yeti

Efekt rumowy (3)

Poprzednia część Wersja do druku Następna część

Witam wszystkich.
Mamy już rum, czas dostarczyć EFEKT...
Miłej lektury!


III

Zerknąłem na zegarek. 3.02 – zielone cyferki drwiły ze mnie bezlitośnie. Jęknąłem głośno, waląc z frustracji pięścią w poduszkę. Myślałem, że jak położę się o pierwszej w nocy to już nie będę się tak bardzo męczył z zaśnięciem. Jednak gdy tylko zamykałem oczy – widziałem ją. Niech to! Niby nic nowego – marzę i śnię o niej od lat. Kto by nie śnił, jest przecież cudowna. Ale od początku roku szkolnego sytuacja uległa zmianie. Po powrocie z wakacji zostałem postawiony przed faktem dokonanym – Liz miała chłopaka. Kyle Valenti. Zaledwie dwa tygodnie temu, zaraz po przyjeździe, popędziłem do Crashdown Cafe i zobaczyłem ich... Trzymali się za ręce szepcząc sobie coś czule. Od tamtej pory obraz ten prześladował mnie z uporem godnym lepszej sprawy. Jedyne czego brakowało to neonu "LIZ JEST ZAJĘTA". Jeszcze raz brutalnie walnąłem poduszkę. Nigdy nie czułem się taki samotny i samotność ta skręcała mi niemalże żołądek. A to, że dzięki pani Hardy i panu Seligmanowi byłem partnerem Liz na biologii i chemii dodawało temu wszystkiemu słodko-gorzkiego smaczku. Nigdy nie byłem tak blisko niej... i równocześnie tak daleko. Jednym słowem – frustracja. Jakoś się nie dziwię, że nie mogę spać. Niemal codziennie muszę używać mocy, by pozbyć się cieni pod oczami i zmęczenia z twarzy, inaczej bardziej przypominałbym zombie niż człowieka, którego udaję. Isabel z pewnością by to skomentowała, a nie mam ochoty na wysłuchiwanie jej narzekań.

Mój wzrok znów powędrował ku zegarkowi. 3.04. Świetnie. Po prostu cudownie. Jeśli czas dalej będzie się tak ślamazarzył, to ranek chyba nigdy nie nadejdzie. Może jak trochę poćwiczę, to później uda mi się choć trochę pospać? Podobno wyczerpanie to dobry przepis na sen – przynajmniej dla ludzi. Zobaczymy. Próbowałem już chyba wszystkiego. Mleko – nie działa. Melisa, o której skuteczności moja mama jest święcie przekonana – nie działa. Liczenie baranów – w życiu! Raz dotarłem do 1.071.200, zanim się poddałem i obiecałem sobie, że nigdy więcej. Jedynie duży wysiłek może pomóc – w zeszłym tygodniu udało mi się przespać całą noc po gruntownym sprzątaniu garażu. Może jak się trochę popodciągam...

Zapaliłem lampkę przy łóżku i zwiesiłem nogi na podłogę. Boże, jak ja nie cierpię swego życia.

Miałem ochotę puścić sobie płytę Counting Crows, ale nie chciałem obudzić Isabel. Nie dałaby mi później spokoju. Podniosłem się i podszedłem do drążka, który zainstalowałem sobie dwa lata temu, gdy stało się jasne, że moje zainteresowanie Liz nie jest czysto platoniczne i musiałem znaleźć sposób dla ujścia energii. Zrzuciłem koszulkę i chwyciłem drążek obiema rękami. Zwieszając cały ciężar ciała na ramionach podciągnąłem swe ciało raz, drugi... Skupiłem się wyłącznie na pracy mięśni i odliczaniu kolejnych podciągnięć. Nie przerwałem przy trzydziestym, choć to była moja zwykła dawka. Do wyczerpania było jeszcze daleko. Przy czterdziestym trzecim dotarł do mnie podejrzany dźwięk zza okna. Tak jakby ktoś wpadł w krzaki rosnące nieopodal. Michael był zazwyczaj bardziej ostrożny. Zlodzieje raczej nie robiliby hałasu, gdyby chcieli się włamać, już nie mówiąc o tym, że tylko prawdziwi desperaci bez piątej klepki ładowaliby się do pokoju, w którym pali się światło. Co jest grane?

