Kath7 - tłum. Milla

Burn For Me (17)

Poprzednia część Wersja do druku Następna część

CZĘŚĆ 17


Beth nie wie co robić, po tym jak Lonnie kończy rozmowę. Krąży po salonie apartamentu, czując się jak zwierzę w klatce. Jak Zan może to robić? Jak on może kochać ją tak bardzo? Ona na to nie zasługuje i dlatego gniewa ją to nawet bardziej.

Jak będzie żyła z poczuciem winy? A Max? Bo wie, że on będzie się czuł równie winny jak ona.

Jak Zan może to robić i nie zostawić jej nawet możliwości, by spróbować to naprawić?

Wie, że gniew to zła reakcja. Poczucie winy również. On by tego nie chciał. To idzie przeciw wszystkiemu, co on próbuje zrobić dla niej... i dla Maxa. Ale jak on może oczekiwać, że tak nie będzie? Czy on jej w ogóle nie zna?

Lonnie mówi, że z czasem to nabierze sensu. Ale Beth chce, żeby to miało sens już teraz. Ostatnie pięć lat przeżyła w świecie sekretów, w świecie, gdzie nigdy tak naprawdę nic nie rozumiała. I teraz, kiedy wszystko zaczyna do niej wracać, znowu grunt zniknął jej spod stóp.

Nie może z tym żyć. To po prostu niemożliwe. On jej najwyraźniej nigdy tak naprawdę nie znał, skoro uważa, że ona może to zaakceptować bez względu na to, czego się z czasem dowie.

On cię nigdy nie znał, ponieważ nigdy mu nie pozwoliłaś.

Unosi ręce i przyciska je do skroni, żeby uciszyć głos własnego sumienia. Łzy płyną spod jej zaciśniętych powiek, kiedy stara się powstrzymać okrzyk frustracji. Ostatnią rzeczą jakiej chce, to obudzić pozostałych. Ponieważ jeśli ona nie rozumie poświęcenia Zana to czuje, że nikt z nich nie zrozumie dlaczego ona jest przygnębiona. Oni zaakceptują to co zrobił. Będą z tego powodu szczęśliwi, ponieważ Max będzie bezpieczny. Nie może znieść patrzenia jak oni starają się ukryć swoją radość, ponieważ uznają ją za niewłaściwą.

Ogłoszą Zana bohaterem. Ona nie może, bo jej strach o niego praktycznie ją dusi. Nie dba o to, że Lonnie twierdzi, że zrozumie. Ona nigdy nie zrozumie. Nie może zaakceptować, że on w ten sposób się poświęca. Musi być inny sposób!

Potrzebuje powietrza. Czy jest za wcześnie, żeby wyjść? Wyglądając przez okno widzi, że zaczynają się pojawiać pierwsze szare smugi świtu.

Przerywa swoje krążenie. Gdzieś tam, wiele kilometrów stąd, Max wkrótce się obudzi. Będzie wiedział, że ona żyje – i przyjedzie po nią.

Będzie w stanie przyjechać dzięki poświęceniu Zana. Zan podarował jej to i nie wie jak to zniesie. Ale wie, że jest mu winna, by to zaakceptować. Przynajmniej na razie.

Max jej pomoże. Max pomoże jej wymyślić sposób by uratować Zana. Bo on też nie będzie w stanie tego znieść. Szczególnie dlatego, że on lepiej niż ktokolwiek będzie wiedział dokładnie co Zan sobie zrobił. Max przeżywał to przez pięć lat.

Max jej pomoże. Ale najpierw musi go zobaczyć. A nie zobaczy go tutaj. Jako że nie może teraz stawić czoła pozostałym i nie może iść do Lonnie, Ratha ani Avy, pójdzie i poczeka na Maxa tam, gdzie wie, że on ją znajdzie.

"Dokąd idziesz Liz?"

Jej ręka jest już na klamce, ale cichy głos za nią powoduje, że podskakuje i odwraca się.

To ojciec Kyle'a. Stoi w drzwiach sypialni znajdującej się najbliżej drzwi wyjściowych. Domyśla się, że usłyszał ją ponieważ on również nie spał.

"Potrzebuję trochę powietrza," odpowiada z powrotem się odwracając.

"Co się stało Liz?"

Zamyka oczy. "Nic," zapewnia. Nie może o tym rozmawiać. Nie teraz.

Jednak on jej nie wierzy, ponieważ całkiem wychodzi z sypialni, zamykając za sobą cicho drzwi. Beth przypomina sobie, że Tess i Kyle też tam śpią.

"Chodźmy porozmawiać," mówi szeryf, wskazując w stronę tarasu.

"Nie mogę," nalega Beth. "Muszę iść."

"Zamierzasz wrócić do nich?" pyta delikatnie szeryf.

