Kath7 - tłum. Milla

Burn For Me (8)

Poprzednia część Wersja do druku Następna część

CZĘŚĆ 8

Zan zostaje z nią jeszcze przez godzinę. Jest zbyt wiele pytań, więc nie zdaje żadnego z nich. Zamiast tego siedzą w ciszy i odkrywa najpełniejsze poczucie bezpieczeństwa jakiego zaznała odkąd obudziła się nad brzegiem rzeki dwa lata wcześniej. Przed wyjściem ściska jej dłoń i mówi jej, że wyjaśni wszystko, kiedy ona wyjdzie ze szpitala. Pomimo lat, które spędziła czekając na niego, jest usatysfakcjonowana tym wyjaśnieniem.

Tej nocy nie nawiedzają jej koszmary. Śpi naprawdę spokojnie po raz pierwszy odkąd przyjechała do Nowego Jorku.

Dopiero rano zaczyna się zastanawiać jak to możliwe, że nóż nie wyrządził więcej szkód. Staje na krawędzi wanny w swoim szpitalnym pokoju, unosi koszulę i wpatruje się w idealną skórę swojego brzucha. Nie ma tam bandaża, ani żadnego znaku. Zupełnie jakby nigdy nie było żadnego noża. Marszczy brwi.

Kiedy Zan wraca, by towarzyszyć jej w drodze do domu, siedzi na krześle w pobliżu okna, wyglądając na zewnątrz. Nie odwraca głowy, wiedząc, że jeśli napotka jego spojrzenie, nie będzie miała odwagi zadać pytania, które musi zadać. "Dlaczego tu jestem"? Pyta cicho. "Wiem, że nie z powodu tego, co stało się w alejce."

"Nie," potwierdza Zan. "Dlatego, że się nie budziłaś. Baliśmy się, że może uderzyłaś się w głowę, kiedy upadłaś."

"My?" Pamięta, że wczoraj również zasugerował iż nie jest jedynym, który przywiózł ją do szpitala.

"Moje siostry i ja."

Pamięta jedną z jego sióstr z dworca autobusowego tamtego dnia. To uświadamia jej jak bardzo on się zmienił o tamtego czasu. W końcu odwraca się w jego stronę. "Brzmisz inaczej." Wie, że to dziwna rzecz do powiedzenia w takim momencie, ale to prawda. Jego akcent nie jest już tak zauważalny.

Zan opuszcza na moment oczy, po czym wzrusza ramionami. "Pracowałem nad tym. Chodzę do szkoły."

Marszczy lekko brwi. "Naprawdę?"

"Tak," mówi dalej. "Tamtej nocy... z Avą... ja po prostu nie chciałem, żeby ona dłużej czuła że musi to robić. Chcę mieć lepszą pracę, a żeby zarabiać więcej niż minimalną stawkę potrzebuję szkoły."

Wie, że chodzi mu o tamtą noc na dworcu autobusowym, ale i tak pyta, bo nie może w to do końca uwierzyć. "Zdecydowałeś, że chcesz lepszej pracy po tamtej nocy?"

"Tak."

Jego szczerość uspokaja ją z jakiegoś powodu. Decyduje się pójść za głosem instynktu i zaufać mu. W końcu przez te dwa lata instynkt jeszcze jej nie zawiódł. Ma przeczucie, że on wyjaśni zagadkę tego co się stało w alejce, kiedy zostaną sami.

Ma rację. Zaraz po tym jak zamyka za nimi drzwi swojego małego mieszkania, on odwraca się i mówi, "Musisz mieć dużo pytań."

Beth po prostu przytakuje, starając się zdecydować o co zapytać na początku. Kim jestem? Dlaczego nie jestem martwa? Dlaczego nawiedzałeś moje sny? Dlaczego tak czuję, kiedy jedyne co o tobie wiem to twoje imię?

