yeti

Efekt rumowy (2)

Poprzednia część Wersja do druku Następna część

***

II

Szczerze mówiąc, mam niewielkie doświadczenie z dziewczynami. Wiem, brzmi to jak kiepski żart – w końcu przyjaźnię się z dwiema od lat. Ale seks... to było coś, co bardzo rzadko i bardzo marginesowo pojawiało się w naszych rozmowach. Podejrzewam, że takie sprawy obgadywały, gdy były same. A ponieważ rozpaczliwie brakowało mi męskich kumpli... byłem właściwie zdany na lektury i błądzenie po omacku. Niezbyt pociągająca perspektywa, czyż nie? Może to, że w tym zakresie zupełnie kobiet nie pojmowałem, sprawiało, że byłem sam? Przecież, choć żaden ze mnie macho, to jestem miły i niegłupi – uważam, że to nienajgorsza kombinacja. Czyż można się dziwić, że obiema rękami uchwyciłem się okazji zerknięcia w świat kobiecych fantazji? Przyznajcie sami – co zrobiłby w takiej sytuacji jak moja każdy normalny facet?

Gdy Liz zobaczyła moją reakcję na sugestię Marii, wiedziałem, że ją zawiodłem. Wzruszyłem ramionami w geście "jestem-facetem-i-nic-na-to-nie-poradzę" i Liz się poddała. Nawet jeśli następne godziny będą dla niej z lekka... zawstydzające, to i tak wybaczy nam za dzień, dwa, góra trzy – nie miałem co do tego wątpliwości i skrupulatnie to wykorzystałem. Liz nie potrafi chować długo urazy.

— Siła złego na jednego – powiedziała z seksowną chrypką w głosie. Jestem stuprocentowo pewien, że chrypka nie była zaplanowana. Maria podskoczyła radośnie i klasnęła w ręce. Prawdopodobnie wydałaby jeszcze bojowy okrzyk, gdyby nie to, że ściągnęłaby nam na głowy rodziców Liz.

Po tej małej próbce entuzjazmu Marii zapanowała jednak niezręczna cisza. Nie do wiary – byliśmy skrępowani. Nigdy wcześniej nam się to nie zdarzyło. To mogło się okazać trudniejsze niż nam się wydawało.

— Ok, mam propozycję. Zagrajmy w 'pytanie czy wyzwanie'. W ten sposób nie będziemy się czuć jak na przesłuchaniu, tylko będziemy się dobrze bawić. Co wy na to? – oczy Marii błyszczały z podniecenia. Jej naprawdę na tym zależało! Ciekawe dlaczego?

— Jeśli chodzi o mnie, to nie ma problemu – powiedziałem nonszalancko.

Liz przygryzła dolną wargę. Na pewno miała ogromną ochotę powiedzieć "nie", ale wiedziała, że z Marią nie wygra. To się nigdy nie udawało – Maria jest jak żywioł. Trzeba się poddać, bo walka nie miała sensu, zwłaszcza w pojedynkę. Tak więc Liz wzruszyła tylko ramionami, dając nam odczuć, że nie jest tym pomysłem zachwycona.

— Świetnie – Maria zagarnęła stanowisko głównodowodzącego całą akcją. – Skoro Liz wykazuje zdecydowanie najmniej entuzjazmu, to może ona zacznie.

W oczach Liz mignęło zdumienie. Maria rzadko oddawała pałeczkę. Niepewnie odgarnęła włosy za ucho, popatrzyła na Marię, później na mnie... i znowu na Marię. Na pewno zastanawiała się kogo, i o co, zapytać. Gdy jej wzrok ponownie spoczął na mnie, wiedziałem, że to ja zostałem wytypowany na ofiarę. Założę się, że bała się zemsty Marii.

— Alex, pytanie czy wyzwanie?

Hmmm, zastanówmy się... To Liz, na pewno nie spyta o nic strasznego. Prawda?

— Wybieram pytanie – dlaczego, do jasnej ciasnej, spociły mi się ręce. Niepostrzeżenie wytarłem je o spodnie.

— Którą część ciała uważasz za najbardziej seksowną u kobiety i dlaczego?

Okay, nie jest tak tragicznie.

— Widzisz, tutaj nie chodzi o jakąś konkretną część ciała. Dla mnie najważniejszy jest sposób poruszania się. Pewny siebie chód, lekkie kołysanie bioder, kurtyna włosów spływająca po plecach, wargi wygięte w uśmiechu...

