yeti

Efekt rumowy (11)

Poprzednia część Wersja do druku Następna część

XI

Poczułem jak rumieniec zabarwia mi policzki. Moment, w którym siostra nakryła mnie z ręką pod bluzką Liz nie był tym, który chciałem pamiętać z tych magicznych dwudziestu minut, w których dowiedziałem się, że dziewczyna, w której kocham się od lat, też mnie lubi. To jedno z najlepszych wspomnień mego życia, a oni z całych sił usiłują to zepsuć. Po raz pierwszy stałem po innej stronie barykady niż Isabel i Michael, i było to dziwne odczucie. Kłóciliśmy się wcześniej, naturalnie, które rodzeństwo tego nie robi?, ale nigdy tak poważnie i nigdy o tak poważną sprawę. Nawet nieustająca chęć Isabel, by powiedzieć prawdę naszym rodzicom, nigdy nie wywołała między nami takich kontrowersji – może dlatego, że Isabel, nawet jeśli nigdy się do tego nie przyzna, boi się reakcji mamy i taty niemalże tak jak ja. Ale co do Liz, to mają trochę racji – bo, choć nie powiedziałem tego wprost, to wiedziałem, że prędzej czy później wyznałbym Liz prawdę... Nie można budować związku z kimś na kłamstwie i tajemnicach, przynajmniej nie na dłuższą metę... nie bez konsekwencji. Byłem w stanie zrozumieć ich obiekcje, ale nie zamierzałem rezygnować. Gra była warta świeczki.

— Cóż, Isabel – odpowiedziałem chłodno – kocham ją, nie spodziewaj się po mnie cudów kontroli.

Michael, widząc grymas Isabel, parsknął śmiechem. Z nagle mocno czerwoną twarzą, wyglądała jakby miała za chwilę wybuchnąć, lecz powstrzymywała się, widocznie mając równie wielką jak ja, ochotę na pogłębioną dyskusję o seksie.

— Sorry, Max, ale będziesz musiał się powstrzymać – i to nie tylko od tego. Nie możesz się z nią umówić. – Michael był dziwnie spokojny i rozstrajało mnie to. Wyglądało na to, że kryje jakiegoś asa w rękawie i obawiałem się, że przebije nim wszystkie moje argumenty. Ale, póki co, nie schodziłem z pola walki.

— Czego się tak bardzo boimy? – mówiłem cicho, ale nie mieli problemu z usłyszeniem mych słów. Miałem wrażenie, że cała natura zastygła w oczekiwaniu na nie. – Dziesięć lat. Dziesięć lat i nic. Bądźmy szczerzy – jest bardzo prawdopodobne, że nikt nas o nic nie podejrzewa. Zachowujemy się normalnie, to dla świata jesteśmy normalni i kropka. I tak może pozostać do końca naszego życia. Moim zdaniem, jak długo będziemy się zwierzać wyłącznie tym, którym zaufamy, których pokochamy i będziemy skłonni wpuścić na stałe w nasze życie, tak długo wszystko będzie w porządku. Bo czy którekolwiek z was pomyślało o tym, jaka jest alternatywa? Powiem wam! Alternatywą jest bardzo, BARDZO samotne życie, bo tym się skończy niedopuszczenie do siebie nikogo. Spróbujcie na chwilę postawić się na moim miejscu. Znalazłem i pokochałem Liz i jest szansa, że ona odwzajemni moje uczucie. Jest szansa na to, że moje życie stanie się pełniejsze i piękniejsze... i jestem gotów zaryzykować, by tego doświadczyć. A kiedy przyjdzie ten moment, kiedy będę pewien, że ona też kocha i chce być ze mną na stałe, kiedy będziemy gotowi przekroczyć próg intymności... wtedy jej powiem. – Isabel wyglądała na przerażoną i zdegustowaną. Jej usta ścięły się w wąziutką linię, a ramiona defensywnie splotła przed sobą. Michael zionął zimną złością i, zdaje się, w dalszym ciągu coś ukrywał. Gdy na niego zerknąłem, to nagle zaschło mi w ustach. Musiałem odchrząknąć, zanim mogłem kontynuować. – Powiem jej o sobie, o was ani słowa, jeśli tego będziecie chcieli. Bo, jeśli chcecie być sami do końca życia, to wasza sprawa. Ja wysiadam, bo to pociąg donikąd.

Isabel zaczęła coś mówić, ale uniesiona ręka Michaela powstrzymała ją od wyduszenia choćby słowa. Michael oderwał się od ściany, o którą oparł się zaraz po wejściu do pokoju, podszedł parę kroków, przysunął sobie krzesło od biurka i siadł na nim okrakiem. Ponieważ ja siedziałem na łóżku, teraz nasze twarze znalazły się tak blisko siebie, że widziałem wyraźnie pulsującą żyłkę na jego skroni.

— Maxwell – zaczął powoli – ty naprawdę tego nie pojmujesz, co? To nigdy nie będzie bezpieczne, niezależnie od tego, jak długo nikt nas nie namierzył. Zawsze się może zdarzyć, że ktoś nas na czymś przyłapie, a wtedy leżymy. Jeśli zwiążesz się z Liz...

— Przecież już mówiłem... – chciałem wtrącić, ale mi na to nie pozwolił. Wystarczyło spojrzenie – nawet nie musiał zmieniać tonu ani podnosić głosu. Boże, gdzie się podział Michael, którego znałem?!

—... Jeśli zwiążesz się z Liz, czym wciągniesz ją w to całe bagno, a później dowiedzą się o nas nieodpowiedni ludzie, to ONA też znajdzie się w niebezpieczeństwie. Na pewno będą chcieli się dowiedzieć, czy coś się zmieniło po obcowaniu z odmieńcem takim jak ty, a, tak czy siak, będzie mogła być wykorzystana jako przynęta na ciebie. Tego chcesz? Takie życie chcesz jej zafundować? A potrafisz wyobrazić sobie, co zrobiliby z waszymi dziećmi? Bo ja jestem... i nie życzę tego nikomu. Naprawdę chcesz zrujnować jej życie, wiążąc się z nią? My nie możemy od tego uciec, ale on tak. Kochasz ją? Trzymaj się od niej z daleka.

Skończył i zaakcentował to, wstając gwałtownie z krzesła, aż przesunęło się ze zgrzytem po podłodze. Każde jego słowo wbijało się we mnie jak szpila, niemalże fizycznie mnie raniąc, a to dlatego, że miał rację. Całkowitą rację. Zawsze uważałem, że wyjawienie naszej tajemnicy może narazić nas na niebezpieczeństwo. Natomiast jakoś nie postało mi w głowie, że jeśli Liz odwzajemni moje uczucie i zaakceptuje całą moją... inność, to także jej życie znajdzie się w śmiertelnie groźnej pułapce. Nigdy nie pomyślałem... Michael miał rację – nie byliśmy normalni, niezależnie od tego, jak bardzo tego chcieliśmy i jak bardzo udawaliśmy. Musiałem przestać się łudzić.

Nigdy nie będę z Liz.

— Nie umówię się z nią – powiedziałem cicho.

Więcej słów nie było trzeba.

***


Poprzednia część Wersja do druku Następna część