Incognito - tłum. LEO

SPIN - czyli Kręciolek (3)

Poprzednia część Wersja do druku Następna część

Czapterek 3.



Chciałabym wiedzieć, kogo Tess chce zabić.

Tess chce wiedzieć, czemu jest we krwi.

Nie dziwię się.

Muszę jej coś powiedzieć. Studiuje jej twarz dokładnie, nadal są na niej zadrapania i pęknięcia. Nie uzdrowił jej kompletnie, to by prawdopodobnie tłumaczyło krew.

Chłopak potrafi kręcić.

„Potrącił cię samochód” wycieram część krwi z jej ramion ciepłym mokrym ręcznikiem.

„Widziałaś kto to był?”

Potrząsam głową. „Po prostu odjechali, było ciemno.”

Pomagam jej wymyć włosy. Musimy myć dwukrotnie, żeby pozbyć się wszystkich czerwonych plam. Widząc Tess tak zakrwawioną, zdajesz sobie sprawę, że widzisz coś, czego nie powinieneś był widzieć. Tess zwykle jest obrazem doskonałości, nawet jeden włos nie odstaje z całej fryzury. Czuję się, jakbym naruszała jej prywatne terytorium.

Wracając do tematu...

Więc Max Evans jest ufoludkiem.

Zauważcie mój kompletny brak zaskoczenia.

A nie mówiłam.

Nie powiem Tess. Jak już wspomniałam, Roswell nie musi wiedzieć. Olałabym bardziej to, co się stanie z tą dziurą kiedy z niej wybędę, ale nie dopóki w niej tkwię, nie dopóki w niej tkwię.

Nie dopóki w niej tkwię.

Wyjmuję z szafy koszulę dla Tess, a ona zdejmuje swoją. Odnotowuję parę rzeczy.

1. Jej kretyński, wyszukany, bordowy biustonosz. Przysięgłabym, że dziewczyna ma z 50 staników, każdy pasujący do wkładanej góry. Ja mam z pięć. Wszystkie białe. Kupiłam je hurtem na targu, założę się, że to powaliłoby Maxa Evansa na kolana.


2. Srebrny odcisk dłoni, zaraz powyżej jej pępka. Może oni tak właśnie zaznaczają swoje terytorium. Zamiast sikać zostawiają bajkowo srebrny odcisk dłoni.

Pociera swój brzuch „A to co do cholery?”

Muszę zdobyć wszystkie bazy w tej rozgrywce. Staram się ukryć dwie rzeczy jednocześnie. Nie chcę, żeby ludziska dowiedzieli się, kim są kosmici i nie chcę, żeby Tess miała kłopoty przez nie zabicie kogoś. „Gdzie broń?”

Sięga w panice za plecy. „Dupa”.

Znajdujemy ją pośród cieni. Odrzuciło ją pół ulicy dalej. Pytam skąd ją miała, a ona na to, że ukradła ją ojcu Kyle’a.

Cudnie.

Podczas, gdy byłyśmy na dole, wylałyśmy trochę wody na te krwawe plamy na ulicy.

I w końcu, wrzuciłyśmy wszystkie jej zakrwawione ciuchy do plastikowego worka. Wyciąga do mnie rękę z workiem i pyta: „No i co z tym robimy?”

Kiwam głową „Myślę, że powinniśmy je spalić”.

Sama nie wiem, skąd to się bierze. Ja bardzo bym chciała się dowiedzieć, kiedy stałam się bohaterką „Chłopców z ferajny”.

Ona chyba kuma. Krew oznacza panikę. A jeśli ludzie zobaczą, że potrącił ją samochód, będą chcieli wiedzieć co robiła w nocy przed Crashdown. Szpanowanie bronią i zagrażanie ludzkiemu życiu? Prawdopodobnie nieakceptowalne.

Przez Roswell prowadzi jedna autostrada. Kiedyś prowadziła tu wielu turystów, ale teraz przeważnie jest pusta. Jedziemy do miejsca, w którym autostrada rozdwaja się na jakąś wyizolowaną drogę. Przywiozłyśmy puszkę benzyny, pudełko zapałek i siedzimy przy raźno trzaskającym ognisku, którego płomienie liżą niebo.

