onika

Być Aniołem, który nigdy nie umiera (3)

Poprzednia część Wersja do druku Następna część

Tytuł: Pustka.


Liz skończyła przesypywać cukier do pojemników gdy znowu to poczuła. Tym razem prawie natychmiast odwróciła głowę w stronę wejścia.

Max stanął w miejscu gdy na niego spojrzała.

Uśmiechnęła się do niego, po chwili wahania odwzajemnił jej uśmiech i podszedł do lady.

— Cześć.- Powiedział siadając na jednym z krzeseł.

— Cześć. Coś podać?

— Yyy... Cherry colę i...

— Niech zgadnę frytki?

— Co?

— Słyszałam, że ostatnio pobiłeś rekord w jedzeniu frytek. Masz wilczy apetyt.

— Albo kosmiczny.- Przez chwilę przypatrywali się sobie w milczeniu.

— To sama cherry cola czy coś jeszcze?

— Cola.- Liz nalała do szklanki napój.

— Proszę.- Skierowała swoje nogi w kierunku kuchni.

— Liz?- Odwróciła się w jego stronę.

— Coś jeszcze?

— Ostatnio kiedy mieliśmy zrobić zadanie na biologię... Poszliśmy się przejść i...

— Ocaliłeś mi życie.

— Właśnie, a gdy...

— Uprowadziłam cię ze szkoły byliśmy zbyt zajęci naszą nieludzką naturą.

— I w związku z tym...

— Za godzinę kończę zmianę.

Godzinę później w szatni.

— A czemu nie zrobiliście go wtedy?- Spytała z zainteresowaniem Maria.

— Bo... Za dużo czasu zajął nam spacer.

— A może były zbyt duże emocje?

— Masz dziwne poczucie humoru.

— Powtarzam jej to odkąd się poznaliśmy.

— Zboczeniec!

— Jednak to nie pomaga.

— Jesteś w szatni.

— Przysięgam, że przed wejściem puszczałem znaki dymne, że się zbliżam.- Liz spojrzała na nich z uśmiechem.

— Znaki dymne? Nie wiesz, że na dzisiaj zapowiadali mgłę?

— Dobra, to wy się kłóćcie dalej, a ja...

— Nie zostawisz mnie z nią sam na sam?- Spytał Alex udając przerażenie.

— Jakoś dawałeś sobie radę jak mnie nie było.

— Zapewniam cię, że to były najgorsze lata mojego życia.

— Zobaczymy czy będziesz tak samo mówił, kiedy wyssam z ciebie krew.- Powiedziała Maria i przeniosła wzrok na Liz.- A ty idź, bo Max czeka, jeszcze odleci na inną planetę i...- Liz spojrzała na nią z zaskoczeniem.

— Niestety teraz cierpię z tobą.- Powiedziała przerywając Marii i klepiąc Alexa po ramieniu.- Miłej zabawy.

Max siedział przy jednym ze stolików i z dziwnym zainteresowaniem przeglądał notatki. Po chwili naprzeciwko niego usiadła Liz.

— Cześć.

— Cześć.

— Dzisiaj nigdzie nie wychodzimy, dobrze?- Spytał Max. Oboje się uśmiechnęli.

— Staram się umierać tylko raz na tydzień, jak bym robiła to za często, to pewnie wpadłabym w nałóg.

— Jednak wolę cię żywą.
CISZA.

— Zacznijmy lepiej to zadanie.

Isabel i Michael weszli do Crashdown. Ich wzrok od razu przeniósł się na Maxa i Liz.

— Mówiłam, że z tego coś będzie.

— Robią zadanie.

— Ale uratował jej życie.

— Właśnie, rozmawiał już nią o tym?

— Sądząc po ich uśmiechach? Tak.

— Dzisiaj. U niego w pokoju. Ja, ty i on. 22.00.

— Może 23.00, nie wiem czy zdąży do 22.00.

— Zgoda.

— Powie nam wszystko.

Później. Przed Crashdown.

— Mam nadzieję, że Seligman stawia szóstki za zadania grupowe, bo nam się w pełni należy.

— Skromna to ty nie jesteś, ale owszem stawia.

