Incognito - tłum. LEO

SPIN - czyli Kręciolek (25)

Poprzednia część Wersja do druku Następna część


Czapterek TFUdziesty szósty.



Połączenie.

Jak wytłumaczę połączenie takie jak to.

Jest ciężej niż myślicie.

To odsłonięcie się do entego stopnia.

Połączenie jest jak neurochirurgia. Nacięcie na czaszce i wwiercanie się do twojego mózgu, wszyscy widzą co jest wewnątrz. Każdy szczegół. Dendryty do neuroprzekaźników, poprzez synapsy, do somy, wzdłuż axonu do odbiorników końcowych i dalej i w kółko i jeszcze.

Wewnątrz, Max śmieje się z mojej biologicznej przekładni. Wiem to z przebłysku.

I wiem też, że nazywa to przebłyskiem z powodu błysku.

Te maleńkie mięsiste komóreczki mózgowe pokazują mi wszystko co on kiedykolwiek wiedział, dzięki przebłyskowi.

Tu nie chodzi tylko o to co ma pod łóżkiem czy w szafie. Nie chodzi o sterty brudnej bielizny na łóżku.

To sięga głębiej.

T jak małe okruszki tkwiące pomiędzy włóknami dywanu, te o których nawet nie wiesz, ze tam są, te których nawet odkurzacz nie może dosięgnąć. To sposób w jaki twoje łóżko blaknie w promieniach słońca, każda komórka łóżka traci kolor a ty nawet tego nie zauważasz, ponieważ to dzieje się tak powoli.

Max myśli, że to bardzo dobra analogia.

Otwórz się na innych tak jak tylko możesz. Posuń się tak daleko jak to tylko możliwe. Psychicznie, emocjonalnie, mentalnie, rozbierz się do rosołu. Wystaw się na widok tak, byś nie mógł pomyśleć, że można jeszcze bardziej się odsłonić.

A potem odsłoń się jeszcze bardziej.

Tak to mniej więcej leci.

A to tylko początek, ledwo się zaczęło.

Ciężko to wytłumaczyć słowami, bo to nie kwestia werbalizacji.

Masz jakieś tam słowa, jakieś obrazki, czujesz coś. Ale to przeważnie energia. Czysta energia mówiąca ci wiele, podająca informacje w sposób, w jaki nie miałaś pojęcia, że istnieje. Jakby szósty zmysł.

Ta energia mówi ci o wspomnieniach. Najstarsze są pokryte kurzem, przyblakłe.

Ale są i intensywne.

Rozdzierają całe twoje ciało. Czujesz je wewnątrz całej siebie.

Czuję jego poczucie winy w moich kościach.

Zaczynając od początku widzę eksplozję gwiazd. Kosmiczne gruzowisko rozprzestrzeniające się w najmniejsze zakątki wszechświata. Mgławice i galaktyki i planety kręcące się i unoszące i wirujące wokół siebie. Ale to zamglony obraz, niekompletny, jak idea, źle nakręcony czarno – biały film o kosmosie.

Widzę proces adopcyjny. Mały chłopiec i dziewczynka ukrywający się w rogach, czekający aż papierkowa robota dobiegnie końca. Trzymający się za ręce, ponieważ mają tylko siebie. Czuję strach Maxa. Czuję jego strach ale widzę, że dla siostry jest silny.

Ten mały chłopiec myśli, że to typowe etapy życia małych dzieci, że każde je przechodzi. Ten mały chłopiec tłumaczy sobie, że należy ignorować strach, bo on jest normalny.

Jest taki mały i mówi swojej siostrze, że dzieci rodzą się na pustyni, bo to jedyne wytłumaczenie jakie ma w zanadrzu.

Czuję, że po raz pierwszy czuje się dobrze. Stoi pośrodku wypaczonego obrazu pola pomarańczowych kwiatów. Kwiaty poruszają się, kołyszą, w górę i w dół i ciągle robiąc rzeczy, których kwiaty zwykle nie robią, coś na kształt surrealistycznego obrazu. Jego rodzice są tam i jego siostra w nowej kurtce z różowymi lamówkami. Widzi zamazane krawędzie, niedopowiedziane jakby uczucie, które masz gdy starasz sobie przypomnieć swoje najwcześniejsze wspomnienia.

Chce mnie zabrać na makowe pola ponieważ pamięta, ze na makowych polach jest przyjemnie.

