Incognito - tłum. LEO

SPIN - czyli Kręciolek (7)

Poprzednia część Wersja do druku Następna część


Czapterek 7



Max jest jak cebula.

Coś na kształt.

No bez tego zapachu i bzdur z płakaniem.

Mówię o powłokach.

Ma te powłoki, które musisz zedrzeć.

Wygląda na to, że właśnie przebiłam się przez pierwszą z nich. Nie wiem czemu, nawet przecież tego nie zamierzałam.

Teraz rozmawiamy i śmiejemy się. Mówimy o ty, jak dr Amos zawsze uderza swoim długopisem o coś: o biurko, o dłoń, o swoją głowę.

Kiedy Max się śmieje, to wcale nie brzmi jak nieziemski rechot. Uśmiecha się i spogląda w dół i wypuszcza powietrze przez nos.

To trochę...

Zapomnijcie.

Do rzeczy, zastanawia mnie co jest pod ostatnią powłoką. Może jakiś sekret? OBCY sekret? Myśli o Tess?

„Jaka jest masa węgla?” pyta.
„12.011”.

„Zapamiętałaś całą tablicę Mendelejewa?”

„Praktycznie.”

„Wow” unosi brwi w zdziwieniu „To musi być poręczne”

„No.”

Nie tak poręczne jak kosmiczne zdolności, Max.

To zdecydowanie dziwne, takie rozmawianie z nim. To znaczy, kiedy z kimś rozmawiasz, chyba raczej o nim myślisz, tak? A ja nie mogę jakoś uwierzyć, że myślenie o mnie może być zajmujące.

„więc” mówi „Słyszałem, że Tess się u ciebie zatrzymała”.

Mmmmmm.... wykrakałam.

„Wow” mówię „Jak ten czas leci”.



„Idziesz jutro na imprezę Tess?”

„Idziesz jutro na imprezę Tess?”

hej, Liz, idziesz jutro na imprezę Tess?

Mieliście kiedyś taki dzień, że zaraz po przekroczeniu progu szkoły poczuliście w kościach, że to będzie naprawdę kiepściutki dzień?

Nie chciałabym nic tak bardzo ukryć, jak fakt że Tess zamieszkała w moim domu.

Dziś rano zachowywała się jakoś inaczej. Wyglądała na szczęśliwą. Zachowywała się jak dawniej, z jedną tylko, za to znaczącą różnicą: była naprawdę miła. I po raz pierwszy w moim życiu nie potrafiłam powiedzieć, czy się zgrywała, czy była po prostu miła.

„Idziesz jutro na imprezę Tess?” pyta mnie Maria.

Niee... ją też dorwało.

„Chyba, a ty?”

„No’.

„Powinnyśmy iść razem”

Maria zaczyna się jąkać „Ta.. to znaczy.. powiedziałam Izabell, że pójdę z nią... ale jeśli... mogę odwołać... albo... mogłabyś pójść z nami”.

Halo, U-U, zranione ego.

Oczywiście, ze nie mogę być wściekła. Cieszę się, ze nawiązuje nowe przyjaźnie, ostatnio znacznie przycichła, chyba i ją dopadło Roswell.

„A... wiesz co...” zaczynam udając, że dopiero co zdałam sobie z tego sprawę „Właśnie sobie przypomniałam, że przecież mogę zabrać się z Tess.”

„Na pewno?”

„Tak.”

„Ok.” ściska mnie „Lecę do sali”.

„Idziesz jutro na imprezę Tess?”

Odwracam się na dźwięk głosu który rozbrzmiewa w moim uchu po tym jak Maria odeszła. „My się znamy?”

„No... Tara Fisher... miałyśmy spotkanie... byłam w toalecie?... ostatnio.”

No cóż, Tara Fisher, twoje szczęście, ze nie mam kosmicznych sił, bo bym cię wyrzuciła w inny układ słoneczny.

Odchodzę, ponieważ nie wygląda na to, żebym miała ochotę odpowiedzieć. Rzecz w tym, że ta cała impreza, to nawet nie jest impreza u Tess. To nawet nie JEJ impreza. Ale skoro ona idzie, to oznacza istnienie jakiegoś tajnego dokumentu stwierdzającego, że automatycznie czyni ją to władczynią wszystkich zaproszonych. Zaprosiła mnie i Maxa i Marię i Izabell i prawdopodobnie Alexa i Michaela. Więc szkoła przezywa anewryzm z powodu nowej grupy kumpli Tess.

Ale ta się składa, że te nowe otoczenie Tess to ja.

Tess zatrzymała się u Liz. Chwalić Liz.
Czuję jak ktoś łapie mnie za ramię i odciąga na bok. „Idziesz jutro na imprezę Tess?”

