yeti

Efekt rumowy (27)

Poprzednia część Wersja do druku

cześć wszystkim :-) serdecznie dziękuję za komentarze (z prośbą o więcej oczywiście :-P), upewniliście mnie, że poradziłam sobie nienajgorzej z punktem widzenia Diane, a było mi to bardzo potrzebne. :-) oto następna część – jak wspominałam, tym razem punkt widzenia osoby, z którą już mieliśmy do czynienia. mam nadzieję, że mimo wszystko nie będzie nudno ;-). miłej lektury!
***

XXVII

Nie cierpiałam wf-u z wielu złożonych przyczyn. Najbardziej oczywiste – to był wf. Trzeba się było ruszać, i to dużo, a ja już dawno pogodziłam się z tym, że nie przepadam za sportem. Jestem bardziej... uduchowiona i więcej frajdy daje mi siedzenie w pokoju, wdychanie aromatu kadzidełek i medytacja... albo pisanie piosenek... albo ploty nad kubełkiem lodów z Liz. Sport to po prostu nie moja broszka. Tak więc nigdy nie byłam fanką wf-u. W tym semestrze dodatkowo jakiś złośliwiec układał plan lekcji, bo mam dwa wf-y pod rząd. Prawdziwa męka... A dzisiaj większa niż zwykle. Karne kółka, które dostałam za spóźnienie (co było totalnie nie fair – przecież zatrzymał mnie nauczyciel!), nie były takie złe, zwłaszcza że mogłam się poczuć lepiej, widząc Michaela na ławkach. Nie żebym coś do niego miała, oczywiście, ale fakt, że siedział sobie tam, w nieświadomości, że jego tak mocno chroniony przyjaciel Max właśnie jest poddawany uwodzicielskim zabiegom Liz, częściowo dzięki mnie i Alexowi (nie wiem, co powiedział, żeby zatrzymać Isabel, ale zważywszy na jego zauroczenie Królową Śniegu podziwiałam go za stawienie jej czoła). Moment, kiedy Isabel przybiegła po Michaela, cała czerwona i zziajana, również był całkiem satysfakcjonujący... Ale później to już nic tylko pocenie się i męczenie. Zazwyczaj nie było tak źle, bo Liz była ze mną – towarzystwo najlepszej przyjaciółki pomaga mi znieść koszmar wf-u. Tu i ówdzie zamienimy parę słów, ponarzekamy wspólnie na wymysły nauczycielki i od razu czas płynie szybciej. Ale dziś Liz oddawała się, mam nadzieję, znacznie przyjemniejszym czynnościom, niż ja na lekcji. A ponieważ chciałam jak najszybciej usłyszeć jej relację, każda minuta dłużyła mi się niesamowicie. A inną rzeczą okropną w wf-ie jest to, że lekcja nie kończy się w momencie, w którym nauczyciel tak mówi. O, nie. Musisz jeszcze iść pod prysznic i się wysuszyć i ubrać i w ogóle... nie wiem, byś może jestem jakaś powolna, ale często nie udaje mi się zrobić tego wszystkiego zanim nie zacznie się przerwa. Oznacza to, że wf wcina się w mój czas wolny. Następny powód, dla którego go nie cierpię. A dzisiejszy dzień był pod tym względem rekordowy. Przez dłuższy czas musiałam czekać na prysznic, a później Pam Troy uznała, że zrzucenie mojego ręcznika na mokrą podłogę to doskonały pomysł i musiałam szukać kogoś, kto by mi pożyczył swojego. Ta jędza mi za to kiedyś zapłaci...

W rezultacie przerwa, na której chciałam pogadać chwilę z Liz i wyciągnąć z niej parę gorących szczegółów, skurczyła się tak bardzo, że ledwo zdążyłam na lekcję. Zaraz za mną, patrząc na mnie z dezaprobatą, wszedł do klasy nauczyciel historii. Nie miałam wyboru – musiałam czym prędzej usiąść na swoim miejscu, które, niestety, mimo tego, że znajdowało się tuż obok ławki Liz, nie gwarantowało nam możliwości jakiegokolwiek porozumienia się na lekcji. Summers nie tolerował jakichkolwiek pogaduszek... Taaa... według niego historia to najbardziej fascynujący przedmiot na świecie. Wszelka rozmowa z Liz musiała poczekać do następnej przerwy. Co oczywiście nie oznaczało, że nie mogłam próbować odcyfrować nastroju Liz z jej sylwetki i mowy gestów.

