onika

ON THE NEXT TRAIN (3)

Poprzednia część Wersja do druku Następna część


Część trzecia- W domu.

Zawsze mi to robią. Przeklęte promienie słońca rażą mnie w oczy tak, że zamykam powieki i przez dłuższą chwilę nie potrafię otworzyć. Jednak teraz wszystko do mnie dociera. Scena po scenie, słowo po słowie. Wstaję z łóżka i rozglądam, coś sprowadza mnie z powrotem do łóżka.

— Leż.- Słyszę znajomy głos. Odwracam się w stronę, z której on dobiega.

— Michael, gdzie...?- Słowa stają mi w gardle.- Gdzie Max?- Pytam z trudem.

— Nic mu nie jest.

— Nie?

— Uratowałaś mu życie.- Oddycham spokojniej.

— Mów coś.

— Powinnaś odpocząć.

— Coś czego nie mówi się w filmach.

— Ale on ma racje.- Do środka wchodzi Langley.- Powinnaś odpocząć.

— A ile już odpoczywam?

— Trzy dni.- Odpowiada i podchodzi do okna zasłaniając je. Dziękuję mu w duchu.

— Martwiliśmy się o ciebie.- Dodaje Michael.

— A co z Maxem?

— Jest w innym pokoju.

— Muszę się z nim zobaczyć.- Nie wiem czemu, ale już dawno przestałam ufać słowom i tylko namacalne dowody mnie przekonują. Wychodzę szybko z pokoju.

— Nie.- Słyszę za sobą Langley'a lecz się nie zatrzymuję. Instynktownie wybieram pierwsze lepsze drzwi. Max leży na łóżku.

— Max.- Uśmiecha się do mnie. Przytulam się do niego. Po chwili czuję jak bolesne może być zetknięcie ze ścianą. Ogromna moc mnie od niego odepchnęła. Michael pomaga mi wstać.- Mówiliście, że nic mu nie jest.- Patrzę na Michaela i Langley'a z wyrzutem. Langley wyprowadza mnie na korytarz. – O co w tym wszystkim chodzi?!- Nie będę ukrywać, że jestem wściekła.

— Oboje wyzdrowieliście.

— Więc? Co to było?

— W dniu, w którym Max cię uratował przekazał ci mnóstwo energii, która się w tobie kumulowała, aż do pewnego dnia w którym zobaczyłaś na swoich rękach pasma energii.- I co z tego, że studiuję skoro nie mogę zrozumieć producenta filmowego?

— To czemu tak reaguję tylko na Maxa?

— O ile się nie mylę wspomniałem, że to jego energia.

— A Kyle?

— Nie wiem, nie jestem naukowcem ani uczonym.

— I teraz będzie tak zawsze?

— Nie. Część energii oddałaś mu ratując przy tym jego życie...

— Co tobie najwyraźniej nie odpowiada?- Przez chwilę milczy.

— Zmarnował moje życie, ja jego ratuję tylko dlatego, że otrzymałem taki rozkaz.- Oboje milczymy, nie mam zamiaru się wypowiadać na ten temat.- Nie możesz się do niego zbliżać przez pewien czas, dopóki energia nie zrównoważy się w jego organizmie.

— Ile to potrawa?

— Nie wiem. Dlaczego się tak dla niego poświęcasz?

— Nie rozumiem...

— Dlaczego tyle dla niego robisz?- Nie dał się nabrać na brak mojej świadomości w kwestii poświecenia.- Przecież zdradził cię, chciał cię opuścić. Nie pomylę się twierdząc, że nie wiedziałaś nic o tym, że kiedy przyjechał do LA ostatnim razem miał zamiar opuścić Ziemię w poszukiwaniu syna.
Nie pomylił się, nie wiedziałam o tym. Patrzę na niego przez dłuższą chwilę.

— Idę odpocząć.- Po tych słowach kieruję się w przeciwną stronę niż 'mój' pokój.

Willę ma całkiem, całkiem. Choć w TV widziałam lepsze. No, ale chyba marudzę. Siedzę, na jakieś ławce w jego... Nie wiem czy to można jeszcze nazwać ogrodem. I tak jakoś... Płaczę. Max prawie umarł, zaatakowali nas Skórowie... Nigdy więcej nie chcę słyszeć zdania 'razem damy radę'.

— Proszę.- Przed moimi oczami pojawia się biała chusteczka i Isabel. Szokujące zestawienie. Ze zdziwieniem odkrywam, że ogarnia mnie pewna nieśmiałość, tak jak wtedy gdy miałam szesnaście lat i nazywałam ją królową lodu. Teraz jednak ten przydomek do niej nie pasuje.

— Dziękuję.
Siada koło mnie. Bez pytania. Zupełnie jakbyśmy znały się całe wieki.

