Incognito - tłum. LEO

SPIN - czyli Kręciolek (8)

Poprzednia część Wersja do druku Następna część


Czapterek 8



Powtarzaliście kiedyś swoje imię w kółko Macieju, aż brzmiało idiotycznie?

Liz Liz Liz Liz

Przypadkowa składanina liter określająca, kim jesteś.

Moja mama wtyka głowę do mojego pokoju „Kochanie, nie spóźnisz się na spotkanie”?

Hahaha. Spotkanie.

Marszczy czoło „W to się ubierzesz?”

Spoglądam na to, w co się ubrałam, ubrałam się w to, co zwykle, dżinsy i sweter.

„Mamo, nie idę na podwieczorek”.

„Dawno nigdzie nie wychodziłaś, myślałam, że może potrzebujesz porady.”

Czasami zastanawiam się, czy moja mama faktycznie dorastała w XX wieku.

„Idę na szkolną imprezę mamo, wiesz, taką z prochami, alkoholem i rzyganiem?”.

Mierzy we mnie palcem, „Jeśli to się okaże taką imprezą, to masz natychmiast wracać do domu.”

„Oczywiście”.

„Kiedy jedziesz po chłopca Evansów?”

O matko mateńko. Podnoszę się. „Dokładnie w tej chwili.”

„Ok.” moja mama macha mi na pożegnanie „Baw się dobrze! Nie wplącz się w kłopoty! Nie wracaj za późno!”

Nie zrozumcie mnie źle, kocham mamę. Ale jej się wydaje, że problemy tego świata można rozwiązać ładna sukienką i odrobiną makijażu. Ta... jakby Max Evans miał zauważyć, w co jestem ubrana.

Pies was drapał, nikt nie musi mnie zauważać.


„chcesz ciasteczko?”

Mama Maxa zawsze oferuje mi jedzenie.

Uśmiecham się „Nie, dziękuję.”

„mamy trochę lasanii w lodówce”.

Jego tata też.

„naprawdę nie trzeba”.

„mamy wodę i sok pomarańczowy”.

Z tego sposobu, w jaki mnie traktują można wywnioskować, że Max dosyć rzadko miewa gości.

„Naprawdę mi miło, ale.. nie, dziękuję.”

„Może mleko? Lubisz mleko, prawda?” pyta mnie jego tato.

„Hmm...” ślę Maxowi błagalne spojrzenie z miejsca, gdy tylko wszedł do pokoju.

Max potrząsa głową i uśmiecha się do rodziców „Wiecie co, Liz ma własnych rodziców, i wbrew temu, co zapewne myślicie oni ją karmią.”

Jego mama rumieni się na ten komentarz, całuje syna w policzek „Bawcie się dobrze kochani, żadnego alkoholu”.

„I żadnych prochów” dodaje tata.

„Ani sexu” wtrąca mama.

Oczy Maxa powoli zwężają się w szparki „Wychodzimy”.
„Bez latexu nie ma sexu”. Dodaje tata.

„Taa...” Max mówi przekraczając próg „Super tato, zapamiętam.”

Dławi się, gdy idziemy do samochodu. „Myślą, że chodzimy ze sobą.”

Najwyraźniej myślą, że robimy więcej niż tylko, że chodzimy ze sobą.

Uśmiecham się słabo „Zabawne.”

„Ta”.

Auć. Party time.

To party w Roswell, więc gwarantowana jest jedna z trzech rzeczy:

1. Zrobi się burda i imprezkę przerwie policja.
2. Ktoś przedawkuje i imprezkę przerwie policja.
3. A to najpopularniejsze: ktoś będzie zdradzał swojego partnera, anonimowy donos sąsiada sprawi, że imprezkę przerwie policja.

Rozumiemy się?

Stawiam gotówkę na nr 3.

Jak podjeżdżamy, słychać już muzykę. Już jest za głośno, znaczy imprezka może potrwać krócej niż wszyscy zakładają.

Jest dopiero 21.00 a trawnik już jest zarzucony puszkami po piwie. Mieli już pewnie ostrzeżenie od policji, która zapędziła pewnie wszystkich do domu.

Skąd tyle wiem o roswelliańskich imprezkach? To chyba ma się we krwi rodząc się tu.

Tak czy inaczej żyję tu zdecydowanie za długo.

