age

Paranoja (5)

Poprzednia część Wersja do druku Następna część

Paranoja
(część piąta)
Bliźniaczki

Lunch w szkole. Alexa nie ma. Nie widzę też nigdzie Isabel. To jednak nic jeszcze nie znaczy. Maxa i Michaela też nie ma w zasięgu mojego wzroku. Maria mówi już tylko o Michaelu. Chyba pogodziła się z jego obecnością w swoim życiu.

— Jak myślisz, która z nas doszła najdalej w związku z kosmitą?

— Alex.- nie będę nawet przeczyć jakobym miała jakikolwiek związek z kosmitą.

— Alex? Ten Alex? Jak? Gdzie? Kiedy?

— Alex. Składzik. Isabel.- po moich trzech 'zdaniach' zapada chwila pełnej niedowierzania ciszy, podczas której Maria przekonuje się, że to nie żart.

— Chcesz powiedzieć, że Alex jako pierwszy z naszej trójki zaliczył składzik? Idę.

— Gdzie?

— Muszę znaleźć mojego chłopaka idealnego. Należy mi się coś z tej naszej karykatury związku.

— A ja?- zaczynam czuć się opuszczona i samotna.

— Masz jeszcze Kaly'a.- jestem opuszczona i samotna.

— Nie zaproszę cię jak przyjedzie moja babcia.- i rozkapryszona.

— Składzik może poczekać. Jesteś pewna, że mówisz o tej genialnej kobiecie, którą, tak przypadkiem się składa, uwielbiam?

— O tej samej.- jeszcze jej nie ma a już mi pomaga.

— O jedynej, która w tej rodzinie ma naprawdę dobre podejście do facetów.- dosiada się do nas Liv.- Choć związki, mam taką nadzieję, ma już za sobą. Musimy ustalić pewne kwestie.- stanowczy ton, proponowane wyjście z sytuacji: ewakuacja.- Ona nie przyjeżdża na długo a myślę, że każda z nas ma do niej kilka spraw.- to eufemizm, z facetami nam się nie układa.- Wasze liczą się jako tako, bo interesujecie się w sumie tylko dwoma facetami.- wątpi byśmy myślały o tym samym składzie co Liv, ale to liczy się 'jako tako', więc nie będę się sprzeczać.- Rozumiecie więc, że to moja rozmowa będzie najdłuższa i na osobności. Wy możecie załatwić to nawet razem.

— Dzielisz się naszą babcią.- na tym jednym polu jej nie ustąpię. Może sobie brać moje rzeczy, moje wypracowania, nawet moje perfumy ale babci nie oddam.

— Podchodzę do sprawy logicznie. Zresztą powiedzieć ci to mogę nawet ja. Czas rzucić Kaly'a. Nawet Max to wie.

— Tak.- na twarzy Marii pojawia się złośliwy uśmieszek.- Nawet on.

— Tylko, że akurat on nie ma w tej kwestii nic do powiedzenia.- wściekam się właściwie bez powodu. Prawda jest taka, że nie widziałam go od wczoraj i nie wiem gdzie jest. Myślicie, że to nic? To 'nic' zdarza mi się pierwszy raz od blisko dekady. Wstaję i idę do mojej szafki. Za sobą słyszę głos Liv.

— I tak długo z nim wytrzymała.

17.24. Zjazd ortodontów przeniósł się do Crashdown. Dwa bliźniacze zgryzy. Liv kazała im znaleźć sobie hobby i wyszła. A ja muszę się uśmiechać. Max po lewej.

— Przepraszam- opuszczam ortodontów i podchodzę do jego stolika.- Kocham cię. Gdzie byłeś?

— Dlaczego? Już zawsze będziesz mnie kontrolować?

— Nie jesteś ortodontą. Do samej śmierci. Gdzie byłeś?

— Michael myślał, że to co rysuje jest w Meksyku.

— Co zamawiasz?

— Kosmiczny wstrząs i towarzystwo.

— Masz szczęście czas na moją przerwę.- siadam obok niego, chcąc nie chcąc musi się przesunąć.

— Ale nie zostanę obsłużony przed ortodontami?

— I połową drużyny koszykówki.- patrzymy na prawo. Co gorsza oni patrzą na nas.
Pam Cowan na horyzoncie. Od piątej klasy nie cierpimy jej z Liv. Nie pamiętam już o co chodziło kiedyś, ale od jakiegoś roku ogląda się za Maxem. Właśnie Max. Zarzucam mu ręce na szyję. W tej sytuacji Liv nawet by mi podziękowała.