— Maxowi nic już nie jest.

— Teraz.- Odpowiadam z przekąsem.- A co będzie za tydzień? Za dwa?

— Nie wiem, żadne z nas tego nie wie. Chyba, że ty...

— Nie.- Odpowiadam szybko.

— Musi ci być ciężko.

— Chyba nie tylko mi?- Patrzę na nią wyczekująco. W odpowiedzi otrzymuję niespodziewane łzy. Podaję jej moją błękitną chusteczkę. Nagle się śmieje. Z nieznanych mi przyczyn również zaczynam się śmiać.

— Musimy wyglądać żałośnie. Obie płaczemy przez jakieś fatum.

— Fatum?

— Przywykłam do tego, że każdy mój związek kończy się jako niewypał.

— Isabel...

— Było ich tylu, a teraz jestem sama. Dlaczego zostawiłam Jessy'ego?

— Z tego samego powodu, przez który Max oddał syna do adopcji.

— Kocham go.

— Wiem...

— A ty kochasz Maxa, a mimo to zostawiłaś go na dwa lata, dla naszego bezpieczeństwa.

— Może jeszcze nie wszystko jest stracone? Może ty i Jessy...- Milknę, obie patrzymy na Michaela próbującego złapać oddech.

— FBI nas namierzyło. Musimy jak najszybciej wyjeżdżać.- W końcu wydusza z siebie wiadomość.

— Ale jak nas namierzyli?- Pyta Isabel.

— Ta wpadka ze Skórami.... Nie mam czasu na szczegóły.

Kyle prowadzi, siedzę obok niego. Według przestrogi: jak najdalej od Maxa.
Koło Maxa siedzi Isabel. Nie wiem czemu, ale Max jeszcze nie wygląda najlepiej. Staram się jednak nie patrzeć w jego stronę.

— Dobra dokąd mam nas zawieźć?- Pyta Kyle.

— Skąd mam wiedzieć? Wymyśl coś.- Otrzymuję nie zaskakującą odpowiedź od Michaela.

— Może Portland?

— To za daleko.

— No to do Vegas.- Patrzymy wszyscy przez chwilę na Marię.- No co? Jest blisko, łatwo wtopić się w tłum i można zaszaleć.

— Zgadzam się.- Mówi Isabel.

— Super. Do Vegas.
Rozentuzjowany Kyle za kierownicą? Może jednak nie moja obecność ich wykończy...

Tańczymy już chyba całą wieczność. Tak jak ostatnim razem gdy tu byliśmy... Choć nie do końca. Teraz zostaliśmy już tylko my. Mimo upływu godzin nie odczuwam zmęczenia, czuję jakby płynęła w jego ramionach.
Nie czuję jak kiedyś. Teraz wszystkie moje uczucia są nim i nic na to nie poradzę. Opieram głowę o jego ramię i wdycham jego zapach. Zapach doprowadzający mnie do stanu upojenia narkotycznego. Nie potrafię nic zrobić świadomie, pozwalam mu siebie prowadzić.
Muzyka cichnie. Zatrzymujemy się. Max podnosi delikatnie mój podbródek.
Nasze dłonie się splatają. Całujemy się delikatnie i czule. Bez zbędnych 'kosmicznych chorób'. Tak jakby za chwilę wszystko miało zniknąć, a my staramy się przedłużyć nas czas choćby o sekundę.
Po chwili muzyka znowu rozbrzmiewa po sali. Wirujemy coraz szybciej w rytmie muzyki, aż w końcu z wyczerpania stajemy.
Max unosi lekko dłoń. Delikatne płatki białych róż spływają po moich ramionach. To jedna z zalet kochania kosmity.
Patrzymy długo na siebie. Nie odczuwam nudy, ani zmęczenia. Żyję miłością do niego.

— Liz czy...
Odgłosy klaksonów wybijają mnie z rytmu muzyki. Rozglądam się wokół siebie. Obok mnie siedzi Kyle. Max siedzi koło Michaela. Śpi.
Wyglądam przez okno i czuję na mojej twarzy rumieńce. Nie wiem dlaczego się rumienię patrząc w brudną szybę furgonetki, ale to robię. Dopiero teraz dociera do mnie, że dojechaliśmy do Vegas.

Michael wchodzi do apartamentu, który mi wynajął.

— Królestwo życia, picia i hazardu.- Uśmiecha się szeroko.

— Michael ty wróciłeś.- Patrzymy przez chwilę na siebie.

— Jechaliśmy długo do Vegas.

— Nie da się zaprzeczyć.

— Może ty i Max... już możecie być bliżej niż 20 metrów od siebie?

— Nie wiem.

— Radzę ci to sprawdzić sam na sam. No wiesz gdyby...

— Rzuciło mną o ścianę?

