age

Paranoja (15)

Poprzednia część Wersja do druku Następna część

Paranoja
(część piętnasta)
Pośpiech nie jest wskazany

Jestem w mieszkaniu Michaela z jego właścicielem. Siedzimy na kanapie i udajemy zainteresowanie tym co dzieje się na ekranie telewizora, pochłaniając przy tym duże ilości niezdrowego jedzenia.

— Powiesz mi co się dzieje od kilku dni?

— Nie masz własnych problemów?

— Mam, ale ich unikam.

— Max wspominał, że nie rozmawialiście od dwóch dni.

— Jak mam z nim rozmawiać o tym?

— Jak ja mam rozmawiać z tobą o tym?

— Spróbuj. Chętnie posłucham jak mówisz o tym.- nazywanie rzeczy po imieniu nie jest naszą najmocniejszą stroną.

— Max też mógłby o tym mówić. Może nawet obszerniej.- omal się nie zakrztusiłam.

— To było bardzo taktowne z twojej strony, ale w ostatnich dniach miałam zostać ciocią, nie macochą, więc nie zwalaj na Maxa.

— Dziecka nie było.

— Zostały wam tylko senne marzenia.

— Nadal czuję niesmak.- powiedział zanim pochłonął kolejny batonik.- Nie przeczę. Wiem, że Isabel... To znaczy zauważyłem, że jest... dziewczyną.

— Zaraz. Isabel jest dla ciebie jak siostra i jak twierdzisz zauważyłeś... Jak to się odnosi do tego, ze ja też jestem dla ciebie jak siostra?- zakrztusił się i odłożył nadgryziony kawałek pizzy.

— Przez ciebie nie mogę jeść.- powiedział, krzywiąc się.

— Nie ma to jak nazbyt rozwinięta wyobraźnia?

— Masz ten sam problem ze swoją, gdy chodzi o Maxa i Tess?

— Tak.- kłótni nie będzie.

— Chcesz coś obejrzeć?- Michael podaje mi pilot.
Nie załapaliście? Michael podaje mi swój pilot od swojego telewizora w swoim mieszkaniu i jeszcze mam możliwość wybrania kanału. Muszę naprawdę żałośnie wyglądać.

Następnego dnia w szkole znów próbowałam uzyskać trochę informacji.

— Do czego zmierzasz?- Isabel po moim ósmym pytaniu dostała szału i trzasnęła dźwiczkami od szafki.
Niech będzie. Zapytam wprost.

— Te sny to tylko obrazy czy towarzyszą im również uczucia.

— Lubisz dręczyć nie tylko siebie, ale i innych? Posłuchaj. Podzielę się z tobą moją niedawno pozyskaną mądrością. To są tylko sny. One nie są rzeczywiste.
Tess nie ma rzeczywistości, bo to ja w niej jestem. Tess chce by Maxowi pomieszał się świat rzeczywisty z obrazami, które są w jego głowie. Skąd wiem, że to Tess? Tylko dwoje z czwórki kosmitów ostatnio bliskich histerii. Poza tym jestem uprzedzona i stronnicza.

Masochizm. Tak. Jestem masochistką. Od trzech dni nie rozmawiam z Maxem. Liv uważa to za przejaw zdrowego rozsądku.
Siedzę sobie na balkonie skulona pod ścianą i użalam się nad sobą.

— Wiesz, że cię rozumiem.- Maria wie, ze jestem w dołku, ale ma problemy z wyciągnięciem mnie z niego.- Wiem jak to jest, gdy nagle wszystko wydaje się wspaniałe, ułożone a po chwili... masz ochotę mu dokopać, żeby zablokował ten swój kosmiczny umysł na te wszystkie obrazy. Kiedy wyobrażasz sobie co on sobie wyobraża.

— Maria?

— Tak?

— A co z przemożną chęcią okaleczenia kosmicznej blondynki?