Jeszcze dobrze nie weszłam do domu, jak jakaś dziewczyna ściskam mnie „LIIZZZ”.

Pojęcia nie mam kto to.

Wpycha mi butelkę piwa w rękę, widzę Marię i Izabell wśród tłumu. „ChybaTessasszuka kochajnii.” Dziewczyna męczy nielitościwie siebie i nas próbując wydusić jakieś słowa.

Max wygląda na naprawdę zdenerwowanego „Naprawdę?”

Dziewczyna prowadzi nas do kuchni, gdzie Tess wlewa piwsko wprost do tunelu prowadzącego w przełyk Tommy’ego. Spostrzega nas, przekazuje lejek komuś innemu i uczepia się ramienia Maxa.

Ciekawe. Co to?

Co, właściwie właśnie się dzieje?

„Chodźcie!”

Max przełyka.

Podaję mu piwo, „Uwal się, ja będę gdzie indziej.”

Toruję sobie drogę do jadalni, gdzie na kanapie siedzą Maria i Izabell.

Izabell ma na sobie jeden z podkoszulków Marii.

„Cześć kochani” mówię „Jest Alex?”

Maria uśmiecha się do mnie „Jest z tyłu z Michaelem.”

„Super... ja... wracam za sekundę.”

Z tyłu domu, Alex i Michael bawią się z jakimś psem. Alex musi być lekko wstawiony, ponieważ nabija się z psa każąc mu wciąż się turlać i trząść. Strasznie go to bawi. „LIZ” mówi z entuzjazmem kiedy mnie widzi „Odjazd nie?”

Nie da się nie kochać Alexa.

Kładzie mi ręce na ramionach „Liz, to Michael, a to” wskazuje na psa „To jest Bob Johnson”.

„pies się wabi Bob Johnson?”

Alex potakuje.

Max pojawia się na widoku, nadal trzymając pełną butelkę piwa. Michael chmurzy się widząc ją. „Piłeś?”

„Może” mówi Max.

„Helloooooo”. Odwracamy się do Tess, której głowa wytknęła z okna „Chodźcie do środka, gramy.”

„W co?” pyta Alex.

„W butelkę.”

Niech mnie ktoś zastrzeli. Teraz to dobry moment.

„Max, chodź” mówi Tess flirtując jakby jutro miało nie nadejść „Chcesz grać?”

„Ummm.”

„Proszęęęęęę” mówi.

Max nerwową pociąga łyk z butelki i potakuje „O-Ok.”

Potem ukierunkowuje swój urok na Michaela i Alexa „Maria i Izabell grają.”

Nie może być.

Oczki Alexa rozbłyskują, łapie mnie za ramię „Dalej Liz”.

„Alex” staram się patrzeć mu w twarz „ Posłuchaj się, bredzisz, my tego nie robimy.”

Chmurzy się „Liz, Izabell gra, chodź, zagraj z nami”.

Ciężko mi ukryć moje rozczarowanie „A co do cholery zrobisz, jak butelka wskaże mnie? Halooo? Powtórz „świr”?”

Rysy Alexa tężeją „ Ok., może nie powinnaś grać”.

„A co jeśli wskaże Marię?”

Już i tak mnie olał, wpycha mnie do salonu.

Siadam na kanapie i obserwuję Tess dowodzącą w środku grupy.

I oto jestem.

Moi ziomkowie siedzą w kółeczku na podłodze na przeciwko mnie.

Ciekawe, czy właśnie tracę mych przyjaciół.

Alex idzie na pierwszy ogień. Butelka wskazuje dziewczynę, której nie znam.

Czuję, jak zapadam się pod ziemię.

Następny Michael. Zbyt widocznie koncentruje się na butelce. Kosmiczne siły. Wskazało na Marię. Wygląda na szczęśliwą.

Mogłoby mnie tu w ogóle nie być.

Teraz pora Courtney. Pada na Maxa. Courtney atakuje go swoimi ustani. Wygląda to naprawdę obrzydliwie. Max czuje się chyba niezręcznie.

Powinnam stąd wyjść.

Kolej Maxa. To powinno być naprawdę coś.

No spójrzcie państwo, wskazało na Tess.

Jakie mają miny? To bezcenny widok, kurewsko bezcenny.