"Nie," odpowiada Beth bardziej gorzko niż zamierzała. "Tego też nie mogę zrobić." Przerywa, spoglądając przez chwilę na szeryfa, którego smutne oczy patrzą na nią ze zrozumieniem i wzdycha. Przypomina sobie, że ten człowiek spędził ostatnie pięć lat swojego życia obwiniając się o jej śmierć. Widzi teraz, że on chce jej tylko pomóc. I dlatego mu mówi, "Zamierzam poczekać na Maxa."

"Nie wydajesz się zbytnio szczęśliwa z tego powodu," mówi szeryf. "I czy pozostali nie mogą iść z tobą?"

Beth zerka na zamknięte drzwi prowadzące do pokoju, w którym śpią Kyle i Tess. "Możemy gdzieś iść?" pyta w końcu. "Chodzi o to, że ja po prostu nie jestem gotowa powiedzieć im co się dzieje."

"Nie ufasz im?" pyta Valenti, nie wydaje się rozgniewany, tylko zmartwiony.

"Ufam," odpowiada stanowczo Beth. "To po prostu skomplikowane. Oni nie są za bardzo wyrozumiali wobec Zana. Nie mogę ich za to winić, ale nie mogę też radzić sobie z tym w tej chwili."

"W porządku," zgadza się Valenti. "Daj mi tylko kilka minut na ubranie się. Spotkamy się na dole. Zjemy śniadanie, bo nie wydaje mi się, żebym widział cię jedzącą cokolwiek odkąd tu jestem." Ostatnie zdanie dodaje surowo i to wywołuje u niej lekki, mimowolny uśmiech. Nie pamięta swojego ojca, ani w ogóle żadnego ojca, ale domyśla się, że to poczucie tolerancyjnego rozbawienia, które pojawiło się w odpowiedzi na jego opiekuńczość musi być bliskie temu, jak to zwykle wygląda.

Rozmyśla, zjeżdżając na dół windą. Przypomina sobie, że Zan nigdy nie miał ojca. Że ten, który był dla niego figurą ojca, całe życie porównywał go do kogoś innego. Zastanawia się jak duża część poświęcenia Zana jest opleciona przez interpretację Langleya dotyczącą sensu istnienia Zana – że on zawsze miał być tylko zastępstwem dla Maxa. Nie wie co o tym myśleć. Nie chce o tym myśleć.

Jest w holu i ciągle o tym myśli – bo chcieć i robić, to dwie zupełnie różne sprawy – kiedy drzwi windy ponownie się otwierają i przyłącza się do niej szeryf Valenti. Kierują się w stronę hotelowej restauracji, która dopiero otwiera się na śniadania.

"Nie jestem głodna," przyznaje Beth kilka minut później, kiedy siedzą już przy stoliku. Patrzy na kelnerkę. "Poproszę tylko kawę."

"Ani ja," mówi jej szeryf. "Ale i tak powinniśmy coś zjeść."

Beth wzrusza ramionami. "W takim razie poproszę parę tostów."

Kelnerka odchodzi, a Beth zaczyna bawić się sztućcami. Tam, w pokoju, podzielenie się tym ciężarem wydawało się dobrym pomysłem, ale teraz kiedy patrzą na nią wszystkowiedzące oczy szeryfa, znów czuje się nieswojo. Jej myśli są wzburzone. Jak może nawet spróbować ułożyć jakiekolwiek sensowne wyjaśnienie, skoro sama nie rozumie nic z tego, co się dzieje?

Szeryf wydaje się świadomy jej wahania, bo otwiera dla niej drzwi. "Wczoraj wieczorem, kiedy powiedziałem ci, że Zan wyszedł, powiedziałaś, że uważasz iż on może zrobić coś głupiego." Kiedy Beth patrzy na niego zaskoczona, unosi brew. "Chodzi o niego, prawda?"

Beth spuszcza wzrok. "Zan oddał się w ręce FBI." Czuje ucisk w gardle, więc odchrząkuje by móc dokończyć. "Zajął miejsce Maxa."

Podnosi wzrok na szeryfa. Zamknął oczy i odchylił się do tyłu na krześle, najwyraźniej zdenerwowany. "Skąd o tym wiesz?"

"Rozmawiałam z Lonnie." Beth opiera łokcie na stole i ukrywa twarz w dłoniach. Szybko wprowadza go we wszystko, co powiedziała jej siostra Zana. Potem mówi, "Jestem na niego taka zła, szeryfie. Wiem, że to źle – że on to robi dla mnie, żebym mogła być z Maxem – ale nie mogę się z tym uporać. To po prostu za dużo. Jak on może to robić? Jak mogę z tym żyć?"

Na długą chwilę zapada cisza. Podnosi wzrok na szeryfa, który obserwuje ją zadumany. Wreszcie mówi, "Może wcale nie chodzi o ciebie Liz."