— Nie kręć, Alex. Każdy facet ma hopla na punkcie jakiejś części kobiecego ciała, przeważnie biustu, nóg lub tyłka. Nie wymiguj się, tylko odpowiedz na pytanie.

Ugh! Dzięki, Maria! Nie udało się zbyć ich byle czym. Przełknąłem nerwowo ślinę. Zawsze uważałem, że coś ze mną nie tak pod tym względem.

— Stopy – zdołałem wykrztusić przez ściśnięte gardło. – Nie żebym miał ochotę od razu się którejś rzucać do nóg i je całować czy coś... – zapewniałem gorączkowo, nie patrząc na żadną z moich przyjaciółek. – Po prostu uważam, że jest coś niewiarygodnie seksownego w małych, zgrabnych stópkach z pomalowanymi paznokciami, obutych w eleganckie sandałki. A jeszcze te bransoletki na kostkę... – okay, jakoś to z siebie wydusiłem... Zerknąłem na nie niepewnie. Nie zdziwiłbym się, gdyby uważały mnie teraz za zboczeńca. Ale w ich oczach skierowanych na mnie nie zobaczyłem odrazy, tylko ogromne zdziwienie. Po chwili obie, jak na komendę, spojrzały w dół, na swoje stopy (a obie były boso) i poruszały ich palcami.

— Zapewniam was, że macie bardzo seksowne stopy – dodałem szybko, słowa już łatwiej płynęły z mych ust, odkąd zorientowałem się, że żadna z moich przyjaciółek nie brzydzi się mnie i moich dziwactw. Liz uśmiechnęła się do mnie szeroko i jeszcze raz poruszyła palcami u stóp, wyraźnie na moją cześć. Mrugnąłem do niej i atmosfera od razu zrobiła się lżejsza.

— Dobra, no to znacie już mój najbardziej skrywany sekret. Teraz chyba moja kolej – pomachałem brwiami dając tym samym znać, że moje pytanie będzie zbereźne.

— Łatwo ci poszło, chłopaczku. Ja bym wymyśliła coś lepszego – Maria sprawiała wrażenie lekko rozczarowanej.

— Będziesz miała niedługo okazję, robaczku, bo jesteś następną ofiarą. Pytanie czy wyzwanie, Maria?

— Nie mam nic do ukrycia. Pytanie.

Pomyślałem przez chwilę. Czym by ją tu zagiąć? Hmm... Może tak...

— Twoja najbardziej wstydliwa fascynacja jakąś osobą. Opowiedz nam o niej.

Maria rozsiadła się wygodnie, aż materac się pod nią zakołysał. Przez chwilę wpatrywała się w sufit i mamrotała coś pod nosem – wyraźnie sortując swoje wstydliwe fascynacje. Powoli zaczynałem się bać tego, co usłyszymy.

— Okay, mam! – nie była ani trochę zażenowana. Kurczę pieczone, jej się to naprawdę podobało! – Pamiętacie jak odeszłam z chóru w zeszłym roku?

Pokiwałem energicznie głową.

— Powiedziałaś, że wcale nie było tak fajnie i że więcej skorzystasz śpiewając pod prysznicem – Liz też widocznie pamiętała to wydarzenie.

— Skłamałam – Maria przyznała się radośnie. – Próby były świetne.

— Więc... – znacząco zawiesiłem głos. Do czegoś w końcu musiała zmierzać, prawda? Choć, z drugiej strony, z Marią nigdy nic nie wiadomo.

— Cierpiałam na niezdrową fascynację dyrygentem. Jest... dobrze wyposażony i... nie mogłam oderwać wzroku od jego rozporka. Zamiast myśleć o gamach, tonacjach i tak dalej – ja non stop zastanawiałam się jakby to było...

— Fuj... Maria! On ma co najmniej 45 lat!

— No właśnie! To chyba podwaja obrzydliwość całej sytuacji. Odeszłam, bo raz przyszła do niego żona i cmoknął ją w policzek, a ja zaczęłam sobie wyobrażać, co robią w sypialni. Uznałam, że to się robi niezdrowe i powiedziałam fini. Wystarczy? – popatrzyła na mnie wyczekująco. O tak, zdecydowanie wystarczało – usłyszałem nawet więcej niż chciałem. Jak ja teraz spojrzę w twarz panu Hopkinsowi w szkole? Zwłaszcza że w tym roku JA chodziłem na chór. O, mamo! Co mnie napadło, żeby zadawać takie pytanie?