"Zacznę od najprostszego," mówi Zan, kiedy ona dalej bezradnie się w niego wpatruje, niezdolna wybrać które pytanie ma zadać. "Znalazłem cię w alejce. Straciłaś dużo krwi, więc zabrałem cię tam gdzie mieszkam, żebyś mogła wypocząć i by upewnić się, że nic ci nie będzie. Kiedy się nie budziłaś moja siostra, Lonnie, powiedziała, że powinniśmy zabrać cię do szpitala."

"Dlaczego od razu nie zabrałeś mnie do szpitala?" pyta. "Musiałam być bliska śmierci." Przypomina sobie jak czuła wypływającą z niej krew. Wie, że on ma rację. Straciła jej dużo i szybko. Rana była głęboka.

Krzywi się lekko, po czym mówi pospiesznie, "Nie byłaś. Uleczyłem cię."

Wie, że ta rewelacja powinna być szokująca, ale nie jest. Z jakiegoś powodu w ogóle nie jest zaskoczona. Ale jako, że on zdaje się tego oczekiwać, pyta, "Co masz na myśli?"

"Mogę leczyć różne rzeczy," mówi, wzruszając ramionami. "Nie przeżyłabyś tyle, by dotrzeć do szpitala, więc nie miałem wyboru." Jest w stanie powiedzieć, że on czuje, że nie ma innego wyboru niż powiedzieć jej prawdę. Zastanawia się nad tym. Czy nie było by dla niego prościej po prostu zabrać ją do szpitala i nigdy więcej jej nie zobaczyć? Ona nigdy by się nie dowiedziała.

A jednak, oto on, mówi jej, że ją uleczył. A ona nie jest zaskoczona słysząc to.

Zamiast tego pyta, "Jak mnie znalazłeś?"

Porusza się niespokojnie. "Czasami bywam w tej okolicy. Widziałem jak weszłaś do alejki i kiedy nie wyszłaś, poszedłem za tobą."

"Chodzisz za mną?" Zastanawia się dlaczego to jej nie przeraża. Wie, że powinno, ale zamiast tego to sprawia, że czuje się bezpieczna, wiedząc, że on był niczym jej anioł stróż.

On przełyka, po czym śmieje się lekko, najwyraźniej zawstydzony. "Tylko parę dni. Zobaczyłem cię na ulicy. Znalazłem gdzie pracujesz i zbierałem się na odwagę by do ciebie podejść." Wzdycha. "Ostatnim razem nie spotkaliśmy się w najlepszych okolicznościach. Bałem się, że nie będziesz..." Urywa, nie jest niepewny, tylko ostrożny.

"Nie będę chciała cię widzieć?"

"No."

Zastanawia się jak to możliwe, że on jest zdenerwowany w jej obecności. Ona czuje się przy nim zupełnie przeciwnie. Ale przecież przez dwa lata jej sny o nim były dla niej ostoją. On nie może o tym wiedzieć. Z jego zachowania wynika jasno, że oni się nie znają, nigdy się nie znali.

A jednak, mimo wszystko ona go zna.

"Chciałam," mówi, mając nadzieję, że w ten sposób go uspokoi. Spogląda na nią, uśmiechając się lekko kącikiem ust, co wywołuje u niej łomotanie serca. "Nigdy o tobie nie zapomniałam."

Patrzą na siebie przez dłuższą chwilę. W końcu, on się odzywa, "Nie chcesz wiedzieć w jaki sposób cię uleczyłem?"

Dziwne, że o tym zapomniała. "Chcesz mi powiedzieć?" Ponieważ uświadamia sobie, że jeśli on nie chce jej powiedzieć, to jej to nie przeszkadza. Nie rozumie dlaczego jest taka chętna by jeśli chodzi o niego, ignorować to, co normalne.

"Chcę, żebyś wiedziała wszystko," odpowiada Zan, sam wydaje się zdumiony, że tak jest.

I po tym pierwszym wieczorze, ona wie.


* * *

"Robiłaś to wcześniej?" pyta Isabel.