Bezszelestnie opuściłem się na ziemię i podkradłem do okna. Ktoś usiłował się przez nie wdrapać, lecz szło mu nieporównanie gorzej niż Michaelowi. Rozluźniłem się trochę, bo choć nie wiedziałem, kto to jest, raczej nie będzie zbyt groźnym przeciwnikiem. Okno było otwarte – w końcu był dopiero początek września i pogoda dopisywała – i jedyne, co mogło być przeszkodą dla intruza to zasłony. Sądząc z dotychczasowej zwinności równie dobrze może się w nie zaplątać i runąć na ziemię. Ustawiłem się w pobliżu okna.

Moje przypuszczenia nie okazały się słuszne. Gdy przybysz pokonał parapet, miękko, aczkolwiek nieco chybotliwie, wylądował na podłodze, nie dalej jak metr ode mnie.

I wtedy moje zdumienie sięgnęło zenitu, bo rozpoznałem niedużą sylwetkę nocnego gościa.

Liz.

Delikatny zapach jej skóry dotarł do moich nozdrzy, ale był przytłumiony czymś innym. Niech to, czyżby Liz była wstawiona? Trzymam się z daleka od alkoholu (kto wie, jaki wpływ miałby na mój organizm?), ale ten ostry zapach nie był trudny do rozpoznania. Liz zachwiała się leciutko i przytrzymała w celu zachowania pionu parapet, z którego przed chwilą zeskoczyła. Wymamrotała coś pod nosem, ale nie zrozumiałem słów. Co u licha pijana robi w mojej sypialni w środku nocy?! Zdawała się mnie nie zauważać, więc, jeśli chciałem poznać odpowiedzi, musiałem się ujawnić.

— Liz? – odwróciła się gwałtownie w moją stronę tracąc przy tym równowagę. Widząc niebezpieczeństwo zmniejszyłem dystans nas dzielący i nagle moja wymarzona dziewczyna wpadła prosto w moje ramiona. I zamiast, jak się spodziewałem, odsunąć się pospiesznie, wtuliła się we mnie, odchylając tylko głowę, by spojrzeć mi w oczy. Łagodne światło nocnej lampki kładło bursztynowe cienie na jej twarzy podkreślając jej piękno. Kogo ja zresztą chcę oszukać – Liz to piękno wcielone w każdym świetle i o każdej porze. Jej oczy, wpatrzone we mnie, lśniły podejrzanie, a ja nie miałem pojęcia, czy było to rezultatem tylko wypitego trunku, czy też może... czegoś jeszcze... Jej ręce dotknęły mego brzucha, pieszczotliwie muskając moje mięśnie. Przełknąłem głośno ślinę, bezskutecznie nakazując memu ciału spokój. Starałem się myśleć o czymkolwiek, był nie o jej delikatnych palcach. Jeśli za chwilę się nie opanuję, będę potrzebował zimnego prysznica. Właściwie to już by się przydał...

— Liz... – wykrztusiłem – Co ty tutaj robisz?

— Max, Max, Max... ty niegrzeczny chłopcze... Dlaczego ty nie śpisz o trzeciej nad ranem, co?

Położyła mi głowę na piersi, jej palce w dalszym ciągu krążyły po mojej skórze. Czułem jak mięśnie naprężają mi się pod wpływem jej elektryzującej pieszczoty... Zaraz, zaraz... Czy ona właśnie zrobiła mi wymówkę, że jeszcze nie śpię? Przyganiał kocioł garnkowi. Ja przynajmniej byłem trzeźwy, no i we własnej sypialni.

