Kath7 - tłum. Milla

Burn For Me (22)

Poprzednia część Wersja do druku Następna część

CZĘŚĆ 22



Nie chce spać. Nie chce zostawić świadomości, obawiając się, że kiedy się obudzi, wszystko to okaże się jedynie wytworem jego wyobraźni. Nie chce ponownie jej zostawić, nawet by odpocząć. Ona go potrzebuje. Wystarczająco długo była silna. Teraz on musi być jej siłą. Musi pozostać świadomy.

Ale ewentualnie wyczerpanie wygrywa z wolą i nad ranem cichy odgłos oddechu Liz w końcu go usypia.

* * *

"Max."

Jest z powrotem na moście i patrzy przez barierkę na wodę poniżej. Jest spokojna i wie, że kiedy się obudzi, Liz ciągle tam będzie.

Odwraca głowę, patrząc na Isabel, która stoi obok niego. Uśmiecha się do niego, jej radość jest oczywista. "Znalazła cię," mówi z widoczną ulgą. Wyciąga ramiona i przytula go, a on wie, że to naprawdę jego siostra, że ona odwiedza jego sen i że, po raz pierwszy od pięciu lat, pozwolił jej na to. Nie ma dłużej potrzeby, by ich chronić, trzymając się z daleka – przynajmniej nie w sferze snu.

Dzięki Zanowi, niebezpieczeństwo, przed którym ich chronił, nie jest dłużej zagrożeniem. Pierce nie żyje – Max wie o tym z połączenia, które nawiązał ze swoim duplikatem, kiedy tamten umarł; wie, że Zan nie opuścił tego świata sam i wreszcie wszyscy będą bezpieczni.

A jednak wie, że on i Liz ciągle muszą zachować swój dystans, przynajmniej do narodzin dziecka, tak dla pewności. Nie mogę ryzykować ujawnienia się w najbliższym czasie, w razie gdyby Jednostka Specjalna ciągle miała oko na wszelkie dziwne wydarzenia. Oni myślą, że Max nie żyje, ale dla pewności ciągle będą obserwować jego rodzinę. Ale to nie oznacza, że ich przyjaciele i rodzina nie będą w końcu mogli do nich przyjechać, kiedy podwładni Pierce'a wreszcie dadzą sobie spokój. Jest podekscytowany tą perspektywą, ale jest też zadowolony, że ma ten czas sam na sam z Liz. Jednak w międzyczasie, dobrze jest zobaczyć Izzy.

Mocno przytula siostrę, potem odsuwa się i patrzy na nią. Ciągle jest tak śliczna jak zawsze, ale w jej oczach widać ślad przeżyć kilku ostatnich lat. Opłakiwała go i fakt, że on żyje nie dotarł jeszcze w pełni do jej świadomości.

"Dobrze cię widzieć Iz," mówi jej.

"Gdzie jesteście?" pyta Isabel. "Martwimy się Max."

Krzywi się. "Lepiej, żebyś na razie nie wiedziała. Są rzeczy, o których nie wiesz. Musimy mieć pewność, że nikt was nie obserwuje. I nie możecie przyjechać wszyscy na raz."

"Rozumiemy to," odpowiada Isabel. "Tylko, że to trudne."

"Wiem."

"Przepraszam Max," mówi Isabel, łzy wypełniają jej ciemne oczy. "Przepraszam, że przestałam cię szukać."

"Właśnie tego chciałem Iz," mówi Max. "Nie mogłaś mi pomóc. Tak było najlepiej, byłaś bezpieczna."

"Znaleźlibyśmy cię, gdybyś tylko nam na to pozwolił Max," kłóci się Isabel. "Źle postąpiłeś."

"Teraz o tym wiem," odpowiada Max. "Ale musisz zrozumieć..." Urywa, nie chcąc jej zranić ujawniając bardziej egoistyczny powód, dla którego został z Pierce'em. Myślał o nich, ale musi zaakceptować, że to nie jest jedyny powód, dlaczego nie pozwolił, by go znaleźli.

