Peachykin tłum. Amara

Finding Ulysses (1)

Wersja do druku Następna część

Michael spojrzał na zegarek Było już bardzo późno, a w barze było tylko kilka osób. Maruderzy opowiadający stare historie i topiący swe smutki w alkoholu. Zespół przestał grać dwie godziny temu, słychać było jedynie smutny i przygnębiający głos wokalisty, który śpiewał do samotnych dusz, które postanowiły spędzić wieczór w barze.

"Hej Słodki, " Michael szturchnął podstarzałego Afro-Amerykańskiego barmana, "Mam nadzieję, że to już ostatnie zamówienie."

"Masz randkę szefie" zapytał go dużo starszy człowiek, chociaż od początku wiedział jaka będzie odpowiedź.

Michael uśmiechnął się szeroko, "Z poduszką, Słodki."

Starzec zachichotał, "Synu, jesteś jeszcze na to za młody."

Michael klepnął przyjaciela w plecy, "Nie przeżyłeś tego co ja, Słodki."

"Kiedy przestaniesz mówić do mnie szefie? Nie cierpię tego." Michael powiedział z uśmiechem, powtarzając w myślach standartową odpowiedź przyjaciela.

"Nazywam cię Michael, bo takie imię ci nadano. Mówię do ciebie synu, gdyż jestem od ciebie o czterdzieści lat starszy. Szefie bo jesteś nim. Jesteś moim szefem. I dopóki to się nie zmieni, tak będę się do ciebie zwracał." Poinformował Michaela, po czym przyjął ostatnie zamówienia.

Michael zaczął się śmiać. Nigdy w życiu nie przypuszczał, że będzie czyimś szefem. Ale tak się stało. Stał za ladą, miał 24 lata i był właścicielem baru "Ulysses". Był to mały ale popularny bar przy Bourbon Street w Nowym Orleanie. Hank Guerin miał rację co do niego w jednej rzeczy, robił świetne drinki.

Minęło już sześć lat odkąd opuścił Roswell ze swoją rodziną. Max, Isabel, Kyle, Maria i Liz byli jego rodziną. I pięć lat odkąd ich opuścił, zrywając łączące ich więzy. Życie w grupie ograniczało go, sprawiało, że powoli umierał. Max miał Liz, Isabel kochała męża, chociaż ich małżeństwo nie miało szansy przetrwać. Ale Michael czuł, że w tych trudnych chwilach Kyle będzie jej oparciem.

Maria go zostawiła, zostawiła grupę, a on opuścił ich dwa miesiące później. Powinien wiedzieć, że ich związek nie przetrwa w takich warunkach, ciągłe przeprowadzki, dziwne prace i niepewność. Nadal byli przyjaciółmi, ale czuł, że już się więcej nie zobaczą. I pogodził się z tym.

Wydawało się, że jedynie związek Maxa i Liz się nie rozpadł. Kochał ich życie nie zależnie od tego jak potoczą się ich losy, ponieważ Max był w końcu z Liz. Byli tacy szczęśliwi w dniu ślubu, ale z upływem czasu zauważył, że Liz się zmieniła. Bynajmniej nie na lepsze.

Michael wyczuł jej smutek pół roku po opuszczeniu Roswell. Może tęskniła za rodziną, za normalnym życiem. Może żałowała, że zrezygnowała z Harvardu I tego co mogła później osiągnąć. Może wszystkiego po trochu. Max obiecał kiedyś, że spełni wszystkie jej marzenia. Nie mógł się jednak oprzeć wrażeniu, że Max odebrał jej te marzenia..

Dziwiło go to, że po pięciu latach nadal myślał o gasnącym promyku w oczach Liz. Może ograniczenie i przymus podczas tego pierwszego roku sprawiły, że zaczęło mu zależeć na Liz. W żaden romantyczny sposób, do czego nawet nie przyznałby się, stała się mu bliska.

Przez te dwa miesiące zanim wyjechał, duża rozmawiali. O wszystkim i o niczym. Razem przeżywali odejście Marii, pocieszali się nawzajem. Rozumieli powody dla których musiała odejść, zazdrościli wolności i marzeń, które będzie w stanie zrealizować.