Widzę go, jak zdaje sobie sprawę, że małe dzieci nie rodzą się na pustyni. Agencje adopcyjne sprawdzają go, dźgają pytaniami o wspomnienia. Chcą wiedzieć jak dostał się na pustynię, ktoś zrobił źle, porzucił swoje dzieci. A oni muszą postępować według procedur, więc on musi przypomnieć sobie więcej.

I widzę go jak zdaje sobie sprawę z tego, że ktoś go porzucił.

I widzę, że zaczyna rozumieć, że nie każde małe dziecko potrafi uleczać.

Ale on kocha swoich nowych rodziców i wszystko będzie dobrze, oni powiedzą mu, że wszystko będzie dobrze.

Któregoś razu wyleczył tego ptaka i jego mama zaczęła na niego patrzeć inaczej. Nie z mniejszą miłością ,ale inaczej.

Ponieważ taki właśnie jest, jest inny.

Widzę jego pierwszy dzień w szkole. Kiedy odnajduje Michaela czuje dopełnienie. Jest przerażony bo zrozumiał, że jest nawet bardziej inny niż myślał.

Jest obcym.

I nie ma nic bardziej innego niż obcy.

Jest tym małym chłopcem, który słyszy opowiadania ludzi, że nielegalni obcy powinni zostać wydaleni.

Ta trójka dzieci jest nieszczęśliwa a ich rodzice nie wiedzą co robić, ponieważ ich dzieci już prawie wcale się nie odzywają.

Te dzieci nie odzywają się do nikogo, ponieważ nie mogą zostać zauważone. Gdyby je zauważono ludzie zdaliby sobie sprawę jak inne one są. Zostałyby wydalone.

Nie chcą być znowu porzucone.

Dorastają trochę i z każdym dniem czują się coraz bardziej nieszczęśliwe. To rodzaj egocentryzmu który idzie w parze z okresem dojrzewania.

Nie chcą być jedynymi, którzy cierpią.

Ich rozpacz jest tak wielka, że chcą zepchnąć chociaż jej część na innych, tych innych wokół nich, których zaczynają nienawidzić.

Nie chcą nienawidzić tych ludzi, ale ich nienawidzą. Nie chcą być zauważeni, ponieważ do niebezpieczne, wmawiają sobie, że jedyne czego potrzebują to siebie nawzajem i przekonują siebie samych o tym.

Ale w głębi, pragną tylko być normalni.

Więc wymyślają plan.

Nigdy nie będą mogli być ludźmi, wiec obmyślają ten plan.

Plan polega na tym żeby z każdego innego uczynić obcego. Sprawić, by każdy człowiek znienawidził to uczucie tak, jak oni je znienawidzili.

Siódma klasa. Byli tacy mali.

Staram się powiedzieć Maxowi, że rozumiem, ale wtedy obrazy urywają się, fragmenty rozmowy urywają się.

I jest tylko ten natłok energii.

Natłok przeznaczenia, wiesz, że zbliża się coś złego.

Wina, jak spłoszone zwierzęta biegnąc z daleka, moje wnętrze całe się trzęsie. Moje kości drżą.

I wtedy wszystko się zatrzymuje i jest tylko Max leczący mnie leżącą na łóżku.

Jestem wrakiem, i tak nim byłam, ale teraz jestem nim bardziej, o ile to możliwe. Nie możesz się kontrolować kiedy masz takie połączenie a jego dłoń spoczywa na moim mokrym policzku.

Patrzy na mnie tym zatroskanym, pełnym winy spojrzeniem. Nie wiem, co on widział.

Oboje ciężko oddychamy.

Czuję przymus.

Ja, moim słabym głosem mówię „Więcej.”

Prawie go znam, prawie całkowicie.

Jego dłoń ześlizguje się z mojego policzka na moje ramię.

I znów się zaczyna.

On też pragnie więcej.

Ja i Max, jedyna nadzieja dla nas to poznanie siebie w ten właśnie sposób. Nie możemy być idealnymi ludźmi, potrzebni nam ludzie popełniający błędy, dla siebie nawzajem musimy być normalni.

Nie może pozostać nic ani do udawania, ani do okłamywania.


Widzę cienie i ponure zakamarki jego umysłu, brutalną i ociekającą łzami winę. Natychmiast żałuje, ale nie może tego za nic cofnąć. Słyszę słaby szept. Jedyne co może zrobić, to nienawidzić siebie.

Widzę jak wymierza sobie karę, na jaką myśli, że zasługuje.