"Myślałeś, że Liz nie żyje," mówi Isabel. "Rozumiemy Max. Naprawdę. Ale mam nadzieję, że ty rozumiesz, że to nie była twoja wina."

Nie odpowiada, zamiast tego mówi, "Przepraszam Isabel. Wiem, że cierpiałaś."

"Nie tak jak ty," odpowiada. Znów go przytula. "Po prostu cieszę się, że wróciłeś."

"Ja też."

I tak jest. Cieszy się, że jest z powrotem pośród żyjących. Cieszy się, że nareszcie ma cel. Będzie żył, by kochać Liz i będzie ojcem dziecka, które ona nosi. Będzie ich chronił i będzie ich kochał i będzie dziękował jakiemukolwiek Bogu, jaki może tam być, za danie mu drugiej szansy na obie te rzeczy.

"Nie żeby oni należeli do ciebie. On dla nich
zginął. Ty nie byłeś nawet dość odważny, by to zrobić."

Max odwraca się. Sen się zmienia i czuje jak Isabel traci nad nim kontrolę. Ona rozmywa się, znikając równie nagle, jak się pojawiła.

Bo to nie jest dłużej sen. To już koszmar.

To jest Pierce i on idzie w stronę Maxa ze złośliwym uśmieszkiem na twarzy. "Widzę, że jesteś równie rozmowny, co zawsze Max. Myślałeś, że nie żyję, prawda?"

"Ty nie żyjesz," odpowiada Max, serce wali mu w piersi. Wie, nawet w koszmarze, że to prawda.

Ale ta wiedza nie powstrzymuje Pierce'a ze snu przed podążaniem do przodu. "Dopóki mnie pamiętasz, będę żył," odpowiada Pierce. "A ja nigdy nie pozwolę ci zapomnieć. O nie."

"Jesteś martwy!" krzyczy Max bardziej stanowczo, zdeterminowany, by nie pozwolić temu potworowi wygrać w ten sposób. Nie będzie go prześladował zza grobu.

"Nigdy nie będę martwy Max. Nigdy." Odpowiada Pierce. Wyciąga ręce i delikatnie kładzie dłonie na ramionach Maxa. "Nigdy nie opuścisz tego mostu. Ten most na zawsze nas połączy." Pochyla się i szepcze do ucha Maxa, tak jak to robił tyle razy wcześniej. "I kiedy w końcu skoczysz... kiedy nie będziesz mógł już tego znieść... wtedy wezmę się za twoje dziecko."

Max patrzy na niego z przerażeniem. Następną rzeczą jakiej jest świadomy to, że leci w dół w stronę spokojnej wody. Widzi Pierce'a patrzącego w dół na niego, kiedy wpada do wody, która natychmiast zamyka się ponad jego głową.


* * *

Budzi się gwałtownie. Czuje na uchu oddech Liz, która szepcze mu do ucha, "Już dobrze. Jesteś bezpieczny. Obudź się Max." I tak zwyczajnie, czuje kolejną zmianę. Ona staje się jego obrońcą, jego siłą.

"Co się stało?" pyta, podnosząc ręce i przecierając oczy. Czuje jak serce wali mu w piersi, ale nie pamięta dlaczego.

"Wydaje mi się, że miałeś koszmarny sen," wyjaśnia Liz. "Drżałeś i to mnie obudziło." Leżą na poduszce zwróceni twarzami do siebie, Liz wyciąga rękę, by odgarnąć mu włosy z oczu, żeby nie mógł się przed nią chować.

Napotyka jej spojrzenie. Czuje się zażenowany, że tak szybko okazał słabość. "Przepraszam. Jestem pewien, że to było nic takiego." To by było na tyle, reflektuje zły na siebie. Zdaje sobie sprawę z tego, że dzięki Pierce'owi jest tak psychologicznie popieprzony, że nawet on sam nie jest w stanie tego ogarnąć, ale nie chce żeby Liz o tym wiedziała. Ona już wystarczająco cierpi. Wie, że ewentualnie sobie z tym poradzi. W końcu bycie z Liz, to jedyny lek, jakiego mu potrzeba.