Leżą na sąsiednich łóżkach w apartamencie Marii. Alex i Maria czekają w sąsiednim pokoju, nie chcąc ich denerwować, obserwując ich. Beth czuje jak serce wali jej w piersi, wie, że Maria i Alex to najmniejszy problem. Cały czas wspierali ją i czuje się w ich towarzystwie swobodnie. Prawdziwy kłopot polega na tym, że nie ma pojęcia jak zasnąć. Tak bardzo chce to zrobić i wie, że może minąć wiele godzin.

Jej mózg pracuje w zawrotnym tempie. Jest zbyt wiele do przetworzenia, zbyt wiele informacji. Mimo że poprosiła ich, by nie mówili jej nic więcej o niej dopóki nie odnajdą Maxa – nie chce by jej umysł był jeszcze bardziej zawalony, niż już jest – to co już wie, jest niemal przytłaczające. Jak ma się uspokoić na tyle, by zasnąć?

"Nie," opowiada Beth. "Lonnie nigdy nie próbowała. Poprosiłam ją, żeby tego nie robiła."

Przez dłuższą chwilę panuje cisza, po czym Isabel pyta cicho, "I wierzysz jej? Wierzysz, że nigdy tego nie zrobiła?"

Beth marszczy brwi patrząc na przyciemniony sufit. "Oczywiście, że jej wierzę. Dlaczego pytasz?"

"Po prostu wiem, co ja bym zrobiła," odpowiada Isabel.

"Lonnie nie jest taka," mówi lekko rozdrażniona Beth.

"Nie jest taka jak ja?" pyta lekko rozbawiona Isabel. To pierwszy raz, kiedy Isabel rozluźnia się w towarzystwie Beth. Od momentu, kiedy się spotkały, czuła, że siostra Maxa była bardziej zraniona przez jej powrót aniżeli cokolwiek innego. "Zawsze byłaś zbyt ufna Liz."

Beth uśmiecha się mimo woli. Zdaje sobie sprawę z ironii. Uwaga Isabel sprawiła także, że po raz pierwszy zaczęła się zastanawiać, czy czasem Lonnie nie wkroczyła nieproszona do jej umysłu raz czy dwa. No bo przecież, przyjaciółka Beth i Isabel takie same.

"Czy to w ten sposób ty dowiedziałaś się, że możesz mi ufać? Odwiedziłaś moje sny?" Ciągle nie wie jak dokładnie dowiedziała się o tym, że Max, Isabel, Michael i Tess są kosmitami. To pozostanie sekretem dopóki nie odnajdą Maxa, by mogła się skoncentrować na zadaniu. Ale czuje, że to pytanie nie ujawni zbyt wiele.

"Nie," odpowiada Isabel. Następuje długa przerwa, po czym kontynuuje, "Max zawsze czuł, że może ci ufać."

"I to ci wystarczyło?" To oszałamia Beth. Pamięta jacy źli byli Lonnie i Rath przez pierwsze miesiące po tym, jak Zan zdradził jej ich sekret. Ponownie marszczy brwi. W końcu nauczyli się ją lubić. Czy to kolejny dowód na to, że Lonnie odwiedziła jej sny?

"Oczywiście, że nie," mówi Isabel. "Ale on połączył się z tobą mentalnie i w ten sposób to potwierdził. Wtedy mu uwierzyłam."

Beth jest zmieszana. "Połączył?"

Znowu cisza zalega w ciemności, po chwili Isabel mówi, "Nigdy nie połączyłaś się z Zanem? Czy nie wspomniałaś, że on cię uleczył i w ten sposób się dowiedziałaś?"

"Tak." Wciąż nie wie do czego zmierza Isabel.

"On musiał się z tobą połączyć, żeby to zrobić Liz. Widział twoje wnętrze. Widział twoje myśli."

Czuje się jak idiotka, ale mimo wszystko musi to przyznać, "Nie mam pojęcia o czym mówisz."

