Incognito - tłum. LEO

SPIN - czyli Kręciolek (11)

Poprzednia część Wersja do druku Następna część


Czapterek elewen.



Wygląda na to, że Maxa zatkało.

Jedzie prosto do celu, gdyby mnie ktoś pytał.

„Hm...” mówi.

„czy hm......hm....” mówi.

„tak?”

„czy ty... czy ty...” mówi.

„Nikomu nie powiedziałam, i nie zamierzam.”

Wypuszcza wstrzymywany oddech „to takie ... dziwne.”

Żuję mój paznokieć i gapię się przez okno, mój ból głowy został zastąpiony przez to koszmarne nerwowe ssanie w żołądku.”

„wszystko ok.?” pyta.

Jestem zmieszana.

„tak.”

„Boże” mówi, uśmiecha się za kierownicą „nie masz pojęcia jak długo czekałem, żeby móc komuś powiedzieć.”

Zakład, że nie chciałeś wybrać konkretnie mnie.

A może to miałam być ja., to znaczy, przecież w końcu powiedział mi to zeszłej nocy. Czemu powiedział mi to zeszłej nocy?

„czemu nikomu nie powiedziałaś?” pyta.

„Nikt nie musi wiedzieć.”

Max praktycznie podskakuje w fotelu. Założę się, że wręcz nie może się doczekać, by zdradzić mi szczegóły swojego małego, przepełnionego skruchą życia.

I wiecie co? Ja wręcz umieram z ciekawości, by to usłyszeć.

Więc” mówię „Robisz jakieś sztuczki?”

Prawdopodobnie to nie była najlepsza z rzeczy, o które mogłam spytać, ponieważ zanim dojechaliśmy do jego domu sweter zaczął mi ciążyć a czapeczka zrobiła się za mała. Mój klucz od domu upodobnił się do rozmiarów miniaturowej repliki Statuy Wolności a mnie otoczyło nieznane pole siłowe.

I jestem nową przyjaciółką Maxa Evansa.

I prawie zapomniałam, że mam go nienawidzić.

Zamyka drzwi i biega po pokoju pokazując mi jakieś nieznaczące kompletnie nic kosmiczne artefakty.

Nazywam je kompletnie nic nie znaczącymi, ponieważ kiedy pytam „Co to robi?” on po prostu uśmiecha się i mówi „pojęcia nie mam!”.

Z szafy wyciąga plakat i pokazuje mi świecącą orbitę na której to niby powinien żyć.

Mówi, że nie wie kim jest, nie wie czemu jest akurat tutaj ani co powinien tu robić. Mówi, ze powoli zaczyna mu to wisieć.

Mówi mi, że po prostu chce być człowiekiem.

A ja coś odczuwam i jest to zdecydowanie współczucie.

„Nie mogę uwierzyć” mówi „nie mogę uwierzyć, że tak to spokojnie przyjmujesz.”

Taka już jestem, spokojna jak ogórek.

„Powiedziałeś mi to zeszłej nocy, kiedy się spiłeś.”

„CO?”

„powiedziałeś mi, że jesteś kosmitą, kiedy prowadziłam konwersację z Eddiem, już wiedziałam, ale i tak mi powiedziałeś.”

Uśmiecha się „A, no tak.”

Myśli, że kłamię. To takie dziwne w stosunku do kłamcy, że kiedy mówisz prawdę nikt i tak ci nie wierzy. Coś jak łzy krokodyla. „powiedziałeś, powiedziałeś, że mam małą głowę i że jesteś kosmitą i ze wracasz z Tess.”

„Tak powiedziałem?”

„No.”

„Dziwne” mówi „Może, może po prostu pomyślałem, że ... że jesteś kimś... kimś, komu mogę powiedzieć.”

„Kimś?”

„no.” Mówi „Nie wyglądałaś na osobę, którą łatwo przestraszyć.”

Ta, oto ja, nieustraszona.

„Tak.” Mówię.

Powiedziałem ,ze masz naprawdę małą głowę?”

„MmmmmmmmHmmmm.”

Marszczy czoło „ok...”

I po raz pierwszy od godziny Max sam wpakował się w sidła.

Podchodzi do półki z książkami, zagubiony w myślach, i przegląda książki.

„Nadal jesteś na mnie wściekła?” pyta „Za to, że lubię Tess?”

A to z jakiej beczki?

Wyciąga książkę.

„nie, tylko wydaje mi się, że nieźle się sparzysz.”

Potakuje „Tak, prawdopodobnie tak będzie... ale muszę spróbować, racja?”

„Chyba tak.” Mówię.

Ale stek bzdur.

„Ona ma te oczy... wiesz?”

Ta... rzeczywiście ma ładne oczy.

Moje nie mogłyby być bardziej nudne.

„tak są CUDOWNE”.

Czy to właśnie oznacza bycie przyjacielem Maxa Evansa? Słuchać jego kultowych relacji o Tess?

„Byłaś kiedyś w nigdzie?” pyta.

Czy to jedno z tych zakodowanych pytań?

Mówię „Hmmm.”

„nigdzie, Nowy Meksyk, we wtorek podpisują tam książkę, powinniśmy tam pojechać.”

„Czemu nie zaprosisz Tess?”

„Nie chcę jechać z Tess” mówi „Jej by się nie podobało.”

A ja na to „Tylko jeśli spowrotem zmienisz mój klucz od domu w to czym był na początku.”

Powiedzcie wy mi kochani, czemu ja sama stawiam się w takich sytuacjach?

Dobra, zgoda, wszyscy doskonale zdajemy sobie sprawę, że mam jakieś niezdrowe zainteresowanie nim.

Więc może ja...

Może ja...

Lubię go.

TROCHĘ.

Nie tak, żeby to w ogóle miało jakieś znaczenie, zwłaszcza przy tym całym uświęconym blablaniu o Tess.

I wiecie co, PRZYJACIELE, to nie takie złe wyjście. Chyba.

O Boże. Potrzebuję terapii.

Nie ma siły, żebym wytrzymała do wtorku.

Jak tylko wrócę do domu dzwonię po dr Amosa na jego awaryjny domowy numer.

„Halo?”

„Doktorze Amos, tu Liz, muszę zmienić datę naszego następnego spotkania na poniedziałek, nie mogę czekać do wtorku, proszę proszę proszę proszę mi powiedzieć, że ma pan wolny termin proszęęęęęęęęęęęęęęęęęęę.

„Liz?”

„TAK, Liz.”

„Jutro?”

„JUTRO”.

„Uspokój się, mogę cię umówić po szkole.”

„OOOOOOOO Boże.”

„Wszystko w porządku?”

„NIE.”

„ok., to porozmawiamy jutro, ok.?”

„Ok., pa.”

I mogę już tylko wierzyć, że dr Amos naprostuje mnie przed wtorkiem.




Poprzednia część Wersja do druku Następna część