Inspekcja nie wypadła najlepiej... Liz miała głowę pochyloną i włosy zasłaniały sporą część jej twarzy. Gryzmoliła coś zawzięcie na marginesie zeszytu, nie reagując w żaden sposób na wejście do klasy nauczyciela, już nie mówiąc o moim. To nie wróżyło najlepiej. Zastanawiające było też coś innego... Historia była przedmiotem, który w swoim grafiku mieli też Max, Isabel i Michael. Taaa... cała ta trójca. Tymczasem, choć Michael siedział rozwalony po mojej drugiej stronie, jak zwykle skrzywiony, jakby mu właśnie kota kosmici porwali (ale to nic nadzwyczajnego – Michael miał tendencję do wszelkiego rodzaju grymasów... nie, żebym się specjalnie przyglądała, czy coś... po prostu ma się ten dar obserwacji), a Isabel piorunowała Liz wzrokiem ze swojego miejsca pod oknem, Maxa nie było w klasie. Nie miałam co do tego wątpliwości – jakimś zrządzeniem losu siedział on bezpośrednio za mną, a dziś jego ławka była pusta. Pomiędzy zagadkową postawą Liz oraz wyraźnie wkurzoną miną Isabel, wnioskowałam, że do CZEGOŚ doszło... ale czułam się tak, jakbym włączyła telewizor w połowie filmu – ni w ząb nie łapałam wątku. Jeśli Liz udało się spotkanie z Maxem, to dlaczego jej promienny uśmiech nie dawał tego do zrozumienia całemu światu? A jeśli nie... to dlaczego Isabel wyglądała jakby połknęła przez przypadek żabę, a Michael był skwaszony jednak jakby odrobinę bardziej niż zwykle – naprawdę mu się nie przyglądałam, ale aż emanował ponurością a głęboki mars na jego czole wyraźnie świadczył o tym, że Guerin był w tej chwili na noże z kimś lub czymś, a najpewniej ze wszystkimi, bo taki już z niego czarujący facet... No i nie można zapominać o Kyle'u. Były chłopak Liz również nie miał najlepszego humoru i wcale tego nie ukrywał. Co parę sekund zerkał na Liz, ale ignorowała go tak samo jak wszystkich pozostałych.

Siadłam szybko i wyjęłam zeszyt i podręcznik z plecaka, rzucając ukradkowe zaniepokojone spojrzenia w prawo. Jednak Liz zdawała się mnie nie zauważać. Wzrok miała utkwiony w zeszyt i pewnie nie zauważyłaby, gdyby pan Summers zaczął jodłować.

— Jestem – powiedziałam machinalnie, słysząc swe nazwisko podczas rytualnego odczytywania listy obecności. W połowie następnego nazwiska drzwi do klasy otworzyły się skrzypiąc i stanął w nich nie kto inny jak Max. Nie patrząc w ogóle w stronę uczniów podszedł do nauczyciela, najwyraźniej przepraszając go za spóźnienie. Wykorzystałam ten moment i zerknęłam na Liz, ale ona tylko na sekundę podniosła głowę, po czym, tak jakby tylko chciała zaspokoić swoją ciekawość co do tożsamości spóźnialskiego, wróciła do swojej bazgraniny. Jedyne zmiany w jej twarzy stanowiło ściągnięcie brwi i zaciśnięcie warg. Większej reakcji doczekałam się od Isabel.

— Nareszcie – usłyszałam za sobą (Isabel siedziała zazwyczaj koło Maxa, tak więc miałam ją tuż za lewym ramieniem). Było to bardzo zgryźliwe "nareszcie" i odniosłam wrażenie, że Maxa czeka niezłe kazanie nawet jeśli, co wydawało się być coraz bardziej prawdopodobne, misja Liz zakończyła się jedną wielką porażką.