— Gdybyś spał, to nie musiałabym... Jutro to nawet byś nie wiedział, że to ja... Maria i jej głupie pomysły! Wzbogacić moje życie... też mi coś! – prychnęła uroczo. – Żadnych więcej pidżama party – dodała stanowczo, choć trochę bełkotliwie.

Nie miałem zielonego pojęcia, o czym ona mówiła, a raczej bredziła, bo ta mamrotanina nie miała większego sensu. Boże drogi, co ja mam z nią zrobić? Jak ją namówić, by z powrotem wyszła przez okno, mając równocześnie pewność, że się przy tym nie zabije? Absolutnie nie mogłem wyprowadzić jej zwykłą drogą – Isabel spała jak zając pod miedzą, z pewnością by się obudziła, gdy przechodzilibyśmy pod jej drzwiami.

Moje myśli pędziły w oszałamiającym tempie, lecz jakaś, wcale niemała, cząstka mnie szeptała: "Do diabła z tym wszystkim! Rozkoszuj się chwilą!" Ciepłem jej ciała, lekkim dotykiem jej skóry... Zagryzłem wargi, dusząc jęk, który chciał się z nich wydostać. Ręce Liz osadziły się stanowczo na moim torsie i zaczęły mnie pchać. Cofnąłem się, zdziwiony, parę kroków i krawędź łóżka podcięła mi nogi. Siadłem z impetem. Liz ciągle coś mówiła... Zmusiłem się, by skoncentrować się na słowach, zamiast na jej rozkosznych ustach czy subtelnych krągłościach.

— To wszystko jej wina. To niesprawiedliwe... ja miałam najgorzej! Powiedzieć mu... powiedzieć mu... co mu powiedzieć? – zmarszczyła brwi w skupieniu i wyglądała po prostu zniewalająco. – Siadaj – powiedziała, najwyraźniej umknęło jej uwagi, że siedziałem już od dobrych paru sekund. Zerknęła na mnie spod rzęs i uśmiechnęła się zawadiacko, a może był to tylko uśmiech trunkowy? Nieważne – i tak go odwzajemniłem, nie mogłem się powstrzymać.

— Co tu robisz, Liz? – powtórzyłem cierpliwie, mając nadzieję, że tym razem pytanie do niej dotrze.

— Muszę ci coś powiedzieć, Max – no, to już była jakaś odpowiedź! Niewiele wyjaśniająca, ale zawsze... O co mogło jej chodzić? Jakoś nie wyglądało na to, by miała ochotę rozmawiać o biologii, chemii, czy innych zajęciach, które dzieliliśmy. A może, może chciała mi powiedzieć, że wie, że mi się podoba i żebym przestał się na nią gapić i że zmieni partnera na zajęciach... Lekka fala paniki przewinęła się przeze mnie. Podziwianie jej z daleka to jedyne co miałem, a asystowanie jej na lekcjach to szczyt moich marzeń...

— Mam problem, Max. Duuuży problem. – krążyła przede mną jak wahadełko, wymachując dla podkreślenia ogromu problemu ramionami. Jej głos był cichy i trochę niewyraźny, ale bez trudu ją rozumiałem. No dobrze, to za dużo powiedziane – rozróżniałem słowa, ze zrozumieniem jako takim dalej miałem kłopoty. – Dlaczego nie Keanu Reeves? To taki fajny facet. Albo... chociażby Kyle... przecież z nim chodzę... Ale to ty, od zawsze ty!

O Boże! A jednak chciała, żebym się do niej nie zbliżał. Nie odezwałem się, choć na usta cisnęły mi się przeprosiny. Ból, powoli rosnący gdzieś w środku zapowiadał pęknięcie serca... Zmusiłem się, by oddychać w miarę normalnie, ignorując gulę rozrastającą się w gardle.

