Incognito - tłum. LEO

SPIN - czyli Kręciolek (26)

Poprzednia część Wersja do druku Następna część

Czapter 26



Wydaje mi się, że to był członek bandy Brady’ego, może Greg, który powiedział „gdziekolwiek idziesz, tam jesteś”.

No cóż, poszliśmy, i oto tu jestem.

To byłam ja, która powiedziała „Jest wiele miejsc takich jak dom”.

No cóż, jest, a ja właśnie jedno znalazłam.

Miasto pośrodku pustyni. Nazywają je przedmieściem jakiegoś miasta, gdzie się rzeczy dzieją, ale to wielkie miasto, nie możesz dostać się tam dopóki nie wyjedziesz ze środka niczego do samego środka czegoś.

Potrzeba godziny by dostać się ze środka niczego do środka czegoś.

Coś jak Roswell.

Najpierw wjeżdżamy do miasta, żeby coś zjeść zanim dotrzemy do miejsca, gdzie wszystko się układa.

W porównaniu do tego miejsca, Roswell to raj na ziemi.

Sieci handlowe, rządek za rządkiem. Centra handlowe, markety, butiki, klienci na każdym rogu. Przedmiejski raj zmierzający do folkloru. Prosty wykres papierowych ulic, nawet idiota by się tu nie zgubił. Właśnie znaleźliśmy miasto bez przeszłości, przyszłości, tylko teraźniejszość.

Miasto tylko z teraźniejszością, przybyliśmy tu, więc tu jesteśmy.

Miasto, w którym żyjemy, i oto jesteśmy.

Miasto otoczone umierającą, brązowa pustynią. Jak Roswell, z wyjątkiem powiewu. Tego, który owiewa samochody na drodze. Płaska pustynia. W jednym momencie myślę, że miejsce takie jak to, pustynia taka jak ta, nie ma sekretów do ukrycia, nie ma miejsca na kłamstwa, które mogłyby skądś wypełznąć. Wszystko tu jest takie nagie, nawet ludzie są odkryci.

Myliłam się.

Jest zaułek. Ukryte miejsce o którym nikt nie wie, gdzie ukryty jest sekret.

A nie wszystkie sekrety są złe.

Niektóre dobre sekrety pozostają ukryte, ponieważ nieuważnie szukamy, ponieważ zdanie sobie sprawy z faktu, ze jest coś dobrego w tym miejscu zmusiłoby cię do dostrzeżenia czegoś dobrego w każdym winnym kłamcy.

Chcecie, żeby ułatwić wam sprawę?

Miasto ma swoje sekrety. Ma wiele nieciekawych tajemnic, ale ma też tę dobrą, to ukryte makowe pole.

Ja i Max mamy swoje tajemnice. Wiele złych, ale również te dobrą, jest w nas coś, co trzyma nas przy życiu, każe oddychać, coś pięknego. Jest takie coś w nas, którego wina nigdy nie dostrzeże.

Jasne?

Jedziemy.

Wskazówki do tego ukrytego miejsca błyskają po bokach szosy. Za wzgórzami jest ten punkt, który można z łatwością pominąć, jeśli na czas nie obróci się głowy. Przejechałbyś myśląc, że wiesz wszystko o tym miejscu.

Może jest jeszcze coś w nas. Może muczymy się szukać pewnych rzeczy takich ja ta, ponieważ takich rzeczy jak ta szukamy w samych sobie nawzajem.

Więc odwracamy nasze głowy, pomarańczowe morze wzgórz, żywa i oddychająca piękność. Prawie jak wybuch, głęboki oddech.

I dodaję: psik!!


„Witaj ty dorosły męski kosmito”

„Witaj piękna milady, ładny ... masz ... mostek.”

„Max, rozpraszasz mnie.”

„Cicho, oni wystawiają sztukę dla ciebie.”

A ja: psik!!

Max mówi „Obrzydliwe... wy dziewczyny macie swoje haczyki na mnie”

Ja na to „Za to mnie kochasz.”

„No tak, cóż, mogę kontynuować?”

„No, wiesz, odbierz im całą tę niewinność, skorumpuj całkowicie.”

„cisza,”

A ja: psik!

Tło, oto punkt, w którym powiem wam, co widzę.