"Nie musisz przepraszać," odpowiada Liz. Patrzy jak ona przygryza wargę i wie, że zastanawia się jak dalece powinna drążyć ten temat. "Nie krzyczałeś," mówi w końcu gwałtownie. Jest to dziwna rzecz do powiedzenia, więc nie odpowiada. Czeka, żeby ona kontynuowała. "Większość ludzi krzyczy, kiedy przeżywają swoje koszmary."

Zamyka oczy, odnajdując w jej wyrazie twarzy łagodne naleganie. Wie, że ona nie mówi o obecnym koszmarze, z którego właśnie go obudziła. Mówi o całym tym okresie, który spędził z Pierce'em.

Bo ona ma rację. Po tym, jak Pierce schwytał go po raz drugi, przez to wszystko, nigdy nie krzyknął. Ani razu. To była jedyna forma kontroli, jaką miał nad sytuacją, w której się znalazł i nie miał zamiaru dać Pierce'owi tej satysfakcji. Nie wpuściłby Pierce'a, nawet tyle. Nie dopuścił do tego, by stać się własnością Pierce'a, nie pozwolił by tamten tak naprawdę go poznał. Max nie chciał na to pozwolić, a wokalizowanie efektywności tortur agenta, byłoby krokiem w kierunku urzeczywistnienia tego.

Ale Pierce nie był jedynym powodem, dlaczego nie krzyczał. I tak była tylko jedna osoba, której obecność mogła ocalić go przed torturami, a kiedy był z Pierce'em, myślał, że ona nie żyje. Nie było Liz, do której mógłby się zwrócić, więc nie było sensu wołać.

Teraz ona jest tutaj i on zdaje sobie sprawę z tego, że ona chce się dowiedzieć czegoś o jego przeżyciach. Ale nie wydaje mu się, żeby był w stanie jej o tym opowiedzieć. Nie umie tego ubrać w słowa. To jest ciągle zbyt bliskie, zbyt świeże. Fakt, że ona naprawdę może go wysłuchać jest ciągle niemal nie do uwierzenia. Ciągle nie do końca uchwycił to, że ona żyje. I jeżeli ujawni dokładnie, jak bardzo obłęd Pierce'a go zamieszał, przyzna tym samym, że ten drań dotarł do niego.

Jej dłonie dotykają jego twarzy i ponownie otwiera oczy. Liz pochyla się nad nim i całuje go delikatnie w usta. "Nie musisz mi mówi," mówi. "Już o tym wiem Max. Tak jak ty wiesz o mnie, ja wiem o tobie." Smucą go łzy napływające do jej ciemnych oczu. "Przepraszam."

Ponownie wszystko się zmienia i teraz to ona potrzebuje pocieszenia. Max rozumie nagle, że tak właśnie będzie. Stopniowo uleczą się nawzajem, powoli naprawiając szkody jakie wyrządziło ostatnie pięć lat. Tak powinno być. W ten sposób będą silniejsi.

On nie musi być zawsze tym silnym. Razem będą silni.

"Za co?" dopytuje Max. Obejmuje dłońmi jej twarz, ocierając kciukami jej łzy. "Liz, nie ma za co przepraszać. Cieszę się tylko, że żyjesz. Nie obchodzi mnie to, co się stało, kiedy mnie nie było. To znaczy, obchodzi mnie to, że musiałaś sama przejść przez to wszystko, ale cieszę się, że nie zawsze było w ten sposób."

"Nie o to mi chodziło," odpowiada Liz. Przesuwa się tak, żeby jej twarz była przyciśnięta do jego ramienia. "To była moja wina," szepcze. "Wydostanie cię stamtąd było moim zadaniem i nie zrobiłam tego. I to dlatego wszystko, co się stało później, miało miejsce. Zapomniałam o tobie, ponieważ nie mogłam sobie z tym poradzić. Opuściłam Roswell i zostawiłam cię w rękach tego psychopaty. Ale to nawet nie jest najgorsza część. Wszystko to przydarzyło ci się przeze mnie. Gdybyś nie uleczył mnie tamtego dnia w Crashdown, Pierce nigdy nie dowiedziałby się o twoim istnieniu."

