Tasyfa (tłum. Olka)

Gorzkie fusy (4)

Poprzednia część Wersja do druku Następna część

~~ Zima 2011 ~~

Ludzie w kolejce nie posuwali się do przodu, chociaż powinno było to nastąpić jakieś dwadzieścia minut temu. Wyciągam szyję próbując zobaczyć, co mogło spowodować ten zastój. To jeden z tych, jakże wielu momentów, kiedy żałuję, że nie jestem wyższa. Porzucam rozglądanie się w tłumie na rzecz książki, którą trzymam w dłoniach. Ściskanie nowiutkiej, jest czymś nieskończenie ekscytującym i kojącym zarazem. Ale gładkie linijki tekstu wkrótce zostaną zatarte, bo przecież czytanie zużytej książki sprawia jeszcze większą przyjemność.

Interesujący tytuł, Odsłonięta. O ile się założymy, że przynajmniej jedna z tych historii ma związek z czymś cukierkowym lub ślubnym? Przerzucam strony na ostatnie z czterech opowiadań zawartych w zbiorze. Skoro mam już utknąć w kolejce, równie dobrze mogę spędzić ten czas przyjemnie!

Jego usta podążyły szlakiem wyznaczonym przez jego palce, znacząc jej skórę żarem. Czuła jedwab dookoła. Chłód podtrzymywał ją w świadomości jednocześnie utrzymując ją otwartą na jego jedwabisty dotyk i język. Otoczona; naga i nieskończona. Otoczona.

"Kochanie, kolejka się przesuwa".

"Hmm?" Miły głos kobiety w średnim wieku, która stoi za mną, sprowadza mnie do rzeczywistości. "Och, przepraszam. Nie zwróciłam uwagi".

Uśmiecha się, gdy przesuwam się w przód. "Nie jestem zaskoczona. Jak widzę zaczytałaś się w opowiadaniu pani Winters, a to jest o wiele gorętsze niż zwykle".

Unoszę brwi. "Naprawdę? Nie sądziłam, że jest to możliwe!"

"Ja również, kochana, ale tak jest w istocie!" Cmoka ustami i obie chichotamy jak uczennice. "Wielka szkoda, że jej tu nie ma."

"Proszę? Myślałam, że wszystkie cztery autorki miały się pojawić, by promować swoje opowiadania. Naprawdę chciałam ją poznać." Co za rozczarowanie.

"Rodzinny kryzys, tak chyba mówili. Tajemnicza pani Winters, nadal pozostaje zagadką. Wiesz, zastanawiałam się wcześniej, czy tego nie zaplanowali, by podsycić zainteresowanie nieznanym. Nie mogę sobie przypomnieć żadnego planowanego ujawnienia się jej, na którym faktycznie by się pojawiła. Nigdy nie widziałam też żadnej fotografii."

"Może jest nieśmiała. Albo ukrywa nieatrakcyjny wygląd." Wzruszam ramionami. "Hej, jest Karen!" Karen Marie Moning?s, której jaskrawe, rude loki są coraz bardziej widoczne, gdy się do niej zbliżamy. Dostrzegam puste, czwarte krzesło, ale wszystko jest tak ustawione, że nie ma mowy by czwarta osoba wygodnie usiadła, nie wyglądając przy tym, jak ściśnięta sardynka. Najwyraźniej moja znajoma z kolejki miła rację – nieobecność była zaplanowana. Trudno, przynajmniej nadal mogę się spotkać z moją drugą, ulubioną autorką romansów.

"Jej włosy się wyróżniają, nieprawdaż? Chociaż ty masz urocze, kasztanowe pasemka," kobieta z kolejki uśmiecha się.

"Dziękuję." Kiwam głową rozpromieniona. To wciąż trochę dziwne, ale lubię ten wygląd. Wydaje się bardziej profesjonalny.

"O, rany. Spójrz na tego przystojniaka, którego przyprowadziła ze sobą," z trudem łapie powietrze. Przyglądam się bliżej wskazanemu, ciemnowłosemu mężczyźnie śmiejącego się wraz z rudowłosą, a moje powieki unoszą się, kiedy rozpoznaję, kim jest.

"Zabiję go. Nic nie mówił, że będzie na Florydzie! Miał się przecież smażyć na pustyni." Wściekam się.

"Znasz go?"

