onika

ON THE NEXT TRAIN (4)

Poprzednia część Wersja do druku Następna część


Tytuł: Nie każda droga jest prosta.

Zostajemy. Dokładnie miesiąc potrzebny Marii, oczywiście jeśli nikt nie postanowi nam w tym czasie wejść w drogę.
Nadal dziwnie się czuję używając formy 'my' przecież od tak dawna byłam tylko ja... Brzmi trochę egoistycznie, prawda? Ale tak było i teraz ciężko mi się do tego wszystkiego przyzwyczaić.
Minął już pierwszy tydzień w Vegas. Ja i Max od tamtej pory unikamy odwiedzania siebie nawzajem w naszych pokojach, ale dużo rozmawiamy co jest jedynym atutem naszych 'wybuchów' energii. Potrzebuję tych rozmów, żeby upewnić się że nadal możemy istnieć jako całość, zanim wszystko potoczy się w zupełnie innym kierunku...

— ... międzygalaktyczna wojna, nowy film, czy Max?- Obok mnie siada Kyle, dociera do mnie tylko końcówka tego co powiedział.

— Słucham?

— Pytam co zaprząta twoje myśli.

— Ach, nic szczególnego.- Dopiero teraz zdaję sobie sprawę, że siedzę w kawiarni, choć wydawało mi się, że jestem w hotelu.

— To już dwa lata.

— Tęsknisz za Roswell?

— Nie wiem... Brakuje mi ojca, nie mam pojęcia co się z nim dzieje.

— Nie telefonowałeś?

— Nie mamy takiego luksusu.

— Może kiedyś?

— Tak, kiedy wreszcie przestanę żyć w abstynencji.

— Mogę ci postawić piwo.- Mówię trochę kpiąc.

— Chodzi mi o kobiety.

— No cóż tu musisz sobie radzić sam.- Chciałabym wybuchnąć śmiechem, Kyle też. Jednak oboje ze względu na charakter rozmowy zachowujemy powagę.

Spotykamy się w holu. Całkowicie przypadkiem, oboje zatrzymujemy się na swój widok.

— Cześć.- W końcu do siebie podchodzimy.

— Cześć. Idziesz dzisiaj na występ Marii?- Pyta.

— Nienajlepiej się czuję...

— Coś z błyskami?- Pyta przerywając mi zdanie.

— Nie.- Uspokajam go.- Wbrew wszystkiemu jeszcze choruję jak normalny człowiek, a dzisiaj mam niemiłą migrenę.
Jego dłoń przez chwilę gładzi moje włosy, aż na chwilę się zatrzymuje przy skroni. Ból ustaje.

— Dziękuję, chyba będę mogła iść.

— A co powiesz na wyjazd za miasto?

— Wszystko zależy z kim.- Zawsze lubiłam się z nim droczyć.

— Przystojny brunet starczy?

— A znasz takiego?- Najpierw na naszych twarzach pojawia się uśmiech jednak po chwili poważniejemy.

— Moglibyśmy sprawdzić, czy już...

— Minął dopiero tydzień.

— Może to wystarczy?

— Nie jestem pewna czy powinniśmy ryzykować.

— Jedziemy na kolację!- Mówi, a właściwie krzyczy Isabel pojawiając się z niewiadomo której strony.

— Jak to?

— Wygrałam to.- Pokazuje nam zaproszenia na snobistyczne przyjęcie.- Musimy zrobić zakupy, tylko znajdziemy Kyle.

— A Michael i Maria?

— Już poszli. Wszyscy chcą iść.- Uśmiecha się jeszcze promiennej. Dawno nie widziałam takiej Isabel.- Chyba, że macie jakieś inne plany?
Nie możemy tego zrobić Isabel i chyba oboje sobie z tego zdajemy doskonale sprawę.

— Nie, nie mamy.

— Z chęcią tam pójdziemy.

— Świetnie. Za 30 minut przed hotelem.

— Przypomniały mi się święta.- Mówi Max z uśmiechem patrząc na odchodzącą Isabel. Ja sobie też je przypominam, jednak ja patrzę na Maxa z nieukrywanym żalem do siebie, że ich opuściłam.- Wiesz, że mamy jeszcze pół godziny?
Uśmiechamy się do siebie.

Dawno nie byłam na tak porządnych zakupach. I nie da się ukryć odprężają. Teraz obie z Isabel siedzimy u fryzjera. Zabawne, przecież wystarczyłby jeden ruch ręki, a efekt byłby lepszy niż ten który będzie widoczny po około dwóch godzinach na mojej głowie.
Zastanawia mnie co robią Max z Kyle'em i jak sobie radzi Michael z zakupami Marii. No właśnie, jak to się stało, że Michael poszedł na samotne zakupy z Marią? Źle ze mną, czuję się pozbawiona informacji, a z braku komputera dyrektora w najbliższej okolicy ich nie uzyskam.

Przypomniał mi się mój sen. Ten z furgonetki. Ja, Max i płatki róż.... Tańczymy. Tak jak wtedy. Opieram głowę o jego ramię, czuje jakbym za chwilę miała zemdleć, wszystko dookoła mnie wiruje tak szybko.

— Liz...- Nie wiem kto to mówi. Nie mam siły... – Liz otwórz oczy. Liz!

— Maria!- Po raz kolejny zostaję brutalnie obudzona.- Coś się stało?

— Użyj lepiej swoich kosmicznych zdolności, bo za 10 minut mamy być gotowe.