Nastoletnia królowa Tess. Idzie korytarzami szkoły i nie ma nic oprócz jego winy, którą się obarcza. Bez nadziei a poza tą stoicką postawą jest tylko nienawiść. Nastoletnia królowa Tess. Nie mają nic wspólnego, kompletnie nic do tego stopnia, że nawet nazwanie ich przeciwieństwami byłoby bardziej wspólne dla nich niż to możliwe.

Nastoletnia królowa Tess, nie mają nic wspólnego, nic z wyjątkiem tego, że oboje nienawidzą Maxa Evansa.

Dla niego to wystarczy, potrzebuje trochę tortur. Ona jest doskonała, on nie, więc on stwarza coś na kształt niezdrowego zainteresowania.

Ale coś się dzieje, Nastoletnia królowa Tess nie jest tak doskonała na jaką wygląda, nagle już go nie nienawidzi, chce być jego przyjaciółką.

Od nikąd dokądś. Od zera do partnerów laboratoryjnych w 3,5 sekundy. Nigdy nie zauważał mnie ponieważ nie chciałam być zauważona. Ale tego dnia musiał.

Śni ten sen.

Wejrzy we mnie i okazuje się, że wstrząsnęłam jego małym, doskonałym światem winy. To czym jestem to nie doskonałość, ale to czym jestem jest doskonałe dla niego. Daję mu to uczucie, którego nie powinien odczuwać i pragnie bym odeszła, pragnie bym została z nim.

No i zostajemy najlepszymi przyjaciółmi. Kontynuujemy żywot w naszych indywidualnych marzeniach.

Wstrząsam jego światem, ponieważ w końcu spotkał kogoś tak samo pokręconego jak on. Kogoś, kto może zrozumieć. Kogoś, kto może sprawić, by poczuł się dobrze, ale on nie zasługuje na to by poczuć się dobrze. Kogoś, kogo ON może zrozumieć.

Tej samej nocy odkrywa, że go lubię i nienawidzę. Odkrywa, że znam jego sekret i wina w nim rośnie z całym impetem wypełniając go całkowicie.

Widzę go przekonanego, że zniszczył moje życie, myślącego, że gdybym wiedziała, że to on zapoczątkował plotkę nienawidziłabym go nawet bardziej.

Ma ten mroczny sekret, o którym nigdy nie może mi powiedzieć. Którego nikt nigdy nie zrozumie. Już nie chce bym go lubiła, ponieważ skończyłabym się jego cierpienie. Więc rani mnie, bo myśli, ze drobna rana jest mniejszą raną na dłuższą metę. Mówi o oczach Tess i rani mnie.

Zadręcza się poczuciem winy.

Słyszę kawałki rozmów. Mówi Tess o mnie, stają się przyjaciółmi. Daje mu te romantyczne wskazówki, mówi, że jest wiele wart. Mówi mu, że bylibyśmy dobraną parą bo oboje jesteśmy pomyleni. Nigdy wcześniej nie miał przyjaciela takiego jak Tess i ona właśnie zaczyna przekonywać go.

Są takimi wspaniałymi przyjaciółmi, a potem ona zrzuca na niego tę bombę. Z początku wykorzystywała go, ale potem stali się przyjaciółmi. Cieszy się, że stali się przyjaciółmi, ale nadal czuje się źle, o a przy okazji, czy by nie pomógł jej kogoś zabić?

I widzę ten basen i jak on wsuwa się do wody. I wtedy jest ta właśnie sytuacja: on pół nagi, ja pół naga i wtedy on traci kontrolę.

Potem czuję, że jest w kropce. Czysty zgryz. Ocaliłam go a teraz opuszczam miasto. Spędziłam weekend na popierdółkach a on spędził weekend z Tess rozmawiając o tym co powinien zrobić.

Imprezka, kręcenie butelką. Tess sugerowała to bo jest maniaczką romantycznych niespodzianek a on myśli, że nie wie co to romantyzm, nawet gdyby przejechał go samochodem.

Co jest kompletnie debilne, moim skromnym zdaniem.

Nie może dopuścić bym wyjechała z miasta. Przynajmniej nie zanim powie mi o swoich uczuciach. I nadal jest zmieszany. Nie wie, czy jest warty tego czy nie, ale musi spróbować ponieważ jeśli nie spróbuje to zabiłoby go bardziej dobitnie niż poczucie winy.

Widzę go patrzącego w moje oczy i widzę samą siebie. Tylko ja, nie ta rozdmuchana i rozreklamowana wersja mnie. Tylko ja w całej mojej neurotycznej glorii.

Ja siedząca na kanapie mówiąca, ze nie gram i starająca się być tą megasuką i on widzący przez mnie na wskroś.