Rumienię się nieco. "Tak, jesteśmy przyjaciółmi odkąd poszliśmy na studia. Nazywa się Max." Zawsze chcę powiedzieć "liceum", ale tak naprawdę nie byliśmy przyjaciółmi zanim nie przeprowadziłam się tutaj po skończeniu Harvardu, prawie pięć lat temu. Ciężko mi sobie przypomnieć, jak to było, gdy jeszcze nie zajmował miejsca w moim życiu.

"Tylko przyjaciółmi?" Nachyla się patrząc na mnie z ukosa, a ja zaczynam się śmiać.

"Tak. Dobrymi przyjaciółmi. Max jest... hmm." Nie kończę, a moja towarzyszka wyciąga ten sam mylny wniosek dotyczący jego orientacji, jak inni.

"Z największymi przystojniakami tak jest zawsze, nieprawdaż?" wzdycha.

Po prostu się uśmiecham, a nasza rozmowa urywa się, kiedy docieramy do początku kolejki. Max szczerzy się witając ludzi i przedstawiając im autorki, jakby żadna z nich nie wyglądała dokładnie tak samo, jak na zdjęciu wewnątrz okładki. Rozpoznaję jedynie Karen, dzięki jej włosom – pozostałe dwie to brunetki. Nadchodzi moja kolej.

"Evans, co robisz w moich stronach?"

Szybko się maskuje, ale udało mi się dostrzec całkowite zaskoczenie, które pojawiło się na jego twarzy. Prawie mu się udało.


"Parker!" Max obejmuje mnie w szybkim uścisku. "Co robisz w Orlando? Kiedy ostatnim razem sprawdzałem w Tampa, byłaś w domu. I ścięłaś włosy!"

"My, kobiety lubimy to robić od czasu do czasu."

"Wspaniale wyglądasz. Po prostu, od kiedy cię znam, zawsze miałaś długie." Nieźle się broni. Jego wzrok przenosi się na tłum ludzi stojących za mną. "Jak długo tu będziesz? Czy mogłabyś się tu pokręcić, zanim nie skończę, a potem gdzieś wyjdziemy?" Obdarza mnie tym półuśmiechem drapiąc się za uchem, co sprawia, że wygląda jak mały chłopiec. Muszę się uśmiechnąć.

"Oczywiście. Będę gdzieś, między półkami sklepowymi." Ściskam jego dłoń i odchodzę roześmiana, słysząc, jak ku jego zaskoczeniu, kobieta, która stała za mną wita go po imieniu. Max obdarza mnie spojrzeniem, jakby pytał o to, co jej powiedziałam, więc przybieram anielski wyraz twarzy. Przewraca oczami, a ja docieram do Karen podając jej moją książkę by ją podpisała.

"Jak masz na imię?" pyta z uprzejmym uśmiechem, jej pióro czeka w gotowości.

"Liz," odpowiadam dostrzegając cień zaciekawienia na jej twarzy, kiedy pisze autograf na tytułowej stronie.

"Skąd znasz Maxa, Liz?"

"Ze szkoły." Ogólne odpowiedzi działają najlepiej. W końcu widywałam go już w trzeciej klasie. "A ty?"

"Mamy tego samego agenta." Jej uśmiech jest cieplejszy i bardziej osobisty.

"Um, to dobrze. Dzięki." Odbieram książkę. To, że agent może być reprezentantem zarówno romansów, jak i science fiction, zbytnio mnie nie dziwi; w zasadzie oba gatunki nie różnią się zbytnio. Tak bardzo chcę ją zapytać, dlaczego Max tu jest, – jeśli to z jej powodu. Nie pytam. Zmuszę go, żeby powiedział mi o tym później.

Robię krok w kierunku następnego autora, kiedy Karen chwyta moją rękę. W jej głosie słychać cień obawy. "Czy on wie?"

"Jeszcze nie. Sama długo o tym nie wiedziałam."

Powoli kiwa głową, z wyraźną ostrożnością dobierając słowa. "Bądź delikatna, ale trzymaj się twardo swoich postanowień, okej? Zasługujesz na to." Niedopowiedziane zostaje jednak: "A nie dostaniesz tego od Maxa", ale ja doskonale rozumiem. Jak dobrze ona go zna?