Liz stanęła tuż przede mną, ale nie podniosłem wzroku. Na poziomie oczu miałem jej pępek – krótka koszulka i dżinsy biodrówki, które miała na sobie, odsłaniały spory kawałek brzucha. Wystarczyłoby lekko wyciągnąć rękę i już miałbym jej delikatną skórę pod palcami.... Opanuj się Evans!Nagle poczułem jej dłonie na swoich ramionach. Byłem jak plastelina w jej rękach, więc bez oporów pozwoliłem się pchnąć i lądując na wznak na łóżku i już zamiast jej pępka widziałem swój sufit. Nie miałem jednak nawet czasu by poczuć rozczarowanie, gdyż niemal natychmiast poczułem jak coś... ktoś... Liz... wciska mnie w materac. Jezu! Ona na mnie usiadła! Czułem jak jej uda ściskają mnie w pasie. Jakby tego było mało, Liz oparła swe dłonie po obu stronach mojej głowy i pochyliła się nade mną. Jej lekko alkoholowy oddech owiał mi twarz, a włosy kurtyną musnęły mi policzki, izolując mnie od świata. Jedyne co istniało, to jej oczy, brązowe jak gorąca czekolada, wpatrzone w moje. Nasze twarze dzieliło najwyżej kilkanaście centymetrów. W życiu nie znajdowałem się bliżej Liz Parker.

— Czasami mam wrażenie, że ty też... ale nigdy nic... – jej brwi ściągnęły się w irytacji. W dalszym ciągu nie miałem pojęcia o czym ona mówi, ale kiełkowało we mnie podejrzenie, że jej wyznanie może mi się spodobać.

— Liz? – szepnąłem cicho. Spora część mnie nie miała ochoty wyprowadzać jej z tego stanu, w który się wprawiła. Jej słodki ciężar przyciskał mnie do materaca, rękoma dotykałem jej nóg, jej zapach wypełniał mi nozdrza... To jak spełniające się marzenia... Najpiękniejszy sen... Czy można mnie winić, że nie chciałem tego przerwać? Ale była późna noc, a ona... po prostu musiałem wiedzieć, po co przyszła.

— Co ty tu robisz, Liz?

Zagryzła dolną wargę, jakby usiłowała sobie przypomnieć.

— Fantazjuję o tobie, wiesz? – czego, jak czgo, ale TEGO to się nie spodziewałem. Że jak? – Przed snem, kiedy leżę sama w łóżku, zamykam oczy i marzę, byś był tam ze mną. – Że co proszę? – Przesuwam dłońmi po swoim ciele i wyobrażam sobie, że to ty mnie dotykasz. Twoja ręka – mój brzuch. Aż w środku drżę, jak o tym pomyślę... – "Ja też, ja też" – myślałem, zastanawiając się równocześnie, czy przypadkiem nie mam niezwykle rzeczywistego snu... albo halucynacji. To chyba muszą być halucynacje... niemożliwe, by coś takiego działo się naprawdę...

