yeti

Efekt rumowy (17)

Poprzednia część Wersja do druku Następna część

hej! wiem, że bardzo długo mnie tu nie było i przepraszam serdecznie. powodów podawać nie będę, bo pewnie i tak Was to nie interesuje. powiem tylko, że praca zawodowa to męcząca rzecz... i pożeracz czasu niesamowity. no ale za coś trzeba żyć...
no dobra. miłej lektury życzę:-)
aha – jakby ktoś już zdążył zapomnieć co było w poprzedniej części, to przypominam: Michael zapędził Liz w ciemny róg i usiłował ją przekonać, że kocha Maxa namiętnie i z wzajemnością. czy Liz uwierzyła, to już zupełnie inna sprawa...
***

XVII

W końcu lunch. Jeszcze nie do końca przyzwyczaiłem się do szkolnego kieratu i tej godziny przerwy wyczekiwałem z niecierpliwością. Świeże powietrze, powiew wiatru i ciepło słońca na skórze – to było to. No i można było pogadać z kumplami... albo z dziewczyną. Chwila jakże potrzebnego wydechu w środku dnia. Tak więc z radością siadłem przy stole z przyniesioną z domu kanapką. Chłopcy z drużyny rozsiedli się dookoła, przekrzykując się i przepychając wzajemnie. Może to i niedojrzałe, ale mamy po szesnaście, siedemnaście lat – szkoła... co tam szkoła, świat należy do nas i energia nas rozsadza. Zwłaszcza teraz, na dzień przed kwalifikacjami do pierwszego składu wszyscy dosłownie chodzimy po ścianach – to właśnie robi z człowiekiem adrenalina... A później to samo przed każdym meczem. Totalny odlot. I to jest życie! Jeszcze śliczna dziewczyna na kolanie pomiędzy sesjami treningowymi i każdy nastolatek jest w siódmym niebie. Cóż... nie jesteśmy specjalnie skomplikowani... Wgryzłem się w swój lunch i westchnąłem ciężko. Oto jedyny minus bycia sportowcem – zdrowe żarcie. Koszmar! UWIELBIAM frytki, hamburgery i tak dalej... no a ponieważ moja dziewczyna pracuje w hamburgerowym raju i w wakacje mogłem sobie trochę pofolgować... Ciężko się wraca do szkolnej rzeczywistości...

— Valenti! – Tommy Paulson wyrwał mnie dość raptownym walnięciem w ramię z zamyślenia. Zakrztusiłem się trochę kęsem grahamki, którą bez entuzjazmu przeżuwałem, ale nie było co go za to strofować. Tommy to prostoduszny chłopak, no i niezbyt lotny. Niestety większość sportowców to, delikatnie rzecz ujmując, głąby. Nie żeby ze mnie był jakiś Einstein, ale czasem trzeba mi trochę bardziej... wyrafinowanego towarzystwa. No ale to mi zapewnia Liz... Jest taka inna od dziewczyn, z którymi umawiają się moi kumple. Może z lekka mniej... wystrzałowa, ale niemniej piękna – w cichy i nieśmiały sposób. Przy tym niezwykle inteligentna i zabawna. Na pewno żadna z niej cizia...

— Ej, Valenti! Ziemia do Valentiego!!! – Tommy, szczerząc się idiotycznie, znowu mnie szturchnął. Z drugiej strony ma facet rację – odpływać, bo się myśli o dziewczynie, to trochę głupio. Gdy się jest z kumplami to powinno się gadać o sporcie, horrorach, komputerach i o co piękniejszych, bądź łatwiejszych, laskach.

— Hej! Odpuść – delektuję się tą przepyszną kanapką – skrzywiłem się komicznie, kopiąc go równocześnie pod stołem. Przyjacielskie przepychanki, to jest to!

— A widziałeś już dziś swoją dziewczynę? Kurde, ta to dopiero wygląda smakowicie! Rany, nigdy nawet się nie zająknąłeś, że masz takie cudo pod ręką. Ona jest, kurde... no, niezła z niej lacha, stary! – i jeszcze jedno walnięcie w moje biedne ramię. Ale i tak ledwie je odczułem. Bo coś mi nie grało w tym obrazku.