— No to do jutra...

— Tak...- Żadne z nich nie ruszyło się z miejsca. – Wiesz...

— Tak?

— Moglibyśmy się kiedyś spotkać i porozmawiać o tym... wszystkim. Oczywiście jeśli nie chcesz....

— Chcę! To znaczy moglibyśmy się spotkać i...

— Porozmawiać.

— Właśnie.
CISZA.

— Max? A Isabel?

— Co z Isabel?

— To twoja siostra, więc... Ona też nie jest zbyt ludzka.

— Ona...

— Ktoś jeszcze?

— Michael.

— Wasza trójka?

— Nasza czwórka.
Uśmiechnęła się do niego.

— Do jutra.

W pokoju Maxa. Godzina 23.00.

— Mów.- Powiedziała Isabel widząc wchodzącego brata do pokoju.

— Mamy jakieś tajne spotkanie, o którym nie wiem.

— Nie wiem czy nie wiesz, ale jesteś głównym gościem tego spotkania.

— Gościem? To mój pokój. Ja tu mieszkam, śpię...

— Jasne. A teraz do rzeczy.- Przerwał mu Michael.- Co z Liz Parker?

— W porządku.

— Może szczegóły?

— Rozmawiałeś z nią?

— Ona ze mną.

— I? Co jej powiedziałeś.

— Nie zdradzi nas.

— Skąd ta pewność?

— Jakich nas?

— Liz jest... Jest inna, a właściwie odwrotnie.

— Pogubiłem się.

— Liz jest jedną z nas. I wie o was.

— Jedną z nas?- Spytała zaskoczona Isabel.

— Czyli reklamy nie kłamały, Roswell jest miasteczkiem kosmitów.- Powiedział Michael kładąc się na łóżku Maxa.

***
Isabel stała na środku małego pomieszczenia. Wokół niej było pusto. Spojrzała na podłogę. Leżało tam pięć kolorowych kulek. Schyliła się. Gdy chciała wziąć jedną z nich zaczęły wokół niej wirować. Mimo iż była w pomieszczeniu bez okien poczuła nieprzyjemny wiatr. Po chwili wszystko się uspokoiło. Isabel spojrzała ponownie na kulki, które tym razem ułożyły się w literę V...
***

Liz spojrzała trochę zdezorientowana na Marię właśnie coś mówiącą.

— STOP.- Powiedziała Liz i sięgnęła po budzik.- Jest 6.00 rano. Wiesz co zazwyczaj robię o tej porze?- Po chwili, w której Maria patrzyła na nią z zastanowieniem sama odpowiedziała na swoje pytanie.- Śpię!

— Ale to ważne.

— Co jest ważne?

— Przyjeżdża do mnie kuzyn.

— Kuzyn? Przyjeżdża do ciebie kuzyn, więc budzisz mnie o 6.00 RANO?

— Ale to jest MÓJ kuzyn. On jesteś straszny i nie wytrzymam z nim ani jednego dnia pod tym samym dachem.

— I?

— Przenocuj mnie.

— Nie.

— Liz. To tylko kilka dni.

— Nie.

— Ale...

— Sama powiedziałaś, że to tylko kilka dni.

— Źle mnie odebrałaś: z tobą to będzie kilka dni, z nim ten sam czas to wieczność.

— Nie.

— Liz, proszę...

— Porozmawiam z ojcem.

— Jesteś moją ulubioną Liz!

— Raczej jedyną jaką znasz.

W szkole. Liz, Alex i Maria stoją pod szafką Marii.

— Powinnaś zrobić w niej porządek.

— Zaraz znajdę te głupie notatki i...

— Zrób porządek.

— Robię go zawsze pod koniec roku szkolnego wtedy tu jest naprawdę czysto.

— Cześć.- Podszedł do nich Max.

— Cześć...

— Nie przedstawisz nas?

— A tak, to Maria, Alex, a to Max.

— Cześć.

— Moglibyśmy przez chwilę porozmawiać?- Spytał Max.

— Yyy... Jasne.- Spojrzała zakłopotana na Alexa i Marię.- Zaraz wrócę.