Kiwnąłem głową i czekałem na dalszy rozwój sytuacji. Czułem, że Maria zaatakuje Liz i, szczerze mówiąc, miałem nadzieję, że nie będziemy znowu omawiać fizycznych atrybutów starszych i żonatych nauczycieli. Liz też czuła, że nadeszła jej kolej i zbladła. Biedaczka, nie bawiła się zbyt dobrze i żałowała, że tym razem dała się namówić na spełnienie zachcianki Marii. Teraz miała za to odpokutować. Jej dłonie mięły nerwowo kapę i nagle zrobiło mi się jej żal. Ale już nie było odwrotu – Maria nie odpuści.

— Pytanie czy wyzwanie, Liz?

— Wyzwanie. – odpowiedziała Liz szybko. Zbyt szybko.

— Och, a więc, w przeciwieństwie do Marii, masz coś do ukrycia – zakpiłem leciutko, puszczając do niej równocześnie oczko. – Pewnie się boisz, że Maria spyta o to, jak daleko zaszliście z Kyle'em. – moje słowa wywołały na jej twarzy śliczny rumieniec i niepewny uśmiech zaigrał na jej ustach. W oczach pojawił się na chwilę diabelski ognik, a ja poczułem ulgę, że zdołałem sprawić, by się trochę rozluźniła.

— Masz rację, Alex. Nie mam ochoty zwierzać się wam z przebiegu naszych dzikich orgii. A więc wyzwanie, Maria... Tylko nie każ mi się całować z Alexem, ani robić z nim czegokolwiek innego – zastrzegła. Musiałem zrobić urażoną minę, bo dodała – Sorry, Alex, ale dla mnie byłoby to coś w rodzaju kazirodztwa.

Rozumiałem to dobrze, właściwie to czułem podobnie – Liz była śliczną dziewczyną, ale jakakolwiek myśl o pieszczotach z nią wywoływała u mnie sensacje żołądkowe. Obie, i Liz i Maria, były dla mnie jak siostry – tak je traktowałem i tak o nich myślałem. Myśli... nazwijmy je romantycznymi, wiązałem z zupełnie inną przedstawicielką płci pięknej.

— Zraniłaś moje delikatne ego, ale jakoś to zniosę – zrobiłem przesadnie zbolałą minę, przykładając w dramatycznym geście dłonie do piersi. Nawet się nie zdziwiłem, gdy niemalże natychmiast oberwałem poduszką. Liz parsknęła śmiechem, a i ja się zdrowo uśmiałem. Zupełnie zapomnieliśmy o Marii i jej głupiej grze. Nie na długo.

— Okay, gołąbki, dosyć gruchania. Miałam wspaniałe pytanie, ale trudno, wyzwanie też jest niezgorsze – może nawet doda smaczku twojemu seksualnemu życiu.

— Zaraz mi powiesz, że robisz to wyłącznie dla mojego dobra. – Liz skrzywiła się, znowu poważna. I tak moja praca poszła na marne. Eh...

— Kto wie, kto wie? To jak, gotowa?

Liz kiwnęła głową. Widziałem jej determinację, by przejść przez to, cokolwiek Maria dla niej zaplanowała, z podniesioną głową i podziwiałem jej postawę, gdyż mina Marii wskazywała, że nie będzie łatwo.

— Miewasz fantazje seksualne, prawda?

Ups! Strzał z grubej rury.

— Jeśli chcesz, bym którąś odegrała, to stanowczo się sprzeciwiam...

— Nie, nie, nawet ja nie jestem tak zboczona. A więc je miewasz. Czy są o różnych facetach, czy przeważnie o jednym i tym samym?

— Maria! To miało być wyzwanie!

— Przecież nie każę ci się z tych fantazji spowiadać, dziewczyno! Potrzebuję tylko paru informacji, by moje wyzwanie było możliwe do wykonania.

Liz westchnęła ciężko, ale się poddała.

— O jednym.

— Świetnie. Czy jest to ktoś miejscowy, znaczy się, z Roswell?

Liz popatrzyła na mnie zbolałym wzrokiem, ale ja też nie wiedziałem, do czego Maria zmierza.

— Tak – tylko tyle powiedziała Liz, głosem niemalże pogrzebowym.

Kyle, ty szczęściarzu!

Twarz Marii rozjaśniła się jak słoneczko.

— Okay. Oto wyzwanie – pójdziesz do niego i powiesz mu o tym, że masz o nim fantazje seksualne.