Karen odcina się zanim zdążam coś powiedzieć na temat jej zaskakującego oświadczenia, ponownie się uśmiechając. "Wstrzymujemy kolejkę, Liz. Miło było cię poznać."

"Wzajemnie," odpowiadam automatycznie odchodząc od stolika. Oszołomiona podaję książkę kolejnym autorom, powtarzając swoje imię i obserwując, jak pierwsza strona pokrywa się podpisami. W końcu dopadam jedno z krzeseł stojących w księgarni i zapadam się w nie oczekując na Maxa. Mój umysł wiruje przepełniony wieloma pytaniami. Chcąc uciszyć tą rozszalałą burzę, otwieram książkę, w miejscu, gdzie poprzednio skończyłam, podciągając jedną z nóg pod siebie.

Nie mam pojęcia ile czasu minęło, zanim Max kucnął obok mojego krzesła, lekko mnie szturchając. Przeczytałam pierwsze opowiadanie i pół następnego, a potem się zdrzemnęłam, ale skoro dość szybko czytam nie jest to dobre odniesienie.

"Hej. Przepraszam, że tyle to trwało, ale zdaje się nie przeszkadzało ci to zbytnio," droczy się.

Ukradkowo przecierem usta, odetchnąwszy nie znajdując na nich nic krępującego. Ziewam, prostując nogi "Która godzina?"

"Po drugiej, wierz lub nie. Umieram z głodu. Masz ochotę na spóźniony lunch? Hotel, w którym się zatrzymałem ma niezłą restaurację," próbuje mnie nakłonić.

"Jasne, czy to daleko?"

"Jakieś dziesięć minut taksówką, dlaczego pytasz?"

"Nie ważne. Zajrzę tylko do łazienki, zanim pójdziemy. Masz, potrzymaj moje rzeczy." Wpycham mu do rąk kurtkę, torebkę i książkę. Śmiejąc się Max zatrzymuje je wraz z moim krzesłem, gdy wstaję.

"Zaczekam tutaj."

Godzinę później siedzimy w hotelowej restauracji, popijając dopiero co zamówioną po posiłku kawę u poważnie wyglądającej, energicznej kelnerki. To bardzo ładny lokal: przestronny, z okrągłymi stolikami oraz krzesłami obitymi materiałem i pozbawionymi podłokietników. Kameralny. Max przez cały czas omijał moje pytania, w zamian opowiadając ze szczegółami o Bożym Narodzeniu spędzonym z rodziną nad morzem, na plaży – detale, o których nie wspomina się w emaliach. Promienieje mówiąc, jak jego matka w końcu rozgryzła działanie aparatu elektronicznego, który wraz z Isabel podarowali jej na Święta, opisując też jedno z jej zdjęć, które obecnie gości w mojej skrzynce odbiorczej, przedstawiające jego i Michaela wrzucających Isabel do wody. Jest ożywiony i wspaniale jest go takim widzieć nawet, jeśli jest to słodko-gorzki obraz, bo wiem, że to się szybko skończy, kiedy powiem mu to, co muszę. W końcu moja cierpliwość się wyczerpuje.

"Okej, Max, czas minął. Co robisz w Orlando?"

"Mogę zobaczyć twoją książkę, na sekundkę?"

"Jasne." Wygrzebuję ją z torebki, poczym podaję nad stołem. Nie mam pojęcia, dlaczego chce ją obejrzeć właśnie teraz. Moje usta otwierają się szeroko, kiedy Max wyciąga pióro ze swojej kieszeni bazgrając coś pod autografami autorów. On niszczy moją własność! Jestem zbyt zszokowana by zaprotestować, chociaż nic by to nie dało odkąd skończył pisać, poczym oddał mi książkę z niepewnym uśmiechem.

Spoglądam na pierwszą stronę. Dla Liz Parker, z najlepszymi życzeniami Lizzie Winters.*

"Może kiedyś będzie coś warte. O ile sobie przypominam to jedyny egzemplarz, który podpisałem." Max przerywa ciszę próbując żartować.

Przypominam sobie brak zdjęcia na ostatniej z jej książek. 'O sobie, autorka pisze jedynie, że ma ciemne włosy i piwne oczy. Wszystko pozostałe podlega przemianom.' A Max, w rzeczy samej, jest brunetem o piwnych oczach, jednakże definitywnie nie jest nią. Pochylam się do przodu szepcząc wściekle. "Ty jesteś Lizzie Winters? Ty?"

