Incognito - tłum. LEO

SPIN - czyli Kręciolek (19)

Poprzednia część Wersja do druku Następna część


Czapterek 19



NIE MA JAK W DOMU.

Tak głosi napis nad drzwiami domu Maxa.

Wiecie. Znak. Widzieliście go wcześniej. Wiele osób ma takie coś, albo coś w ten deseń. Jest zrobione z doskonale dopracowanego kawałka drewna. Prawie zawsze obok jest jakiś obrazek, prawie zawsze wyblakły. Jakieś serce, misiek, albo parka gołych cherubinków. Max ma obrazek domu, czerwono niebieskiego domku, jakie można spotkać gdzieś pośród amerykańskich lasów. Słowa są wydrukowane na zawijanym papierze, który rozkłada się pod domkiem.

NIE MA JAK W DOMU.

Wygląda na ręczną robotę, jakby zrobiła to czyjaś babcia. Ale widzi się to tak często, że dochodzi się do przekonania, że to produkcja masowa. Wyobrażam sobie magazyn pełen cudzych babć, rządek w rządek babcie. Maleńkie babcie z kręconymi włoskami i ergonomicznymi biureczkami, na których przed ich noskami rozłożone są farby. Wyobrażam sobie, że to się dzieje gdzieś w okolicach Bieguna Północnego.

A mój ojciec mówi, że moje pokolenie nie ma wyobraźni.

Taa. Elfiki tną drewno, wysyłają do babć. Na drewienkach szczęśliwe babcie malują szczęśliwe obrazki. Maleńkie szczęśliwe zdanka o życiu, którego doświadczyły przez te wszystkie lata. Życiowe instrukcje. Nie zawsze głoszą to samo. Czasami można je spotkać w cudzych kuchniach.

Część głosi:

POCAŁUJ KUCHARZA.

GDZIE DOM MÓJ TAM SERCE MOJE.

BOŻE BŁOGOSŁAW TEMU DOMOWI.

NIE MA JAK W DOMU.

Patrzę po ulicy na inne domki. Te, które ktoś chciał wyróżnić i mu się nie udało. Gówno a nie „nie ma jak w domu.”

JEST MNMÓSTWO MIEJSC JAK DOM.

To mógłby głosić mój napis.

Dzwonię do drzwi, mama Maxa otwiera.

Mówi „Liz! Cóż za niespodzianka! Myślałam ,że wyjeżdżasz.!”

Potem robi ten sekretny mamusi uśmieszek. Taki uśmieszek, który mamy robią kiedy ich dzieci przez cały weekend męczą je opowieściami o kimś a potem widzi się tę osobę. I robi też to sekretne mamusine spojrzenie, takie oceniające.

Mamy potrafią robić takie rzeczy, wiecie. Sekretna siła Mam. Ogląda mnie od stóp do czubka głowy na wskroś, w taki przyjacielski sposób. I już wiesz, co myśli.

Sprawdźmy, czy ta panienka jest odpowiednia dla mojego syna.

Patologiczni kłamcy raczej nie są typem ludzi, których przyprowadza się na dywanik do Mamusi i Tatusia.

„Zjesz jakieś śniadanie? Mówi z sekretnym uśmieszkiem „zostało jeszcze parę naleśników.”

Jej hojność powala mnie. Przypomina mi moją babcię. Mówię „Dziękuję, ale już jadłam.”

Tak to już bywa z ludźmi proponującymi mi poczęstunek. Mieszkam nad restauracją, mam nielimitowany dostęp do lodówki, nie mogę być głodna.

„Max jest na górze” mówi.

Zastanawiam się, czy ona wie, że jej dzieci są kosmitami. Znając Maxa, prawdopodobnie nie ma pojęcia. Prawdopodobnie zbyt się boi by jej powiedzieć, boi się, że znów ktoś go porzuci.

Idę po pokrytych dywanem schodach w ciemny korytarz. Muszą oszczędzać prąd, prawa kryzysu energetycznego.