— Mimo wszystko lubię Isabel. Zaraz. Ty chyba nie zamierzasz nic zrobić Tess? Przypominam, że to kosmitka.

— Wiem, ale ja też mogę sobie pomarzyć.

— Ciemno i zimno. Użalasz się nad sobą.- stwierdził Alex, siadając koło mnie godzinę po tym jak wyszła Maria.- Byłem gotów zająć się nieistniejącym dzieckiem.

— Słyszałam. Jak to jest decydować się na bycie ojczymem?

— Myślę, ze to zależy od matki. Mi trafiła się całkiem ładna.

— Szukam niańki dla Maxa, ale to cię chyba nie zainteresuje.

— Nie. Poza tym Liv zorientowała się, że musisz odpocząć i sama się nim zajęła.

— Czuję się niepotrzebna. Żadne z was już nie przychodzi do mnie po radę.

— Spójrz na to z innej perspektywy. Nie radzimy się ciebie a później zostajemy nastoletnimi rodzicami wyimaginowanego, małego kosmity.

— Ale Tess wam powiedziała, że dziecka nie ma.

— Poszła na łatwiznę. Dziecka nie ma, ale co z nami? Przecież my jesteśmy.

— Nie oczekujmy od niej zbyt wiele.

— Tak. Powinniśmy być wyrozumiali.

— Muszę pogadać z Kyle' em zanim on też coś sobie wymyśli.
Wstaję i wychodzę.

— Nic nie zrobiłem.- stwierdza na wstępie Kyle.

— Moja wizyta jest czysto profilaktyczna.

— Nie wiem co się dzieje i zaczynam myśleć, że nie chcę wiedzieć.

— Inteligentne podejście.

— Zamierzasz rzucić Maxa?- Liv zadała mi to pytanie z taką samą nadzieją w głosie. Przypomniałam jej wtedy, że to ona z nim chodzi. Przyznała mi rację.

— O nie. Elizabeth Parker jeszcze nikt nie pokonał. Tess na pewno nie będzie pierwsza.

— Mój tata kazał ci przekazać, że możecie na nim polegać. Prochy?

— Gorzej.

— Milcz. Przypomniałem sobie, że nie chcę wiedzieć.
Wszyscy jesteśmy w kiepskim stanie psychicznym.

Robiłam już wszystko, by o tym nie myśleć. Czas więc zacząć o tym myśleć.
Patrzę na Maxa owładniętego kolejną wizją z Tess, o nich razem. To zaczyna się już robić męczące, choć nadal drażni. Jak ona to robi? Nie będę się z nim całowała 24 godziny na dobę tylko po to, żeby jej przeszkodzić. Chociaż pewnie znalazłabym kilka innych powodów. Z nią zdecydowanie trzeba coś zrobić. Brak kosmiczny zdolności staje się nagle bardzo dotkliwy. Przedtem łatwiej było bez nich żyć. Książka wyciągana ze ściany miała pewnie sprawić by wydała się bardziej inteligentna. Podobne wrażenie mieliśmy pewnie odnieść na lekcji, gdy dopasowała wizję do przedmiotu i ognistego otoczenia.

— Przestań.- odsuwam się. Jesteśmy na zapleczu Crashdown.

— Przepraszam.- Max czuje się winny, że już nawet to nie pomaga wybić mu sobie jej z głowy.
Tess siedzi przy ladzie pozornie zainteresowana rozmową z Isabel. Teoretycznie doprowadziłyśmy ja z Liv do pionu. Tylko te jej zdolności. I jeszcze jedno. Michael streścił mi wydarzenia z pustyni. Ona jest jedną z nich. Zażądałam szczegółów. Miał problemy z określeniem prędkości wiatru.

— Liz, już w porządku.- głos Maxa przywraca mnie do rzeczywistości. Patrzę w jego oczy. I widzę w nich to co boli najbardziej.

