Kath7 - tłum. Milla

Burn For Me (7)

Poprzednia część Wersja do druku Następna część

CZĘŚĆ 7


Dwa lata mijają w okamgnieniu. Mając zwrócone pieniądze, udaje jej się znaleźć małe mieszkanie na Greenwich Village. Jest wielkości szafy, ale jest całe jej. Znajduje pracę w pobliżu, jako kelnerka w dużej i ruchliwej kawiarni. Jakim cudem wiedziała, że będzie w tym dobra, nie ma pojęcia, ale miała rację. Wkrótce jest dobrze znana w sąsiedztwie. Ma dobrą pamięć do szczegółów i klienci lubią, jak wita ich po imieniu, co znaczy, że jej napiwki są świetne. Zdaje sobie sprawę z ironii, że pamięta obcych ludzi, ale nie pamięta kim sama jest.

Mężczyzna z dworca autobusowego ciągle nawiedza jej sny. Wie, że to on, mimo że rano nie pamięta szczegółów. Po prostu budzi się, walcząc o oddech, zlana zimnym potem i wie, że on tam był, a jednocześnie nie. Że w swoim śnie jakoś go zawiodła i dlatego ją zostawił.

Czyta książki o snach i dochodzi do wniosku, że on reprezentuje jej utracone wspomnienia. Że rozpacza z powodu straty wcześniejszego życia i że on jest figurą symbolizującą jej przeszłość.

A jednak, pomimo strachu i smutku, które towarzyszą tym snom, wita je z ulgą. Doświadcza koszmarów i nie próbuje ich powstrzymać. Są jedyną prawdziwą rzeczą jaką ma. Życie, które dla siebie zbudowała, jakkolwiek zadawalające, to jednak jest samotne. Podjęła decyzję, by nie zbliżać się do nikogo, bojąc się, że bez pamięci, mogłaby pozwolić by jej wrogowie wkroczyli w jej życie. Chłopak z jej snów reprezentuje jej stratę, ale ona czuje też, że jest odnaleziona, kiedy go tam widzi. W prawdziwym życiu przez jeden moment, on był dla niej miły. Z nim, przez chwilę, czuła się bezpieczna. I dlatego, w jej snach, po prostu bycie z nim, jest pociechą.

Po pierwszych kilku miesiącach, przestaje wypatrywać go w każdym tłumie. W jakiś sposób wie, że nie ma takiej potrzeby. On i tak odwiedza ją co noc. Ale rozumie też, że sny są tymczasowe. Ma przeczucie, że pewnego dnia nastąpi zamiana. Znów go zobaczy.

Kiedy ten czas wreszcie nadchodzi, zdaje sobie sprawę, że jest na niego gotowa. Czuje ulgę, że czekanie wreszcie się skończyło. Nawet okoliczności nie są dla niej szokujące, mimo że wielu za takie by je uznało. Nic z tego nie jest nieoczekiwane.

Jest w alejce za kawiarnią, wyrzuca śmieci do puszki. Wyczuwa niebezpieczeństwo jeszcze zanim cokolwiek słyszy i dlatego już się obraca, kiedy zostaje chwycona od tyłu. Wpada na swojego napastnika, powodując, że traci on równowagę. Przez jedną, krótką chwilę, jest pewna, że to Pierce. Że w końcu ją znalazł. Ale kiedy nóż przeszywa jej ciało, wie, że to nie on.

Wie, że gdyby Pierce kiedyś ją znalazł, nie zabiłby jej szybko. O nie. On by się nie spieszył, sprawiając, że każda chwile prowadząca do jej końca, równoważyłaby wszystkie te lata, kiedy to się przed nim ukrywała. Nie wie, skąd to wie, ale jest tego pewna.

To nie Pierce. To wypadek. Kolejna zwyczajna tragedia w mieście, które jest ich pełne. Patrząc w twarz swojego napastnika, widzi, że on jest nawet bardziej zaskoczony niż ona przez to co się stało. Zamierzał ją zranić, ale nie tak. Później, Beth pamięta, że nic z tego jej nie zaskoczyło. Wie, że to co się stało w alejce, to los.

Ponieważ on ją zostawia leżącą w kałuży własnej krwi. Kiedy światło staje się przymglone, z trudnością łapie powietrze, ból staje się niemal nie do wytrzymania. Czuje jak na jej ustach formuje się imię – wie, że chce kogoś zawołać – ale jej pamięć nie pozwoli jej przywołać słowa. To najgorsza część tego doświadczenia. Że nie jest sobie nawet w stanie przypomnieć kogo chce mieć przy sobie w chwili śmierci.