"Tylko w ten sposób działają nasze moce. Musimy połączyć się mentalnie z drugą osobą. To znaczy, to jest oczywiste jeśli chodzi o Tess i mnie, ale to dotyczy również chłopaków. Michael na przykład może powalić każdego, ale jeśli chce zabić tą osobę, musi się dostać do jej głowy. To samo musiał zrobić Max, kiedy leczył. Kiedy leczy," poprawia się szybko, czas przeszły jest dla niej niczym klątwa teraz, kiedy ma nadzieję, że jej brat żyje.

"Z tego co wiem, to Zan nigdy tego ze mną nie zrobił," odpowiada Beth, marszcząc lekko brwi. Czy to kolejna rzecz, którą on przed nią ukrył? Widział co ma w głowie i nigdy jej nie powiedział? Czy to tylko kolejny dowód na to, że on przez cały czas wiedział kim ona jest?

"To nie jest jedyny sposób by się z kimś połączyć Liz," mówi ostrożnie Isabel, zupełnie jakby tak naprawdę nie chciała znać odpowiedzi na pytanie, które zaraz zada, ale mimo wszystko to robi, "Czy wy... to znaczy, wy nie...?" Nie jest w stanie skończyć pytania, ale Beth wie o co jej chodzi.

Przełyka, czując ukłucie winy. Bo oczywiście, poprzez potwierdzenie tego, przyzna, że zdradziła brata Isabel. "Tak," szepcze.

"W takim razie to w ogóle nie ma sensu," mówi Isabel ożywionym głosem, jakby mogła zlekceważyć wyznanie Beth. "Kiedy się kochasz... to się po prostu dzieje. Tacy już jesteśmy. Musi być jakiś powód, dlaczego się z nim nie połączyłaś."

Beth czuje się trochę słabo, nie jest nawet w stanie zrozumieć co mówi Isabel. Kiedy znajdą Maxa, jak on na to zareaguje, skoro nawet Isabel ledwo jest w stanie przyjąć do wiadomości prawdę, co do tego jak dalece oddała się Zanowi? Nie pamięta co to znaczy znać Maxa – dla niej on ciągle jest kimś, kto istnieje w świecie snów – ale, w jakiś sposób zdaje sobie sprawę z tego, że on będzie zrozpaczony. Ona czuje się zrozpaczona, a przecież nie pamięta kim byli dla siebie. Ale przecież, kiedy chodzi o Maxa, nauczyła się już, że wspomnienia nic nie znaczą. Ona po prostu wie. I to znaczy wszystko. Pamięta wszystko co dzieliła z Zanem, ale to już nie jest tak uspokajające i słodkie, jak było zaledwie dzień wcześniej.

"Nie będzie o to dbał."

Beth mruga w ciemności. "Co?"

"Liz zaufaj mi, jeśli on żyje, nie będzie o to dbał. On cię kocha." Isabel zrozumiała umęczoną ciszę, w którą zapadła Beth i jest dość miła, by ofiarować pocieszenie nawet, pomimo tego, że wewnątrz musi być zła. Bo przecież jak mogłaby by nie być? Beth wie, jak Lonnie zareagowałaby, gdyby ona zdradziła kiedyś Zan.

Postanawia nie zastanawiać się nad faktem, że pod wieloma względami już to robi, będąc tu z Isabel i mając zamiar szukać innego mężczyzny. To jest zbyt skomplikowane. W tej chwili to Max jej potrzebuje i ona nie może znowu go porzucić. Zan i wszystko co jego dotyczy, włączając w to nawet myślenie o nim, muszą po prostu poczekać.

Więc, zamiast tego, powraca do myślenia o mentalnym połączeniu. "A więc, czy połączyłam się z Maxem?"

Delikatne prychnięcie wyrywa się Isabel. "Cały czas." Beth zastanawia się dlaczego jej głos jest rozdrażniony, chociaż wydaje się to wymieszane z rozczuleniem. "Daję słowo, przez większość czasu wy dwoje odbywaliście prywatne rozmowy w swoich głowach. Wystarczyło, że na siebie spojrzeliście i już byliście straceni dla reszty świata."