Ja, siedząca tam, neurotyczna, z całą tą moją niedoskonałością doskonała dla niego. I on kochający każdy niedoskonale doskonały fragment mnie.

Dla niego jestem piękna taka jaka jestem. Nie widzi rzeczy, których tam nie ma. Tylko ja i ja jestem piękna.

On uwielbia jak nabijam się z jego uszu. Myśli, że mój wredny charakter jest sexy.

Uwielbia jak błąkam się pomiędzy basenami w samej bieliźnie.

Patrzy w moje oczy i koniec.

Chce widzieć mnie wystawioną na widok publiczny. Chce znać każdą moją myśl, każdą emocję jaką odczuwam. Chce wiedzieć jak pachnę, jaka jest moja skóra. Poznał część odpowiedzi w basenie, ale pragnie więcej, ponieważ tam to naprawdę nie byłam ja.

Max Evans pragnie MNIE.

Myśli, że jestem jedną wielką tajemnicą. Nie taką, którą by się chciało pozostawić nierozwiązaną, tylko taką, którą chce się poznać. Tajemnicą, którą musi się rozwiązać, inaczej się umrze.

Wszystko wewnątrz mnie się trzęsie.

Chcę by mnie rozwiązał.

Chcemy być jedynymi ludźmi, którzy w pełni się znają, którzy naprawdę, intensywnie i głęboko znają jeden drugiego.

Jesteśmy sobą obsesyjnie opętani.

A teraz wszystko się zamazuje. To intensywna plama. Te fragmenty rozmów i wizji i uczuć zbliżają się do siebie, krążą wokół i obracają się.

A potem zapada cisza. Cudowna cisza i ulga.

Jedyny dźwięk to nasze oddechy.

Oddychamy, siedzimy tu i oddychamy w ciszy. Jego dłoń na moim ramieniu, czuję. Każda cząstka mojej skóry której dotyka pulsuje.

Moje oczy powoli otwierają się, powoli tkwimy w osłupieniu.

Wszystko nadal jest intensywne, intensywność sprawia, że każda część mojego ciała jęczy za czymś, za nim.

Nawet nie wiem jak mogę być tego warta. Dziewczyny takie jak ja nie czują tego często.

Max siedzi tu w bezruchu, poruszają się tylko jego oczy. Zerka na mnie z tą mieszaniną ulgi i obawy. Jego ręce nie poruszyły się.

Zamykam oczy, mój oddech jest przejmujący. Jestem tą trzęsącą się kupką bałaganu i ledwo oddycham.

Jego ręka porusza się, powoli ześlizgując się w dół mojego ramienia. Oboje po prostu siedzimy tu i obserwujemy jak jego dłoń przesuwa się w dół ramienia, staramy się oddychać.

Jego palce otaczają mój nadgarstek, przebywają przez chwilę zanim położy je na swoim udzie.

Jesteśmy tacy zmęczeni teraz. Obudził się, ale mogę dostrzec, że nie jest tu obecny całkowicie.


Mówię „Hm... chcę.... do łóżka...”

Przez sekundę patrzy na mnie. Potem chwyta moją rękę i przyciąga do siebie.

Cieszę się, że to zrobił.

Teraz trzymamy się w ramionach. I w końcu to jest rzeczywiste.

Jego oczy mają czerwoną obwódkę. Mówi „tak.”

Idziemy do łóżka i kładzie się po swojej stronie twarzą do mnie. Dotykając moich włosów i ramion. Jego palce namierzają linię moich ramion w miejscu, gdzie znajdowała się rana a ja zamykam oczy.

Dotyka mojego policzka i szepcze: „Prawie zginęłaś, powinienem tam wtedy być.”

„Już po wszystkim.”

„Zasługuję na to?” pyta.

„Zasługujesz na wszystko.”

„Tak jak ty.”

Pochyla się i kładzie głowę tuż przy mojej, chwyta moją dłoń.

„Zrobiłem parę złych rzeczy” mówi.

„Oboje narozrabialiśmy ... naprawimy je.”

„Jak?”

„My... coś wymyślimy.”

„Zostań w Roswell Liz.”

„Zostanę.”

Zamyka oczy i tylko dodaje „Poczekaj aż skończę szkołę a zabiorę cię dokąd zechcesz.”

Uśmiecham się w ciemności. Zagryzam wargi i czuję jego oddech na mojej skórze.

„Dobranoc Max.” Mówię.

Ściska moją dłoń i przyciska policzek do mojego.

„Branoc Liz.”






Poprzednia część Wersja do druku Następna część