Nie powiedział nikomu o swoich zamiarach. Nie zostawił żadnego listu wyjaśniającego podjętą decyzję. Nie zwierzył się nawet Liz ze swoich rozterek. Nigdy nikomu się nie zwierzył. Pewnej nocy spakował walizkę i wrzucił ją do samochodu, który kupił kilka miesięcy wcześniej, wymknął się po cichu z domku w którym mieszkali.

Właśnie wrzucił ostatni pakunek kiedy zauważył Liz stojącą w rogu. Wyglądała na taką małą i kruchą. Podszedł do niej po cichu.
"Ja..." zaczął rozglądając się dookoła, ale Liz nie dała mu dokończyć.

"Chciałam się tylko pożegnać, Michael." wyszeptała.

Michael spojrzał jej w oczy, z trudem powstrzymywała się od płaczu. Płakała za nim.
"Nie zatrzymasz mnie?"

"Po co?" zapytała, uśmiechnęła się delikatnie, "Posłuchałbyś?"

"Może." Jeszcze kilka minut temu był pewien, że może odejść nie oglądając się za siebie. Ale kiedy zobaczył płaczącą Liz, zaczął mieć wątpliwości.

"Nie chcę kłamać, część mnie chce żebyś został. " Westchnęła z rezygnacją, "Ale nic cię tu nie trzyma. Dusisz się, żyjąc życiem jakie wybrał dla ciebie Max. Zazdrościliśmy Marii wolności, teraz ty będziesz wolny, to jest twoja szansa. Jak mogę cię zatrzymywać?"

Liz nie dawała mu pozwolenia, raczej błogosławieństwo i jej nadzieję, że będzie mógł żyć swoim życiem, które ona poświęciłaby być z Maxem, "Czuję, że powinienem zapytać czy pojedziesz ze mną?" powiedział drapiąc się w brew.

"Ponieważ wiesz, że nie jestem szczęśliwa." powiedziała bez ogródek.

Michael był zaskoczony tym wyznaniem. Przeczuwał, że tak jest, ale nie był pewien. Teraz jest. "Liz... mogłabyś..."

Liz potrząsnęła głową, "Musisz znaleźć swoją własną ścieżkę, beze mnie, Maxa czy Isabel. Gdybym z tobą odeszła Max szukałby nas, uciekalibyśmy... znowu. Nie mogłabym ci tego zrobić. To nie jest wolność. Nie zasługujesz na to."

Michael wiedział, że ma rację. Nienawidził tego. Ta dziewczyna była jego przyjaciółką, chciał ją uwolnić z tego piekła, jakim stało się jej życie, ale miała rację. Jeśli chce kiedykolwiek znaleźć swoje miejsce na ziemi musi zrobić to sam.

"Ja ...uh, nie zostawiłem żadnego listu, nic. Nie wiedziałem co napisać." powiedział.

Liz skinęła głową, objęła mocno Michaela, "To najlepszy sposób. Gdybyś zostawił list, wyczytaliby z niego to czego potrzebują, dostosowali do swoich przekonań. Wystarczy, że ty wiesz i wiem ja."

"Mi to wystarczy." powiedział.

Prze jakiś czas milczeli przedłużając tym samym pożegnanie, czując że nadchodzi koniec. Ciszę przełamała Liz, "Obiecaj mi tylko, że nie będziesz oglądał się za siebie. W przeciwnym razie nic się nie zmieni. Obiecaj?"

Michael skinął, ale coś go niepokoiło, "Liz jeśli nienawidzisz tego życia, co cię tu trzyma?" zapytał.

"Na dobre i złe, Michael. Zapomniałam już o swoich marzeniach poza tym nie jestem taka odważna jak ty."

"Jesteś Liz." Powiedział i otarł łzę, która spłynęła po policzku Liz. "Kiedy się o tym przekonasz, znajdź mnie?"

Liz uśmiechnęła się, ale Michael zauważył niepewność w jej oczach. Wiedział, że jeśli będzie za długo zwlekała straci to co zostało z jej marzeń.

"Powinieneś już iść, Michael." wyszeptała.

Michael objął ją mocno. Dopiero drugi raz w swoim życiu kogoś objął. Nie chciał się żegnać. Nie chciał stracić tej przyjaźni i bezwarunkowej miłości, która rosłaby gdyby został.