Liz i... lacha w jednym zdaniu? W ustach Tommy’ego?? Liz jest naprawdę śliczna, ale w sposób, którego taki bysio nie jest w stanie docenić.

— Hę? – mruknąłem mało inteligentnie, ale, nawet jeśli Tommy coś odpowiedział, to już go nie słuchałem. Mój wzrok przykuł bowiem niecodzienny widok. Najbliższymi drzwiami wyszły na dwór Liz i Maria...

I wiedziałem dokładnie, co miał na myśli mój kumpel.

Liz wyglądała zjawiskowo. Absolutnie... powalająco.

Przystanęła na moment, tłumacząc coś Marii, akurat na linii mojego wzroku. Skwapliwie skorzystałem z okazji, przyjrzałem się jej bliżej... i szczęka niemalże opadła mi do podłogi. Czarne buty na obcasach z paseczkami wokół kostek w połączeniu z zachwycająco krótką spódniczką sprawiły, że jej zgrabne nogi wydawały się być... dłuższe i bardziej kształtne, jak u jakiejś łani czy coś..., czarna bluzka z jakiegoś z pewnością śliskiego materiału, którego natychmiast zapragnąłem dotknąć... a potem wsunąć pod niego rękę i przesunąć po jej delikatnej skórze...

Głośny gwizd tuż nad uchem wyrwał mnie z Lizlandu – George Patterson topornie trwa w mniemaniu, że głośna pochwała urody to to o czym marzą dziewczyny, nawet jeśli niewiele reagowało pozytywnie na jego gwizdy i okrzyki typu „jesteś gorąca, maleńka”. Niektórzy są niereformowalni...

— Kurde. Ta twoja Parker to wcale nie taki kujon. Niezły towar, Valenti – George uzał za słuszne również docenienie mojego gustu. Przyjrzałem się chłopakom i ze zdziwieniem zauważyłem, że ich reakcje były podobne, nawet jeśli nie wyrazili ich tak ochoczo jak George. Tommy poklepał mnie po ramieniu w uznaniu, Sam zbierał właśnie swą szczękę ze stołu, a co najmniej paru innych przyglądało się mojej dziewczynie cokolwiek natarczywie. Niezła zmiana – przez pół lata co poniektórzy drwili ze mnie niemiłosiernie, że przerzuciłem się na mole książkowe. Przestali dopiero, gdy zagroziłem im uszkodzeniem ciała, jeśli będą o niej mówić bez szacunku. A teraz... patrzcie, patrzcie!

Liz zareagowała na gwizd raczej zdegustowanym spojrzeniem, ale uśmiechnęła się lekko, choć nerwowo, gdy zobaczyła mnie przy otwarcie podziwiającym ją stole. Zakończyła rozmowę z Marią ściskając delikatnie jej rękę i powoli zaczęła iść w moim kierunku. Przygryzła nieco dolną wargę – typowy objaw zdenerwowania. Na pewno peszyli ją faceci bez żenady śliniący się na jej widok. Podeszła na odległość dwóch, trzech metrów i przystanęła. Ciężko mi było odczytać wyraz jej twarzy – trochę nerwów, trochę determinacji... I nagle zacząłem się zastanawiać, skąd taka drastyczna zmiana w jej wyglądzie. I żołądek na chwilę ścisnął mi się w twardy supeł. „To na pewno nic złego” przekonywałem się w myślach.

— Rany! Aż chce się ją bzyknąć – bąknął Sam, siedzący tuż koło mnie. Jestem pewien, że nie miałem usłyszeć tego komentarza... i normalnie chyba bym mu w rewanżu trochę pokiereszował facjatę. Ale teraz co innego przyszło mi do głowy. Czyżby... czyżby Liz była gotowa na następny etap związku? Bo ja już od dawna... ale ciągle słyszałem, że jeszcze za wcześnie na cokolwiek poważnego... czyżby już nie było ZA wcześnie? Kurczę, to byłoby super! Ale Sama i tak czeka ekstra wycisk na następnym treningu...

— Kyle? – spytała niepewnie. – Możemy porozmawiać? To ważne. – dodała po chwili.

