym razem, Evans – chłopak stojący naprzeciwko niego uśmiechał się kpiąco.

— Kyle – Max patrzył na niego przez chwilę, po czym roześmiał się. – Jak ty to robisz? Jesteś przecież ode mnie niższy o pół głowy, a zawsze piłka jakoś sama skacze z moich rąk prosto w twoje.

— Hej, nie przejmuj się – Kyle podniósł rękę jakby chciał go poklepać po ramieniu, lecz nagle zmienił zamiar i tylko machnął nią uspokajająco. – Jestem po prostu dobry. Bardzo, bardzo dobry – roześmiał się.

— I bardzo, bardzo skromny – Max pokręcił głową z uśmiechem.

— Dobra, koniec na dzisiaj! – przerwał im głos trenera. – Pamiętajcie że w sobotę mamy mecz. Valenti, jeśli będziesz taki szybki tam jak dzisiaj, mamy naprawdę duże szanse. Ty, Evans, też nieźle sobie poradziłeś. Dobra, wszyscy do szatni! Widzimy się jutro na treningu!
Chłopcy powoli schodzili z boiska. Kyle dostrzegł na widowni Marię i uśmiechnął się do niej. Odpowiedziała uśmiechem i ułożyła wargi w "pośpiesz się". Skinął głową, po czym dogonił Maxa.

— Widzę, że Michaela znowu nie było – rzucił.

— Wiesz, że on nie lubi boiska – Max wzruszył ramionami.

— Mógłby ci chociaż pokibicować.

— Nie zaczynaj znowu.

— Hej, jesteś moim kumplem. I jestem pewien, że gdyby on był na trybunach, nie straciłbyś tak łatwo piłki.
Max nic nie odpowiedział. Nie musiał. Uśmiech jaki nagle pojawił się na jego twarzy mówił wszystko. Kyle spojrzał przed siebie i z uśmiechem pokiwał głową. Michael stał tuż obok zejścia z boiska do szatni. Wyglądał na znudzonego, opierając się o ścianę z założonymi rękami. Jego przymknięte oczy bacznie jednak wpatrywały się w Maxa.

— No, to zostawiam was samych – Kyle klepnął Maxa w ramię. – Cześć, Mike – rzucił mijając wysokiego chłopaka i wchodząc w krótki korytarzyk prowadzący do szatni.

— Nie nazywaj mnie "Mike" – odwarknął Michael. – Robi mi to zna złość, prawda?

— Jasne – Max pokiwał głową z uśmiechem. – Wie jak cię to denerwuje.

— Znowu próbował mi cię poderwać? – Michael skrzywił filuternie.

— Przecież mówiłem ci tysiąc razy – Max położył dłonie na brzuchu Michaela i łagodnie przyparł go do ściany. – On jest hetero – spojrzał Michaelowi z bliska w oczy i powoli, delikatnie pocałował jego górną wargę. – A poza tym – mruknął całując z kolei dolną – nawet gdyby nie był – jego palce przesunęły się z brzucha na pierś Michaela, głaszcząc jego tors przez cienki materiał – ja mam przecież ciebie.

— No właśnie – Michael objął Maxa i przyciągnął bliżej do siebie. – I nie zapominaj o tym – napomniał go, a jego oczy rzucały radosne błyski.
Pochylił się całując swego chłopaka. A ten radośnie oddał pocałunek.

— Hej, znajdźcie sobie pokój! – dobiegł Liz głos jakiejś dziewczyny.
Siedząca obok niej Maria zaraz wstała i spojrzała w stronę skąd dobiegł głos.

— Zazdrość to bardzo brzydkie uczucie, Tess! – krzyknęła.
Liz zauważyła, że Max zniknął już w korytarzyku prowadzącym do szatni, a Michael właśnie wychodził nie rzucając Tess nawet jednego spojrzenia. Nie usłyszała już jej odpowiedzi na słowa Marii, choć jakaś zapewne musiała nastąpić sądząc po cichym chichocie jaki dobiegł z tamtej strony. Jednak zapewne słyszały ją tylko koleżanki Tess. Harding nie była tak głupia, by wdawać się w słowny pojedynek z Marią. Liz uśmiechnęła się do siebie. Jej przyjaciółka przejechałaby po niej jak walec drogowy.

— Głupie pindy – burknęła Maria siadając.

— Mario – upomniała ją łagodnie Liz.