Trzy dni później ponownie otwiera drzwi i jest odnaleziona.

Sufit nad nią jest biały. Ten widok powoduje, że dreszcz przechodzi wzdłuż jej kręgosłupa. Wyczuwa, że nie jest sama, obraca głowę w prawą stronę i widzi ciemną głowę odpoczywającą na parze złożonych ramion leżących przy niej na łóżku. Wolno sięga i dotyka jedwabistych pasm.

Dziwne, pierwsza rzecz jaka przychodzi jej na myśl, to że on musi iść do fryzjera. Druga to, że w końcu po nią przyszedł.

Jej ruch budzi go i podnosi głowę. Ciemne oczy, które napotykają jej spojrzenie, są dla niej równie znajome jak jej własne. To ten mężczyzna z dworca autobusowego. Studiuje jego twarz, widzi, że wygląda inaczej, choć jest absolutnie pewna, że to on. Jego włosy są teraz długie, sięgają do kołnierzyka kurtki. Nie ma już baków, które zastąpił teraz parodniowy zarost. Zniknęły też wszystkie kolczyki. Czuje jak jej czoło marszczy się lekko, kiedy patrzy na niego. Rozpoznaje go, ale nie ma tego poczucia jakby go znała, które towarzyszy jego wizytom w jej snach.

Coś jest źle. A jednak, to na pewno on, więc spycha na bok te chwilowe wątpliwości. Bo przecież, tym razem, on przyszedł.

Wie, że on jest zdenerwowany. Zastanawia się nad tym. Czy on nie czuje tego, co ona? "Obudziłaś się."

"Gdzie ja jestem?" pyta, chcąc zyskać trochę czasu, starając się zrozumieć, dlaczego on się jej boi.

"W szpitalu. Pamiętasz co się stało?"

Przytakuje. "Ty mnie tu przywiozłeś?"

"W końcu tak," mówi. Dziwna odpowiedź. "Po tym jak upewniliśmy się, że nic ci nie będzie."

"Po?" Czy nie powinna być tu przywieziona wcześniej?

"To długa historia." Odwraca wzrok, jakby się nad czymś zastanawiał, po czym znów na nią spogląda. "Pamiętasz mnie?" pyta w końcu.

"Dworzec autobusowy," odpowiada, w nagrodę otrzymuje pół-uśmiech, który wywołuje u niej szybsze bicie serca. Im dłużej na niego patrzy, tym mniejsze jest to poczucie, że coś jest złe, które pojawiło się gdy po raz pierwszy otworzyła oczy.

"Tak."

"Kim jesteś?" szepcze. "Wiesz kim ja jestem?" Nie chodzi jej o Beth. Zna Beth. Chodzi jej o
przedtem. Kim była przedtem? Bo z jakiegoś powodu, czuje, że on może jej powiedzieć.

Ale on jej tego nie robi. Zamiast tego mówi, "Jestem Zan. A ty jesteś tą, na którą czekałem całe swoje życie."


* * *

Zan zadzwonił wcześniej, więc Ava, Lonnie i Rath czekają na nich, kiedy docierają do mieszkania, które dzieli z Beth. Drzwi są zamknięte, ale wyczuwa, że oni tam są.

Pozostali ledwo się odzywali podczas jazdy taksówką. Człowiek, Kyle, jest dla Zna tajemnicą, podobnie jak większość ludzi. Beth zawsze była wyjątkiem. Oryginały są łatwiejsze do odczytania. Właściwie to przebywanie w ich towarzystwie, to jak bycie ze intensyfikowaną wersją własnej rodziny. Czuje ledwo powstrzymywaną furię jaka emituje z oryginału Ratha. Ten człowiek tęskni za swoim królem i wcale nie jest chętny do zaakceptowania Zana, jako zastępstwa za swojego brata. Właściwie to jest gotów zamordować Zana zanim w ogóle zgodzi się to rozważyć. Bliźniaczka Avy jest trochę zdenerwowana, ale spokojniejsza; bardziej ciekawa, niż nastawiona na konfrontację.