Jej łzy są zimne na jego szyi i dreszcz przebiega mu wzdłuż kręgosłupa. Czuje ciężar jej winy przez ich połączenie. Wie, że ona potrzebuje rozgrzeszenia, ale wie też, że ona zdaje sobie sprawę z tego, że on za nic jej nie wini. Słowa, które do niej skieruje, nie wystarczą. Nie, jeśli ona nie jest gotowa, by sobie wybaczyć.

Ale i tak próbuje.

"To nie prawda," mówi Max stanowczo. "Wiesz, że to nie prawda Liz. Nie mogłaś nic w tej sprawie zrobić. Nie mogłaś powstrzymać mnie przed uleczeniem cię, tak samo jak nie mogłaś zapobiec temu, co zrobił mi Pierce. To on był zły, nie ty. Tylko jego należy winić." Odsuwa się i zmusza ją, żeby na niego spojrzała. "Nie rozumiesz? To dzięki tobie to przetrwałem. I nie mówię tylko o Piersie. Mówię o byciu tym, kim jestem. Świadomość, że mnie kochasz, co nigdy nie mogłoby się zdarzyć bez strzelaniny... To była jedyna rzecz, która sprawiła, że byłem zadowolony z tego, kim jestem. Nigdy nie zmieniłbym żadnej z tych rzeczy. Nigdy. To co się stało z Pierce'em... Jeśli to była cena, jaką musiałem zapłacić za bycie z tobą, to chętnie zapłaciłbym ją jeszcze dziesięć razy."

"Max, wiem, że tak myślisz, ale nie rozumiesz..." Urywa, wzdychając. "Boże, jak mam ci to powiedzieć? Nie wiem jak ci powiedzieć."

"Liz, możesz powiedzieć mi wszystko."

"Wiem, że mogę." Uśmiecha się smutno. "I wiem, że powiesz, że nie dbasz o to wszystko. To nie jest problemem."

"Więc co jest problemem?" Przesuwa dłońmi wzdłuż jej ramion, by ją uspokoić. Czuje, że ona musi to z siebie zrzucić i że musi to zrobić słowami. Wkrótce i tak będzie wiedział, przez połączenie, ale ona chce sama mu powiedzieć.

Ona tego potrzebuje, tak jak on potrzebuje nie mówić jej o tym, co go spotkało w Białym Pokoju. Nie jest gotowy. Przynajmniej, jeszcze nie.

"Najgorsze ze wszystkiego," szepcze Liz, "jest to, że zanim zasnęłam uświadomiłam sobie, że uważam iż było warto. Że moja utrata pamięci, strata ciebie, nawet śmierć Zana... Warto było."

"Z powodu dziecka?" pyta ostrożnie. Wie, że stąpają po cienkim lodzie – że jeden jego fałszywy krok może oznaczać, że ona nigdy nie będzie w stanie zaakceptować tego, że było warto. Bo on uświadamia sobie, że sam też w to wierzy.

Wierzy również, że całkiem zwyczajnie, tak miało być.

Przypomina sobie jak kiedyś Tess powiedziała mu o jego przeznaczeniu. Że jego przeznaczeniem jest być z nią. Wie, że miał rację odrzucając ten pomysł. Wiedział, że było mu przeznaczone być z Liz. Ciągle to wie. Wtedy nie wierzył w przeznaczenie i ciągle nie wierzy, że ścieżka życia może być całkowicie zdecydowana. Ale rozumie teraz, że przeznaczenie i los są ze sobą splecione. Los kształtuje przeznaczenie. Widzi teraz, że jego przeznaczeniem było mieć dziecko na tej planecie. Dano mu drugą szansę na życie, by tak się stało. To było zdecydowane w książce, którą pokazała mu Tess, ale los sprawił, że wszystko to ułożyło się trochę inaczej.