— No co? – Maria spojrzała na nią ze złością. – Mści się na Maxie, bo jego siostra zerwała z nią w zeszłym tygodniu.

— Tak, wiem – Liz kiwnęła głową ponownie zwracając wzrok na otartą na kolanach książkę. – Rzuciła ją dla jakiegoś typka z collage'u. Granta Sorensena czy Sorensona, jakoś tak

— Wiesz? – Maria spojrzała na nią z lekko zdziwionym uśmiechem. – A odkąd to Liz Parker interesuje się szkolnymi ploteczkami? Czyżbym o czymś nie wiedziała?

— Przecież w całej szkole o tym trąbili – Liz opuściła głowę i zdjęła okulary, by ukryć lekki rumieniec. To był jej problem – rumieniła się przy każdej okazji. – Zresztą ty sama mówiłaś mi o tym chyba ze trzy razy.

— No, może i tak – Maria wzruszyła ramionami. – Dobra, chodźmy. Poczekamy na Kyle'a na zewnątrz.
Maria wstała i zarzuciła torbę na ramię. Cierpliwie poczekała, aż Liz pozbiera swoje podręczniki i notatki, po czym ruszyły ku wyjściu.

— He he, no powiedz to, powiedz! – mówił Kyle patrząc na nią wyczekująco.

— Byłeś dzisiaj dobry – odpowiedziała Maria przewracając oczami.

— Tylko dobry? – nie dawał jej spokoju. – Bądź uczciwa chociaż względem siebie. Powiedz szczerze jaki byłem. No powiedz, powiedz!

— No dobra, byłeś świetny – przyznała. – Ekstra-świetny. Ekstra-super-świetny. Jesteś najlepszym koszykarzem na świecie. Zadowolony?

— Koszykarzem? Myślałem, że mówimy o naszym małym co-nieco dziś rano – powiedział Kyle udając zdziwienie, z kpiącym błyskiem w oku.

— Kyle! – krzyknęła Maria. Chciała go walnąć w ramię, ale w porę się odsunął. – Ale z ciebie świnia! – zerknęła nerwowo na Alexa i Liz. – Nie słuchajcie go. Nie wie co mówi.

— Proszę – Alex uniósł ręce. – Oszczędźcie nam tego. To co wyprawiacie ze sobą, gdy jesteście sam na sam, to już wyłącznie wasza sprawa. Miejcie tylko litość nad biednymi duszyczkami nie mającymi dziewczyny czy chłopaka i nie opowiadajcie o waszych ekscesach przy nas.

— Ale przecież ci mówię że nie było żadnych ekscesów – zachłysnęła się Maria. – Liz, proszę, powiedz mu.
Liz uśmiechnęła się.

— To prawda, Maria nic mi nie mówiła, żeby doszło do jakichś "ekscesów" – odpowiedziała zgodnie z prawdą. Maria rzuciła Alexowi dumne spojrzenie, ale Liz jeszcze nie skończyła. – Mario, a myślałam, że zwierzasz mi się ze wszystkiego – spojrzała na przyjaciółkę z udawanym smutkiem. – Jak mogłaś nie powiedzieć mi, że ty i Kyle ... naprawdę, zawiodłam się na tobie.

— Przecież nic nie było! – wrzasnęła Maria stając.
Paru ludzi obejrzało się na nią, ale nie zwróciła na to uwagi. Stała na chodniku i patrzyła tylko zła na Liz, która nie mogła się już powstrzymać i zaczęła się śmiać. Alex przyłączył się do niej. Kyle objął Marię od tyłu i przytulił. Nas początku pozostała sztywna i naburmuszona, ale w końcu się rozluźniła i wtuliła w jego ramiona.

— Zdrajczyni – pokazała Liz język.

— No no no, Liz, widzę że pod tą maską grzecznej dziewczynki potrafisz być całkiem wredna – rzucił Kyle z uśmiechem. – To był, rzecz jasna, komplement – dodał zaraz przepraszająco.
Liz odpowiedziała tylko uśmiechem.

— Chodźmy już – Maria pociągnęła za sobą Kyle'a. – A za to w "Crushdown" postawisz nam wszystkim po burgerze – zdecydowała rzucając Liz zdecydowane spojrzenie.

— Rodzice mi żyć nie dadzą – jęknęła Liz. – Wiecie jak się denerwują ...