Pukam do drzwi pokoju Maxa. Serce mi wali, bo wiem, że będzie dziś testował moją zdolność do oddychania i mówienia. Mam cały plan i w ogóle, ale postaram się potraktować go tak jak zawsze go traktowałam, żeby zdał sobie sprawę z tego jakim debilem był.

Pyta „O co chodzi.”

Mówię „Chciałby pan kupić parę ciasteczek od harcerki.”

Słyszę parę miękkich kroków za drzwiami. Otwierają się, wygląda przez szparę jedno oko. Mówi „O cholera.”

„Mam to rozumieć jako „nie”?”

Uśmiecha się. Jest inaczej gdy się uśmiecha i patrzy dokładnie na ciebie. Wiecie, on nigdy nie pokazuje zębów. Tylko nieśmiały uśmieszek, który rezerwuje dla Tess. „Nie wyjechałaś.”

Mówię „Jeszcze nie, chodź gdzieś ze mną.”

„Gdzie?”

„jak ci powiem, to nie pójdziesz.”

„E tam, pójdę.”

Mówię „Jupiter.”

Żałuje tak szybkiej odpowiedzi. Właśnie przyznałam że chciałabym się samotnie, tylko z nim wybrać na inną planetę, romantyczka z bożej łaski. A tylko starałam się o jakieś odległe skojarzenie.

Otwiera drzwi szerzej „ok...? Tylko założę buty.”

Wchodzę do jego pokoju i podchodzę do biblioteczki. Lubię patrzeć na jego książki. Przesuwam palcem po paru tytułach. Blisko podłogi są jego najstarsze książki, z nadszarpniętymi grzbietami, wypadającymi stronami. Sięgam po egzemplarz Romeo i Julii i śmieję się, co za ironia losu. Wyciągam książkę i kartkuję ją.

Max spogląda i mówi „Dobra książka.”

Śmieję się na całego „Żartujesz, co?”

„Myślałem ,ze to twoja ulubiona.”

Zatrzaskuję książkę „kto to powiedział?”

„Maria.”

Wstrzymuję się „To była moja ulubiona książka cztery lata temu, było minęło.”

„Co się stało?”

„Zrozumiałam w tym tragedię.”

Skręca mnie w środku, czy się odważę?

Mówi „Nie jest taka smutna ... to znaczy, jest smutna, tylko nie przez to, że musieli zginąć, ale przynajmniej odnaleźli siebie.”

Tak, odważę się, doskonała analogia.

Mówię „Zabili się bez powodu, ich miłość była impulsem, Romeo był uzależniony od bycia zakochanym.”

Patrzy na mnie zmieszany, sznurówki wypadają mu z dłoni. „Jak to?”

„Rosalina.”

„Rosalina?”

„Musisz zwracać uwagę na pierwsze strony Max” mówię mu „Spojrzyj na historię z perspektywy.”

Mogłabym debatować cały dzień na d Romeo i Julia, jestem profesjonalistą w tej kwestii.

Kontynuuję. „Pierwsze dwie sceny aktu pierwszego, Romeo miętosi w kółko temat dziewczyny. Julii? Figa. ROSALIY Max. Romeo jest gotów rzucić się ze skał bo Rosalina wychodzi za innego, parę scen później, w głowie mu tylko Julia.”

Mówię „Brzmi znajomo?”

„Był uzależniony od miłości” mówię „Był impulsywny. Gdyby Julia zginęła a on nie, prawdopodobnie by to jakoś przebolał parę scen dalej.”

Napięcie można kroić nożem.

Twarz Maxa jest śmiertelnie poważna „Nie przebolałby.”

„przebolałby.”

Mówi „To co innego.”

„Dla mnie bez różnicy.”

„Liz” mówi „Romeo nie był kosmitą.”

„Nie’ mówię „Był Montekim.”

Myślę, chyba kumam.

On potrząsa głową i kończy wiązanie sznurówek, wstaje i patrzy na mnie koło tej biblioteczki.

Mówi „Może Romeo wybrał miłość do Rosaliny bo ona akurat wychodziła za mąż. Może zrobił tak, bo nie uważał, że jest godny być kochanym prze kogokolwiek. Może „ mówi „Julia udowodniła mu w jakim był błędzie.”