Dziękuje mi, gdy odwożę ją do domu.

Chyba ja i Tess stałyśmy się kumpelkami.
Mam tylko nadzieję, że nie odpali jej znowu i nie zabije kogoś.

Za niecałą godzinę moja mama wejdzie do mojego pokoju obudzić mnie, ale zanim to się stanie jest jeszcze coś, co chcę zrobić. Idę do frontowych drzwi Crashdown i spoglądam na kurtkę nadal tkwiącą w boxie.

Zastanawia mnie zapach kurtki ufoluda. Nadal nie zamierzam jej dotknąć. To byłoby większe naruszenie niż nawet oglądanie zakrwawionej Tess. Jak poza tym mam dotykać kurtki kogoś, kto nawet nie zamierza znać mojego imienia?

Ciekawa jestem, co też myśli sobie Max, kiedy myśli o Tess. Ciekawa jestem, czy pod taką maską stoika kryją się włochate myśli.

Sama na sam z Tess byłam tylko kilka razy. Kiedy się z nią jest sam na sam, to ona wcale nie jest taka zła. Ale Max o tym nie wie. Może to tylko napalony nastolatek, może chce tylko jej ciałka jak każdy w szkole?

Opieram się kolanami o box i pochylam do przodu. To czarna kurtka. Poliester. Cieszy mnie fakt, że to nie skóra. Wącham ją. Fajnie pachnie.

Pachnie jak kurtka chłopaka.

Oficjalne ogłoszenie, Max Evans pachnie jak chłopak. Cieszy mnie, że marnowałam na takie pierdoły czas.

Teraz idę się położyć. Nadal mogę się przespać przez najbliższe 45 minut.

Możecie przewinąć szybko czas do poniedziałku, w weekend nic się nie działo.

Stop.

FF.

Gramy...


Ja i Tess spotkałyśmy się przed wejściem do szkoły jakbyśmy się wcześniej umawiały. Chcemy tylko sprawdzić wzajemnie czy jakoś się trzymamy, że nikt się nie kapnął. Mówi mi, że odcisk dłoni zniknął.

Kiedy tak sobie gawędzimy, Tess wypatruje z niecierpliwością czegoś w drzwiach szkoły? „Idziemy?”

„Idź”.

Nie chcę gadać z Tess w szkole. Jeśli wejdę z Tess do szkoły ludzie zaczną ze mną gadać i udawać, że interesuje ich to, co mam do powiedzenia.

Nie jestem jeszcze na to gotowa.

Tess kiwa ze zrozumieniem. Ona prawdopodobnie też nie ma ochoty tłumaczyć, czemu wkracza do szkoły ze swoją współpracowniczką.

I dla mnie jest ok.

Po tym jak odeszła podchodzę do podwójnych drzwi i opieram się o moją szafkę czekając na Marię.

Max Evans przechodzi obok. Zasługuje na pieprzonego Oskara za tę grę w „nic się kompletnie nie stało”.

Jezu Chryste, muszę do łazienki.

Stoję w boxie i słyszę, jak jakieś dziewuszki zaczynają radośnie kwilić. Będę ich zbawcą, ponieważ ich głosy nawet do jesieni życia nie zmienią tej dziecięcej barwy.

„O mój Boże” mówi jedna z nich „Widziałyście dzisiaj Maxa Evansa?”

Panie mój... znów się zaczyna.

„O mój Boże, on jest taki... tak...seksowny, widziałyście tę koszulkę, którą dzisiaj włożył?”

Na miłość Boga w niebiesiech, niech ktoś skróci me męczarnie.

Otwieram drzwi a dziewczęce szczęki raźnie opadają na posadzkę. Wszystko, co o mnie wiedzą, to to, że jestem w maturalnej, a to oznacza prawdopodobieństwo, że znam Maxa Evansa.

Jedna z dziewczyn pali, więc jej papieros również upada na podłogę. „Nie wiedziałyśmy, że tu jesteś...”