— Dobra już, dobra – przerwała jej Maria machnięciem ręki. – Niech będzie, że Kyle stawia. Za ten swój głupi "żarcik" – rzuciła swemu chłopakowi miażdżące spojrzenie.

— Ja?! – Kyle westchnął. – Dziewczyno, ty mnie zrujnujesz. Powiedz mi coś. Jestem najpopularniejszym chłopakiem w szkole. Mógłbym mieć każdą dziewczynę. Więc dlaczego chodzę właśnie z tobą?

— Bo tylko ja wytrzymuję twoje monstrualne ego – odpowiedziała Maria. – "Najpopularniejszy chłopak w szkole", ha, jeszcze czego. Ciesz się, że mnie masz, bo nie jesteś mnie wart.

— Nikt nie jest – rzucił Kyle wzruszając ramionami z ironią.

— Mówiłeś coś? – zapytała powoli Maria mierząc go groźnym wzrokiem.

— Powiedziałem, że nikt nie jest ciebie wart, bo jesteś najpiękniejszą, najmądrzejszą i najwspanialszą dziewczyną jaka kiedykolwiek stąpała po Ziemi. Twoja uroda rozświetla ciemności nocy swym anielskim blaskiem, a twój głos jest tak słodki jak śpiew słowika – odpowiedział bez mrugnięcia okiem i bez śladu ironii.
Marię nieco zamurowało i oblała się rumieńcem. Za ich plecami Alex spojrzał na Liz i przewrócił oczami. Liz uniosła brwi wskazując na niego brodą. Alex pokiwał głową z cierpiętniczą miną. Cóż, domyśliła się, że Kyle raczej sam tego nie wymyślił. Ale w końcu od tego są przyjaciele.

Kyle, obejmując Marię w talii, pierwszy wkroczył do kawiarni rodziców Liz.

— No proszę, to tutaj się wyrwali – Liz usłyszała mruknięcie Kyle'a.
Wraz z Alexem weszli do "Crashdown" zaraz za przyjaciółmi i Liz rozejrzała się, chcąc zobaczyć o kim mówił Kyle. Zaraz też ich dostrzegła. Przy jednym ze stolików pod ścianą siedzieli Michael i Max. Michael szeptał właśnie coś na ucho swemu chłopakowi, który słuchał tego z niedowierzającym uśmieszkiem. W końcu Max rzucił coś ze sceptycyzmem wymalowanym na twarzy, a usta Michaela, jakby w odpowiedzi na to, chwyciły delikatnie koniuszek ucha Maxa. Ten zaskoczony odruchowo odsunął głowę, zaś Michael złożył pocałunek na jego szyi. Tym razem Max nie protestował.

— Hej, gołąbeczki! – zawołał Kyle podchodząc z Marią uwieszoną jego boku. – Można się przysiąść czy wolicie zostać sami? Nie chcemy się narzucać.

— Za późno – rzuciła Maria przewracając oczami.

— Siadajcie – Max zapraszająco wskazał im ręką miejsca.

— Jasne, co się odwlecze, to nie uciecze – zgodził się z nim Michael, rzucając Maxowi kpiące spojrzenie. Wymowne spojrzenie.
Max lekko się zaczerwienił.
Całą czwórką dosiedli się do nich. Rozmowa szybko zeszła na nadchodzący mecz. Liz wyłączyła się, a jej wzrok powędrował ku widokowi na zewnątrz, za szybą. Nie żeby Roswell miało wiele pod tym względem do zaoferowania. Szybko ją to znudziło i wróciła spojrzeniem do stolika. Michael obejmował Maxa i co chwila dodawał komentarze do tego co mówił Kyle bądź Max. Maria również wtrącała swoje trzy grosze. Liz uśmiechnęła się pod nosem. Wiedziała, że jej przyjaciółka trochę nieswojo się czuje w obecności tej pary (tzn. Maxa i Michaela), ale jak zwykle starała się nie dać tego po sobie poznać. Liz w myślach pokręciła głową. Niektórzy po prostu nie umieli przyjąć homoseksualnej pary jako czegoś oczywistego. Ale Maria przynajmniej się starała. Jej wzrok przeskoczył na Alexa. Odpowiedział jej znudzonym spojrzeniem i porozumiewawczym mrugnięciem. No tak, musiał się nudzić tak samo jak ona. Sportem nie interesował się nawet na komputerze. Zmarszczyła brwi w parodii karcenia go wzrokiem. Alex przewrócił oczami, ale spojrzał na pozostałych, przynajmniej udając że słucha. Liz zaś powróciła do widoku za szybą. Ludzie przechodzili w ogóle się nie śpiesząc, jakby w zwolnionym tempie. Podążając ku sobie tylko znanym celom. Powoli, bez pośpiechu. W końcu to Roswell, do czego tu się śpieszyć? Jej wzrok równie powolnie prześlizgnął się po wnętrzu kawiarni.