Potrząsam głową „Książka milczy na ten temat.”

„Pieprzyć książkę.”

Spoglądam na zegarek. 9,45 „Czas na nas”


Max pyta „Idziemy na terapię?”

Potakuję.

A on na to „fajnie.”

Parkujemy na parkingu, wkraczamy przez szklane drzwi do recepcji. Recepcjonistka informuje nas, że dr Amos za chwilę będzie i że mamy poczekać w biurze.

Więc czekamy.

Jest słoneczny dzień, jasno i cicho w gabinecie. Jedyne co słychać to tykanie zegara. Siadam w jednym z miękkich foteli a Max spaceruje po pomieszczeniu. Max obraca globus na biurku dr Amosa.

Wiem czemu to robi, bo ja to robiłam wcześniej. Widzicie, dr Amos ma poustawiane wszystko, wszystko ma swoje miejsce. Psychologowie już tacy są. Coś jakby podręcznik dekorowania ich gabinetów w taki sposób, by stworzyć odpowiednie środowisko do terapii. Piętrzą się tony książek i tomisk na wiśniowym biurku, co oznacza siłę. Terapeuci często muszą przedstawiać się silnymi.

Można spokojnie powiedzieć, że wielokrotnie wypieprzyłam te jego epatowanie siłą, co go nieźle wystraszyło.

Max odwraca zdjęcia na biurku.

Mówię „Jesteś okrutny.”

„nie mów, że tego nie robiłaś.”

Wzdrygam ramionami i biorę do ręki szkielecik.

Mówię „Myślisz, że on nas nienawidzi?”

Max siada w fotelu „E tam.”

„Gdybym była na jego miejscu to bym nas nienawidziła.”

Bawię się szkielecikiem w padnij – powstań ‘Ja to chcę” mówię.

Max potakuje.

„Nigdy wcześniej nic nie ukradłam.”

„może powinnaś zapytać.”

„Taa. To moja ostatnia sesja i w ogóle, pewnie by mi to dał.”

Marszczy się „Liz, nie wyjeżdżaj.”

„Hmm...”

„Zostań parę tygodni dłużej, cztery miesiące, dopóki się szkoła nie skończy, możesz wziąć jeszcze cztery miesiące.”

„To ty tak myślisz.”

„nawet nie dajesz mi szansy.”

Drzwi się otwierają, dr Amos jest bardziej niż zaskoczony. Stoi z otwartymi ustami. Mówi „Max, Liz, co za miła ... niespodzianka.”

Nienawidzi nas.

Trzymam szkielecik „mogę to sobie wziąć, to nasza ostatni sesja.”

Max mruczy.

Dr Amos pyta „Co??”

Wkładam szkielecik do kieszeni, zaraz obok kosmity.

Teraz będą żyli długo i szczęśliwie w mojej kieszeni.

Max mówi „Lubię Liz, ona mi nie wierzy, chce wyjechać.”

Dr Amos siada uśmiechając się „Lubisz Liz?”

Max patrzy na mnie „Tak.”

Ja na to „Wszystko to da się wyjaśnić.”

Wyciągam z kieszeni kartkę papieru i zaczynam czytać „Jeden. Poznałam jego sekret i nikomu go nie zdradziłam.”

Max mówi „Zrobiłaś listę?”

„Cisza. Dwa. Nadal akceptuje go jako przyjaciela po tym jak poznałam jego sekret.”

Max patrzy na dr Amosa „czy to zły powód by ją lubić?”

Dr Amos unosi brwi i potrząsa głową . Mówi „Wydaje mi się...”

„Jeszcze nie skończyłam. Trzy. Ktoś inny poznał jego sekret a ja wzięłam winę na siebie, wiecie o czym mówię. Cztery. On wie, że ja ... ja ... że go.. l... lu ... lubię.”

Max się uśmiecha.

Dr Amos stwierdza „Cóż, może w takim razie powinniśmy...”

„po PIĄTE, prawie zginęłam ratując obiekt jego afektów.”