„Słyszałam, że jest homo” mówię.

„CO?? Nie może być.”

Markuję uśmiech. „W 100%”.

Czemu ja to robię? Bo to frajda. Widzicie, Max Evans, on wcale nie jest normalnym, zwyczajnie wyglądającym chłopakiem z liceum. Wygląda jakby żywcem wyszedł ze stron reklam Calvina Kleina. Z tymi swoimi szerokimi ramionkami i płaskim brzuszkiem. I rzygać mi się chce na samą myśl, że całe hordy bab gdyby tylko miały okazję radośnie i w przybliżeniu jednej sekundy rozłożyłyby nogi. No, winić ich nie mogę, mi by się chyba też podobało. Ale dajmy sobie na wstrzymanie. Wracajmy na ziemię. Czas dorosnąć.

A ja? No cóż, taa... Max Evans po prostu nie jest w moim typie. Nie szukam modela. Tylko faceta z krwi i kości. Może kogoś przystojnego, jak Alex, tylko bez tego wbudowanego instynktu braterskiej opieki.

A... jeszcze jedno. Jeśli już się kiedyś zakocham, to nie w tym mieście. Mogę na to postawić całkiem sporą sumkę.

W każdym razie tu nie chodzi o mnie.

Podczas lunchu w sali gimnastycznej spotkałam Alexa i Marię. Spotykamy się w tej sali podczas lunchu, ponieważ na zewnątrz jest ukrop a sala jest klimatyzowana. Używam nóg Alexa jako poduszki.

Okruszki z jego torebki z chipsami wpadają mi we włosy.

„Johnny Mistrzu Sportu” mówi Alex. “Na dziesiątej”.

No I masz. Johnny Mistrzu Sportu.

Johnny Mistrzu Sportu (Również znany jako Kyle) to efekt tego, co może się zdarzyć, gdy zmieszasz w mikserze dwa dowcipy, 1 część Buddy i podasz to wszystko w lodzie. Johnny Mistrzu Sportu ma mały odpał po tym, jak odkryto jaskinię i stał się uduchowionym członkiem wybranej religii. Johnny Mistrzu.
To nie jest mój przyjaciel. To mój ZNAJOMY. Johnny Mistrzu Sportu to chłopak Tess.

I właśnie w tej chwili Johnny Mistrzu Sportu uderza w naszą stronę.

„Liz, możemy zamienić parę zdań?”.

A pewnie, że możemy Johnny Mistrzu Sportu.

Wpycha mnie w róg pomieszczenia. „Wydaje mi się, że Tess powinna zostać z tobą.”

„O czym ty mówisz?”.

„Ostatnio dziwnie się zachowuje, chyba ma kłopoty w domu.”

No coś ty?

„Wiesz.. może zostać z Courtney.”

Kyle się marszczy. „Nie cierpię Courtney”.

„Czemu prosisz mnie?”

„Pojęcia nie mam kogo innego prosić.”

Odwracamy głowy w kierunku otwieranych drzwi od sali. Max i jego drużyna wkracza. Praktycznie słychać jak Kylo’wi cierpnie skóra. Nie znosi, jak inny facet ma obsesję na punkcie Królowej Tess. Jest wręcz niezdrowo zazdrosny.

Najwidoczniej bez powodu. Obaj kochają się tak bardzo, że dziewczyna może przez to zwrócić swój lunch.

Ja bardzo bym chciała się stąd już wynieść.

„Lubisz go, co?” mówi Kyle.

ŻE NIBY JAK?

„Ok. To raczej oznacza zdecydowane nie.”

„Powinniście się umówić.”

„Powinieneś pilnować swojego zasranego interesu.” A zwykłam była być taką słodką dziewczynką.

„Jezus”. Kyle potrząsa głową. „Co cię ugryzło?”

„Wychodzę.”

„Masz problemy”.

HA! Niedomówienie roku, Johnny Mistrzu Sportu. A patrzyłeś ostatnio na swoją lalę?