To dziecko nie będzie z Tess. To będzie dziecko Liz, tak, jak zawsze marzył.

To dziecko będzie jego, ale też nie, bo on nie jest jego prawdziwym ojcem. W swoim sercu i w jego DNA jest nim, ale nie był częścią stworzenia. Wie, że przez Pierce'a nigdy by nie mógł. Ponieważ Pierce był jego przeznaczeniem, tak samo jak Liz. Żeby być z Liz, musiał przeżyć Pierce'a i było warto.

Ale Pierce oznaczał też, że nigdy nie będzie ojcem. A więc ponownie wkroczyło przeznaczenie.

Fakt, że Zan znalazł Liz – że wbrew wszelkim oczekiwaniom, znalazł ją i był jedynym, przed którym ona się otworzyła podczas jej pięciu straconych lat – jest dowodem na to, że przeznaczeniu nie można uciec. To dziecko ma się urodzić, za wszelką cenę i zawsze pisane było, że to będzie dziecko Liz, bo on wybrał ją tamtego dnia, kiedy uleczył ją w Crashdown. Po tym dniu, to dziecko nie mogło być nikogo innego.

Ale ponieważ on wybrał Liz, Pierce go znalazł i on nie mógł być prawdziwym ojcem. A jednak wie, że mają wychować to dziecko razem.

Dopóki Liz tego nie zrozumie, nigdy nie będzie w stanie pozbyć się winy. On nie może dłużej czuć się winny. Czuł jak umierał Zan, ale wcześniej czuł miłość Zana do tego dziecka. Czuł, że Zan wiedział, iż on, Max, będzie chronił Liz, ale też to dziecko, wychowując je jako swoje własne. Czuł, jak Zan dał mu swoje błogosławieństwo. Bo Zan też rozumiał przeznaczenie. Mógł być z tego powodu zły, ale nie był. Przez te kilka chwil, zanim jego życie zostało oddane, by chronić jego dziecko – po tym jak usunął z tego świata największe zagrożenie dla nich wszystkich – Max czuł, że Zan akceptuje rolę, jaką musiał odegrać.

Dla Zana było warto. Ponieważ przez trzy lata zaznał radości bycia z Liz. To więcej niż kiedykolwiek było mu to pisane zaznać. Ponieważ los sprawił, że Liz należała do Maxa, a Max do Liz. Los stał za strzelaniną w Crashdown tamtego dnia, ale przeznaczenie ciągle chciało mieć swój udział.

Max jest zmęczony uciekaniem. Zaakceptuje swoje przeznaczenie, tak jak zrobił to Zan i będzie wdzięczny, że los był dość łaskawy, by ukształtować przeznaczenie w taki sposób, że on może być szczęśliwy i przeżyć swoje życie.

Los dał mu Liz. Przeznaczenie dało mu to dziecko. Nie może czuć się winny z tego powodu. Już nie.

Ale Liz może. I ona sobie na to nie zasłużyła. Zan by tego nie chciał. I choć ona to wie, dopóki nie zrozumie wielkości zaistnienia tego dziecka, nigdy nie będzie w stanie w pełni tego zaakceptować.

Płacze cichutko przy jego piersi. Wie, że musi znaleźć słowa, by sprawić, żeby rozumiała, iż pewne rzeczy nie mogą być kontrolowane. Dostrzega ironię faktu, że teraz, po tych wszystkich latach, kiedy starał się kontrolować wszystko zostając z Pierce'em, on to rozumie.

"Powiedziałem ci, że nawiązałem połączenie z Zanem."

Liz pociąga nosem tuż przy nim. Łagodnie gładzi jej plecy.

"Wiedział o dziecku," mówi cicho Max. "Postanowił zrobić, to co zrobił, by ocalić swoje dziecko. Nasze dziecko."