No cóż, na prawo i lewo widzę pomarańcz. Gdy spojrzę w dół widzę moje stopy. Spojrzę w górę i widzę Maxa. Spojrzę przed siebie i widzę niebo, małego kosmitę i szkielecik tańczący naprzeciwko niego.

Leżę z głową na jego kolanach. Wystawia dla mnie małą sztukę. Jego palce przyciśnięte do główek małych zabawek, sprawiają, że poruszają się podczas wygłaszania kwestii.

Max kontynuuje „Gdzie to ja skończyłem... a...tak.”

Moduluje głos naśladując dziewczęcy „No cóż, witaj duży, męski kosmito.”

Jego głos znowu staje się niski i mały kosmita porusza główką w prawo i lewo „Witaj milady, ładny masz... mostek.”

Mówię „Przechodzą mnie ciary” i dalej się uśmiecham.

Mały ufolud odwraca się do mnie i mówi „Czy mogłaby pani?”

Szkielecik odzywa się do kosmity „OHH, nie można ci się oprzeć ... z tą twoją ... zieloną skórką.”

„Ta.. no cóż...” odzywa się kosmita „Więc może... może... wyskoczymy gdzieś razem?”

Szkielecik na to „OH, już myślałam, że nigdy nie zaproponujesz, ty... hybrydo jedna ty..”

Potrząsam głową „To nie tak ma być.”

Max przyciska małe główki do siebie i wydaje dziwne, stłumione dźwięki „Mmmmm...och........achhhhhhhhh...”

Ja na to „O masz ci los...”

Przerywają, bo mały kosmita rozpada się na części i ponownie zbiera do kupy. Kosmita, kiedy się już pozbierał mówi do szkieleciku: „WOW, to był pocałunek, a tak przy okazji, to widać ci mostek.”

Ja na to „kto by pomyślał, że z Maxa Evansa taki żartowniś... doprawdy.”

I moje : psik!

Kosmita mówi do mnie „Przestań ty dziewczyńska dziewczyno”

Chwytam kosmitę i składam na jego twarzy soczysty pocałunek.

Max na to „Nie fair.”

Hmm...

Bierze was już?

Dobra, słodka z nas para.

Powiedziałam słodka?

Mamuśku.

I moje: psik!

Max pochyla się i całuje mój podbródek, ponieważ tylko tyle może dosięgnąć.

I mam to uczucie.

Max mówi „O czym myślisz?”

„Szczerze?”

„Szczerze.”

„Mam to uczucie.”

„Jakie?”

Siadam a Max zdejmuje z moich pleców jakieś listki. Obracam się, by patrzeć mu w twarz „Takie uczucie.”

„Jakie.”

„Pojęcia nie mam.”

„Jak je czujesz?”

„Czuję jak uczucie.”

„Jakie?”

„To tylko uczucie.”

„Hmm.. zakłopotanie?”

„Nie... co to za uczucie... wiesz.”

„Hm... chyba nie jestem pewien.”

„Takie uczucie, coś na kształt obsesji odwzajemnionej.”

Uśmiecha się „Uwielbiam tę twoją brutalną szczerość kiedy już ją stosujesz.”

„O co chodzi.”

„Hmm... kiedy obsesja jest odwzajemniona ... to wydaje mi się, że to się nazywa... „ Max nerwowo pociera usta, zaciska powieki „ ... miłość?”

Miłość.

Dziwnie brzmi jak się to słyszy. Miłość miłość miłość miłość, brzmi tak pusto kiedy powtarzasz to w kółko. Ale kiedy słyszysz to tylko raz...

„Tak... miłość.” Mówię.

„Tak... chyba też to czuję.” Mówi Max.

Potakuję.

On potakuje.

Gapimy się na siebie.

Mówi „Hm... nie musze już chyba lubić... pytać cię więcej.. muszę?”

„Pytać o co?”

„Pytanie sprawia, że czuję się debilnie.”

„Pytanie o co?”

„No wiesz... pytanie się.”

„Pytanie się brzmi bezsensownie kiedy powtarzasz to tyle razy ... pytać ... pytać ... pytać... o co biega tak w ogóle?”

„Co?”

„O co chciałeś zapytać?”

„Nie chciałem pytać.”

„Dlaczego nie chciałeś pytać?”