— Co robisz?- faceci...., on nawet nie wie, że Pam ma na niego ochotę.

— Wyświadczam ci przysługę. Gdyby nie ja rzuciłaby się na ciebie.

— Tak jak ty? Przypominam ci, że mam szesnaście lat i jestem tylko facetem.- odsuwam się od niego z powrotem na swoje miejsce.- Nie pomyślałaś, że jakby się zorientowała, że nie jesteś Liv to rozniosła by to po całej szkole?

— Ona nas nie rozróżnia, od pięciu lat pakujemy jej tę samą gadkę, gdy tylko rozmawia, z którąś z nas. Nie jestem nawet pewna, czy ona zdaje sobie sprawę, że jesteśmy dwie.

— I jaka to 'gadka'?

— 'Jutro sprawdzian z angielskiego.'- mówię z odpowiednią intonacją.- Zawsze działa.

— Jesteś okrutna.

— Mam to w genach.

— Właśnie. Pomijając plotki, twój ojciec mógł mnie zabić.

— Ma pracę na zapleczu na najbliższe dwie godziny.- przez chwilę siedzimy w ciszy, patrząc tępo na wysiłki nowej kelnerki, przy stoliku, który niedawno opuściłam.- Za 10 minut złoży wymówienie.

— To nie dostanę mojego zamówienia?

— Zobaczę co da się zrobić.

— A my?- przyczepił się podsłuchujący ortodonta ze stolika obok.

— To wymaga odpowiedniego podejścia do kelnerek.- dzieli się z nim swoją mądrością Max.

18.39. Max już poszedł. Tata szuka nowej kelnerki. Za jakieś 24 godziny babcia powinna stanąć w drzwiach. Potrzebuję jej. Jest kochana, już w nich stoi. Rzucam się jej na szyję, tak jakbym znów była małą dziewczynką.

— Liz.- odsuwa mnie trochę od siebie.- Niech ci się przyjrzę.- milczy chwilę.- Jeszcze dzisiaj chcę się o nim dowiedzieć wszystkiego.- tak, cała ona. Maria i Michael wchodzą. Już nie trzymają się za ręce. Byli w składziku. Michael nie martwi się, że ona ucieknie. Ci którzy do tej pory go zaakceptowali(wąskie grono osób) nie uciekli.- Maria? Zapytałabym, dlaczego mężczyźni w tym mieście są ślepi, ale widzę, że jest inaczej. Michael.- rodzice nie chcieli go zaadoptować, ale znalazłam mu babcię.- Rozumiem, że moja wnuczka nie musi cię już ciągnąć za rękę byś tu przychodził i sam przyjdziesz odwiedzić biedną staruszkę nudzącą się przedpołudniem. Jak już musisz uciekać za szkoły to przynajmniej z pożytkiem. Będę się tobą chwalić przed koleżankami. Maria nie masz chyba nic przeciwko?

— Pani go pożyczę.- śmiejemy się, tylko Michael ma trochę nie wyraźną minę.- Tylko się przyzwyczajaj. To jedyna kobieta, której wystarczająco ufam.

— A ja?- drugi raz dzisiaj domagam się swoich praw.

— Niech będzie. Tobie też.

— Babciu.- tak, nawet Liv przy niej potrafi zachowywać się jak dziecko.
Przytulają się. Obie byłyśmy zawsze bardzo związane z babcią. To jej powierzałyśmy swoje sekrety. Nawet w większej ilości niż naszej mamie.

— Rozumiem, że łamiesz większość tutejszych męskich serc?- oto kolejny dowód jej geniuszu: Liv i rzesze facetów, ja i jeden chłopak.

— Nawet nie próbuję się powstrzymywać. Liz, Maria i rodzice mają jeszcze trochę pracy. Może zdążę opowiedzieć ci o kilku.
Kończymy za dwie i pół godziny.

22.15. Od sześciu minut ja i Maria koczujemy pod drzwiami mojego pokoju. Wychodząc od Liv babcia będzie tędy przechodzić. Nareszcie głosy na korytarzu. Wychodzimy. Mówimy Liv 'dobranoc'(udało się tylko dlatego, że Liv zaraz wychodzi). Nareszcie mamy jej całą życiową mądrość dla siebie.

— Przetrzymam jeszcze jedną rozmowę pod warunkiem, że nie wymienicie więcej niż pięć imion. Po dawce jaką zafundowała mi Liv moja pamięć niewiele już wytrzyma.- dlaczego nie jestem zdziwiona?

