onika

Być Aniołem, który nigdy nie umiera (7)

Poprzednia część Wersja do druku Następna część

Od autora: Kolejna nietypowa część. Specjalnie dodaję dwie naraz, żebyście zrozumieli na czym polega owa nietypowość.
_________

Tytuł: Przebłyski przeszłości(1)- Księżniczka.

You are my princess
You make me smile
You make my life seem worthwhile
You are my princess
You are the one
You make the sun shine on me
You're one fine lady
You're my princess
You're my princess

Wiatr stawał się coraz silniejszy. Mała dziewczynka zaczęła pocierać swoje ręce dłońmi. Nie pomagało, nadal było jej zimno. Rozejrzała się wokół siebie. Trójka dzieci oddalonych od niej o kilka kroków przyglądała się jej uważnie. Bała się. Spojrzała w jego oczy, w oczy jej brata- w nich widziała wszystko.
Kohr, Elid, Nud, Vea i Antar. Teraz to oni wbrew wszystkiemu są odpowiedzialni za cały ten układ. Za układ V. Podeszła do nich. Drugi chłopiec wyciągnął w jej stronę rękę. Chwyciła ją bez wahania.
Stali tam jeszcze chwilę wpatrując się w wszechświat. Za chwilę ktoś ich stąd zabierze.
________________

Jakie odczucia może mieć dziewczyna w moim wieku? Podejrzewam, że przeróżne. Nie jestem taka jak moi rówieśnicy. Jestem siostrą przyszłego króla, a także Strażniczką z Królewskiej Czwórki. Jaka muszę być? Odpowiedzialna. To wpajano mi od dziecka. Rozważna. To sama sobie wyznaczyłam za cel.
Mam moc. Potrafię się wkradać do snów innych. Nie wiem jednak czy to dar. Czytając zapiski Antaru dowiedziałam się, że moje poprzedniczki uważały to nie za dar, ale za coś najwspanialszego we wszechświecie.
Dla mnie to przekleństwo. Nie umiem nad tym zapanować. Mimo, iż jestem najbardziej rozwinięta z nich wszystkich. Umiem wchodzić do ludzkiej podświadomości już teraz, a przecież nie wszystkim się to udało podczas całego ich życia.

Siedzę niespokojnie w wielkiej sali, zresztą co na Antarze nie jest wielkie? Jestem już tu długo. Z każdą sekundą boję się coraz bardziej i tracę jakąkolwiek nadzieję na to, że mi się uda. Po raz kolejny chcę wstać i stąd wyjść, ale jakaś mała iskierka nadziei mnie tu trzyma.
Drzwi się otwierają i moja matka wchodzi do środka. Już nie mam nadziei. Chcę wymyślić najbłahszy powód przez który tu przyszłam.

— Słucham Vilandro.- Nienawidzę jej srogiego głosu, podejrzewam też, że nienawidzę jej. Zadaję pytanie, jedyną odpowiedź jaką otrzymuję brzmi: WYJDŹ.
Wychodzę...

Obie siedzimy smutne.

— Co u ciebie?- Pytam po chwili.

— Znalazłam kolejnego wroga. A u ciebie?

— Mam matkę.
Znowu milczymy.
Lubiłam ją od samego początku, choć nasz początek był trudny. Trafiła tu po śmierci rodziców i stała się dla mnie siostrą, choć nie mogę się do tego przyznawać ze względu na Zana, w tym przypadku byłoby to kazirodztwo.

Koronacja mojego brata.
Wszyscy mieliśmy nadzieję, że będzie to szczęśliwy dzień. Nawet matka nie stanowiła dla nas poważniejszego powodu do zmartwień. W końcu wstała by coś powiedzieć. Jej słowa były chłodne: "Ogłaszam zaręczyny Zana i Avy."
Spojrzałam na moją 'siostrę', w jej oczach szkliły się łzy. Wybiegła. Zan patrzył zdezorientowany i zły na Królową.
Przyjrzałam się Avie z politowaniem.

— Myślałam, że jesteś mądrzejsza. Ale żeby wchodzić w układy z moją matką...- Politowanie zamieniło się w pogardę.

Stoimy tam wtuleni w siebie. Ja i Rath. Patrzymy na nich. Nigdy tak bardzo się nie bałam. Nic już nie będzie proste. Teraz matka będzie się mściła za upokorzenie jakie doznała gdy Zan odepchnął Avę.
Chciałam odgonić od siebie wszystkie wątpliwości.

— Poradzą sobie?- Pytam.

— Poradzą.-Odpowiada mi Rath.

— A my?

— My również.
Oddycham spokojniej.

— Bez niej życie nie ma sensu.- Cisza.- Obiecała, że będzie przy mnie zawsze.- Powiedział tonem małego dziecka.

— Zan...
Już go nie było- wyszedł. Załamałam ręce i spojrzałam przez okno. Kolejna gwiazda zniknęła z nieba.

Od jej śmierci zaczęły się dziać dziwne rzeczy, przez które unikałam ich wszystkich, w szczególności Ratha.

— Wołałem cię.- Powiedział stając naprzeciwko mnie.

— Wybacz...- Staram się znaleźć nieistniejące wytłumaczenie.

— Co się z wami wszystkimi dzieje? Rozumiem Zana, ale... Lonni co się stało?

— Muszę iść.

— Nie musisz.

— Rath...- Nie ustępował, nigdy tego nie robił.- Chcę po prostu być sama.- Uścisk zelżał, zruszyłam w stronę swojej komnaty. Raniąc go i mnie.

Nie zasypiaj. Nie możesz.
Nie zamykaj oczu. Nie możesz.
Patrzę za okno.
Czemu ja?
Nie mogę.
Sprawia mi ból.
Nie wytrzymuję. Nie mogę.
Z braku siły opadam na podłogę. Mam drgawki. Ciemność przysłania mi świat, a jego śmiech zagłusza wszystko. Nieznane kawałki szkła przenikają przeze mnie.

TO JUŻ KONIEC.

Słyszę i się boję. Wybrał mnie. A przecież nie chciałam być wybrana... Rządził moimi snami, robił w nich co chciał. Ukazywał mi zbrodnie, cierpienie i... miłość do niego.

Obudziłam się nad ranem przez krzyki. Ktoś się boi. Nie rozróżniam głosów. Schodzę szybko na dół. To tu wszystko się odbywa.
RATH...
Stoję jak sparaliżowana.

— Rath!- Krzyczę podbiegając do niego. Jest przymocowany do ściany i mocno krwawi.

— Lonni...

— Co tu się dzieje?

— Uważaj!- Wyciąga dłoń. Kilka ciał opada bezradnie na ciepłą od krwi podłogę. – Bez względu na wszystko zawsze cię kochałem.

— Nic nie mów Rath. Jeszcze powiemy to sobie tysiące razy.

___________________
Wszyscy po kolej odeszli, strach jednak pozostał, nie byli szczęśliwi, nie byli razem. Nie mogli być, ich życie miało dopiero się zacząć.
Mieli żyć wiecznie, nigdy nie umierać....

Koniec części siódmej.











Poprzednia część Wersja do druku Następna część