„Hm... chyba zepsułem nastrój.”

„Czyżbyśmy się denerwowali?”

„Tak mi się wydaje.”

Potakuję.

On potakuje.

Gapimy się na siebie.

Mówię „Dlaczego jesteśmy zdenerwowani?”

„Pojęcia nie mam ... ostatniej nocy poszło tak łatwo.”

„Co poszło łatwo?”

„Nawet nie pytałem.”

„Nie pytałeś o co?”

„Po prostu się zamykam.”

„Więc chyba powinno nam się udać.”

„Wow... ok.”

„O to chciałeś zapytać?”

„Mniej więcej.”

„Cóż, nie musisz pytać.”

„Bogu dzięki, nie będę.”

„Miłość, miłość, miłość, miłość, miłość pytać , pytać, pytać, pytać.” Mówię.

Patrzy na mnie i mówi „Już się nie denerwuję... to chyba minęło.”

„Ja też nie ... ten szkielecik...to należy do ciebie, podwędziłem ci go dla ciebie.”

Uśmiecha się „Tak?”

„no.”

„dzięki.”

„Nie za ma co”.

I moje : psik.

Potrząsa głową i mija moją twarz o milimetry, nogi skrzyżowane, kładzie palce na moim nosie.

Mówię :” To alergia, wraca.”

„Wiem, ale to i tak fajne.”

Sprawia, że mój nos robi się ciepły i swędzi.

On sprawia, że cała robię się ciepła i wszystko mnie swędzi.

Zamykam oczy, ponieważ tak powinieneś postępować, kiedy czujesz coś takiego, zamykasz oczy by się tym delektować.

Ja i Max, już nie czujemy się tacy odseparowani od siebie.

Istniejemy całkiem realnie tu i teraz, w tym konkretnym czasie i miejscu.

Pięknem całej sytuacji można by się udławić takie to słodkie.

Spycha pasemka włosów za moje ucho i spogląda na mnie. Cały poranek tak na mnie spogląda. Jakby coś widział we mnie, jakby widział mnie.

Nikt nigdy tak na mnie nie patrzył.

Jego oddech muska moją skórę blisko policzka. Odwracam głowę i chwytam jego usta pomiędzy moje wargi, ponieważ tak jest dobrze, ponieważ nie ma powodu, by nie było przyjemne, ponieważ tego chcę.

Ponieważ uczę się, że nie ma nic złego w tym, że się pragnie czegoś od kogoś.

Obracam ciało i przylegamy do siebie. Jak bardzo tylko możemy. Ramionami, nogami, brzuchami, ustami, językami, już wy dobrze wiecie.

Ja i Max, potrzebujemy tego.

Tego pocałunku, nie mam czasu by myśleć o wskazówkach, bo to i tak jest ok. pasujemy do siebie, sytuacja sama się określa.

Powoli kładziemy się na makowym polu, jego ręka przy moim boku rysuje drobne koła na mojej skórze.

Moja ręka błądzi gdzieś w jego włosach mierzwiąc je.

A potem ja, ponieważ nikt nie jest idealny, ponieważ istnieją małe niedoskonałości w sytuacjach, które czynią te właśnie sytuacje doskonałymi, wtedy ja pochylam się i : psik!

I śmiejemy się.

I leżymy tu, on z dłonią cały czas na moim nosie, żebym wreszcie przestała kichać, trzymamy się w objęciach.

Rozglądam się dokoła. Maki gną się na boki pod dotykiem delikatnego wiatru, sprawiają wrażenie gigantycznego, organicznego oceanu. „To niesamowite miejsce” mówię.

„To tylko miejsce” mówi.

Potakuj ę, ponieważ myślę, że wiem, o czym on mówi.

„Jest doskonałe, ponieważ jesteśmy tu razem, ale to tylko miejsce, byłoby koszmarne, gdybyśmy byli tu sami.” Mówi.

„Jak Roswell” mówię.

„Tak, jak Roswell.”

„Tęsknie za nim.”

Potakuje „Wygląda na to, że mimo wszystko nie ma jak w domu.”

„Tęsknię za ludźmi, za Tess.”

„Ja też.”

„I za Alexem i za Marią.”

„I za Michaelem i za Izabell.”

„No.”

„No.”

„To co teraz robimy?”