A jednak działo się! W momencie, w którym jej wargi zetknęły się z moimi wiedziałem, że mój umysł ni ebyłby w stanie symulować czegoś tak rozkosznego. Słodycz jej warg uderzyła mi natychmiast do głowy jak wyborne wino. Nie miałem siły walczyć... Nie miałem ochoty walczyć z tymi doznaniami. Odwzajemniłem jej pocałunek, a moja ręka z własnej nieprzymuszonej woli przeniosła się na jej kark by przybliżyć nas jeszcze bardziej. Chciałem się zatracić w tej chwili, bo była to zdecydowanie najlepsza chwila w moim dotychczasowym życiu. Gdyby nie to, że usta miałem zajęte, krzyknąłbym wzorem Fausta – "Chwilo trwaj! Jesteś piękna.". Zamiast tego pogłębiłem pocałunek, igrając z jej językiem i wnikając w głębię jej ust. Byłem w niebie. W końcu niepowstrzymalna potrzeba tlenu zmusiła nas do rozdzielenia się, lecz nie powróciliśmy do poprzedniego dystansu. Wpatrywaliśmy się w siebie w oszołomieniu, nasze płytkie, gwałtownie wciągane, oddechy mieszały się w niewielkiej przestrzeni między naszymi ustami, ten urywany dźwięk jedynym odgłosem w pokoju. Jej wargi były spuchnięte od naszych pocałunków i przez moment czułem się winny, żę to ja to spowodowałem. Lecz poczucie winy zniknęło, gdy lekko się uśmiechnęła, a stało się odległym wspomnieniem, gdy subtelnie zwilżyła swe wargi językiem. Przełknąłem głośno ślinę. Byłem niezdolny do myślenia, gdy robiła coś takeigo. Moje palce kreśliły delikatne kółka pieszcząc jej szyję i tył głowy. Jej włosy były jak najprzedniejszy jedwab. Mruknęła coś cichutko, przymykając oczy z przyjemności i jak kotka nachyliła się po dalsze pieszczoty. Drugą ręką dotknąłem jej policzka. Jej skóra była jak aksamit.

— Tak miękka i delikatna – szepnąłem, mój głos zachrypnięty jak nigdy dotąd. Uśmiechnęła się szeroko i odwróciwszy na chwilę głowę ucałowała krótko moje palce, po czym nachyliła się i obrysowała językiem kontur moich warg. Jęknąłem mimowolnie, lecz gdy chciałem przyciągnąć jej głowę bliżej, by pocałować ją odpowiednio, odmówiła mi tego, przesuwając się lekko, tak iż jej usta znalazły się tuż przy moim uchu. Jej ręka z materaca przeniosła się na moją pierś i sensacji jakie jej dotyk wywołał na moim nagim torsie nie da się porównać z niczym co zdarzyło się kiedykolwiek w moim życiu. Dreszcz przeszył całe me ciało od palców u nóg po czubek głowy. Musiałem wziąć się w karby i to szybko, gdyż Liz już szeptała mi coś do ucha, a nie chciałem uronić ani słowa.

— ... pod prysznicem. Marzę byś, jak woda, dotykał mnie wszędzie, obejmował, przesuwał swymi rękoma po moim ciele, przycisnął do siebie... Ty – twardy lecz gładki niczym aksamit... ja – miękka i wpasowująca się w ciebie niczym brakujący kawałek puzzle'a. – To chyba w tym momencie mój rozum dał za wygraną. W końcu jak często można usłyszeć od ukochanej dziewczyny, że się jest jej brakującym kawałkiem puzzle'a? A jeszcze kiedy delikatnie przygryzła moje ucho... Jęknąłem głośno i nie hamując się już przewróciłem ją na plecy, przygważdżając swym ciałem do łóżka. Zachichotała, jej twarz majacząca w skąpym świetle nocnej lampki, emanowała nieskrępowaną radością. Przyciągnęła moją głowę do swojej – nasze wargi zderzyły się, walcząc o dominację. Nie było jednak ważne, kto zwyciężał – oboje i tak byliśmy wygrani. Jej noga objęła moją jeszcze bardziej dociskając nasze ciała do siebie. Nie wiem jakim cudem moja ręka zawędrowała pod jej króciutką bluzeczkę, ale dotyk jej brzucha... jej gładkiej skóry aż po rozkoszne odkrycie, że nie miała na sobie stanika... to było coś boskiego. Jej ręce gorączkowo błądziły po moich plecach i torsie, jakby nie mogła się mną nasycić. Na tym etapie nie miałem już absolutnie żadnej kontroli. Chwyciłem brzeg jej topu i podciągnąłem go w górę, tak iż zatrzymał się pod jej piersiami. Jej jęk stanowił aprobatę dla moich działań i przynaglenie, by kontynuować. Całując mocno jej usta przesunąłem rękę wraz z materiałem jeszcze trochę wyżej, odkrywając wypukłości jej piersi...