Max „Liz, ona nie jest...”

Dr Amos „Prawie zginęłaś?”

„Biorąc pod uwagę okoliczności, również to, że wyjeżdżam” ciągnę „To zrozumiałe, że on może czuć niewytłumaczalne, przelotne uczucia do swojego najlepszego kumpla, który jak się akurat złożyło zna jego sekret i który jak się złożyło ma to gdzieś i tak dalej i tym podobne, dziękujemy państwu za uwagę.”

Składam kartkę i spowrotem wkładam do kieszeni.

Max „gówno niewytłumaczalne i przelotne”

Dr Amos „Max, chyba powinieneś ...”

„On nie wie czego chce.”

„Dokładnie wiem, czego chcę.”

Dr Amos „No cóż, może byśmy...”

„Twoje uczucia są powierzchowne.”

„Liz, wszystkie te rzeczy świadczą o tobie, o tym, jaka jesteś, ale to nie jedyny powód, dla którego cię lubię.”

A dr Amos „Max, Liz, powinniście naprawdę...”

„Dwa tygodnie temu nie mogłeś zapamiętać nawet mojego imienia.”

„Byłem debilem.”

Dr Amos podnosi ręce „Dobra, nie słuchajcie mnie. Ja tu tylko jestem TERAPEUTĄ.”

„Znudzę ci się, zapomnisz o mnie.”

„NIE zapomnę.”

Dr Amos mówi: „To znaczy, po co słuchać terapeuty, co ON może wiedzieć.”

„Tess ci się znudziła, zapomniałeś o Tess”.

„nigdy nie czułem nic takiego do Tess, i nie zapomniałem o niej.”

Dr Amos „Może po prostu oddam waszej dwójce moją licencję byście mogli tu siedzieć cały dzień i się brać za czuby. Ktoś ruszał mój globus? Kto ruszał mój globus?”

„Jak ci niby mam uwierzyć.”

„daj mi szansę, oto jak.”

„Kto przesunął mój obrazek?”

„ja chcę stąd wyjść.”

„mogę ci wszystko udowodnić, ale nie jeśli wyjedziesz.”

„STARCZY!!!!!! „ dr Amos wrzeszczy.

„ KTO SIĘ PYTAM RUSZYŁ MÓJ OBRAZEK?”

Ja i Max wskazujemy na siebie nawzajem.

Dr Amos potakuje „Zawiedliście mnie i to bardzo, oboje.”

Max i ja kurczymy się bod bacznym spojrzeniem dr Amosa.

„Tylko się posłuchajcie, jak bitwa w przedszkolu.”

Pochylam się do przodu „Chce pan znać sekret Maxa panie doktorze?”

Zarówno oczy Maxa jak i doktora robią się jak spodki.

„On nadal słucha New Kids On The Block, ma wszystkie ich albumy.”

Max uśmiecha się „Ciiiiiiiiii, to tajemnica.”

„przyłapałam go jak odstawiał numer z kawałka running man w swoim pokoju, po ciemku.”

Dr Amos odzywa się „Jeśli nie uspokoicie się, możecie wyjść.”

„To nielegalne, nie można wylać pacjenta.”

„można, jeśli się czuje, że moja pomoc nie jest już w stanie pomóc pacjentowi.”

Że jak?

No skąd.

Dr Amos może mnie wylać?

To prawda?

Wertuję kartki podręcznika dla psychoterapeutów w mojej głowie.

Dr Amos spogląda na mnie z litością „Czy mnie w końcu posłuchacie?”

„no.”

Spogląda na Maxa „Rozmawiałem z Maxem tydzień temu i wierzę mu, że żywi do ciebie całkowicie zdrowe uczucie.”

„Zdrowe?” pytam.


Max dumnie się uśmiecha.

„Jakkolwiek Maxwell, może zdawać sobie sprawę z tego, że jest już za późno.”

„Za późno?” mówi Max

„Jeśli Liz chce wyjechać, nie możesz jej powstrzymać.”

Wewnątrz, mam to dziwne uczucie, kolejka górska. Rzyganie.