Uśmiecha się do mnie i mocniej przytula. „Cóż, najpierw, zaszalejemy jak króliki... żartuję... dobra... najpierw trochę częściej powychodzimy razem.”

„Zdecydowanie.”

„Potem się prześpimy”

„ok.”

„Potem... spojrzymy trzeźwo na świat.”

Potakuję, ponieważ wiem, co to oznacza, ponieważ wiem, że to oznacza, że wracamy do domu.


Droga powrotna do domu.

Przebywanie w samochodzie jest do dupy, bo przywykłam już do drugiej bazy.

A teraz sobie grzecznie siedzę tutaj gapiąc się co pięć minut na wóz.

Max mówi „No cóż... za trzy tygodnie powinniśmy się tam dostać.”

„Da radę” mówię.

„Żartowałem.”

„Kocham cię.”

Gapi się na mnie.

Mówię: „NO GDZIE TO SPRZEGŁO?!”

„WOW, wow... szybko odpuszczasz.”

„„Odpuszczam co?”

„Ja też cię kocham.”

Znów lustruję samochód.

Uśmiechamy się do siebie.

Mówi „ Sprzęgło, musisz zwolnić, i jednocześnie dodać gazu, ok.? A potem, jak chcesz zahamować to od tego masz sprzęgło i hamulec, może powinniśmy przysunąć fotele.”

Oto co słyszę: sprzęgło, sprzęgło, hamulec, hamulec, pedał gazu, ok.? gaz, sprzęgło, hamulec, sprzęgło, może przesuniemy siedzenia.

„Ok.” odpowiadam.

Zajmuje mi pół godziny rozpędzenie wozu do 30 mil na godzinę.

„Za dwa tygodnie masz urodziny” mówię do niego.

„Nie, nie mam.”

„Więc, kiedy je masz?”

„Jakieś pięć miesięcy temu.”

„Dla mnie to nie opcja.”

„Hmm...”

„W jaki dzień dokładnie się urodziłeś?”

„Dokładnie to się nie urodziłem, rodzice wybrali na datę dzień adopcji.”

„Cóż, więc sam widzisz, że nie wiesz, kiedy się urodziłeś, wiec może masz faktycznie urodziny za dwa tygodnie?”

„A co jeśli za dwa miesiące?”

„Dokładnie.”

„Zaraz, moment, co dokładnie?”

„Dokładnie, że za dwa tygodnie są twoje urodziny.”

„Serio?”

„YHY.”

„Kupisz mi coś?”

„no.”

„Fajnie.”

Max, on tak patrzy na mnie i mówi „A co jeśli mam urodziny dzisiaj?”

„To na mnie nie działa.”

Gapi się przez okno potrząsając głową i uśmiechając się delikatnie.

Ja też wyglądam przez okno. Pośrodku umierającej pustyni widzę mak. Przypadkowy, przeniesiony przez wiatr mak.

Nigdy wcześniej nie miałam tego uczucia, kiedy zdajesz sobie sprawę, że życie przede mną i cieszy mnie to, że to poczułam.

Więc wracamy do domu, wracamy do domu, bo punkt zwrotny jest za nami a my siedzimy tu czekając na rozwiązanie, jakieś życiowe podsumowanie, które można zabrać ze sobą do domu i wymalować w postaci sentencji wieszanej nad drzwiami domu.

No wybaczcie, że takie klimaty mnie podchodzą.

Myślę, że o mało nie zginęłam i myślę, że dobry morał z tego mógłby brzmieć: Nie próbujcie tego sami w domu.

Ale to kretyństwo.

To znaczy, spójrzcie na mnie, wyglądam, jakbym żałowała jednej rzeczy?

A co z JEST WIELE TAKICH MIEJSC JAK DOM.

A co z POCAŁUJ PATOLOGICZNEGO KŁAMCĘ.

A co z ZOSTAW BROŃ W BIBLIOTECZCE GŁUPTASKU.

Muszę nad tym trochę więcej pomyśleć.

Na urodziny dam Maxowi uwolnienie od winy.

Ponieważ wszyscy jesteśmy tragediami czekającymi na rozwiązanie.

Wszyscy jesteśmy obcymi czekającymi na jakieś miłe miejsce, które można by nazwać domem.



Poprzednia część Wersja do druku Następna część