Max przypatrywał się jej uważnie.

— Coś się stało?- Spytała Liz.

— Po prostu chciałem się upewnić czy nadal jesteśmy umówieni.

— Chyba tak, a czemu masz wątpliwości?

— Bo nie ustaliliśmy ani daty, ani godziny...

— Cześć.- Podeszła do nich Isabel z Michaelem.

— Cześć.

— To Liz., a to Michael i Isabel.

— Cześć.

— Cześć.

— Dzisiaj jest chyba zapoznawczy dzień.- Powiedziała Liz, na twarzy Maxa pojawił się uśmiech. Michael i Isabel spojrzeli na nich zdezorientowani.

— Coś chcieliście?- Spytał Max.

— My....

— Właściwie to...

— Wiecie.
Max chwycił Liz za przedramię i poprowadził kawałek dalej.

— Musiałem im powiedzieć.

— Zdaję sobie z tego sprawę. Po prostu stwierdziłam fakt.

— I nie jesteś na mnie zła?

— W sumie...

— Tak?

— Nie będę zła, jak wreszcie ustalimy datę naszego spotkania.

Po pierwszej lekcji. Isabel i Liz wyszły z klasy.

— Zakupy?- Spytała Isabel.

— Przydałyby się.

— W sobotę?

— Jasne.

— Wiem, ze to głupio zabrzmi, ale cieszę się, że jesteś taka jak my.

— Tak?

— Zawsze byłam tylko ja... Co prawda mam Maxa i Michaela, ale... To FACECI. A w gronie przyjaciółek nigdy nie chwaliłam się moimi zdolnościami...

— Pomyśl co ja przeżyłam dowiadując się, że jestem dość nieprzeciętna i hm... nie miałam nikogo komu mogłabym o tym powiedzieć. Dlatego też się cieszę, że spotkałam was.

Stołówka. Maria, Alex i Liz siedzą przy jednym ze stolików.

— Dzisiejsza lekcja matematyki nie była taka zła.- Powiedziała Maria.

— Nie?- Spytał zdziwiony Alex.

— Pół lekcji mówił o jakieś dwójce uczniów, która uciekła z jej lekcji.- Liz spojrzała na nią z przerażeniem.

— Może mieli powody, żeby opuścić jej lekcje.- Wtrąciła.

— Oby mieli porządne powody... Ciekawe kto to był?

— No wiesz...

— Cześć.- Powiedział Michael siadając naprzeciwko Alexa. Po chwili miejsca obok zajęli Max i Isabel.

— Można?- Spytała Isabel. Maria i Alex spojrzeli zdezorientowani najpierw na trójkę, która przed chwilą się do nich dosiadła, a później na Liz.

— Jasne.

— Już pół szkoły wie o waszej ucieczce.- Powiedział Michael lejąc obficie tabasco na frytki.

— Co?- Spytała zdziwiona Maria.

— Mamy iść jutro go przerosić.-Powiedział Max patrząc na nią niepewnie.

— To jeszcze nie tak źle.

— Nie tak źle? Najprawdopodobniej przez następne pięć lat będzie rzucać w wasze zdjęcia nożami.- Powiedziała Maria.

— Do końca szkoły będziecie odpytywani.- Dodał Michael.

— Będzie wam obniżać stopnie.- Wtrąciła Maria.

— Będziecie mieć mnóstwo zadań karnych.- Powiedział Michael popijając colę.

— Dobra nie dołujcie nas.- Powiedziała stanowczo Liz.- Zrozumieliśmy.- Michael i Maria spojrzeli na siebie zakłopotani i po chwili każde z nich wróciło do jedzenia. – Alex powiedz, że chociaż ty wierzysz w mój maślany wzrok.- Przerwała ciszę Liz.

— Ccoo?- Alex oderwał szybko wzrok od Isabel i rozejrzał się po obecnych. Trzy pary oczu wpatrywały się w niego z zainteresowaniem.- Ja... Zamyśliłem się.- Liz uśmiechnęła się pod nosem.

Dziewczyna w czarnych tenisówkach przystanęła przed sklepem z biżuterią.

— Ładne błyskotki.- Stwierdził młody chłopak stając przy niej.