"Taa. Jesteś zła?"

Nie jestem pewna. Wydaje mi się, że czuję się bardziej urażona niż zdenerwowana. Kilka lat temu przyznał mi się, że pisze popularne książki pod pseudonimem, ale pozwolił mi myśleć, że to science fiction, aż do dzisiejszego, przypadkowego spotkania. Czy w przeciwnym wypadku, powiedziałby mi kiedyś o tym? Czy jeszcze nie zdaje sobie sprawy, że może mi ufać?

Mówię powoli tak, bym mogła rozważyć każde słowo, zanim wypłynie z moich ust. "Jestem tylko zmartwiona, że nie czułeś, iż mogłabym dochować twojego sekretu. Nikomu bym nie powiedziała, Max."

Jest mu przykro. "Wiem, że byś tego nie zrobiła, Liz. Ale nie o to chodziło. Po prostu... to trochę krępujące, to wszystko."

Odwraca wzrok, rumieniąc się i to nagle zaczyna mieć sens. Lizzie jest moją ulubioną autorką romansów, ponieważ jej książki mnie podniecają i teraz rozumiem, dlaczego działają na mnie silniej niż inne. Ciemnowłosa bohaterka, o której dotychczas myślałam, że symbolizuje autorkę, to w rzeczywistości ja.

Moja twarz rozgrzewa się, kiedy przywołuję w pamięci kilka – interesujących – sytuacji, w których znalazła się bohaterka. Najwidoczniej Max ma niezłą wyobraźnię, jeśli chodzi o pewne kwestie. Szkoda, że nigdy nie poznam ich z pierwszej ręki.

"W porządku, Max, naprawdę. Rozumiem," zapewniam go. Przygląda się mi i widzę, że uświadomił sobie, iż dostrzegłam, jakimi powodami się kierował. Żadne z nas o tym nie wspomina – ani nigdy tego nie zrobi,–więc obdarza mnie krótkim, napiętym uśmiechem. Próbuję przenieść rozmowę na inne tory.

"Więc, jak to się stało, że przyjechałeś podpisywać książki, skoro nadal pozostajesz anonimowy? Czy nie jest to niepotrzebny wydatek dla wydawcy?"

Wzdycha. "To mój ostatni przystanek, chociaż pozostali mają zaplanowane jeszcze wiele spotkań. Wydawca rozważał ujawnienie mojej tożsamości w celach promocyjnych – mężczyzna piszący romanse. Mój agent w końcu przekonał ich, by trzymali się pomysłu z anonimowością, co zresztą zawarte było w kontrakcie, który określa, że żadne informacje dotyczące mojej osoby nie mogą być ujawnione póki nie dam im pisemnej zgody. Ale oczywiście znalazło się kilka luk, które zechcieli wykorzystać. Było cholernie trudno wydać moją pierwszą książkę, ale Daphne w jakiś tajemniczy sposób udało się sprzedać je wszystkie. W każdym razie wyruszyłem w trasę czekając póki wszystko się nie unormuje, a ponieważ właśnie tak się stało, mogę wracać do domu."

"Daphne jest agentką, którą dzielisz z Karen" ryzykuję stwierdzenie.

"Właśnie. Wspominała coś?" Max wygląda na zaciekawionego i jednocześnie pełnego obaw. Kusi mnie by go jeszcze pomęczyć, ale nie mogę tego zrobić.

"Spytałam skąd się znacie, i to usłyszałam w odpowiedzi."

Potakuje. "Spotkaliśmy się kilka lat temu, na jednej z imprez organizowanych przez nasze wydawnictwo. Daphne opowiedziała Karen, kim jestem, więc spędziliśmy wieczór razem w sekrecie pozbywając się listy pozostałych gości. Była niezła zabawa." Uśmiecha się na to wspomnienie.

"Więc, jesteście – przyjaciółmi?" Daję wyraźnie do zrozumienia, że nie o to pytam.

"Nie umawialiśmy się, jeśli to chcesz wiedzieć, Liz. Jest dobrą znajomą, która czasami nawet zanudza. Miło jest mieć, z kim porozmawiać, kto zarabia na chleb tym samym."