Moment wcześniej łyknąłem trochę coli, co okazało się być fatalnym pomysłem. Zakrztusiłem się, słysząc słowa Marii, i zacząłem łapać powietrze jak ryba, usiłując wciągnąć go trochę do płuc. Bezskutecznie. Liz dopadła mnie jednym susem i z rozmachem uderzyła mnie w plecy. Raz. Dwa.

— Ręce do góry, Alex. Musisz odkaszlnąć. – zrobiłem jak kazała i rzeczywiście, po chwili charknąłem i cola znalazła się w przełyku zamiast w tchawicy. Miałem teraz nieprzyjemny, metaliczny posmak w ustach, ale czułem się relatywnie dobrze. Popatrzyłem z odrazą na puszkę coli stojącą niewinnie na podłodze. Maria bez słowa podała mi swoją butelkę z wodą mineralną. Podziękowałem jej uśmiechem i łyknąłem bezsmakowego napoju, którym zazwyczaj pogardzałem. Woda zmyła ów metaliczny posmak i po chwili oddychałem swobodnie.

— W porządku? Może przynieść ci coś innego? – Liz wcieliła się w rolę matki-kwoki.

— Jeśli Maria pozwoli mi jeszcze łyknąć swojej wody, to nic więcej mi nie potrzeba, dzięki.

Liz widocznie nie była tego aż tak pewna, bo przysiadła po turecku obok mnie na podłodze, zamiast wrócić na łóżko, gdzie dotąd królowała z Marią.

— Może powinniśmy na tym zakończyć? Jeszcze dostaniesz nam tu zawału, jak powiem coś szokującego. – jej oczy błagały "powiedz, że masz dość", ale nie mogłem się na to zdobyć. Okropny ze mnie przyjaciel.

— O nie, moja pani! – Maria od razu wyczuła, co się święci. – Dostałaś wyzwanie, to nie byłoby fair, gdybyśmy teraz przerwali.

— Nie fair? Ja to widzę trochę inaczej! Wasze, nazwijmy to... wynurzenia, mają pozostać między nami, tak? A ja mam iść do chłopaka, na myśl o którym drżą mi kolana i wyznać mu, że fantazjuję o nim w... niegrzeczny sposób? To nie wygląda mi na tą samą ligę!

— Sama chciałaś wyzwanie, no to masz. Wypij piwo, które nawarzyłaś. – drażniły się przed moimi oczyma, jak wiele razy wcześniej, lecz tym razem było to coś o wiele poważniejszego. Liz, widziałem to wyraźnie, była niezwykle zdesperowana, by nie musieć spełniać wyzwania. Maria, równie uparcie, chciała wydobyć ją z jej skorupki i wzbogacić jej życie... w pewnych aspektach. Jeśli zaraz któraś się nie podda, to będziemy tu mieć następną zimną wojnę, a ja znajdę się w samym jej środku. Niedobrze.

— Dobrze – kapitulacja była tak gwałtowna, że szczęka Marii powędrowała z wrażenia niemal do podłogi. Uśmiech, który powoli wykwitł na jej wargach, mógłby roztopić lodowiec. Niebezpieczeństwo zimnej wojny zaniechane.

— Świetnie.

Chwila ciszy. Żadne z nas się nie ruszyło.

— No to na co czekasz?

Hmm, pochwaliłem dzień przed zachodem słońca. A może raczej noc przed zachodem księżyca?

— Teraz? Jest wpół do trzeciej w nocy!

I pomyśleć, że jeszcze pół godziny temu mój świat był spokojny i poukładany.

— Już ja cię znam, Parker. Coś knujesz i jeśli ci teraz odpuszczę, to wykombinujesz coś, by się z tego wymigać. Podrzucisz anonimowy liścik albo zadzwonisz z budki telefonicznej. Nie o to mi chodzi.

Po minie Liz poznałem, że Maria trafiła w samo sedno. Liz poddała się tak łatwo, bo planowała się później z tego wykręcić.

— Co ty usiłujesz mi zrobić? Naprawdę chcesz, bym w środku nocy poszła do obcego domu, obudziła faceta i powiedziała mu, że jest inspiracją dla moich fantazji seksualnych? Chyba zwariowałaś! Przecież się totalnie ośmieszę! Nie będę mu mogła później spojrzeć w twarz! – Liz zaczęły ponosić nerwy, a był to widok zgoła niespotykany. Nawet nie pamiętam, kiedy ostatnio była tak rozdrażniona, Może wtedy, gdy w szkole podstawowej Hugh Sutton ciągnął ją nieustannie za kucyki. Kiedy w końcu wybuchła... cóż, powiedzmy, że Hugh zwiewa jak tylko ją widzi.