Beth czuje ciepło, rumieniec pojawia się na jej policzkach. Chciałaby sobie przypomnieć! Odchrząkuje, po czym kontynuuje swoje pytania, starając się sprawić by pąk zrozumienia, który pojawił się w jej umyśle, rozwinął się w kwiat. "Więc, ty jesteś połączona z Alexem?" To pytanie jest prywatne i Beth nie ma wielkiej ochoty znać odpowiedzi, ale musi poznać wszystkie fakty dotyczące tego "połączenia", zanim wygłosi swoje hipotezy.

"Tak Liz," odpowiada Isabel, w jej głosie znów pojawia się nutka rozbawienia. "Alex i ja "łączymy" się. Jesteśmy ze sobą od przeszło pięciu lat."

"Czy możesz się łączyć z innymi osobami?"

"Jasne. Z Michaelem, Tess..." urywa, jakby zdając sobie sprawę do czego zmierza Liz. "Masz na myśli innych ludzi?"

"Tak."

"Mogę wejść do ich snów," odpowiada Isabel.

"Ale czy się z nimi "łączysz"?"

"Nie," szepcze Isabel. "Jak mogłam o tym zapomnieć? Langley wszystko nam o tym powiedział. To chyba jednak ma pewien sens. Staraliśmy się zapomnieć, że kiedykolwiek go znaliśmy. Ale nic dziwnego, że Zan nigdy się z tobą nie połączył."

Beth ma wrażenie, że rozgryzała już to, co przypomina sobie Isabel. "To dlatego, że Max zrobił to pierwszy, prawda?"

"Chyba tak," odpowiada Isabel, wydaj się zachwycona. "Wow. Tak naprawdę to nigdy nie wierzyłam w nic co mówił Langley, ale najwyraźniej w tej sprawie miał rację." Beth słyszy jak Isabel porusza się na łóżku, chwilę później zapala się światło. Beth mruga gdy oślepia ją nagła jasność, ale wkrótce zauważa, że Isabel płacze.

Beth szybko siada i patrzy z troską na drugą kobietę. "Co się stało?"

"Aż do teraz, nie do końca ci wierzyłam, ale teraz wierzę," odpowiada Isabel, uśmiechając się przez łzy. "Langley powiedział nam, że kiedy połączymy się z człowiekiem, tak długo, jak ten człowiek żyje nie będziemy w stanie połączyć się z innym. To samo w drugą stronę. Więc w zasadzie właśnie potwierdziłaś, że Max żyje." Kręci głową. "To ciągle nie tłumaczy jak Zan był w stanie cię uleczyć bez połączenia się z tobą, ale kto by się tym teraz przejmował?" Patrzy Liz w oczy. "Musimy go znaleźć. Musimy Liz."

"Myślałam, że po to właśnie tu jesteśmy," mówi jej zmieszana Beth. Nie jest tak podniecona przez to wszystko jak Isabel, ponieważ od momentu kiedy jego imię zostało wspomniane wiedziała, że Max ciągle żyje. Jest trochę zła, że Isabel jej nie wierzyła.

"Ty byłaś," mówi Isabel, w jej głosie słychać trochę poczucie winy. "Nie mogę powiedzieć, że ja też po to tu byłam. Tak naprawdę to chciałam się dostać do twojej głowy, żeby zobaczyć czy rzeczywiście jesteś Liz."

"Co?" wykrzykuje Beth.

Isabel wzdycha. "Przepraszam Liz. Jednak musisz zrozumieć. Byliśmy przekonani, że nie żyjesz od pięciu lat. Wiemy na pewno, że zmiennokształtni kosmici żyją na tej planecie. Po tym co się stało..." Oczy Isabel ponownie wypełniają się łzami. "Naprawdę trudno jest już komukolwiek zaufać."

Beth czuje jak jej serce wyrywa się do tej kobiety. Znowu przepełnia ją żal, że ci ludzie spędzili pięć lat rozpaczając z powodu jej śmierci, kiedy ona nie może sobie nawet przypomnieć dlaczego to robili. "Wszystko w porządku," mówi, mając nadzieję pocieszyć Isabel. "Czy teraz jesteś gotowa to zrobić?"