"Ale on to robi, żeby Max był bezpieczny," kłóci się Beth. "Żebyśmy mogli z Maxem być razem. Wiem, że to niemożliwe kochać dwie osoby jednocześnie. Wiem, co czuję do Maxa. Nawet go nie pamiętam, a wiem. I to nie jest to samo, co czuję do Zana. Nie kocham go w ten sposób szeryfie, ale kocham go. Byłam z nim przez trzy lata. Skąd wiem, że to Max jest tym, z którym mam być, skoro skończyłam z Zanem i nawet nie pamiętam Maxa. Ciągle go nie pamiętam! Jak to się stało? I jak może nie chodzić o mnie? Zan robi to, żebym nie musiała się czuć wina z powodu bycia z Maxem. I nie mogę z tym żyć!"

"Jesteś pewna, że to z tego powodu on to robi?" pyta szeryf delikatnie.

"Jaki mógłby być inny powód?" pyta Beth.

Znowu jest rozgniewana. Ściska w dłoni serwetkę, starając się nie stracić kontroli.

Dlaczego on nie mógł do niej przyjść? Jak on może nie wiedzieć, że torturuje ją uciekając w ten sposób? Za jak zimną on ją uważa, skoro myśli, że ona może z tym żyć?

On nie myśli, że jesteś zimna. Wie, że byłabyś rozdarta; że nie mogłabyś znieść złamania mu serca; że to by stało między tobą i Maxem. I dlatego odbiera ci wybór, żebyś nie musiała go dokonać. I może, tylko może, nie chodzi jedynie o ciebie, jak mówi szeryf. Może, tylko może, chodzi też o Zna i o to, czego on potrzebuje.

Mały głos wrócił. Dziwne, nie wypowiada konkretnych słów, ale ona i tak dokładnie wie, co jej przekazuje. Marszczy brwi. Zastanawia się nad tym. To wcale nie wydaje się być jej sumienie, to zrozumienie, które ją nachodzi. Bo jej sumienie jest w tej chwili umęczone poczuciem winy. Nie ma w tej chwili zdolności do logicznego rozumowania. Ale jeśli to nie ona, to co?

Kto to jest? Czy to Zan? Czy on próbuje sprawić, by ona to zaakceptowała? Czy jakimś cudem udało mu się z nią połączyć, teraz na samym końcu?

Ironia tego przywołuje łzy do jej oczu.

Szeryf ją obserwuje. Wie, że zaraz zacznie płakać, ale wydaje się, że mu to nie przeszkadza. W końcu szeryf mówi, "Kim był Zan, Liz? Opowiedz mi o nim."

Beth wpatruje się w niego. "Chce pan, żebym panu opowiedziała o Zanie? Dlaczego?"

"Bo myślę, że musisz o nim porozmawiać i uważam, że masz rację iż pozostali nie są całkiem gotowi, by tego wysłuchać." Wzdycha. "To dobrzy ludzie, o czym myślę, że wiesz, ale nie wiesz jak bardzo oni za wami tęsknili. Zajmie im trochę czasu zaakceptowanie tego, ile czasu stracili z wami dwojgiem. Zan i pozostałe duplikaty są łatwi do obarczenia winą o to wszystko, nawet pomimo tego, że myślę, iż oni tak naprawdę rozumieją, że to nie była ich wina."

"Myślę, że Zan by się z panem nie zgodził," mówi mu Beth. "Jestem niemal pewna, że on spędził ostatnie czterdzieści osiem godzin obwiniając się o to, że nie zorientował się kim jestem. Wydaje mi się jednak, że on po prostu nie chciał rozumieć. Zan jest najmilszym człowiekiem jakiego spotkałam. Nigdy by mnie nie okłamał, gdyby znał prawdę"

"Jestem pewien, że by tego nie zrobił," zgadza się szeryf. "Przebywałem z nim tylko kilka minut, ale sprawiał wrażenie bardzo odpowiedzialnego młodego człowieka."

"Był taki," mówi Beth. Potem opowiada szeryfowi wszystko o Zanie, o tym jak się spotkali, jak on się dla niej zmienił, o tym kim był. Kończy mówiąc, "Opiekował się mną. Był dla mnie taki dobry szeryfie. Może to dlatego nie mogę zaakceptować, że on to robi. On zasługuje na to, by odnaleźć szczęście. Zasługuje na to, by znaleźć kogoś, kto pokocha go tak, jak ja nigdy nie mogłam."

"Nie możemy zmusić się do pokochania kogoś Liz," mówi szeryf. "Nie możesz się o to obwiniać. Nie kazałaś mu tego zrobić. musisz to zaakceptować, albo to, co on zrobił pójdzie na darmo. Musisz uszanować jego miłość do ciebie, akceptując jego wybór."