— ... Liz – dosłyszała swoje imię.

— Hmm? – spojrzała szybko mrugając na Maxa. – Przepraszam, chyba się zamyśliłam.

— Ma taką minę kiedy myśli o chłopakach – stwierdziła Maria z mściwą satysfakcją.

— Nie, wcale że nie – zaprotestowała Liz.
Cóż z tego skoro już zdążyła się zarumienić. A przecież naprawdę nie myślała o chłopakach. Ale teraz i tak nikt jej nie uwierzy. Rumieniec stanowił oczywisty dowód winy.

— Pytałem czy wiesz o której Courtney zaczyna zmianę – powtórzył Max uśmiechając się kpiąco pod nosem.

— Aa, tak – spojrzała na zegarek. – Za jakieś pół godziny. A co?

— Bo jak przyjdzie Courtney, to pewnie z całą paczką tych swoich przyjaciółek. Dowodzoną oczywiście przez Tess – Alex pokiwał domyślnie głową. – A zgaduję, że nasi przyjaciele nie mają dziś już więcej ochoty się z nią spotykać.

— Hej, nie boimy się Tess jeśli to sugerujesz – Michael spojrzał na niego ostro. – Chociaż rzeczywiście ostatnio zrobiła się nieznośna. Wiecie zapewne dlaczego?

— Isabel – Kyle pokiwał głową.
Max tylko westchnął.

— Czasami chciałbym, żeby moja kochana siostrzyczka uważniej dobierała sobie ... no wiecie – rzucił wzruszając ramionami.

— Nie martw się – Maria poklepała go lekko po ręce. Może nieco za ostrożnie i za delikatnie, ale jednak. – Niech no tylko Tess czegoś spróbuje w mojej obecności. Zmiotę ją z powierzchni Ziemi.

— Prawda, ona to umie – poparł przyjaciółkę Alex. – Przy niej nie musicie się obawiać złośliwości Tess. Język Marii jest o wiele ostrzejszy i potrafi ukąsić baaardzo głęboko.

— O tak, jej język to prawdziwy cud natury – potwierdził Kyle z uśmieszkiem jednoznacznie sugerującym co ma na myśli.

— Kyle, radzę ci się zamknąć – Maria spojrzała na niego z wściekłością. – Jeszcze raz powiesz coś podobnego, a możesz być pewny, że pójdziesz na studia jako prawiczek.
Michael, Max i Alex parsknęli śmiechem. Ludzie przy innych stolikach obejrzeli się zdziwieni, a oni rechotali i rechotali. Kyle spojrzał na nich speszony.

— No co wy – powiedział próbując się uśmiechnąć, co jednak nie za bardzo mu wychodziło. – Ona żartuje. Robiłem to już mnóstwo razy. Chyba jej nie wierzycie, co?
Liz nic nie mówiła, tylko z uśmiechem w kącikach ust obserwowała jak Kyle się miota. Nagle nowo wchodząca osoba przykuła jej wzrok, a uśmiech gdzieś zniknął.

— Hej, Max – Michael też ją zauważył. – Twoja siostra.
Piękna blondynka w krótkiej spódniczce z rozcięciem i w bluzeczce odsłaniającej brzuch obrzuciła wnętrze kawiarni szybkim spojrzeniem zza czarnych szkieł swych przeciwsłonecznych okularów. Jej wzrok zatrzymał się na stoliku brata, a na ustach pojawił się psotny uśmiech, ten sam za który połowa facetów w szkole dałaby się pokroić. Ruszyła ku nim powolnym zmysłowym krokiem, który wydawał się jednak u niej tak naturalny. Max westchnął cicho z rezygnacją. On wiedział, że Isabel nie próbowała w ten sposób nikogo prowokować, to był naprawdę jej naturalny chód i zawsze tak chodziła. Wiedział jednak, że wszyscy faceci patrzący teraz na nią myślą o tym samym. No, prawie wszyscy. Zerknął w bok i napotkał drwiące spojrzenie Michaela. On wiedział o czym Max teraz myśli. Max odpowiedział zakłopotanym uśmiechem. Michael spojrzał na Isabel, a w jego wzroku była tylko obojętność. Max zadrżał lekko, gdy ręka Michaela, którą obejmował Maxa, pogłaskała go delikatnie po szyi. Wtulił się w swojego chłopaka. Wiedział, że na niego zawsze może liczyć.