— Co? Czemu...

— Zasnęłaś.

— No tak.- Szybko wstaję i biegnę do łazienki.

Dojechaliśmy, tym razem to już chyba rzeczywistość mimo, iż zawroty głowy są podobne. Na razie wszystko przebiega bez żadnych 'błysków'.
Hotel jest taki jaki się spodziewaliśmy, pełny... pełności.

— I?- Od Maxa odciąga mnie Maria. Przez chwilę patrzymy na siebie zdezorientowani. Po chwili Max idzie w kierunku napojów.

— Co i?

— Chodzi mi o ciebie i o Maxa.

— Nie ma żadnych spięć. Czy tylko dla mnie jest dziwne, że Michael był z tobą sam na sam na zakupach?- Podniecenie Marii nie spada, ale ona sama poważnieje.

— Dużo się zmieniło odkąd... Te dwa lata bardzo nas zbliżyły...- Szybko się poprawia, nie wiem czy kiedyś przestanie mnie to denerwować. – Tak, hm... nierozłączność stała się dla nas normalna.
Nie wiem co odpowiedzieć, właściwie chyba nic nie mogę dodać. Na szczęście podchodzi do nas Isabel.

— I jak?

— Świetnie.- Odpowiadamy na raz szeroko się uśmiechając.
Najwyraźniej to Isabel wystarczyło bo szybko znalazła kolejny obiekt zainteresowania- Kyle'a.

I jest jak w śnie. Błagam jeśli to znowu sen niech nikt mnie nie budzi. To najlepszy wieczór w moim życiu.
Kyle chyba prosi Isabel do tańca, przynajmniej tak mi się wydaje widząc jego spłoszoną minę, Maria i Michael rozmawiają przy stoliku, a ja i Max tańczymy wśród innych par.

— Może wyjdziemy na chwile?- Pyta Max. Kiwam głową jak bezwładna marionetka.

— Możemy.
Zatrzymujemy się w korytarzu gdzie napotykamy wręcz idealną ciszę. My również milczymy, naszą obecność zdradza tylko to, że oddychamy.

— Liz...- Zaczyna Max, wygląda że już dawno się na to zbierał. Mimo tego przez chwilę milczy.- Dwa lata...- Nie wiem, co czeka mnie teraz, czy dostanę całą listę wyrzutów czy...- Tak bardzo mi ciebie brakowało. Choćby twojego oddechu...- Mimowolnie się uśmiecham. Max gładzi mój policzek.- Nie mam pojęcia czy zostaniesz z nami, czy... Ale wierzę w to.- Nic nie mówię, bo ja też mogę tylko wierzyć w to, że nie wróci moje poczucie odpowiedzialności.
Znowu cisza. Mimo tego Max nie wygląda jakby czekał na moją odpowiedź na jego wyznanie. Wyciąga coś z kieszeni. Patrzę na niego nie pewnie.

— W ten dzień kiedy dowiedziałem się, że opuściłaś Roswell, kupiłem to.- Trochę ze strachem przekazuje mi małe pudełeczko z migoczącymi gwiazdkami.

— A te gwiazdki...?

— Jestem kosmitą.- Nie zaprzeczalny fakt.- Otwórz.
Uśmiecham się do niego i otwieram pudełeczko. Zaczyna brakować mi oddechu. Patrzę pytająco na Maxa.

— Wierzyłem, że jeszcze kiedyś się spotkamy. Marzyłem o tym by całe moje życie spędzić z tobą...

— Max...

— Nic nie mów, wiem że to głupie i nie ma sensu... Ale zachowaj to. Proszę.

— To ma sens.- Patrzy na mnie z niedowierzaniem. Na jego twarzy pojawia się uśmiech. Jego usta zbliżają się do mojego ucha.

— Liz...- Mówi tak cicho jakby chciał mi przekazać największą tajemnicę całego wszechświata.- Zostaniesz moją żoną?
Jeżeli jeszcze przed chwilą byłam pewna, że nie mogę oddychać, tak teraz nie potrafię nawet określić stanu w jakim się znajduje.
Nie umiem przy nim logicznie myśleć, w tej chwili w ogóle jakiekolwiek myślenie nie jest moją mocną stroną.
W mojej głowie pojawia się bezsensowny ciąg obrazów. Max z przyszłości, wyraz twarzy Maxa gdy zobaczył mnie z Kyle'em z w łóżku, Las Vegas, przecież... Przytulam się do niego. Tak jakby za chwilę miał zniknąć, a ja z obawy że zniknie trzymam go z całych sił.

— Tak...- Odpowiadam czując na swoich policzkach łzy. Szybko je ocieram i spoglądam na Maxa.
Nie musimy nic mówić, przynajmniej nie on. Jego oczy mówią wszystko...
Delikatnie mnie całuje, jakbym w jednej chwili stała się figurką z cienkiego szkła.
Ogromny huk i nagłe zsunięcie się drzwi przywraca nas do rzeczywistości.

— Max?
Max chwyta moją dłoń. Biegniemy w stronę sali głównej. Zatrzymujemy się przy drzwiach. W środku panuje zamieszanie.

— Max...- Moje oczy skierowane są w postać wysokiego mężczyzny z dzieckiem na rękach.- To Zan prawda?
Nigdy wcześniej nie widziałam w jego oczach tyle przerażenia. Nigdy wcześniej sama nie odczuwałam takiego strachu...

Koniec części czwartej.



















Poprzednia część Wersja do druku Następna część