Potrząsam głową „Mam problemy, to bardzo wnikliwa analiza z twojej strony, skończyliśmy?”

„No.” Odwraca wzrok i rozgląda się po sali „Skończyliśmy”.

Nie wiem, co we mnie dzisiaj wstąpiło, zwykle nie jestem taką suką. Może to dlatego, że właśnie zatuszowałam próbę morderstwa i kosmiczną konspirację.

Rzeczywiście potrzebuję perspektywy do lepszego oglądu spraw.

Wspominałam już, że padam ze zmęczenia?

Przewijamy do przodu.


Biologia, ostatni semestr. I coś niesamowitego, obecność 100%. Jest każdy: Ja, Maria, Alex, Max, Michael, Izabell, Tess, Courtney, Johnny Mistrzu Sportu.

Pani Black blabla coś o zadaniu klasowym i pracy w parach.

Fajowo.

„Maria DeLuca i Izabell Evans”

Auć... biedna Maria.

„Alex Whitman i Michael Guerin”.
Brawo pani Black, TO naprawdę będzie owocna współpraca.

„Courtney DeLuca i Kyle Valenti”.

Panie, zmiłuj się. Założę się, że teraz dobierze w parkę Maxa i Tess. Nie wiem, czy to zabawne, czy smutne.

„Tess Harding i Rose Walker.”

Tess Harding i Rose Walker?

Rozglądam się po sali starając się wysłać pani Black fale mózgowe. Nie zostało już dużo uczniów. Musi mi wystarczyć Pam Troy.

Sparuj mnie z Pam Pani Black. Przecież wiesz, że chcesz mnie sparować z Pam.

„Max Evans i Liz Parker”.

Hę?

Isduchnuichsiduryeiun cbk

Zaraz do cholery.

Klasa zgodnie mruczy i przesuwa się na nowe miejsca. Ja się nie ruszam.

Więc Max podnosi swój plecak i siada koło mnie.

Mi też to nie sprawia radości panie Max Evans.

„Jesteś przyjaciółką Tess.”

Mruczę. Ano. Jestem przyjaciółką Tess. Tak się właśnie zawsze opisuję, tak się właśnie przedstawiam. Łażę w kółeczko mówiąc „cześć wszystkim, jestem Liz, przyjaciółka Tess”.

Zastanawia mnie, czy on ma jakiś Tesso-radar. No bo jeśli tak postrzega ludzi. Prawdopodobnie dzieli ludzi na Tess i nie-Tess.

„Jesteś bratem Izabell” A masz ty.

I gapię się na książki leżące przede mną.

„Max”. Mówi.

„Liz”. Ja mówię.

Nonszalancko kiwa głową w kierunku Tess, „Co się z nią dzieje?”

HA.

HAHA.

Na mojej twarzy nie drgnie jeden mięsień. „Była w składziku I pudło ze szklankami się na nią wywróciło.”


Jego brwi się zbiegają. „Tak ci powiedziała?”

U.. sposób na opuszczenie gardy, Max.

„Nie musiała mi mówić, widziałam to na własne oczy.”

Nie pytajcie czemu ja to powiedziałam. Albo chciałam mu namieszać w tej czaszce albo chciałam mu dać znać, ze jego sekret jest bezpieczny.

„Ok.” Mówi, jakby nie wierzył w jedno moje słowo „Więc z nią jest już ok?”

„czemu JĄ nie zapytasz?”

I oto koniec naszej wspaniałej, porywającej konwersacji. Podczas blablaniny pani Black zastanawiam się nad kwestią Maxa I Tess. Właściwie to chciałabym zobaczyć jak wije się za każdym razem, gdy Johnny Mistrzu Sportu I Tess trzymają się za rączki I podają sobie notatki. Ciekawe, czy on tak o niej cały czas.. myśli. Ciekawa jestem, czy dokładnie teraz ma na myśli sex.

Boże, kiedy to stałam się takim chorym wykolejeńcem.

Jedno jest pewne, to będzie ciekawe zadanie.




Poprzednia część Wersja do druku Następna część