Chcę, żeby mnie zmusił do pozostania.

Czy ja tak faktycznie myślę?

Nie.

Oczywiście, że nie.

Nie znoszę tej pipidówy.

JEST WIELE MIEJSC TAKICH JAK DOM.

Tylko wyczucie momentu, czas jest zły.

Dr Amos kontynuuje „Gdybyśmy mieli więcej czasu by popracować razem, ale jeśli dziś jest koniec, to chyba nie jestem w stanie pomóc waszej dwójce.”

Oczy maxa opadają na podłogę, podnosi się i wychodzi. Ja za nim. On ma samochód.

Dr Amos upewnia się: ”Więc Liz, to była nasza ostatnia sesja?”

Jąkam się „Ja nie.. nie wiem... nie mogę... może ... sama nie wiem.”

Biegnę dogonić Maxa. Wsiadamy do jego samochodu. Chciałabym, żeby przestał udawać takiego smutnego.

Mówi : „Opuszczasz miasto i to ja niby jestem impulsywny?”

Nie płakać.

Rusza „To się nie trzyma kupy Liz, w ogóle.”

Zatrzymuje się na parkingu „ Wiem, że to moja wina, ale ty nawet nie dajesz mi cienia szansy, żeby nad tym popracować.”

Wkładam rękę do kieszeni i czuję jak mój mały kosmita rozpada się na drobne kosteczki i zbiera do kupy na nowo.

Max skręca na Fig w złą ulicę.

Mówi : „Gdybyś tak bardzo nie chciała się stąd wydostać dałabyś mi drugą szansę?”

„co?”

„marny cień szansy?”

„Gdzie jedziesz?”

„Dałabyś?”

„Tak, dałabym”.

Max potakuje.

„Gdzie jedziesz?”

„niespodzianka.”

Co?

Oto co jest teraz treścią moich myśli: co?

Mówię: „jedziesz na autostradę.”

A on na to „tak.”

Co?

„gdzie jedziesz?”

A on na to: „Wyjeżdżamy stąd.”

Co?

„Co?”

„Chciałaś wydostać się stąd, więc wydostajesz się stąd. Nie mogę cię zmusić do pozostania, więc wydostajemy się stąd razem.”

„Hmm...”

„Nie mogę się teraz poddać Liz, za dużo jest rzeczy, które musze ci powiedzieć.”

„Porywasz mnie.”

„Trzy dni, daj mi trzy dni.”

„Jesteś kidnaperem.”

Max mnie porywa.

„Nie jestem.”

„Dokąd jedziemy.”

„Jedziemy na pola makowe.”

„Do Kalifornii?”

Max mnie PORYWA.

„Trzy dni.”

„Jesteś obłąkany.”

„Nie.”

„To nielegalne.”

Max przełyka „Jeśli chcesz do domu, zawrócę i cię odwiozę.”

„Co?”

„Jedź ze mną, pozwól z sobą porozmawiać, daj mi trzy dni.”

O.

Mój.

Boże.

„Co ty na to Liz? Będzie fajnie, słow.”

O Boże. O Boże O Boże.

„Co ty na taki układ, że jeśli przez następne dwie minuty nie powiesz mi, żebym zawracał, to będę po prostu jechał dalej, co ty na to?”

„Co?”

„Dwie minuty.”

„Co w ciebie wstąpiło, takiego cię nie znałam.”

Potrząsa głową „Nie wiem, to ma chyba jakiś związek z paniką.”

I dodaje: „Jedź ze mną.”

Odzywam się „Chciałam zobaczyć makowe pola, myślałam o tym, kiedy o mało nie umarłam.”

„Więc pojedź tam ze mną.”

„Sama nie wiem.”

„Gdyby jutro szlag trafił świat, nigdy nie zobaczyłabyś makowych pól, więc jedź ze mną.”

Myślę o tym, że o mały włos nie umarłam.

Myślę o tym, że on może mnie lubić, tak naprawdę lubić.

Zamykam oczy, to przerażające, to wykracza poza przerażenie.

I mówię „Ok.”



Poprzednia część Wersja do druku Następna część