— Jasne. – odparłem bez wahania. Byłem naprawdę ciekaw, co sprawiło, że się tak odmieniła. Podniosłem plecak z ziemi, wstałem od stołu i podszedłem do niej. Krótki całus wystarczył, by za nami rozległ się chór okrzyków i gwizdów. Przewróciłem oczami i uśmiechnąłem się do niej, dając jej tym samym znak, że idiotów trzeba ignorować. Patrzyła na mnie – jej oczy ogromne, lecz nieprzeniknione. Warga dalej przygryziona – usta bez uśmiechu. Na sekundę znów poczułem nieprzyjemny ucisk w żołądku. „Wszystko będzie dobrze.” upomniałem sam siebie i sięgnąłem po jej rękę, splatając nasze palce. – Chodźmy stąd. – powiedziałem cicho i pociągnąłem ją w stronę szkoły. W taki piękny dzień wszyscy korzystają z okazji i wylegają na zewnątrz. Nikt nam tam nie będzie przeszkadzał.

Sala muzyczna była stosunkowo najbliżej, więc tam się skierowaliśmy. Gdy tylko zamknęły się za nami drzwi, Liz puściła moją rękę i skrzyżowała ramiona przed sobą. Typowo defensywna poza. Cholera.

Oparłem się o jedną z ławek i czekałem na to co powie. Wyjście z inicjatywą wydawało się bez sensu – nie miałem zielonego pojęcia, o czym chciała porozmawiać. Jakby o tym mocniej pomyśleć, to aż dziw, że tak mało wiedziałem o dziewczynie, z którą umawiałem się przez całe lato.

Jeszcze mocniej przytuliła do siebie trzymane w ręku zeszyty i przestąpiła z nogi na nogę. Jedno było oczywiste – nie miała ochoty na tę rozmowę.

— Kyle… – zaczęła powoli. Odetchnęła głęboko i ciągnęła, kierując wzrok gdzieś w okolice mojego podbródka. – Bardzo cię lubię…

A więc jednak to była DOBRA rozmowa. Dzięki Bogu…

— Spędziliśmy ze sobą wspaniałe lato… i nie żałuję ani jednej chwili…

Super! Ja też nie! Już miałem jej to powiedzieć, kiedy usłyszałem…

— Ale sądzę, że nie powinniśmy się już spotykać. Jako para, rozumiesz. – podniosła na mnie błagalnie oczy. Nie utrudniaj mi tego, proszę – niemalże dało się wyczytać z całej jej postawy.

Ale mnie to nie obchodziło. Czułem jak jakieś przeraźliwe zimno rozchodzi się po moim ciele. I w tej właśnie chwili zrozumiałem coś okropnego. Zakochałem się w niej. Nie mogłem sobie wyobrazić momentu, w którym nie będę mógł wziąć jej za rękę czy przytulić.

A ona ze mną zerwała.

Sekundę wcześniej.

Ironia losu, naprawdę.

Cholera!

— Nie chcesz się spotykać ze mną. – powtórzyłem zimno. Czułem jak wzbiera we mnie coś wrednego. Chciałem ją zranić. Tak jak ona zraniła mnie. – A z kim chcesz?

Wzdrygnęła się.

— Bo chyba nie wystroiłaś się tak w ramach prezentu pożegnalnego dla porzucanego faceta, co? – warknąłem. – Może i jestem sportowcem, ale jeszcze parę szarych komórek mam. Nie obrażaj mojej inteligencji.

— Kyle, ja…

— A może to jednak jest prezent, co? – przerwałem jej niegrzecznie. Oderwałem się od ławki i podszedłem do niej, świadomie naruszając jej przestrzeń osobistą. – Może zdecydowałaś się na pożegnanie obdarować mnie… – przesunąłem ręką po jej odsłoniętym ramieniu. Wzdrygnęła się lekko, ale nie cofnęła się. – … czymś więcej, niż dotąd, hm?

Powoli, bez pośpiechu, zdjęła moją dłoń ze swojej skóry i odsunęła się delikatnie. Na tyle delikatnie, bym wiedział, że to nie odwrót.