Usiłowanie wyczytania czegokolwiek z twarzy Maxa okazało się równie niemożliwe, jak w przypadku Liz. Jeśli do czegokolwiek między nim a moją najlepszą przyjaciółką doszło, zostało to głęboko ukryte. Gdy przechodził między moją ławką a ławką Liz, nie spojrzał na żadną z nas, a wyraz jego twarzy... cóż, był mniej więcej taki jak zwykle – zamyślony, lekko melancholijny... tylko dosłownie przez milisekundę, gdy najwyraźniej jego wzrok napotkał spojrzenie Isabel, dało się odczuć w jego postawie irytację. Co jak co, ale to nie ulegało wątpliwości – rodzeństwo Evansów, zazwyczaj tak bardzo po "nierodzeństwowemu" zgodne i przyjacielskie znormalniało ostatnio, nie cierpiąc się szczerze, tak jak większość nastoletnich rodzeństw. Czy naprawdę mogło chodzić tu tylko i wyłącznie o Liz i o to, że Isabel nie akceptowała możliwości jakiegokolwiek związku pomiędzy swoim bratem a klasową prymuską? Jakoś ciężko mi to było zrozumieć... Nawet Isabel nie jest chyba taką jędzą, żeby odmówić Maxowi prawa do bycia z dziewczyną, która mu się podoba, prawda?

Liz spięła się trochę, gdy Max obok niej przechodził i mogę się mylić, ale wydaje mi się, że westchnęła ciężko. Och, chica, tak mi przykro! Poczułam nagłą ochotę podstawienia Maxowi nogi, ale on już sadowił się w ławce za mną, więc było na to trochę za późno.

— Gdzie byłeś? – Isabel wysyczała w stronę Maxa. – Nawet sobie nie wyobrażasz, w jakie kło...

— Isabel? Chcesz się czymś podzielić z klasą? – pan Summers patrzył w naszą stronę z naganą w oczach.

— Przepraszam, panie profesorze – Isabel wymamrotała i kusiło mnie, żeby się obejrzeć i sprawdzić, czy się zaczerwieniła. Kto jak kto, ale ta dziewczyna z pewnością nie była przyzwyczajona do reprymend ze strony nauczycieli.

Jeszcze jedno ostre spojrzenie i pan Summers odwrócił się do tablicy rozrysowywując metody pracy historyka. Obserwowałam go przez chwilę – wydawał się być tak zajęty, że uznałam, iż mogę zaryzykować kontakt z Liz. Nie odważyłam się jednak odezwać... zresztą byłoby to naprawdę głupie zważywszy na to, że każde moje słowo najprawdopodobniej równie wyraźnie jak Liz usłyszałby Max, a może także Isabel. A przecież nie o to chodziło. Tak więc, zezując od czasu do czasu to na plecy nauczyciela to na pochyloną nad zeszytem Liz, skrobnęłam na skrawku papieru tylko jedno słowo: "Rezultat?". Kaszlnąwszy cicho, tak by mnie nie usłyszał nauczyciel, lecz wystarczająco głośno by zwrócić uwagę Liz, wyciągnęłam do niej, tak dyskretnie, jak tylko się dało, rękę z kartką. Przez chwilę Liz jakby zawahała się, lecz ostatecznie szybkim ruchem wzięła ode mnie kawałek papieru i rozwinęła go pod ławką. Na chwilę wsłuchałam się w gadaninę Summersa, ale kątem oka sprawdzałam, co robiła Liz. Z tego co zauważyłam, odpowiedź którą wypisała na tej samej kartce papieru była nawet krótsza od mojego pytania. Złożyła kartkę na czworo i podała mi ją szybko.

Niewystarczająco szybko.

Nauczyciel wybrał dokładnie ten moment na odwrócenie się w kierunku klasy. Nasze podające sobie kawałek papieru dłonie wyciągnięte jak jakaś żałosna imitacja malowidła Michała Anioła rzucały się niestety w oczy. Liz błyskawicznie cofnęła rękę ale na wszelki odwrót było już zdecydowanie za późno.

— Liz Parker i Maria De Luca – powiedział pan Summers powoli, jakby delektując się swoim nad nami zwycięstwem. – Rozumiem wymogi przyjaźni i potrzebę kontaktu i tak dalej, ale żeby nie dało się wytrzymać nędznych czterdziestu pięciu minut na skoncentrowania się na przedmiocie lekcji? Nieładnie, dziewczęta. Ostrzegałem na pierwszej lekcji o skutkach takiego zachowania. – podszedł do nas i wyczekująco wyciągnął rękę. Liz na chwilę się zawahała, ale cała klasa wiedziała, że tak naprawdę nie miała wyboru – kartka z odpowiedzią Liz powędrowała w ręce nauczyciela. A z ostrzeżeń i wcześniejszych praktyk wszyscy wiedzieli, co teraz nastąpi.