Łzy spływał po policzkach Michaela, kiedy trzymał Liz w ramionach. Nie czuł jednak potrzeby ich ścierania. Chciał żeby zobaczyła jakie trudne to było dla niego. Opuszczenie jej było najcięższą rzeczą jaka musiał zrobić. Nie ważne jak bardzo ograniczało go życie w grupie, przez te miesiące po odejściu Marii czuł że w końcu znalazł dom. Była nim Liz.

"Dziękuję." powiedział Michael, trzymając jej twarz w swoich dużych rękach. Liz wiedziała, że dziękował jej za zrozumienie i za przyjaźń, za wsparcie.

Świadomość, że może już jej więcej nie zobaczyć sprowokowało to co wydarzyło się po chwili. Pochylił się, delikatnie muskając usta Liz. Chciał na tym poprzestać, tylko poczuć jak smakują jej usta. Ale Liz objęła go mocno za szyję i przysunęła do siebie pogłębiając pocałunek. Ich języki delikatnie się gładziły, delikatny jęk wydobył się z jej ust kiedy zanurzył rękę w jej włosach.

Brak powietrza sprawił, że po chwili oderwali się od siebie. Liz położyła głowę na jego ramieniu a on gładził ją po plecach.

"Musiałem sprawdzić jakie to uczucie." powiedział, nie chciał by zauważyła, że mógłby zostać, dla niej.

"Dzięki." Powiedziała, ona chciała tego samego, "Mówiłam ci, to ty jesteś odważny".

Liz spojrzała na samochód, pod powiekami znów poczuła zbierające się łzy, "Musisz iść, zanim kogoś obudzisz."

"Wiem." Powiedział ponuro cofając się. Drgnął kiedy objęła się rękami starając się zatrzymać ciepło jego ciała. To nie może być pożegnanie. Tak dużo dla niego znaczyła. Nie mógł jej tak zostawić. Chciał dać jej wybór albo chociaż małą nadzieję.

Przyciągnął ją do siebie i złapał za ręce, "Pewnego dnia odzyskasz swoją siłą, Liz ... odszukaj mnie. Proszę, obiecaj mi."

"Michael..." zaprotestowała, pewna, że nie będzie w stanie go odnaleźć.

"Obiecaj" powtórzył.

Liz uśmiechnęła się lekko, "Obiecuję, Michael." zapewniła, "Ale skąd ma wiedzieć gdzie cię szukać?"

Michael myślał przez chwilę, po chwili na jego twarzy pojawił się szeroki uśmiech. Przypomniał sobie pewną dyskusję o najlepszej powieści jaką kiedykolwiek napisano. Nie doszli do porozumienia w tej kwestii, ale to był początek ich przyjaźni.

"Ulysses. Odszukaj Ulyssesa" wyszeptał.

Kiedy Liz się uśmiechnęła, Michael wiedział, że zrozumiał. Miał nadzieję, że pewnego dnia odnajdzie w sobie odwagę. Puścił jej ręce i szybko podszedł do samochodu. Kiedy wyjeżdżał chciał obejrzeć się za siebie po raz ostatni, obiecał jednak, że tak nie zrobi.

~*~

Słodki wycierał stoły, kiedy Michael szykował się do wyjścia. To była długa noc. Mógł poczytać jeszcze przez godzinę. Usłyszał jak otwierają się drzwi. Słodki ich jeszcze nie zamknął.

"Przykro mi ale już zamykamy." Powiedział starszy pan uprzejmie. Michael uśmiechnął, przydomek doskonale do niego pasował.

"Nawet dla Shirley Temple?" zapytał znajomy głos.

Michael poczuł, jak serce wyrywa mu się z piersi. W lustrze wiszącym na ścianie zobaczył ją. Ale to nie mogła być ona. Nie jest prawdziwa. To musi być przywidzenie. Był zmęczony i wzrok płatał mu figle.

"Michael" zapytała.

Michael zamknął oczy i odwrócił się. Pewien, że zniknie jak je otworzy. Ale ona nadal tam była. Mała i zmęczona, ale jakże piękna. Spojrzał za nią szukając wzrokiem męża. Ale go tam nie było.

"Liz?" wydusił w końcu, "Co ty...? Jak..."

Liz uśmiechnęła się. "Odnalazłam Ulyssesa"


Wersja do druku Następna część