— Kyle. Nie rób tego. – pochyliła głowę i doleciał mnie zapach jej szamponu. Zwariuję przez nią, jak dwa i dwa jest cztery, – Nie splugawiaj tego, co było nam dane, proszę. Bardzo chciałabym, byśmy mogli pozostać przyjaciółmi…

Prychnąłem nieelegancko i odstąpiłem od niej. Przyjaciółmi, też coś!

— … bo, wierz lub nie, ale bardzo cię cenię. Zdaję sobie jednak sprawę z tego, że to może być niemożliwe i przykro mi z tego powodu…

— Mam gdzieś twoje przeprosiny, wiesz? – wtrąciłem. – Chcę wiedzieć, dla kogo tak wypiękniałaś. Bo wyglądasz prześlicznie… – na chwilę załamał mi się głos – i wkurza mnie, że nie z mojego powodu. Z czyjego? – zapytałem ostro.

— Kyle… – znowu zaczęła, ale widziałem, że nie ma zamiaru odpowiedzieć mi na moje pytanie.

— Mam prawo wiedzieć! – podniosłem głos. Z satysfakcją zauważyłem, jak zadrżała, słysząc mój gniew. – Mam do cholery prawo wiedzieć, z kim moja dziewczyna będzie się jutro obściskiwać na pieprzonych korytarzach tej pieprzonej szkoły! Z kim się prowadziła za moimi plecami! – niemalże wykrzykiwałem te słowa, ale nie mogłem się powstrzymać. Podeptała mi serce, niech przynajmniej będzie jej z tego powodu źle.

— Tu nie chodzi o chłopaka, Kyle.

CO ONA MIAŁA NA MYŚLI??

— Teraz usiłujesz mi wmówić, że jesteś lesbijką? – zapytałem zdębiały. Czego jak czego, ale tego…

— Nie, nie… Chodzi mi raczej o to, że sama się oszukiwałam. Że mogę zdusić w sobie coś, co tkwi tam od lat, coś, co moja podświadomość wypycha mi przed oczy kiedy tylko może. Czuję się, jak idiotka, bo ranię cię teraz, a tak naprawdę nigdy nie powinnam godzić się na… na związek z tobą. Nie żałuję tego, bo wiele mi to dało – zastrzegła się zaraz – ale przykro mi, że w ostatecznym rozrachunku cię skrzywdziłam.

— W dalszym ciągu brzmi to tak, jakbyś była lesbijką – mruknąłem. Złość gotowała się we mnie, ale nie była to już taka wściekłość, która chciała nią szarpać i wydrzeć z niej prawdę. Powoli docierało do mnie to, co się działo i drętwy ból zaczynał opanowywać moje stłamszone serce.

— Jestem zakochana, Kyle. – powiedziała bardzo cicho, nie zważając na moje słowa. Musiałem wytężyć słuch, by ją słyszeć. – W chłopaku, bo lesbijką nie jestem. – dodała mimochodem, odgarniając włosy za ucho. Zawsze uwielbiałem ten gest. Był taki uroczy… Zamknij się idioto! – Masz rację, wystroiłam się, by zwrócić na siebie jego uwagę i to nie było w porządku. Nie powinnam tego robić, ale… ale to było silniejsze ode mnie. Głupieję, gdy o nim myślę… – spojrzała na mnie, lecz oczy miała nieprzytomne. Nie mam pojęcia, kogo sobie teraz wyobrażała, ale miałem ochotę sprać go na kwaśne jabłko.

— O kim? – Boże, jak długo jeszcze musiałem o to pytać?

— To nie ma znaczenia, bo pewnie i tak nic z tego nie będzie. Próbowałam z nim porozmawiać – znowu odgarnęła kosmyk włosów za ucho. Rany, niech ona przestanie… – ale nie chciał nawet mnie słuchać. Nie wiem, czy… – zamilkła, zawstydzona. Przygryzła wargę i zacieśniła uścisk na zeszytach trzymanych przed sobą niczym tarcza.

— Rzucasz mnie, nie wiedząc nawet, czy coś ci wyjdzie z tym drugim? – zapytałem, zdziwiony. Faceci zazwyczaj postępowali inaczej. Być może nie było to fair, ale taka była powszechna praktyka wśród moich kumpli. Trzymaj to co masz, póki nie trafi ci się coś lepszego. Przynajmniej będziesz miał się z kim rżnąć, jak najdzie cię ochota. Straszne, lecz prawdziwe.