Przez głowę przemknęła mi myśl, że czas szukać schronienia. Maria też widocznie wyczuła zbliżające się niebezpieczeństwo. Niemal widziałem, jak trybiki obracały się w jej głowie, próbując wypracować jakiś kompromis, by choć w części zrealizować własne plany.

— W porządku – powiedziała wolno, gdy w końcu coś wymyśliła. – Czas na negocjacje.

— Nie ma mowy o żadnych negocjacjach! Nie zrobię tego i już! – Liz nie opuszczał bojowy nastrój, ale przynajmniej nie podnosiła już głosu.

— A co powiesz na coś takiego. Pójdziesz tam teraz, lecz jeśli w jego oknie nie będzie się palić światło, to nie musisz go budzić. Wtedy jutro wybierzesz formę powiadomienia go o tym, jaką chcesz. A co do ewentualnego ośmieszenia... jeśli nie będzie spał to jutro możesz mu powiedzieć, że to był żart, zakład, lub, nomen omen, wyzwanie. Co ty na to?

Liz zmarszczyła brwi, zastanawiając się nad propozycją Marii. Ustępstwa były naprawdę spore – tak czy siak, Liz mogła udać, że jej wyznanie nie było na poważnie. Ja wiem, że gdyby to wyzwanie dotyczyło mnie to dalej bym protestował. Dziewczyna, o której marzę, z pewnością roześmiałaby mi się w twarz, albo, co gorsza, odwróciła się z pogardą. Ale Kyle na pewno tak Liz nie potraktuje, więc kto wie? Poza tym jakie są szanse, że facet będzie na chodzie o trzeciej nad ranem? A jutro rozmowa z budki lub anonimowy list i Liz spełni wyzwanie bez najmniejszego ryzyka...

— Mam jeszcze jeden warunek – twarda negocjatorka z tej Liz.

— Jaki?

— Jeśli jakimś cudem facet nie będzie spał i... i będę musiała powiedzieć mu to w twarz, to przynajmniej nie będę musiała tego robić na trzeźwo.

Czułem jak moje brwi z własnej nieprzymuszonej woli podjeżdżają niemalże do linii włosów. Liz Parker i alkohol? Nie do pomyślenia! Pamiętam, jak rok temu Maria wykradła z lodówki piwo, które jej mama kupiła dla ówczesnego gacha i podniecona przyleciała, by się nim z nami podzielić. Liz za nic nie chciała. Powiedziała, że pomysł picia czegokolwiek procentowego do niej nie przemawia (o ile pamiętam nazwała piwo czymś gorszym w smaku niż siki hipopotama – tak przy okazji, skąd ona wzięła to dziwaczne porównanie?). Że na problemy lepsze jest ich rozwiązywanie, a do dobrej zabawy potrzebne jest dobre towarzystwo i alkohol w żadnym z tych przypadków nie pomaga. Uszanowaliśmy jej zdanie, lecz sami po prostu MUSIELIŚMY spróbować. Jeden łyk tego obrzydlistwa musiałem popić dwiema szklankami coli, a ponieważ dalej czułem niesmak, to umyłem jeszcze zęby. Bleee... Od tej pory piwa nie tykam, a z resztą postanowiłem jeszcze zaczekać. Nie byłem pod żadną presją by pić, bo Marii też się pierwszy kontakt z procentami nie spodobał, a na imprezy chodziłem raczej rzadko. Nic więc dziwnego, że słowa Liz tak mnie zszokowały.

— Że jak? – odezwałem się niezbyt inteligentnie.

— W życiu nie zdobędę się na coś takiego na trzeźwo. Nie muszę być pijana – tylko trochę, dla kurażu, żeby jakoś to z siebie wykrztusić.

No cóż, widocznie alkohol, choć nie jest rozwiązaniem problemów ani nie zapewnia dobrej zabawy, to na skrępowanie może pomóc.
Współczułem Liz z powodu tego wyzwania, więc nie miałem nic przeciwko temu, by się trochę przed tym rozluźniła, nawet jeśli nie całkiem naturalnie.

— Nie zgłaszam obiekcji – zadeklarowałem. Ciekawe, skąd weźmie trochę... rozluźniacza.