Długo panuje cisza. W końcu Liz mówi, "Wiem. Lonnie powiedziała mi, że wiedział."

Max wzdycha bezradnie. Był pewny, że świadomość faktu, iż Zan umarł by chronić swoje dziecko uświadomi jej, że nie mogła go powstrzymać. Że Zan był bohaterem, ponieważ naprawdę stworzył swoje własne przeznaczenie. I ponieważ to zrobił, umożliwił Maxowi i Liz przeżyć miłość, która była im pisana.

"Max."

Patrzy na nią, ledwie będąc w stanie zamaskować swoją frustrację. Nie może znieść myśli, że ona już zawsze będzie dźwigała to poczucie winy.

"Nie możesz naprawić wszystkiego, wiesz."

Mruga. "Co?"

"Wiem, że chcesz to naprawić – że nie chcesz, żebym czuła to wszystko. Ale nie możesz temu zapobiec. Tak po prostu jest." Opuszcza wzrok, po czym mówi cichutko, "Nigdy nie przestanę tego czuć, ale to nie znaczy, że nie mogę z tym żyć."

"Chcę, żebyś była szczęśliwa," mówi jej Max.

"Jestem szczęśliwa," odpowiada Liz. "Samo bycie z tobą mnie uszczęśliwia. Ale to nie wymazuje wszystkiego. Musimy przestać uciekać. Nie chodzi mi fizycznie. Chodzi mi o wewnętrzną ucieczkę. Musimy zacząć akceptować, że żal i smutek zawsze będą częścią życia. Nic nie jest nigdy doskonałe." Kładzie policzek na jego piersi, wzdychając. "Ale bycie z tobą jest tak bliskie doskonałości, że czasami trudno nam będzie o tym pamiętać. I to musi wystarczyć."

Leżą tak w milczeniu przez długi czas, każde absorbując prawdę, że nigdy nie uciekną poczuciu winy z powodu wszystkiego co się wydarzyło. Jednak Max uświadamia sobie, że Liz ma rację. To źle próbować od tego uciec. Robienie tego neguje całemu cierpienie, które przyszło wcześniej. To nie znaczy, że nie było warto, ale to także nie znaczy, że nie powinni pamiętać jak wysoką cenę zapłacili – Zan zapłacił – by doprowadzić ich do punktu, gdzie mają szansę na szczęśliwe życie.

"Musimy być w stanie o tym rozmawiać," szepcze wreszcie Liz. "Jeśli będziemy się przed tym chować, udając, że wszystko jest w porządku, wtedy to nas zje od środka." Przesuwa się, by znów patrzeć bezpośrednio na niego. "Musimy być w stanie o tym rozmawiać Max."

Wie, że ona nie mówi dłużej o swoim poczuciu winy i bólu. Na moment odwraca wzrok, po czym powoli wypuszcza powietrze. Czuje jak ściana otaczająca Pierce'a burzy się. Wie, że ona ma rację.

To w tym momencie przypomina sobie swój koszmar. Przypomina sobie jak ponownie stracił Isabel i przypomina sobie jak Pierce przejął kontrolę nad snem, grożąc jego dziecku – grożąc jego przyszłemu szczęściu.

Nie pozwoli Pierce'owi wygrać.

Więc mówi jej. Mówi jej wszystko. Z początku wolno, ale stopniowo przyspiesza, aż słowa płyną pospiesznie z jego ust. Ujawnia każdy straszliwy moment tych pięciu lat i to zajmuje dużo więcej czasu, niż kiedykolwiek oczekiwał. Były długie, te lata, ale fizyczne tortury były niczym w porównaniu do horroru świadomości, że był odpowiedzialny za śmierć Liz.

O tym też jej mówi i ona płacze. On nie płacze podczas tego wszystkiego. Dopiero cisza po tym, jak kończy ściska go za gardło. Jej delikatne dłonie gładzą jego włosy i to burzy ostatnią ścianę.

To wtedy, kiedy to wszystko jest już ujawnione, płacze.




Poprzednia część Wersja do druku Następna część