"Chciałabym, żeby to było takie proste," mówi Beth. "Musi być coś, co możemy zrobić!"

"Może jest," zgadza się szeryf. "Ale musisz się nad tym poważnie zastanowić. Jeśli spróbujesz go ocalić, sprzeciwstawisz się temu, czego on chce."

Beth mruży oczy. "I pan to mówi?" wykrzykuje. "Miał pan zamiar odnaleźć Maxa, mimo że prosił pana, by pan tego nie robił!"

Szeryf przytakuje. "To prawda. Ale Max nie myślał racjonalnie. Nie znał wszystkich faktów. I z naszej rozmowy wiedziałem, że on nie robił tego, co naprawdę chciał zrobić."

"Czy twierdzi pan, że Zan naprawdę chce umrzeć?" Pyta przerażona Beth. Bo to jest nawet gorsze! Jak może kiedykolwiek zaakceptować, że miłość do niej popchnęła go do samobójstwa? Co jeśli szeryf ma rację i nie chodzi o poświęcenie siebie, by ona mogła być z Maxem, ale o fakt, że on nie może z tym żyć?

"Wcale tego nie mówię," mówi szeryf, jego głos staje się oburzony. "Lonnie powiedziała ci, że z czasem zrozumiesz dlaczego Zan zrobił, to co zrobił. Czy myślisz, że zrozumiałabyś kiedykolwiek, gdyby on się zabił?"

"No cóż, nie," przyznaje Beth.

"Ufasz Zanowi?"

"Tak," odpowiada Beth. "Ufam mu."

"W takim razie myślę, że jesteś mu to winna by wierzyć, że on wie, co robi i że ostatecznie wszystko to będzie miało sens. Jesteś winna sobie by skończyć to, co zaczęłaś, czyli odnaleźć Maxa. Tego chce Zan i tego chcesz ty. Możesz to zrobić Liz? Czy choć na jeden dzień możesz się przestać martwić o własne poczucie winy, żeby to co on zrobił nie poszło na darmo? Czy nie było już dość poczucia winy?'

"Nie wiem," szepcze. Patrzy w oczy Valentiemu. "Pan ciągle czuje się winny o to, co stało się ze mną i z Maxem."

"Tak," przyznaje szeryf. "Ale to co innego Liz. To moja wina. Ty nie musisz czuć się winna, o coś do czego się nie przyczyniłaś. Nie powiedziałaś Zanowi, żeby oddał się w ręce agentów. Nie kazałaś mu też ciebie kochać. A nawet jeśli tak było, to nie wydaje mi się, by to co się tu stało miało z tym coś wspólnego. Więc jakakolwiek wina z twojej strony jest po prostu wynikiem samo użalania się nad sobą."

Beth mruga pod wpływem jego szorstkich słów, ale potem rozważa to, co powiedział szeryf. "Isabel powiedziała mi, że Max i ja zawsze tacy byliśmy," mówi w końcu Beth. "Powiedziała, że zawsze obwinialiśmy się o rzeczy, których nie mogliśmy kontrolować. Zupełnie jak to, że wiem, iż jednym z powodów dlaczego Max wcześniej nie uciekł było to, że obwiniał się o moją śmierć i myślał, że zasługuje na karę."

"Wierzę, że to może być prawda," mówi jej szeryf. "I to jest coś, z czym ty i Max musicie się uporać."

"Nie wiem, czy umiem," szepcze Beth. "No bo jak można zmienić to kim się jest w środku?"

"Powiedziałaś mi, że Zan się zmienił."

"Cóż, na zewnątrz, tak," wyjaśnia Beth. "Ale on był zawsze miły w środku, od pierwszej chwili, kiedy go spotkałam."

"Może był," mówi szeryf. "Ale zmienił to, kim był dla ciebie. Czy nie myślisz, że mogłabyś spróbować zrobić to samo dla niego? Bo wiesz już, że on nie zrobił tego, by uczynić cię nieszczęśliwą. Zrobił to bo chce, żebyś była szczęśliwa."

Beth patrzy się na niego, niepewna co powiedzieć. Bo to, co powiedział, trafiło do niej, a jednak czuje się winna nawet myśląc o nie czuciu się winną. To nigdy niekończący się krąg i obawia się, że nie jest dość silna, by z niego uciec.

Wierzy szeryfowi. Że Zan nie chciałby, żeby była nieszczęśliwa. Wie to oczywiście. A jednak nie potrafi kontrolować tego, co czuje.

Przypomina sobie, co powiedziała Lonnie – że wkrótce zrozumie.

Chciałaby, żeby już było wkrótce. Bo dopóki nie zrozumie, będzie dalej próbowała zgadywać. I dopóki nie uda jej się tego przerwać, poczucie winy nie zniknie.









Poprzednia część Wersja do druku Następna część