— Wystarczą trzy.- Maria pewnie myśli, że mi pomaga.

— Trzy?- patrzy na mnie mówiąc to. Moja własna babcia ma o mnie takie zdanie. Wraca do Marii.- Zaczniemy od Michaela, bo inaczej twoja mama nie da ci spokoju za zbyt późny powrót do domu. Nie będzie to najbardziej romantyczny związek, ale za to raczej trwały. Niestety wytrwałość będziesz musiała wykazać najpierw ty.

— Tak myślałam.- odzywa się jej komórka.- Muszę iść, ale jutro tylko Liz ma zmianę.- kolejne przetłuszczone popołudnie mojego życia. Maria wychodzi.

— Jak on ma imię?- a chciałam jeszcze trochę poowijać w bawełnę.

— Max. Liv pewnie ci o nim wspominała.

— Nie. To imię akurat nie padło. A dlaczego ona miałaby mi o nim mówić?

— Ponieważ Max i Liv chodzą ze sobą.

— Chwileczkę. Mówimy o Maxie Evansie?- jego też ciągnęłam za rękę do Crashdown w swoim czasie. Ciekawie to musiało wyglądać. Zwłaszcza kiedy udawało mi się złapać ich obu.

— Tak.

— Jak to się stało, że są razem? Przecież od dziecka ty i Max byliście nierozłączni.

— Tak jakoś.- muszę zmienić sposób mówienia.

— A on? Max?

— Chodzi z Liv.

— Ale Liv nie jest zbyt zainteresowana. Pytam co czuje on.

— On... My...- powinnam ograniczyć się do 'on...'.

— A Kaly?

— Skąd?

— Od Liv. Twierdziła, że już czas z nim zerwać. I miała rację. To jedyne co możesz zrobić. Reszta należy do Maxa i Liv.
Powinnam mieć więcej facetów. Moje życie byłoby prostsze.

Następnego dnia w szkole Max wyraźnie mnie unikał. Udawało mu się całe trzy minuty.

— Co jest?- pytam i patrzę na jego twarz.- Co ci się stało?

— Przewróciłem się.

— A kamyk podbił ci oko?

— Ja...

— Kto? I tak się dowiem.

— Drużyna koszykarska.- Liv ocenia twarz Maxa tak jak ja przed chwilą.- To oznacza, że poleje się krew.

— Tak, mamy wojnę.- nie pamiętam kiedy ostatnio byłyśmy tak zgodne. Nie zrozumcie mnie źle. W przypadku Liv nie chodzi o uczucia, chociaż wiem, że na swój sposób lubi Maxa. Po prostu pobito jej chłopaka.

Po pierwszej lekcji. Wątpiliście, że Liv wystarczy 45 minut? Ja zdążyłam tylko... Wszystko w swoim czasie. Rozmawiamy sobie z Liv(od razu widać, że to nienaturalne?). Podchodzi do nas Kaly.

— Liv wiem, że jesteś wściekła, ale to już chyba lekka przesada.- skoro wie, że jest wściekła, to dlaczego zaczyna od pretensji?

— Przesada? Ja dopiero się rozgrzewam.

— Zerwały z nimi ich dziewczyny i umówiły się z tymi z kółka szachowego, ich najgłębsze tajemnice, łącznie z tymi, o których istnieniu nawet nie wiedzieli, rozchodzą się szybciej niż skrzynka zimnego piwa. Co jeszcze wymyślisz?

— Gdybym ci powiedziała nie byłoby zabawy.- Liv zostawia go w niepewności.

— A ty? Nic nie zrobisz?- zwraca się do mnie.
Zrobię. Tego jednego jestem pewna.

Na drugiej lekcji. Test z biologii. Połowa drużyny koszykówki przyłapana na ściąganiu z testu z zeszłego roku. Ciekawe kto im go dostarczył z tak skorektowanymi odpowiedziami, żeby przypadkiem nie zakreślili właściwego pola w pokrywających się pytaniach? No i kto mógł na nich donieść? Tego drugiego naprawdę nie wiem. Poprosiłam Liv żeby kogoś znalazła. Pewnie zastanawiacie się też jak zdobyłam tegoroczny test?

Trzecią lekcję przerwał alarm przeciwpożarowy. Wybiegłam z klasy w towarzystwie Maxa i Michaela. Kiedy znaleźliśmy się na korytarzu zatrzymaliśmy się podobnie jak pozostali uczniowie szkoły. Kilka minut temu najwyraźniej skończył się ostatni trening przed meczem szkolnej drużyny koszykówki. Trener odesłał ich pod prysznic. Odwracam głowę, tamując śmiech. Dwóch czy trzech nie zdążyło nawet wziąć ręczników. Chcę wrócić do tego widoku, ale Max skutecznie mi to uniemożliwia.