— Cześć – Isabel podeszła do ich stolika i zdjęła okulary. – Można klapnąć?

— Siadaj – rzucił Max.
Chwyciła krzesło stojące przy pobliskim stoliku i dostawiła je sobie.

— O czymże to dyskutuje mój ulubiony braciszek? – zapytała usiadłszy. – Coś widziałam że wesoło tutaj.

— Już tacy z nas weseli chłopcy – rzucił zgryźliwie Michael.

— I dziewczyny – poprawiła go Maria.

— A gdzie Grant? – rzucił Kyle popijając colę. – Trzeba go było przyprowadzić. Chyba facet jest na tyle honorowy, że wziąłby rachunek na siebie – westchnął smętnie.

— Grant to już historia – rzuciła Isabel wydymając pogardliwie wargi.
Wszyscy zrobili okrągłe oczy.

— Co?! – wyrwało się Liz.
Zaraz jednak pod wpływem ich spojrzeń się zarumieniła i wbiła wzrok w stół.

— Chodziłaś z nim niecały tydzień – oczy Maxa ponownie powędrowały ku siostrze. – A sam jeszcze przedwczoraj słyszałem jak mówiłaś jak to ci z nim dobrze.

— A teraz mówię, że to już przeszłość – Isabel machnęła obojętnie ręką.

— Czyli szukasz teraz nowej zdobyczy? A może by tak znowu Tess? – rzucił Michael szyderczo.

— Brrr – Isabel wzdrygnęła się. – Nie przypominaj mi o tej żmii. Przez jakiś czas nawet mnie bawiła, ale na dłuższą metę związek z nią był nie do zniesienia.

— Cała Izzy – rzucił cicho Max.

— Co to niby miało znaczyć? – Isabel spojrzała na niego ostro.

— Domyśl się – rzucił mierząc ją zimnym spojrzeniem.
Przez chwilę patrzyli na siebie w ciszy. Isabel uśmiechnęła się pierwsza.

— No już, spoko braciszku – wzruszyła ramionami. – Nie kłóćmy się.

— Racja. Pocałujcie się na zgodę i wszystko będzie cacy – zaproponował Kyle.
Rodzeństwo rzuciło mu chłodno-pogardliwe spojrzenie. Kyle wyszczerzył zęby w radosnym uśmiechu.

— Idiota – mruknęła Maria. – Jestem z idiotą.

— Kup sobie taką koszulkę – Alex mrugnął do niej żartobliwie.
Liz spojrzała na niego. To były jego pierwsze słowa od kiedy Isabel weszła do "Crushdown". Dobrze znała ten syndrom. Zawsze w pobliżu Isabel zapominał języka w gębie. Gdyby kiedyś został z nią sam na sam, pewnie dostałby ataku serca. Albo nasikałby w spodnie.
Drzwi do kawiarni otworzyły się nagle. Maria spojrzała w tamtą stronę i jęknęła zabawnie.

— No nie, a co on tu robi?
Liz podążyła za jej wzrokiem i uśmiechnęła się na widok Seana.

— Zapewne poczeka na Courtney – rzuciła wzruszając ramionami.

— Słowo daję, nie wiem co on w niej widzi – marudziła Maria. – Albo ona w nim. Heh, w sumie są siebie warci.
Sean DeLuca zauważył kuzynkę i mrugnął do niej. Następnie podszedł do wolnego stolika i usadowił się przy nim.

— Przesadzasz – odezwała się Liz. – Sean nie jest taki zły. Do dziś pamiętam nasze bitwy na poduszki – roześmiała się.

— O – Kyle spojrzał na nią z zainteresowaniem. – Opowiadaj, opowiadaj.

— To nie to co myślisz – Liz przewróciła oczami. – Mieliśmy po pięć lat.

— No to już perwersja – skrzywiła się zabawnie Isabel.
Roześmieli się.

— Założę się, że będzie tak warował niczym pies czekając na Courtney – rzuciła Maria zerkając na kuzyna. – Jest beznadziejny, słowo daję.