— Kłamał.- stwierdzam, gdy Liv pyta czy nie zamierzam wstać.
Leżę od wczoraj na łóżku ze wzrokiem wbitym w sufit. Nie mam siły nawet użalać się nad sobą ani nawet czuć. Dosyć Wystarczy tego odpuszczania sobie. Nie myślałam. Myślałam. Czas wstać i wyjaśnić komuś, że ze mną się nie wygrywa.

— Więc co zrobimy?- pytam Liv.

— Poczekamy na ich ruch. To już nie potrwa długo. Potem obrócimy to tak, by wyszło na nasze.

Chodzenie po ulicach Roswell pod uważnym wzrokiem federalnych nie należy do przyjemności. Ciągle ich przybywa. Topolsky miała przynajmniej jakiś styl. Oni po prostu nas śledzą. Bez przerwy. Ciekawe czy któregoś z nich zaskoczyło to, że przyszłam do biura szeryfa. Liv została z resztą w Crashdown. Ktoś musi ich pilnować. Następną godzinę spędziłam na opowiadaniu o kosmitach i pewnym zastępcy szeryfa. Dawno już nie byłam tak szczera, choć oczywiście pominęłam kilka faktów.
Po powrocie wyjaśniłam razem z Liv Nasedo, że nie przypomina Maxa. Trochę się nas przestraszył. Krzyczałyśmy jak nigdy. Biedne przerażone dziewczynki. Max i Michael prawie się na niego rzucili. Alex dobrze się bawił. Maria i Isabel również. Facet potrafi poprawić nastrój.
Gorsze są przejażdżki z tym psychopatycznym zmiennokształtnym. Myśli, że porwał Liv. Wysadził stacje benzynową. Teraz wyciąga trupa z bagażnika. Może w dzieciństwie cierpiał na bark uwagi ze strony rodziców. Wysyłam sms'a do Liv. Napisałam, którą drogą jedziemy. Wesołe miasteczko. To prawie jak pierwsza randka w ogólniaku. Reszta już dojechała. Tess wykorzystuje swe umiejętności, by rozproszyć federalnych. Jednego wysłała nawet na Hondo. Jej zdolności są użyteczne. Bardzo użyteczne. Ale wygląda na trochę potarganą. Liv chyba przytargała ją tu na siłę.
Jedziemy do starego magazynu za miastem. Pozostaje sprawa Pierca. Tak naprawdę nazywa się zastępca szeryfa. Może ma problemy z własną tożsamością, bo zbyt długo zajmował się Nasedo.
Szeryf sprowadził Pierca do magazynu. Nie wiedzieliśmy co z nim zrobić dopóki nie zaczął strzelać. Nie trafił, ale to Michael będzie musiał z tym żyć.
Max uzdrowił Kyle'a. Historia zatoczyła koło. Choć pełne dopiero gdy razem z piątką ufoludków znalazłam się w grocie, w której czworo z nich się wykluło ponad 10 lat temu. 'Poznałam', o ile można to tak nazwać, matkę Isabel i Maxa. Tekstem o przeznaczeniu kompletnie mnie do siebie zraziła.
Wszystko zaczęło się toczyć szybko, tak szybko, że mam wrażenie, że coś przegapiła. Coś istotnego.

— Tobie to chyba nie przeszkadza?- pyta Max. Liv też nie była zachwycona przeznaczeniem.

— Nie. W końcu przede wszystkim jesteśmy przyjaciółmi i sobie ufamy.
Przytula mnie. Stoimy bez ruchu. Im bliżej tym trudniej.

— Musimy iść.- stwierdza.

— Wiem.
Staramy się nawet nie drgnąć.

Max wyszedł. Wyciągnęłam z szafy walizkę i położyłam ją na łóżku. Pakowanie nie zajęło mi wiele czasu.

— Skończyłaś?- Liv była już gotowa do wyjścia.

— Tak. To gdzie jedziemy?

— Do Nowego Jorku.

Koniec części piętnastej.

Poprzednia część Wersja do druku Następna część