— Chciałam być uczciwa. Tak było w porządku. – była lekko zmieszana moim pytaniem. – Słuchaj… – widziałem, że nie miała już ochoty przedłużać tej rozmowy. – Nie chcę ci sprawiać więcej kłopotów, więc nie będę protestować, jeśli powiesz wszystkim, że to ty ze mną zerwałeś. Możesz powiedzieć cokolwiek zechcesz, nawet że jestem okropna w łóżku…

Patrzyłem na nią osłupiały. Miała wzrok spuszczony – okręcała sobie kosmyk włosów wokół palca. Nie mogłem uwierzyć w jej słowa. Czy myślała, że to jest dla mnie najważniejsze? Obrzucić ją błotem z powodu zranionych uczuć? No to chyba nie znała mnie tak dobrze.

— Duma? Myślisz, że zależy mi na pieprzonej dumie? – czułem, jak znowu narasta we mnie złość. – Że to mnie w tej całej sytuacji najbardziej wkurza? Że to ty zrywasz ze mną, a nie odwrotnie?! Boże drogi, a ja myślałem, że jesteśmy sobie bliscy! Nic o mnie nie wiesz! Nic! Miałem nadzieję, że z tego… z tego związku… z NAS… będzie coś więcej. Nie chodziło mi tylko o to, by cię zaciągnąć do łóżka, czy mieć z kim pójść do kina! Tak nisko mnie oceniasz? A ja… ja cię… – zająknąłem się nagle. Prawie mi się wyrwało wyznanie uczuć. Zupełnie niepotrzebne w tej chwili. Tylko by mnie bardziej upokorzyło. Miałem serdecznie dosyć całej tej rozmowy. W tej chwili miałem dosyć jej widoku, zapachu, tonu jej głosu – to zbyt bolało i budziło we mnie bestię. Wróciłem do stolika, przy którym zostawiłem plecak i poderwałem go z ziemi. Ale gorycz, którą czułem w trzewiach nie pozwoliła mi tak po prostu wyjść, bez ostatniego słowa.

— Mam nadzieję, że ci z nim nie wyjdzie – powiedziałem zimno, nie patrząc na nią. – Mam nadzieję, że jest gejem, albo że zamiast ciebie będzie wolał biuściastą blondynę, która przez niego zaciąży i będzie musiał się z nią hajtnąć. Chcę żeby złamał ci serce, żebyś wiedziała jak to jest. – nienawidziłem się za te słowa, ale równocześnie czułem jakąś dziką satysfakcję. Kątem oka widziałem, jak jej ciało się spina w reakcji na moje słowa – wiedziałem, że ją zraniłem.

Miałem to gdzieś.

Wyminąłem ją i wyszedłem szybkim krokiem z klasy. Usłyszałem ją za sobą – otworzyła drzwi i wybiegła za mną. Widocznie nie chciała tak tego zostawić.

— Kyle… – dobiegło mnie jedno zdławione, nabrzmiałe szlochem słowo i prawie… prawie się odwróciłem. Ale moja złość była moją zbroją – gdybym się odwrócił, pewnie bym się rozkleił i błagał, by jeszcze to przemyślała, by do mnie wróciła. A choć duma nie była dla mnie najważniejsza, to nie stać mnie było na utratę resztek godności.

Nie miałem pojęcia, kiedy będę w stanie spojrzeć na nią bez bólu…

Do tej pory będę trzymał się z daleka.

***

No to Liz jest wolna! Widocznie rzekomy homoseksualizm jej ukochanego na razie nie zmienił jej postępowania. a co będzie dalej? cóż – pożyjemy, zobaczymy. co do częstotliwości dodawania nowych części, to mam nadzieję, że następna tak długa przerwa mi się już nie trafi, ale raczej nie sądzę, by udało mi się pisać więcej niż jedną część na dwa tygodnie. i opóźnienia też mogą się zdarzać... z góry sorki. o cierpliwość proszę. a skoro już przy prośbach – bardzo chętnie usłyszę opinie moich czytelników. pozdrawiam – Yeti

Poprzednia część Wersja do druku Następna część