— Max Evans! Co ty sobie wyobrażasz? Natychmiast przestań!

— Odejdź Isabel! – wymamrotałem półprzytomnie, wciąż zajęty scałowywaniem jęków z warg Liz.

Zaraz, zaraz! Isabel?! Co moja siostra robi w moim...

— Max! – syk kobry, znanej również jako moja siostra, zyskał na głośności i nasyceniu wściekłością i zdołał przebić się przez zmysłową mgiełkę otaczającą mój mózg... O Boże! Isabel! Oderwałem się od Liz i zerknąłem za siebie. No tak... Isabel stała w drzwiach, jej ręce wsparte na biodrach, bosa stopa wybijająca irytujący rytm na parkiecie, oczy wysyłajace w moją stroną mordercze spojrzenie... poza 'co-ty-do-jasnej-cholery-wyrabiasz?!' w połączeniu z 'lepiej-miej-dobre-wytłumaczenie' Liz poruszyła się pode mną lekko. Spojrzałem na nią – mrugała szybko, jej oczy nieprzyzwyczajone do ostrego światła górnej lampy, którą włączyła Isabel.

— Max? – szepnęła Liz niepewnie, usiłując znów przyciągnąć mnie do siebie. Lecz u mnie ponownie zameldował się zdrowy rozsądek. Była wstawiona – nie mogłem jej wykorzystać, nie mówiąc już o tym, że obecność Isabel stanowiłaby tutaj sporą przeszkodę. Delikatnie dotknąłem brzucha Liz, żegnając się z jej gładką skórą i poprawiłem jej top. Zsunąłem się z niej, na co zareagowała jękiem protestu. Błagałem swoje ciało, by się uspokoiło, ale, żadna niespodzianka, nie chciało mnie słuchać. Musiałem odwieźć Liz do domu, i to szybko, bo inaczej znowu mogę przestać nad sobą panować i Isabel będzie musiała mnie od Liz odrywać siłą. Kucnąłem przy łóżku i pomogłem Liz podnieść się do pozycji siedzącej. Twarz wykrzywił jej grymas i chwyciła swą głowę w dłonie. Cichy jęk tym razem z pewnością nie był oznaką podniecenia. Erotyczne myśli wywietrzały mi z głowy błyskawicznie.

— Kręci ci się w głowie? – spytałem cicho, odsuwając jej włosy z twarzy. Skinęła leciutko. – Możesz iść? Jeśli chcesz, to zaniosę cię do jeepa... – chyba mnie nie słuchała. Następny gardłowy dźwięk wyrwał jej się z ust.

— Niedobrze mi – wymamrotała niewyraźnie.

Nie tracąc czasu chwyciłem ją na ręce i ruszyłem w stronę drzwi.

— Z drogi – mruknąłem do Isabel, która, widząc co się święci, szybko usunęła się z przejścia. Liz zaplotła mocno ramiona dookoła mojej szyi kurczowo starając się powstrzymać mdłości. Zerknąłem na jej twarz – światło z pokoju Isabel ukazało jej lekko zielonkawy kolor.

— Wytrzymaj... jeszcze tylko parę metrów – podtrzymywałem ją na duchu. Po chwili opuściłem ją delikatnie na chłodne kafelki i zamknąłem za nami drzwi łazienki

***

No i tak Isabel zrujnowała całkiem miło zapowiadającą się sytuację... Co będzie dalej? Ha, to się okaże... w następnych częściach. Ponieważ opinie czytelników dają mi potężnego kopa i zapędzają do pisania, to jeśli chcecie w miarę szybko otrzymać dalszy ciąg tej historii, zapraszam do przesłania mi komentarza... A może wszystko co najciekawsze, już się wydarzyło i mam skończyć? ;-) Czekam na feedback! Do następnego razu! Yeti

Poprzednia część Wersja do druku Następna część