— Pokój 35.- Mówi i wychodzi.
Przez chwilę przypatruję się zamkniętym drzwiom.. 35- nie zapomnieć. Kładę się na łóżku i patrzę w sufit. Gdybym pisała do biura matrymonialnego nie uprzedziłabym nikogo o mojej mani gapienia się w sufit.
Pukanie odsuwa moje plany o swataniu. Otwieram drzwi.
Max.

— Max?

— Był u mnie Michael.

— To wiele wyjaśnia. Pokój numer 35.- Patrzy na mnie zdezorientowany.

— Co?- Uśmiecham się niewinnie.- Aa...- Skojarzył fakty.

— Wejdziesz czy w czynie społecznym podpierasz mi drzwi?

— Wejdę.
Siadam na łóżku on na fotelu. To zaleta apartamentów. Przez chwile z uwagą studiujemy architekturę pomieszczenia, w którym się znajdujemy.

— I...- Zaczyna Max.-... jak tam?

— Tymczasowo nic. A u ciebie?

— Też.- Znowu cisza i znowu ogarnia nas pobudzony zmysł architektoniczny.- Może spróbujemy usiąść bliżej?

— Możemy.
Mimo, iż mieliśmy USIĄŚĆ BLIŻEJ wstajemy. Podchodzi do mnie zatrzymując się trzy kroki przede mną.

— I?- Pytamy prawie w tym samym momencie.

— Nic.- Odpowiadam, a on podchodzi bliżej.
Gdy Max się zatrzymuje mimowolnie się uśmiecham.
Stoimy tak blisko, że słyszę jego oddech. Tym razem oboje się uśmiechamy. Być może Max chce coś powiedzieć, jednak zamiast tego ociera swoje usta o moje delikatnie je całując. Patrząc mi w oczy splata nasze dłonie.

— Nie wiem czy powinienem tam patrzeć...- Mówi całując moją szyję.

— Może jednak?

— Chyba tak.
Odwraca swój wzrok ode mnie przenosząc go na nasze dłonie.
W jego oczach widzę zawód. Z podobnym odczuciem przyglądam się kumulującej się w jego dłoni energii, po chwili też na mojej dłonie pojawiają się 'błyski'. Puszczamy nasze dłonie. Max wraca na fotel, ja siadam na łóżku. Zaczynamy rozmawiać, choć gdybym była sama z pewnością bym się rozpłakała.

Jest wieczór, nie wiem gdzie się wszyscy podziali, nie wiem nawet gdzie jest Max. Gram w pinballa już trzydziesty szósty raz (tak, liczę). Przypomina mi się mój ostatni pobyt tutaj. Mój ból związany z Vegas kontra Max z przyszłości i ONA. Ale wtedy było lepiej niż jest teraz- mimo wszystko. Żył Alex, miałam nadzieję, że ja i Max będziemy razem, a później było już tylko lepiej...
Jakiś chłopiec z wielkim lizakiem w dłoni mi się przygląda.

— No co?- Pytam. Wyciąga w moją stronę lizaka.- Nie, dziękuję.

— No właśnie. Bo widzi pani, to nie wypada... Pani jest już stara, a ta gra jest dla dzieci.
Czy dzieci wiedzą z jaką łatwością idzie im dołowanie innych? Odchodzę bez słowa.
Wychodząc wpadam na Marię.

— To nie było ogłoszenie dla prostytutek!!

— Super.- Patrzę na nią zdezorientowana.

— Przez najbliższy miesiąc będę śpiewała w klubach Las Vegas!

— Co?!

— Mam kontrakt!
Obie skaczemy z radości mimo naszego wieku...

— Czyli zostajemy tu miesiąc?- Pytam po chwili.

— Nie pomyślałam o tym...

— Na pewno się zgodzą jeśli nic się nie będzie działo.

— Dostałam kontrakt!
I znowu nasze biedne, stare nogi cierpią. Dzieciak z lizakiem patrzy na nas z dezaprobatą.

Wracanie do normalności boli. Jeśli oczywiście życie do którego wracam jest prawidłowe. Boli, bo daje radość. Cierpię kiedy się z nimi cieszę, bo nie przypuszczałam, że to będzie w pewien sposób takie łatwe.
Znowu nie udaję, oddycham czystym powietrzem. Jestem wśród ludzi, którzy bez słów mnie rozumieją, bo czują podobnie. Wiem, że to jeszcze nie to co dawniej, ale 'tamto' nie wróci. Wszystko się zmienia, w szczególności ludzie. Nic jednak nie zmieni tego, że łączy nas krąg tajemnic. Że moje życie należy do nich, a ich życie do mnie. Tu każdy jest odpowiedzialny za drugiego... Zwięźlej mówiąc: wróciłam do domu.

Koniec części trzeciej.


Poprzednia część Wersja do druku Następna część