Publiczne odczytanie prywatnej korespondencji. W innej sytuacji może i zaczęłabym się wykłócać o prawa uczniów do zachowania prywatności, ale wiedziałam, że Liz nie podziękowałaby mi za rozwścieczenie nauczyciela. Popsułoby to naszą kartotekę na amen... no, może nie aż tak bardzo, ale na pewno byłybyśmy wrogami publicznymi numer jeden na historii. A niedobrze być wrogiem nauczyciela – od razu jest się na straconej pozycji. Tak więc, choć niechętnie, trzymałam język za zębami.

Miałam wrażenie, jakby wszyscy wstrzymali oddech, czekając na ujawnienie naszych tajnych zapisków. Oczywiście wiedziałam, że to najprawdopodobniej moja paranoja i że tak naprawdę większość uczniów uważa Liz za nudną kujonkę a mnie za może trochę pokręconą, ale zasadniczo niespecjalnie fascynującą dziewczynę. Obu nam to zawsze pasowało. Bycie na świeczniku równało się byciu na językach totalnie wszystkich, a na to nie miała ochoty żadna z nas.

Proszę, proszę, żeby nasz odrobinę nudnawy image nie zmienił się po przeczytaniu tej kartki, błagałam nie wiadomo kogo. Przez głowę przelatywały mi tuziny możliwych odpowiedzi na moje pytanie, które Liz mogła zapisać na tej kartce i zaczynało mi się robić trochę słabo z nerwów.

"Gorący seks w łazience."

"Powiedział, że jestem szmatą i nie chce mieć ze mną do czynienia."

"Przyznał, że też ma o mnie fantazje seksualne."

Każde z tych zdań mogło na dobre zniszczyć reputację Liz. Skutkować wezwaniem do dyrektora. Spotkaniem z rodzicami. No dobra, niby wiedziałam, że jej odpowiedź była za krótka, żeby cokolwiek z moich co bardziej pesymistycznych myśli mogło być bliskie prawdy, ale nie mogłam nic poradzić na moją wewnętrzną histeryczkę. Byłam o krok od sięgnięcia po moje olejki aromatyczne. Jeden niuch i pewnie bym się trochę uspokoiła, ale nie sądzę, żeby takie działanie zostało pozytywnie przyjęte przez pana Summersa. Tak więc jedyne co zrobiłam to rzuciłam przepraszające spojrzenie Liz (którego nawet nie zauważyła, bo wpatrywała się intensywnie w swój otwarty zeszyt) i lekko osunęłam się na krześle, pragnąc zniknąć.

Summers celebrował otwieranie kartki, przebiegł ją szybko wzrokiem, po czym się skrzywił i przeczytał głośno:

— "Rezultat?" "Kosz". Przynajmniej nie piszecie do siebie całych epistoł. – złożył starannie kartkę i wyciągnął ją w moim kierunku. – Rozumiem nastoletnie dramaty miłosne, Liz, przypominam jednak, że JAKAKOLWIEK korespondencja jest zakazana na mojej lekcji. Obie zgłosicie się do mnie po zajęciach po dodatkowe zadanie domowe. – i nauczyciel odwrócił się do nas plecami, bez wysiłku wracając w koleiny wykładu. Uczniowie nie sprawiali jednak wrażenia zainteresowanych historią, ani trochę. Niektórzy zerkali spod oka na Liz, trybiki obracały im się w głowach w przyspieszonym tempie, gdy próbowali rozgryźć od kogo to Liz dostała kosza. Inni spoglądali w szoku na Kyle'a – najwyraźniej wiadomość o zerwaniu związku Kyle'a z Liz nie była do tej pory wiedzą powszechną. Kyle siedział sztywno na swoim miejscu, unikając kontaktu wzrokowego z kimkolwiek, w palcach kręcąc szybkiego młynka ołówkiem. Miałam wrażenie, że ma ochotę zerwać się i zrobić jedną z dwóch rzeczy – albo wywołać awanturę z Liz, albo wybiec z klasy i uciec od tych wszystkich spojrzeń... gdyby wiedział, że obiekt uczuć Liz znajduje się w tym samym pomieszczeniu, pewnie miałby jeszcze ochotę rozkwasić nos Maxowi. Liz jakby zapadła się na swoim krześle, wyglądało na to, że desperacko notuje każde słowo wypływające z ust Summersa. Ale lekki rumieniec na jej twarzy dawał jasno do zrozumienia, że cała sytuacja jest dla niej bardzo niezręczna. Jeśli się nie lubiło plotek na swój temat, to już na pewno chciałoby się uniknąć publicznej debaty nad tym, kto to nie docenia twoich wdzięków. Upokorzenie do kwadratu. Ale wiedziałam, że pod powłoką prymuski kryje się dziewczyna z silną wolą i, gdy okoliczności tego wymagały, nerwami ze stali. Będę stała przy Liz murem, Alex też, i jakoś przetrwamy powszechne zainteresowanie jej życiem uczuciowym. Jedyne osoby, które najwyraźniej informacja dostarczona przez nauczyciela ucieszyła, to oczywiście Michael i Isabel. Michael wyglądał trochę dziwnie, bo się uśmiechał, a to nie zdarzało się często. Drań. Miałam ogromną ochotę kopnąć go, ale nie mogłam sobie pozwolić na dalsze antagonizowanie nauczyciela. Przez chwilę zabawiłam się wizją splunięcia mu przy najbliższej okazji do Coli albo frytek, ale takie dziecinne zachowanie nie było w moim stylu... Taaa... często przelatywały mi tego typu wizje przez głowę, ale w życiu bym się nie zdobyła na coś tak okropnego... Etyka zawodu i tak dalej... Ale na pewno znajdę jakiś sposób na słodką zemstę. Już w tym moja głowa. Z Isabel z kolei jakby zeszło wszelkie napięcie i jej uśmiech, odmiennie niż Michaela, był bardziej zabarwiony ulgą niż tryumfem – przynajmniej tak mi się wydawało, gdy zezowałam do tyłu. Wyciągnęła rękę w kierunku Maxa, lecz najwyraźniej jego mina nie była zachęcająca, bo uśmiech zadrgał na jej twarzy po czym zniknął, jak zdmuchnięty powiewem wiatru. To mogła być wyłącznie moja wyobraźnia, ale wydawało mi się, że z ławki za mną płyną fale negatywnych emocji. Zawsze miałam niezłą intuicję, więc kto wie... może coś z tej złości, frustracji i żalu było rzeczywiste... I choć w tej chwili naprawdę miałam ochotę nie cierpieć Maxa z całej siły – w końcu zranił moją przyjaciółkę – nie mogłam powstrzymać myśli, że on również jest z obrotu spraw z Liz niezadowolony i coś podejrzanie podobnego do współczucia dla tego chłopaka zamigotało na horyzoncie. Cokolwiek skłoniło go do złamania serca Liz, wydawało mi się, że była to okoliczność zewnętrzna, nie mająca nic wspólnego z jego uczuciami. Wyglądało jednak na to, że, cokolwiek to było, wyraźnie wzajemne zauroczenie między Maxem a Liz nie mogło tego pokonać... Westchnęłam cicho – historia zupełnie jak z "Romea i Julii"... Stało się dla mnie oczywiste, że muszę poddać wszelkie próby swatania tych dwojga – nie chciałam sprawiać więcej bólu Liz, a chyba tylko taki byłby rezultat. Nie mogłam jej tego zrobić.

Rozwiązanie, przynajmniej na teraz, było tylko jedno.

Dzisiejszy wieczór – kubełek lodów, film z jakimś seksownym, godnym poślinienia się facetem i zgodne ponarzekanie na chłopaków. Słowo honoru – więcej z nimi problemów, niż są tego warci.

***

no to na razie tyle. jak zwykle zapraszam do komentowania (mlbeliever@wp.pl) – feedback rozjaśnia mi dzień i zachęca do dalszego pisania :-). trzymajcie się ciepło – yeti

Poprzednia część Wersja do druku