— No nie wiem – Kyle przyciągnął ją mocniej do swego boku. – To nawet na swój sposób romantyczne. Nie chciałabyś, żebym ja tak na ciebie czekał kiedy zaczynasz zmianę?

— Nie! – Maria pokręciła głową. – I proszę cię, żebyś czegoś takiego nie odwalał. Rozumiesz?

— Przekonaj mnie – Kyle uśmiechnął się kpiąco.
Maria spojrzała na niego unosząc brwi. Chwyciła go za koszulkę i przyciągnęła do siebie. Jej usta odszukały jego i ich wargi odnalazły się w namiętnym pocałunku. Max i Michael spojrzeli na siebie i uśmiechnęli się. Alex przewrócił oczami. Isabel obserwowała całujących się z uśmiechem, czającym się gdzieś w kącikach ust. Kiedy Maria na wpół położyła się na ławie z wciąż całującym ją Kyle'm, Alex w końcu nie wytrzymał.

— Ludzie, znajdźcie sobie pokój czy coś – jęknął.
Cóż, siedział obok nich i Maria położyła się niemal na nim. Ale Liz jakoś podejrzewała, że nie to było przyczyną jego zirytowania. Kyle i Maria w końcu przestali się całować i wrócili do poprzednich pozycji jak gdyby nic się nie stało. Na zakłopotanych w każdym razie nie wyglądali.

— Do diabła, muszę sobie szybko kogoś znaleźć – mruknęła Isabel z nutką zazdrości w głosie.
Popatrzyła na ludzi przy stoliku. Alex niemal niedostrzegalnie wyprostował się na krześle. Jednak wzrok Isabel prześlizgnął się po nim obojętnie i zatrzymał się na Liz. Uśmiechnęła się znacząco, a Liz poczuła że oblewa ją ten przeklęty rumieniec.

— Nie miałabyś ochoty wybrać się ze mną gdzieś? – spytała ją Isabel zmysłowo. – Wiesz, do kina albo na lody? Na randkę, mówiąc wprost.

— No coś ty?! – odezwała się Maria zanim Liz zdążyła się choćby odezwać. Co nie znaczy, że zamierzała to zrobić. Siedziała głęboko w swej własnej otchłani skrępowania, a ściany jej więzienia przystrojone były ceglanym pąsem. – Przecież ona jest hetero.

— Na pewno? – Isabel spojrzała na Liz z kpiącym uśmiechem. – Bo kiedy patrzyła na mnie wydawało mi się, że w jej wzroku wyczytałam błysk sugerujący co innego.
Teraz wszyscy spojrzeli wyczekująco na Liz. Wydawało się niemożliwe, by zaczerwieniła się jeszcze bardziej, a jednak tak właśnie się stało. Chciała się zapaść pod ziemię, ta jednak pozostała nieczuła na jej milczące prośby.

— Jestem hetero – potwierdziła w końcu cicho, wbijając wzrok w stół.

— Cóż, szkoda – Isabel po chwili wzruszyła ramionami przerywając milczenie jakie zapadło przy stoliku.

— Chyba musisz poszukać kogoś innego – rzucił Alex z pozorną nonszalancją.

— Chyba tak – uniósłszy trochę głowę Liz zorientowała się, że Isabel wciąż na nią patrzy lekko zmrużonymi oczyma. Ponownie spuściła wzrok, a wtedy Isabel w końcu uwolniła ją z uwięzi swego spojrzenia i zwróciła się ku pozostałym osobom przy stoliku. – To chyba nie powinno być trudne, jak myślicie? – przeciągnęła się z leniwą zmysłowością.

— Alex, podnieś język z podłogi – do Liz doszedł szept Marii.
Tej uwadze udało się przywrócić wesoły uśmiech twarzy Liz. Poprawiając okulary ostrożnie podniosła wzrok. Nikt już nie patrzył wprost na nią, co przyjęła z ulgą. Pąs powoli schodził z jej policzków. Wystarczyło jednak przelotne spojrzenie Isabel, by znów wybuchł z poprzednią siłą. Liz zaklęła rozpaczliwie w duchu. To było takie krępujące. Czy naprawdę musiała się tak rumienić przy każdej okazji?