"Gdzie jest Beth?" Ava zadaje to pytanie, kiedy Zan wprowadza trójkę swoich towarzyszy do salonu. Zaciska szczękę na widok kobiety, którą nazywa siostrą, niespokojnie stojącej pośrodku pokoju. Jej pytanie jest zbyt chętne, jak zwykle. Ta gra, którą ona przedstawia, że jest szczęśliwa ze względu na niego, zawsze powodowała że czuł się bardziej winny, niż jakikolwiek pokaz zazdrości czy gniewu mógłby to wywołać. Ona jest za dobra.

"Nie wróci dzisiaj do domu," odpowiada Zan. Spogląda na trójkę Roswellian. Oryginał Ratha – Zan zdaje sobie sprawę, że musi zacząć myśleć o nim jako o Michaelu – ma skrzyżowane ramiona. Wpatruje się w Zana, jego spojrzenie jest jasne do zrozumienia. Jeśli chodzi o Michaela to Beth nie została dzisiaj poza domem. Beth zostaje poza domem na zawsze, jeśli Michael będzie miał w tej sprawie coś do powiedzenia.

Ale Zan wie, że to nie zależy od żadnego z nich. Decyzja należy do Beth i serce Zana łamie się na nowo; lodowy mór, który powstał wokół niego, kiedy wyszedł z hotelu, pęka kiedy prawda, że ona już wybrała, przebija się do środka.

On żyje i nie jest tobą.

Tymi prostymi słowami, ona zmieniła ich idealny świat. Zniszczyła cały jego świat. Bo ona nim jest. Ona jest wszystkim.

I ona nie należy do niego.

Ava rusza się do przodu, zmuszając Zana do powrotu do rzeczywistości. Bierze dłoń swojego oryginału. "Jestem Ava. Tak się cieszę, że wreszcie mogę cię poznać!"

Wyraz twarzy Tess jest trudny do odczytania. Wygląda trochę słabo, ale sprawia też wrażenie zafascynowanej. "Jestem Tess."

"Wiem," odpowiada Ava. Uśmiecha się puszczając dłoń Tess. Wskazuje na Ratha, który stoi blisko okna i Lonnie, która siedzi na kanapie. "To Rath, a to Lonnie – to skrót od Vilandry."

"Wiem," mówi Tess, brzmi dokładnie jak chwilę wcześniej Ava, co likwiduje tę odrobinę swobody, jaką przyjacielskie nastawienie Avy zdołało wprowadzić. Tess kontynuuje szybko, "To znaczy Langley nam powiedział. O was. Wiemy, że Lonnie jest skrótem od Vilandry." kończy żałośnie, po czym zaciska wargi. Człowiek, Kyle, obejmuje ją ramionami i Tess z wdzięcznością się na nim opiera. Zan widzi jak zaskoczoną minę ma Ava, gdy to obserwuje.

"Darujmy sobie banały," warczy Michael. "Chcę wiedzieć od jak dawna oszukiwaliście Liz, co do tego kim naprawdę jest."

Cisza zalega w mieszkaniu, Michael nawet nie spojrzał na swojego duplikata. Zupełnie jakby przez to, że go ignoruje, Rath nie będzie istniał. To powoduje, że po raz pierwszy tego wieczoru, Zan się złości. Wcześniej, był winny – to prawda. Ale Rath zasługuje na to, by przyjąć do wiadomości jego istnienie. Stoi pod ścianą przy oknie, jego ramiona skrzyżowane w lustrzanym odbiciu Michaela. Zan rozpoznaje próbę dania do zrozumienia, że jego brat się nie przejmuje. To ukazuje, bardziej niż cokolwiek innego, że Rath się boi. Nie wie co znaczy fakt, że po tak długim czasie zostali skonfrontowani przez swoje oryginały i to go przeraża. Rath, bardziej niż reszta z nich, jest szczęśliwy z ich prostego życia w Nowym Jorku. Nigdy nie chciał wracać i Zan rozumie, że on obawia się, iż właśnie to może oznaczać obecność oryginałów w Nowym Jorku.

No bo dlaczego tu są? Langley pojechał do niech przed laty. Dlaczego nie zabrał ich z powrotem na Antar? Nad tym właśnie zastanawia się Rath.

Ale Zan wie dlaczego. Ponieważ stracili swojego króla. Stracili Maxa Beth i czekali na niego przez pięć lat. Najwyraźniej nie zaakceptują żadnego zastępstwa. I teraz nie będą musieli. Ponieważ ją znaleźli. I teraz kiedy to zrobili, mogą odnaleźć jego.