— A chciałem się na nich zemścić.- słyszę zrezygnowany głos Michaela.- Daruję sobie. Idę szukać Marii. Za dwie godziny jestem umówiony z kobietą o nazwisku Parker. Nie zaryzykuję spóźnienia.
Nikt jakoś nie pamięta już o pożarze.

Mecz. W ramach szkolnej wspólnoty nie mamy dwóch ostatnich lekcji. Nasza szkolna drużyna cherlederek kibicuje drużynie przeciwnej. Te ich cherlederki już dawno usiadły na ławce. Nie przekrzyczą naszych.

Po meczu. Pod szafką Kaly'a.

— W porządku?- pytam.

— Tak.- mówi i zamyka ją z trzaskiem.- Przepraszam.

— Nie ma sprawy.

— Pójdziemy dzisiaj gdzieś?

— Jasne.- przegrali 108:2 i muszą żyć ze świadomością, że pod koniec drużyna przeciwna się nad nimi zlitowała.

Wracamy do Crashdown a ja się uśmiecham. Czas przestać. On to źle odbiera. Znów chce się całować. Karetka pod Crashdown. Biegnę. Ona jest taka blada. Rodzice przytulają Liv, Michael Marię. Nie wiem gdzie jest Kaly. Czuję tylko obecność Maxa i ogromny ból.

Spędzamy w szpitalu kolejną godzinę. Nie wiem, która to już. Kaly jest tu chyba tylko dlatego, że Max nie wychodzi, a Max nie wyjdzie. Rodzice opowiadają kolejną historię o babci. Liv się uśmiecha. Muszę stąd wyjść, ale nie mogę się poruszyć, bo Max nie będzie mógł iść za mną. Potrzebuję go teraz. Kaly oczywiście poszedłby za mną, ale to byłoby gorsze niż samotność.

Przechadzam się szpitalnym korytarzem. Staję przed jej salą. Patrzę na nią przez szybę. Max staje za mną.

— Nie powinienem tego robić.
Wchodzimy do środka. Zasłaniam zasłonkę. I staję po drugiej stronie jej łóżka. Jest mu ciężko. W końcu decyduję się to przerwać. I wtedy czuję jej obecność za sobą. Podchodzę.

— Był wyjątkowo ładnym dzieckiem. Wyrósł, ale reszta pozostała bez zmian.- uśmiecham się.

— Nie chcę...- zaczynam nie wiedząc jak skończyć.

— Poradzisz sobie. Mam silne wnuczki.

— Liv... Powinnam...

— Nie. Pamiętaj, że jesteście najbardziej niepowtarzalne. Każda z was ma przed sobą inną drogę. I tak powinno być.

Moja własna droga prowadzi przed budynek szpitala. Liv i rodzice płaczą nad martwym ciałem, które zawsze tętniło życiem.

— Jak się czujesz?- Kaly powinien iść teraz zupełnie inną drogą.

— Nie wiem.

— To znaczy?- Max by nie pytał, on by po prostu rozumiał.- Odwiozę cię.

— Nie. To koniec.

— Ona umarła, ale my...

— Nie ma nas, nigdy nie było. Sam dobrze o tym wiesz.

— Liz...

— Powinieneś już iść.
Przynajmniej to zrozumiał. I poszedł sobie. Max podchodzi dopiero teraz. Nie pyta. Wie. Jak zawsze.

— Jedziemy.- nie wiem jak doszłam do samochodu, a później oknem do pokoju. Dopiero tu pozwoliłam sobie na łzy. Max mnie przytula. Chwilę później układa mnie na łóżku. Głaszcze mnie po włosach. Po prostu. Uspokajam się. Zamykam oczy. Udaję, że śpię. Max wie, że udaję. Pozwala mi na to. Czuję, że drzwi się otwierają.

— Max.- pod wpływem głosu Liv Max wstaje.

— Zerwała z Kaly'em. Trzymasz się?

— Zawsze.- to prawda. Jesteśmy silne, ale to po niej zawsze widać tę siłę.
Nie otwieram oczu. Mimo to wiem, że Max obejmuje Liv. Później wychodzi oknem. Przez chwilę czuję na sobie jej wzrok.. Ona też wychodzi. Wie, że wcale nie śpię.

Koniec części piątej.

Poprzednia część Wersja do druku Następna część