Maria wzruszyła ramionami.

— Jeśli tego ci trzeba... Skąd zdobędziesz procenty?

— Poszukam. Poczekajcie tu chwilę.

Bezszelestnie wymknęła się z pokoju. Maria rzuciła się do szafy, szukając widocznie czegoś co nadawałoby się do nałożenia na nocną wizytę u faceta. Jakikolwiek by jej wybór nie był, wiedziałem, że Liz go nie zaaprobuje. Dżinsy i bluzka, czyli to w czym była teraz, na pewno zostaną jej strojem wyjściowym, a nie ta zwiewna sukieneczka, nad którą pomrukuje w tej chwili Maria. Przestałem zwracać na nią uwagę. Książka Koontza przyzywała mnie i nie mogłem oprzeć się chęci poznania dalszego ciągu akcji. Sięgnąłem więc po nią, mimo że było jasne, że zbyt wiele nie przeczytam.

Lekko się pomyliłem – Liz zjawiła się z powrotem dopiero po piętnastu stronach. Minę miała niezbyt szczęśliwą, a w ręce trzymała papierową torbę z wyraźnie butelkowatym kształtem w środku.

— Co się stało? – nie mogłem się powstrzymać od pytania.

— Był tylko rum. Mama robi z nim ciasto, a tata dodaje do herbaty jak jest zimno. W cieście jest dobre, z herbatą obrzydliwe – obawiam się, że bez herbaty będzie jeszcze gorsze... Co to ma być, Maria? – Maria trzymała przed nią czarny, mocno wydekoltowany sweterek. Na łóżku leżały spodnie, w których nigdy Liz nie widziałem. Nie mam zresztą pojęcia, jak miałaby je założyć. Nawet z daleka widziałem, że były niesamowicie wąskie. Może trzeba je zakładać na mokro?

— Przygotowałam dla ciebie ubranie.

— Chyba żartujesz?! Idę w tym, co mam na sobie.

— Jak chcesz zrobić wrażenie, jeśli...

— Nie chcę robić żadnego wrażenia! Chcę tylko mieć to głupie wyzwanie z głowy i wynieść się stamtąd jak najszybciej.

Według mnie i tak wyglądała świetnie. Dżinsy uwydatniały jej zgrabne nogi, a czerwony top bardzo ładnie podkreślał jej... urodę.

Maria wzruszyła ramionami. Być może ciągle obawiała się nawrotu furii Liz. Bez słowa odłożyła sweterek i założyła swoje sandały. Patrzyliśmy w milczeniu jak je zapina.

— Gdzie się wybierasz? – zapytałem w końcu.

— Idziemy z nią. Przecież musimy jej dopilnować.

Liz nie skomentowała tego, choć byłem pewien, że będzie protestować.

— I tak potrzebuję podwiezienia, a nie mogę wziąć samochodu ojca, bo stoi pod oknem sypialni rodziców i tata się na pewno obudzi, jeśli usłyszy odgłos silnika. Dobrze, że ty, Alex, masz swój samochód od frontu Crashdown...

Mój, jak mój. Mama nigdy nie protestuje, gdy go od niej pożyczam i tyle. Grat jest tak stary, że nikt się na niego nie połasi, a i ja wielkiej krzywdy mu nie mogę już zrobić. Sprawdziłem, gdzie mam kluczyki. Tkwiły bezpiecznie w kieszeni moich spodni i wydały brzęczący dźwięk, gdy się poklepałem.

— Dokąd, miss Daisy? – powiedziałem uniżenie. Nie miałem bladego pojęcia, gdzie mieszka Kyle.

— Murray Lane 6025.

Maria zachichotała, a ja czułem jak mi szczęka opada do podłogi. Nie wiedziałem gdzie mieszka Kyle, to prawda, ale na pewno nie pod tym adresem. Wiedziałem bardzo dobrze, kto tam mieszkał. Ile razy zdarzało mi się "przypadkiem" tamtędy przejeżdżać by zobaczyć choć kosmyk blond włosów, mgnienie jej przepięknej twarzy czy choćby światło w jej pokoju. Dobry Boże! Przez cały czas myślałem, że tu chodzi o Kyle'a, a to od początku był Max (bo naprawdę mam nadzieję, że nie jego ojciec). Czy ja jeszcze cokolwiek wiem o swoich przyjaciółkach?

***



Poprzednia część Wersja do druku Następna część