To Johnny Mist... znaczy się Kyle. Wygląda jak po trąbie powietrznej. „No, a ty?”

Marszczy brwi „nie mogę, idę z ojcem na jakieś policyjne przyjęcie”.

„A.”

Marszczy brwi nawet bardziej niż poprzednio, o ile to w ogóle możliwe „Ona tak to zaplanowała, nie chce, żebym poszedł”.

„Co? Kyle, bredzisz.”

Mierzy mnie wzrokiem, pociera oczy, wygląda na naprawdę zmęczonego „Tylko... hm... przypilnuj ją, żeby ... nie upiła się, albo coś...ok.?”

Teraz szczerze i całkowicie mocno żal mi Kyle’a. Żałuję, że nawet nazywałam go Johnny Mistrzu Sportu.

„Dobra.. ok.”

„A, i Liz? Strzeż się gniewu Courtney” wskazuje za siebie i odchodzi.

Cudnie. Courtney prawdopodobnie wstała lewą nogą, bo stałam się przyjaciółką Tess. „Się ci leci Parker” mówi dobitnie zbliżając się.

„Hej Courtney” mówię monotonnie.

„słyszałam, że idziesz na imprezę Tess”.

„Ano.”

„Do twojej wiadomości, Tess idzie ze mną” mówi podsumowawczo.

„I niech ci na zdrowie”.

Rzuca mi to mordercze spojrzenie i odchodzi. Pewnie kalkuluje wszystkie sposoby, na jakie chciałaby mnie uśmiercić.

Zadam wam małe pytanko: gdybyście mieli kłopoty w domu zwrócilibyście się o pomoc do Courtney?

Tak mi się wydawało, że raczej nie.

„Hej Liz... idziesz może... uh... jutro na imprezę Tess?”


WRRRRRRRRRRRRr.

Nawet nie kłopoczę się oglądaniem tego, kto wypowiada te słowa. Zamiast tego wygłaszam obwieszczenie na cały korytarz „Nazywam się Liz Parker i TAK, na miłość boską, zostałam zaproszona i zamierzam iść na imprezę Tess.. jakieś pytania?”

Część uczniów w korytarzu patrzy na mnie, jakby mi wyrosły dodatkowe kończyny, niektórzy potakują ze zrozumieniem. „Super” mówię i odwracam się do głosu, który wypowiedział pytanie.

O-o, Boże, debilka full kontakt. „O... cześć Max.”

„dobrze się czujesz?”

„O. Hmm.” Zmuszam się do uśmiechu „Tak..tylko...hm... trzeba rozumieć szkolną politykę.”

„Tak.” Mówi „Wiem o co ci chodzi.”

Wiesz, co? Drepczesz za Tess jak radosny szczeniaczek jak każdy inny.

„Więc.. idziesz?” pyta.

„Ta... zastanawiałam się, czy masz jakieś plany, bo zdaje się, że Michael i Izabell idą z innymi wiec...”

Dobra, olał pies, do rzeczy „Potrzebujesz transportu?”

„Nie idziesz z Tess?”

„Nie, Tess prawdopodobnie idzie z KYLEM” mówię łżąc jak pies.

Ten przebłysk bólu w jego oczach sprawia, że mam chęć wyć, ale sprawia też nieopisaną satysfakcje.

Diabeł wcielony czy cuś?

Kolejne pytanie retoryczne.

„A”. Mówi „Ok.. chyba ... zobaczymy się jutro.”

Nie skaczesz z radości Max.

Ciekawi mnie, czy ja i Max zostaniemy przyjaciółmi. Ciekawe, czy stanę się jego drogą do Tess.

I, bądźmy uczciwi, czy mi na tym zależy?

Nie.

Jasne, że nie.

Hej, gdyby dano mi wybór, nie byłabym nawet jego partnerką na biologii.

Poza tym ty też nie jesteś chodzącą radością Max Evans.

Ale chyba...

Ale chyba bycie jego przyjaciółką nie byłoby znowu takie złe. To znaczy, on jest nawet dziwnie intrygujący na ten swój odrażający sposób.

I wygląda na to, że coś nas łączy.

I to nie znaczy wcale, ze w jakiś sposób przejęłam kontrole nad moim życiem.

Ciekawa jestem co by zrobił, gdyby wiedział, że ja wiem, że jest ufoludem.

Ciekawa jestem, czy byłby wdzięczny, że nikomu nie powiedziałam.
Boże, nie mogę się doczekać środy.

Potrzeby mi dr Amos. JUŻ.




Poprzednia część Wersja do druku Następna część