Nie chcę na to patrzeć.

Wychodzę.

Tu nie chodzi o mnie.

Podczas, gdy opuszczam pokój słyszę odgłosy pisków i skowytów za plecami. To musiał być cholernie dobry pocałunek.

I niech im wyjdzie na dobre, mówię.

Sposób na spieprzenie życia Kyle’a.

Jeszcze tydzień temu Tess olałaby Maxa równo, a teraz na litość boską, co też wpłynęło na zmianę jej zdania? Może coś od niego chce?

Zastanówmy się nad tym przez chwilę.

Osobiście, jej tu nawet nie ma. Jest gdzie indziej, daleko.

Chyba i ja powinnam.

Idę do jednego z pokojów w głębi domu. Pozostała część domu jest całkiem pusta ponieważ cały tłum skoncentrował się w salonie.

Wchodzę do pokoju z tyłu, gdzie jest kanapa i jakiś sprzęt do pracy. Biała żarówka została zastąpiona niebieską, uspakajające. Eddie Williams siedzi na kanapie gapiąc się w kosmos.

Eddie Williams jest głównym graczem naszej drużyny. Ale teraz ma chyba doła.

Przez całe życie nie odezwałam się do Eddiego.

Siadam na kanapie a Eddie rzuca spowolnione spojrzenie na moje stopy, potem wskazuje na robala na ścianie. „Widzisz robala?” pyta.

„No.”

„Patrzy się na mnie?”

Pochylam się udając, iż badam robala. „Taa. Gapi się.”

Właśnie podał mi swój mózg na tacy, więc czemu się nie zabawić. Jakże mogłabym się oprzeć?

Potakuje „tak też myślałem.”

„wydaje mi się, że on chce ci coś powiedzieć.” Mówię

„Ciekawe, gdzie się wszyscy podziali” mówi.

„zapomnieli o nas.”

Znów potakuje.

Opieram głowę o oparcie kanapy, kręciołek w mojej głowie zaczyna boleć.

Więc Eddie i ja siedzimy sobie. Mija jakaś godzina zanim znów się odezwie.

„taka śliczna jesteś” mówi.

„Zabawne” mówię „Nawet na mnie nie spojrzałeś.”

Zaprzecza ruchem głowy „Ja ci mówię.”

„Czad.”
„Chcesz pójść do mojego domu?”

„Raczej nie.”

„Ok.”

Nieźle się starasz Eddie.

„Liz?” słyszę głos Maxa za drzwiami.

To się powtarza. Wow, głupi ma szczęście.

„tutaj”.

„Liz” mówi wchodząc do pokoju i siada na podłodze naprzeciwko mnie. „Musze ci coś powiedzieć.”

Ma jakiś zamglony wzrok. „Spiłeś się?”

Potakuje solennie, jak małe dziecko. „Tak.”

„Cudnie.”

zaczyna przyglądać się swojej dłoni, jakby to była najbardziej porywająca rzecz jaką kiedykolwiek widział. Macha nią sobie przed oczami. Potem kładzie swoją dłoń na mojej twarzy. „Masz naprawdę małą głowę.” Mówi,.

Hmmmm......

„widzisz Max, mama taką osobistą przestrzeń, którą w tej chwili naruszasz.”

Zarechotał i cofnął dłoń „Zabawna jesteś. Musze podzielić się z tobą sekretem.”

„Mianowicie.” Mówię kompletnie beznamiętnie.

Pochyla się konspiracyjnie do przodu „jestem kosmitą.”

”Koleś, ja też” mówi Eddie.

„czemu mi to mówisz?” pytam Maxa.

„Bo.” Mówi „Jesteś bardziej chora niż ja.”

„No tak bym nie ryzykowała z tym stwierdzeniem.”

„Ciii...” mówi, kładzie palec na usta „Nie mów nikomu.”

„Ta, ok.”

Rozgląda się otumaniony po pokoju „Jeszcze coś ci chciałem powiedzieć... nie potrzebuję transportu do domu.”

„Z powodu na okoliczność?”

Uśmiecha się „Wracam z Tess.”

...

„Liz?”

...

„Lizzz?”

„Co?”

„nie mów Kyle’owi, ok.?”

„Co?”

„Dzięki, zobaczymy się później.”



Poprzednia część Wersja do druku Następna część