Isabel wyciąga rękę i chwyta dłoń Beth. "Tak. Jestem całkowicie gotowa sprowadzić mojego brata do domu. Dziękuję ci."

Beth wpatruje się w nią. "Za co? Nic jeszcze nie zrobiłam!"

"Owszem, zrobiłaś. Przypomniałaś mi jak to jest mieć nadzieję. Zapomniałam jak zawsze to robiłaś. Zdaje się, że pewne rzeczy się nie zmieniają."

Beth opuszcza oczy, znów przygniata ją poczucie winy. "Ale dużo się zmieniło Isabel." Myśli o tym, jak niedługo będzie zmuszona dokonać wyboru, o tym, że ten moment bliskości z Isabel może nie trwać długo. Bo co jeśli Max wróci i nie będzie chciał mieć z nią nic wspólnego? A jeśli tak się stanie to czy może po prostu wrócić do Zana tak, jakby nic się nie stało? Wątpi by którekolwiek z nich było w stanie to zrobić. Wątpi by Zan chciał być tym drugim wyborem i nie wydaje jej się by ona również mogła się tym dłużej zadowolić.

Wszystko się zmieniło. Wszystko się zmieni. I wreszcie Beth rozumie dlaczego bała się dowiedzenia się o "przedtem". Przeszłość to przerażająca opcja. Skupianie się na niej czyni przyszłość nawet jeszcze bardziej przerażającą.

"Liz." Beth podnosi wzrok, by spojrzeć w oczy Isabel. "Pewne rzeczy się nie zmieniają. Uczucia mojego brata do ciebie.... One się nie zmieniły. Obiecuję ci to."

"Isabel skąd możesz to wiedzieć?"

"Bo ty jesteś Liz," odpowiada po prostu Isabel. "Wszystko się zmieniło, ty się zmieniłaś, ale wciąż jesteś Liz. Jesteś wszystkim, czego on kiedykolwiek pragnął."

"Ale..." Beth czuje jak łzy napływają jej do oczu, zupełnie jak u Isabel. "Po wszystkim... Przecież ja żyłam z Zanem!"

"Nie Liz, wcale tego nie robiłaś," mówi jej Isabel. "To takie oczywiste. Każde z nas to widzi, włączając w to Zana. On to wie, Liz. Wiedział o tym od momentu, kiedy nas zobaczył i uświadomił sobie, że my cię znamy. Nie żyłaś z Zanem. Żyłaś z Maxem. W twoim sercu, on zawsze był Maxem. Może go tak nie nazywałaś, ale tym właśnie był. Dla ciebie."

Najgorsze z tego wszystkiego jest to, że Beth nie czuje się lepiej po tym co powiedziała Isabel, choć wie, że siostra Maxa chciała ją pocieszyć. To tylko sprawia, że czuje się gorzej. Bo wie, że Isabel ma rację. I wie też, że to oznacza, że ma przed sobą tylko jedną otwartą ścieżkę. Nie ma teraz wyboru i obawia się tego, co musi się stać.

Ponieważ bez względu na to, czy jej serce myślało, że Zan to Max czy nie, jej głowa postanowiła to zignorować. Jej umysł, czując się bezpiecznie po raz pierwszy od czasu rzeki, pozwolił sobie na związek z nim, mimo że jej serce mówiło jej na wszelkie sposoby – poprzez jej sny, poprzez jej wątpliwości – że to jest złe.

I nawet jeśli jej serce znało prawdę, serce Zna jej nie znało. Zan ją kocha i jego serce nie ma nic wspólnego z Maxem ani z Beth. Ona nie może kontrolować tego co on czuje i wie co on czuje. To się nie zmieniło. I dlatego najgorsze z tego wszystkiego jest to, że bez względu czy ona skończy z Maxem, czy nie i tak złamie serce Zanowi – i nie może zrobić nic by temu zapobiec.


Poprzednia część Wersja do druku Następna część