usmiechnieta

Droga przed nami...

Wersja do druku

Pustynia... Samotny przystanek autobusowy, 50km od Roswell... Jestem jedynym pasażerem, który tu wysiada. Nic dziwnego, kto inny wybierałby się na takie odludzie?...
Gdy moje stopy dotykają wysuszonej ziemi, na moment oślepia mnie blask pierwszych promieni słońca. Zamykam oczy i uderza we mnie kolejna fala doznań. Powietrze naokoło jest lekkie i przyjemne. Wciąż czuć zapach nocy. Lekki wiatr muska moją szyję i twarz, powodując dreszcze. Nagle do moich uszu dobiega głośne syknięcie i już wiem, że nie ma odwrotu – autobus odjechał. Otwieram oczy i dociera do mnie jak wielka jest pustynia, a jaka ja jestem malutka. Gwałtownie nabieram powietrza do płuc i mam wrażenie, że moje serce na moment zamiera. To takie irracjonalne, jakbym rodziła się po raz drugi... Wydaje mi się, że powinnam się bać, że w tej sytuacji to mój obowiązek... Ja jednak czuję się niesamowicie bezpiecznie. Gdzieś tam, w mojej podświadomości jest źródło mojego spokoju i pewności, bo wiem, że...

— Hej Parker!
Mimowolnie się uśmiecham. Odwracam głowę i spoglądam na tego, który to wypowiedział. Oparty o maskę samochodu, z rękami wbitymi w kieszenie, wpatruje się we mnie, a ja czuję jak łzy napływają mi do oczu. Chociaż trudno w to uwierzyć, płaczę ze wzruszenia. Oto stoi przede mną ktoś, komu bezgranicznie ufam, kto nigdy mnie nie zawiódł i bez względu, co by się działo, zawsze tu jest, gdy go potrzebuję. Podchodzę do niego, a on mnie przytula. Żadne z nas nic nie mówi, słowa są zbędne. Odsuwam się, a on puszcza do mnie oczko i podaje kluczyki do auta. Tym razem to czerwony kabriolet. Uśmiecham się jeszcze szerzej, bo przypomina mi się, jak ostatnio wspominałam, że zawsze chciałam się takim przejechać. Nie pytam, jak go załatwił, a on nie pyta jak wyrwałam się z domu. Zresztą, jakie ma to znaczenie?... W tej chwili liczymy się tylko my i droga przed nami. Wiem, że to egoistyczne, ale właśnie tak to wygląda... Zawsze, gdy któreś z nas ma problem lub po prostu chce wyrwać się z szarej rzeczywistości, udaje się do budki telefonicznej, skąd wysyła sygnał na komórkę drugiego. I tu następuje to, co najbardziej nieprawdopodobne, bo bez względu, co by się działo, rzucamy wszystko, by następnego dnia spotkać się tu gdzie kończy się rzeczywistość, a zaczyna... wolność!
Wsiadamy do samochodu. Oczywiście to ja jestem kierowcą... Rzucam torebkę na tylne siedzenie i odpalam silnik. Jego dźwięk odbija się w moich uszach i w połączeniu z zapachem skórzanej tapicerki, wywołuje u mnie coś w rodzaju silnego podniecenia. Naciskam na pedał gazu. Samochód rusza, a z pod kół unoszą się kłęby piachu. Zostawiam w tyle Roswell i większą część mojego życia... Przez najbliższe trzy dni moim jedynym światem będzie ta droga i On...
Rozsiadam się wygodniej na fotelu. Moja lewa dłoń wciąż trzyma kierownicę, a prawa... no cóż, moja prawa dłoń, która do tej pory swobodnie leżała na moich kolanach teraz splata się z jego ciepłą i silną męską dłonią. Spoglądam w lewo. Uśmiecha się ciepło, a ja wiem, że nie zamieniłabym tej chwili na żadną inną...

— Dziękuję... – szepczę – Dziękuję, że tu jesteś... Michael...


Wersja do druku