Ona jest kluczem. Ona należy do niego, tak całkowicie, że jest jedyną osobą, która może go im przywrócić. Wszystko co nie miało sensu przez te lata, kiedy Zan i Liz byli razem, teraz staje się zupełnie zrozumiałe. To co było źle jest takie jasne, nie ma pojęcia jakim cudem tak długo unikał prawdy; jak zdołał okłamywać siebie – i ją – przez lata.

Ona wcześniej należała do innego niego i w sercu – w snach – to się nigdy nie zmieniło.

W tym momencie – kiedy w końcu akceptuje to co jest prawdą i nie może być zmienione – Zan zaczyna go czuć. Może wyczuć Maxa – swój oryginał – i wie, że Bath ma rację. On gdzieś tam żyje. Z jego akceptacją istnienia Maxa, król znów żyje.

Zan zastanawia się jak mógł zapomnieć jak to było znać Maxa. Król był częścią niego przez całe życie. Jak zdołał tak całkowicie ignorować ból Maxa? Bo teraz, kiedy znów go czuje, to jest niemal przytłaczające.

Ale Zan wie jak. Beth. Ona stłumiła wszystko. Jego miłość do niej uczyniła go tak szczęśliwym, że z łatwością był w stanie ignorować cierpienie oryginału.

Poczucie winy jest niemal nie do zniesienia.

Zastanawia się czy pozostali wyczuwają się nawzajem w ten sam sposób jak on wyczuwa Maxa. Zerka na swoją siostrę, potem na Michaela. Czy to dlatego generał stoi tak sztywno? Czy czuje wszystko, co można wiedzieć o Rathcie? Czy czuje strach Ratha przed nim i dlatego odgrywa oczekiwaną od niego rolę?

"Liz?" pyta Lonnie, pochylając się do przodu. Patrzy na niego pytająco.

"Liz to prawdziwe imię Beth," mówi jej przez zaciśnięte zęby Zan, zmuszając się do skupienia się na bieżącej sytuacji. Nie podoba mu się arogancja Michaela, ale wydaje mu się, że teraz go rozumie. Nie chodzi tylko o Ratha. W końcu Roswellianie dorośli wiedząc, że oni są prawdziwi. Oni są Królewską Czwórką i ich przeznaczeniem jest rządzić. "Najwyraźniej dorastała w Roswell. To byli jej przyjaciele."

Lonnie zamyka na chwilę oczy, po czym otwiera je i napotyka jego wzrok. "Zan mówiłam ci, że zabranie jej na ten koncert to błąd."

Wiedział o tym, ciągle wie. Ale nie mógł się oprzeć. Nie skoro wiedział ile to by znaczyło dla Beth. Próbował udawać, że nie rozumie dlaczego jego dziewczyna tak bardzo kochała muzykę Marii DeLuca. Świadomie zignorował fakt, że piosenkarka pochodzi z Roswell w Nowym Meksyku, z tego samego miejsca, w którym wiedział, że żyje Królewska Czwórka. Sam przed sobą udawał, że nie ma związku między tymi faktami. Teraz wmawia sobie, że chciał tylko pomóc jej znaleźć odrobinę spokoju. Był pewny, że pójście na koncert, to zapewni.

Dopiero teraz, gdy najgorsze już się stało, wie co naprawdę robił. Pójście na koncert tak naprawdę nie miało nic wspólnego z Beth. Chodziło o niego.

Sprawdzał ją. Raz na zawsze upewniał się, że to jego chciała, że jego wewnętrzny lęk, ledwo uświadomiona paranoja iż ona znała jego oryginał i że tak naprawdę wcale jego nie chciała, był bezpodstawny.

Zaryzykował i przegrał. I właśnie dlatego ją straci. W końcu świadomość, którą posiadał przez cały czas – że to nie może trwać – zaowocowała.

Ona nie należy do niego i nigdy nie należała. Jego serce zawsze mu to mówiło, mimo że usiłował ignorować te wątpliwości. Zbyt długo stał na jej drodze, zatrzymując ją dla siebie, ponieważ szczęście, które ona dała to więcej niż kiedykolwiek myślał, że zasługuje.

To był skradziony sezon.

I teraz, z tego powodu, musi z niej zrezygnować.



Poprzednia część Wersja do druku Następna część