yeti

Efekt rumowy (9)

Poprzednia część Wersja do druku Następna część


IX

Przyjdź! Jasne! Jakbym nie miał nic lepszego do roboty niż drałować na każde ich wezwanie na drugi koniec miasta. Kopnąłem z furią mały kamyk i przez chwilę z dziką satysfakcją obserwowałem jak z dużą szybkością mknie drogą. Bycie kosmitą ma swe zalety... Na przykład to, że z pewnością pokonałbym każdego z tych żałosnych zapaśników ze szkoły. W porównaniu z moją siłą każdy z nich był chuderlakiem. Jedyny, z którym walka byłaby równa to Max, ale to z wiadomych powodów. Szczerze mówiąc jednak, w tej chwili bardziej przydałyby mi się zdolności Supermana – latanie, lub chociażby bieg rywalizujący tempem z błyskawicą... Nie musiałbym się wlec taki kawał na piechotę. Cholera! Skoro już chcą mnie widzieć, to mogliby zapewnić transport! Nie, Guerin! Bądź szczery przynajmniej ze sobą – nie cierpisz jak Max czy Isabel zjawiają się w osiedlu przyczep, którego nawet nie masz ochoty nazywać domem. Za każdym razem mam nadzieję, że się nie natkną na Hanka i jestem głęboko wdzięczny, że jak na razie Hank nie ma pojęcia o istnieniu Isabel. Taa... pewnie próbowałby ją podrywać i musiałbym go chyba zabić. Rodzina przede wszystkim, a , choć rząd jest innego zdania – Isabel jest bardziej moją siostrą niż Hank ojcem.

Skręciłem w Murray Lane i gdzieś w połowie ulicy zamajaczył mi dom Evansów. Zawsze gdy go widziałem doznawałem mieszanych uczuć. Tak, zazdrość była jednym z nich, lecz wcale nie dominującym. Najdobitniejszy był żal. Żal, że nie mogę mieć tego samego – zamożnych, lecz przede wszystkim kochających rodziców, dużego domu, rodzinnej atmosfery przy stole, pełnej lodówki... To, co zawsze powtarzam Maxowi i Isabel... że moja sytuacja jest lepsza, bo nic mnie z tym miejscem nie wiąże, a przecież musimy być w każdej chwili gotowi do wyjazdu... to wierutna bzdura. Tak naprawdę jestem po prostu zły... wściekły, że tej pamiętnej nocy byłem takim cholernym Zosiem Samosiem – że nie sięgnąłem po rękę Maxa, gdy ją do mnie wyciągnął, że zwyciężyła nieufność. Nieufność? Właśnie to powtarzam im aż do znudzenia. Ludziom nie można ufać. Tylko że to oni mieszkają tu, a ja ze swoją nieufnością cisnę się w przyczepie z pijakiem, dla którego jestem tylko źródłem comiesięcznego przypływu gotówki. Nieufność... też mi coś! Śmiechu warte! Nazwijmy rzecz po imieniu, Guerin. Strach. STRACH. To on kierował moimi poczynaniami wtedy na pustyni. I on sprawia, że właściwie nie znam w szkole nikogo poza Maxem i Isabel. Boję się ludzi. Tego, co mogliby mi zrobić, gdyby wiedzieli kim jestem... Tego, co by było gdybym kogoś polubił... Boję się odrzucenia. Boję się akceptacji, bo wciągnąłbym kogoś w ten zaklęty krąg tajemnic i sekretów. Boję się tego, że jestem inny... i to nie tylko z powodu unikalnego pochodzenia. A jestem inny... No bo ilu jest ludzi, albo nawet i kosmitów, którzy częściej wchodzą oknem niż drzwiami? Ta myśl wywołała na mojej twarzy charakterystyczny, wypracowany przez lata drwiący uśmieszek, gdy podciągałem się na parapet sypialni Maxa. Uśmieszek jednak szybko zniknął, gdy zobaczyłem wyraz twarzy Isabel i pokerową minę Maxa. Coś było rzeczywiście nie tak.

Zapowiadała się cudowna niedziela...

***


Poprzednia część Wersja do druku Następna część