"Tak, miło znać kogoś takiego." Jest mi naprawdę przykro, że nie są parą, bo ona zdaje się znać go dobrze i chyba jej na nim zależy. Ale jednocześnie uparcie ignoruję chęć skakania z radości. Nie mogę jednak mieć obu rozwiązań naraz, podobnie jak Max.

"Co u Isabel? Brzmi, jakbyście wszyscy mieli przednią zabawę podczas Bożego Narodzenia, ale wiem, że się martwisz." Przeciągam, ale naprawdę chcę to wiedzieć.

Usta Maxa nieco się skręcają. "Najpewniej skończyła się już przeprowadzać do nowego mieszkania i pakować moje rzeczy do tych starannie opisanych pudeł. Przez jakiś czas się u niej zahaczę."

"Przykro mi. Zostawiła Jamesa?"

Potakuje. "Pamiętasz, rozmawialiśmy o tym? Wiedziałem, że to się stanie. Wiedziałem, że to nie potrwa długo zanim jeszcze wzięli ślub, ale Isabel nie przekonasz. Nie dzielili nawet sypialni. Co to za małżeństwo?"

Żadne, przynajmniej, jeśli chodzi o nasze wyobrażenia. Nie jestem jednak jeszcze gotowa, by podążyć tym tematem. "Skoro nie zamieszkasz z nią na długo, jak to się stało, że spakowała wszystkie twoje rzeczy do tych pudeł? Czy to nie sprawi wam obojgu niepotrzebnych trudności?"

"To jest właśnie najbardziej ekscytujące." Jego oczy się iskrzą, a ja nie mogę się nie uśmiechnąć. "Kupuję dom!"

"Wow, to rzeczywiście ekscytujące! Więc, będziecie tylko wy dwoje, bez Michaela? Albo Michael i Isabel, oczywiście zgaduję."

"Tylko ja. Na początku będzie dziwnie, wiem. Ale to tylko dwie sypialnie, z których jedną chcę przekształcić w gabinet. Widząc, jak cały czas pracuję w domu, Michael przejął ode mnie obowiązki w UFO Center. Mimo to nadal pozostaję jego szefem, odkąd Milton zostawił to mnie." Mruga okiem i uświadamiam sobie, że chociaż może go to zawstydzać, cieszy się, że poznałam jego ukrytą tożsamość. To brzmi tak dziecinnie: ukryta tożsamość! Więc może nom de plume Maxa. Tak jest bardziej elegancko.

Ale pomysł, że Max będzie mieszkał w tym domu sam, martwi mnie, zwłaszcza, że będzie w nim również pracował. To by było zbyt proste, gdyby się tam zagrzebał. I wtedy nadchodzi olśnienie i zaczynam szeroko się uśmiechać. "Wiesz, czym zajmuje się moja ciotka?"

Max patrzy na mnie, jakbym była szalona, chcąc nie chcąc dziwnie intonując: "Hoduje jakieś zwierzęta, prawda?"

Jestem zaskoczona, że pamięta aż tyle. "Tak, szkockie koty."

Zaczyna rozumieć, dokąd zmierzam. "Liz..."

"Max, po raz pierwszy w życiu będziesz sam, podczas gdy byłeś niemal zrośnięty z Michaelem i twoją siostrą przez dwadzieścia siedem lat. Będziesz się czuł samotny. Ja się czułam i musiałam na nowo uczyć się spędzać czas sama. Kot nie sprawia wielu kłopotów, a znasz przecież tylu ludzi, którzy mogliby się nim zająć, gdybyś wyjechał w kolejną trasę."

W połowie mojej paplaniny jego głowa przekrzywia się, a na ustach pojawia mały uśmiech. "Okej."

"Tak po prostu, okej? Nie będziesz się ze mną wykłócał?" Że jestem zaskoczona, to mało powiedziane.

Szczerzy się. "Znam ten ton. Wszystkie te lata spędzone z moją siostrą nauczyły mnie, że kiedy kobieta mówi do ciebie w ten sposób, lepiej przytaknąć i przystać na jej warunki. W przeciwnym razie będzie bolało."

Teraz się śmieję. "I dobrze! Muszę pogratulować Isabel jej programu treningowego. Mniejsza o to. Dasz mi znać, kiedy się wprowadzisz, a ja przywiozę ci koteczka od ciotki Emmy."