Dzwonek rozdarł ciszę szkoły, odbijając się przeszywającym uszy świergotem od ścian tego przybytku wiedzy. Drzwi od klas otworzyły się i bezwładna masa, zwana niekiedy "uczącą się młodzieżą", wytoczyła się na korytarze. Powietrze rozbrzmiało rozmowami, krzykami, śmiechem i tym podobnymi odgłosami charakterystycznymi dla szkolnej pauzy. Spora część młodzieży szybko opuściła budynek, starając się zdążyć nacieszyć przepiękną pogodą. Wśród nich znalazła się także Liz. Z podręcznikiem i plikiem notatek ruszyła, stąpając wśród trawy pyszniącej się żywą zielenią, ku staremu dębowi, próbującemu szeroką plątaniną gałęzi i konarów pochwycić lekki zefirek wiejący od południa. Ten jednak prześlizgiwał się zręcznie przez zastawioną pułapkę, kpiąc sobie z wysiłków potężnego drzewa. Liz szła nie rozglądając się, myśląc już o Rewolucji Francuskiej, o której wypracowanie zadała im przed chwilą pani Marino, nauczycielka historii. Nagle przystanęła. Z jej piersi dobyło się zawiedzione westchnięcie. Pod jej drzewem już ktoś był. Piątka uczniów, chyba z wyższej klasy, rozsiadła się tam dyskutując i żartując. Liz zagryzła lekko wargę w zamyśleniu. Ale cóż, nie było rady. Dziś musiała sobie chyba poszukać innego miejsca. Nagle czyjeś ręce otoczyły ją w pasie, pociągając ją nieznacznie do siebie, tak że Liz nie miała innego wyjścia jak oprzeć się o osobę za nią – a właściwie wtulić się w nią – by nie stracić równowagi.

— Cześć, słonko – zamruczał cicho znajomy głos.
Policzek Isabel dotknął ciemnych włosów Liz. Ta westchnęła zaskoczona, zbyt zdziwiona w pierwszej chwili by jakoś zareagować. Szybko jednak jej umysł zdał sobie sprawę z kilku rzeczy. Po pierwsze – że stała właśnie w objęciach najpiękniejszej dziewczyny w szkole, w dodatku znanej ze swych biseksualnych upodobań. Po drugie – że czuły uścisk, w jakim się znajdowała, nawet przy maksimum dobrej woli trudno uznać za niewinny. I po trzecie – że stali na środku trawnika obok szkoły, praktycznie na oczach wszystkich. Z nerwowym sapnięciem szybko uwolniła się z objęć blondynki i odwróciła się cofając się o krok. Tak, to była Isabel. Patrzyła na Liz z kpiącym uśmiechem.

— Spokojnie, Liz – rzuciła. – Tylko żartowałam. Ależ jesteś nerwowa.

— Przepraszam – Liz spuściła głowę zakłopotana.

— Nie przepraszaj – Isabel westchnęła z lekką irytacją. – Przecież nie masz za co.

— Tak, masz rację, przepr... – w ostatniej chwili ugryzła się w język.
Isabel roześmiała się.

— No, jeszcze zrobimy z ciebie ludzi. Hej, tak w ogóle to może mi się zdawało, ale chyba na początku ci się to spodobało. A może myślałaś że to jakiś facet?

— Nie – Liz spojrzała na nią wielkimi oczami. – To znaczy ... ja ... byłam tylko zaskoczona.

— No myślę – Isabel zachichotała. – Pewnie nieczęsto ktoś cię obejmuje. Co?

— Tylko mama – mruknęła Liz czerwieniąc się lekko.

— Nie mówię o takim obejmowaniu. Powiedziałabym nawet, że mówię o całkiem innym obejmowaniu – Isabel puściła do niej "oko", wywołując, oczywiście, jeszcze żywszy pąs na twarzy Liz. – Dziewczyno, ależ ty się rumienisz – pokręciła głową z rozbawieniem.

— Wiem – mruknęła Liz z przygnębieniem. – To strasznie denerwujące, ale nic nie mogę na to poradzić.

— Ależ nie, to nawet urocze – Isabel wyciągnęła dłoń i pogłaskała Liz po policzku nim ta zdążyła zareagować.
Następnie roześmiała się, mrugnęła do Liz i zawróciła ruszając w stronę szkoły, zostawiając Liz z kompletnym mętlikiem w głowie.
Bo kiedy Isabel ją obejmowała, Liz zdała sobie sprawę z czegoś jeszcze. Strasznie jej się to podobało.

Wersja do druku