"Jasne. A jak idą twoje sprawy? Co u Dana?" Zmienia temat.

"Dobrze, ma się dobrze. On-ja w zasadzie mam nowe wieści w tej sprawie." Boże, to będzie najtrudniejsza rzecz, jaką kiedykolwiek zrobiłam. Po prostu to wiem.

Max przygląda się mi zaniepokojony. "Nie zerwaliście, prawda? Lubię Dana!"

"Nie, nie. W zasadzie, to właśnie z jego powodu jestem w Orlando." Powinnam wyrzucić to z siebie, ale nie mogę; będzie się to ciągnąć kawałek po kawałku. Jestem takim tchórzem.

Stroi minę w uśmiechu, kiwając głową. "Poszliście do Disney Landu w dniu Walentynek, mam rację?"

"Dobrze zgadujesz," odwzajemniam uśmiech. "Max, czy kiedykolwiek-nie księżniczką oczywiście, ale czy ktoś, kiedyś sprawił, że poczułeś się królem?"

Zaskakuje mnie, kiedy jego wyraz twarzy ciemnieje i przez chwilę dostrzegam na niej gniew, zanim odpowiada w zagadkowy sposób, "Nie tak, jak masz na myśli." I jak bywa często w sytuacji, gdy Max mówi coś dziwnego, słyszę jakby "Nie w tym życiu" co, jak się nauczyłam oznacza więcej niż w rzeczywistości mówi, ale również, żeby go nie naciskać.

Więc kiwam głową, próbując rozsupłać węzeł, który stanął mi w gardle. "My–poszliśmy do zamku Kopciuszka. Byłeś tam kiedyś? Jest śliczny... nie ważne. Dan zaczekał, aż będziemy mięli trochę prywatności i, uhm-"

Nie kończę, co jest swego rodzaju błogosławieństwem, bo nie wiem, jak miałabym to powiedzieć. Pchany intuicją, Max chwyta moją dłoń, podciągając rękaw mojego swetra, a ja zastygam w ponurym oczekiwaniu.

Kiedy połysk diamentu uderza go w oczy, dostrzegam w nich błysk bólu, jakiego nigdy dotąd nie widziałam. Jestem samolubnie zadowolona, że wpatruje się w niego, a nie we mnie, bo nie sądzę bym mogła to przeżyć. Trwa to może sekundę, potem niknie ściśle kontrolowane i zamknięte, jak wszystko inne. Z tym, że egzorcyzm nie w pełni się zakończył, jak to bywa zwykle. Wciąż widać demony, gdy na mnie spogląda.

"I powiedziałaś tak? To jest to, czego chcesz, co sprawia, że jesteś szczęśliwa?"

Odszukuję jego wzrok, a on jest na tyle otwarty, że dostrzegam wszystko, co chcę wiedzieć. Oboje wiemy, że mnie kocha, i że gdybym kiedykolwiek zdecydowała się skoczyć z tego mostu zakochałabym się po uszy. Ale Max nie chce mnie w niespokojnej wodzie obok siebie-chce bym została na moście, bezpieczna i to się nie zmieniło. Jeśli się z nim nie zgodzę, pocieszy mnie, ale na więcej nie pozwoli. Nadal kryje sekrety, które go powstrzymują. Czekałam przez cały okres studiów, aż zaczęłam w końcu żyć, a jeśli on nadal chce pozostać w miejscu, ma do tego prawo. Ja tak nie potrafię i kiedy odpowiadam, pomimo tych wszystkich niedopowiedzeń pomiędzy nami, mówię prawdę.

"Kocham go, Max. Sprawia, że jestem szczęśliwa."

Nie jest to dziwnie, roztrzaskane doznanie, jakim instynktownie wiem, byłoby kochanie Maxa. Nie jest to też młodzieńcza miłość, jaką dzieliłam z Kylem w szkole średniej. To uczucie jest dojrzałe, pełne troski, prawdziwe i jest tym, czego potrzebuję. Potrafię zobaczyć siebie idącą przez życie z Danem. Chcę zestarzeć się z nim, mieć dzieci. Wszystkie te rzeczy, które układały się w mojej głowie od dzieciństwa–pragnę ich. Pragnę ich i jak nie powiedziała Karen, nie dostanę tego od Maxa.

Potakuje, bardzo powoli, a ja dostrzegam, jak budowany z takim pietyzmem mur, wznosi się ponownie. Nienawidzę ranić go w ten sposób. Maria zdenerwuje się, gdy jej to powiem, mówiąc, że Max miał swoją szansę, której nie wykorzystał, ale ja wiem lepiej. Te zimne lata, spędzone w Bostonie, kiedy zastanawiałam się, dlaczego nie mógł mi po prostu powiedzieć, cokolwiek to było. Teraz znam go lepiej. Wiem, że to nie była łatwo podjęta decyzja, i że nigdy nie chciał mnie zranić. Wiem, że czasami toczy ze sobą wielką bitwę, by nie sięgnąć po więcej mnie. I dlatego, że tak dobrze znam Maxa i tak bardzo mu ufam, nauczyłam się akceptować, że bez względu na to, co myślę jego powody, by trzymać się z dala, są uzasadnione, przynajmniej w jego umyśle–który jest jedynym, co się liczy. Za bardzo cenię sobie jego przyjaźń, by wkraczać tam, gdzie nie jestem chciana.

Nasza tryskająca energią, młoda kelnerka wybiera właśnie ten moment by zapytać czy chcemy coś jeszcze, podczas gdy my w skupieniu wpatrujemy się w siebie; moja dłoń z pierścionkiem zaręczynowym zamknięta w jego. Oczywiście dziewczyna natychmiast wyciąga mylne wnioski. Jak mogłaby nie?

"O mój Boże, gratulacje! Wow, zaręczyny tutaj, na mojej zmianie!" zachwyca się.

"To nie – my nie –" Max się jąka, natychmiast puszczając moją rękę.

"Jesteśmy tylko przyjaciółmi," wyrzucam z siebie. Jego czoło się marszczy i nagle uświadamiam sobie, że jest bliski utraty swej kontroli. "Max..."

"Słuchaj, Liz, muszę już iść." Wstaje szybko, niemal przewracając krzesło, rzucając kilka banknotów na stolik. Podnoszę się zmieszana, mając nadzieję, że mogę jakoś pomóc, kiedy podchodzi do mnie.

I Wtedy Max robi coś, czego nie zrobił nigdy przedtem. Chwyta moją twarz w obie dłonie, jego kciuki gładzą moje policzki i przez niekończącą się chwilę wydaje mi się, że skruszy barierę i naprawdę mnie pocałuje. Ale jego usta gładko muskają moje czoło, które chwilę potem przywiera do jego. Łzy Maxa czekają, aż zostaną wypuszczone, pływając w jego oczach i dławi mnie świadomość, że wróci do swojego pokoju i tam je uwolni.

"Daj mi znać, kiedy, gdzie i co mogę zrobić by pomóc, a ja przyjadę, Parker." Jego głos jest chrapliwy, potem znika wraz z właścicielem.

Zatapiam się w moim krześle przepełniona cierpieniem. Było lepiej niż się tego spodziewałam, ale za to bardziej zabolało. Macham zniechęcona do kelnerki by nalała mi kolejną filiżankę kawy, poczym podnoszę pieniądze. Max zostawił więcej niż to jest potrzebne, by pokryć cały lunch, mimo tego, że miał zapłacić tylko za swoją połowę.

"Jesteś pewna, że to nie on jest tym jedynym, kochanie?" Kelnerka unosi brew.

Śmieję się z lekka na jej otwartość. Pamiętam, gdy byłam taka młoda i naiwna. To nawet nie było tak dawno, chociaż wydaje się wiecznością.

Po raz pierwszy, kłamstwo uwalnia się z moich ust tak szybko. Czasami nawet zastanawiam się, czy nie zaczynam w to wierzyć, bo to wydaje się o wiele bardziej prawdopodobne niż jego uparte oddanie marzeniom. "To niemożliwe. On jest gejem."

"Och," mówi ze współczuciem, po czym głaska moją głowę. "A ty wolałabyś, by nie był, hmm?"

Uśmiecham się do niej blado, podnosząc moją kawę i tuląc ciepłą filiżankę w dłoniach; zagubiona w myślach.

Chciałabym znać odpowiedź na oba te pytania.

C.D.N.


*W oryginale brzmiało to: For Liz Parker, Love from Lizzie Winters, a więc bardzo dwuznacznie.



Poprzednia część Wersja do druku Następna część