— Prędzej zabawne.

— Czyżbyś wolała coś bardziej wyrafinowanego?

— Nie, wolę coś Antarskiego.

— Daj sobie z tym spokój, jeśli tylko po to chciałaś się ze mną spotkać...

— Znajdę ją.

— Ale po co?

— Żeby mieć satysfakcję.- Powiedziała zaciskając pięść.- Oboje wiemy, że tylko ten kamień prowadzi do domu.

— Moim zadaniem jest ją chronić i nie zawaham się niczego by zapewnić jej bezpieczeństwo.

— Wiem, ale i tak to ja zwyciężę.- Mówiąc to ruszyła dalej.

— Leslie zaczekaj!- Jednak dziewczyna nawet nie przystanęła, a w jej pewnych krokach nie można było dostrzec zawahania.

Liz po raz kolejny uśmiechnęła się do Maxa.

— Nie miałam pojęcia, że Roswell jest tak duże.

— Duże?

— Wiem, ze jest małe, ale myślałam, że będzie mniejsze. Jakieś trzy domy z ulicą na krzyż.- Co o sobie wiecie?- Spytała po chwili przerywając ciszę.

— Nie wiele. W 1989 jako sześcioletnie dzieci wyszliśmy z inkubatorów. Błąkając się po pustyni, w końcu znaleźliśmy drogę, na której nas odnaleziono.

— Z inkubatorów?- Liz spojrzała na niego z ciekawością.

— Czemu cię to dziwi?

— Bo ja nie pamiętam jak się tu znalazłam. Wiem, że jestem adoptowana, ale nie pamiętam niczego z czasów przed adopcyjnych. Moje pierwsze wspomnienie sięga dnia, kiedy obudziłam się w łóżku z niebieską pościelą.- Uśmiechnęła się, na myśl o tym.- Nie pamiętam czy byłam sama, czy nie, dlatego tak bardzo zdziwiły mnie 'inkubatory'.

— Z chęcią ci je pokażę.

— Dzięki.

— Liz?

— Tak?

— Chciałem cię przeprosić za to, że dzisiaj na stołówce...

— Tak?

— Przysiedliśmy się do was.- Liz wybuchnęła śmiechem.

— Wybacz, ale nie masz za co przepraszać. Zapewniam cię, że ani Maria, ani Alex się nie pogniewali, a już z pewnością nie Alex. Poza tym lubię two... wasze towarzystwo.- Max spojrzał na nią z dziwną radością w oczach.

— Chyba czas na powrót. Podejrzewam, że twój ojciec mnie oskalpuje.

— Sądzę, że nie.

— Jest już 23.00.

— Zapewniam cię, że nie.- Powiedziała, przypominając sobie jej ostatni PÓŹNY powrót do domu.
Szli rozmawiając cicho, przystanęli pod Crashdown.

— Światła są chyba pogaszone, więc mogę być spokojny o swoją głowę.

— Tymczasowo.- Powiedziała przegryzając dolną wargę.

— To do jutra...

— Tak...
Cisza.

— To ja już idę.- Powiedziała Liz, zaczynając szukać kluczy.

— Liz?- Spojrzała na niego pytająco, wyciągając z kieszenie klucze.- Może moglibyśmy to jeszcze kiedyś powtórzyć?

— Nasze wyjście?

— Właśnie.- Uśmiechnęła się do niego.

— Porozmawiamy w szkole.- Mówiąc to otworzyła drzwi i weszła do środka.
Na twarzy Maxa pojawił się uśmiech, który po chwili zamienił się w panikę. Wyciągnął komórkę i szybko wykręcił znany mu numer.

— Isabel? Co to znaczy POROZMAWIAMY W SZKOLE?

Liz usiadła na łóżku. W skupieniu zamknęła oczy. NIC. KOMPLETNA PUSTKA. Czemu ona nic nie pamięta? Dlaczego nie wie jak się tu znalazła? Szybko wstała i podeszła do kufra. Niecierpliwie otworzyła małą szkatułkę i ponownie wyciągnęła z niej kamień, z mniejszymi kamieniami tworzącymi znak V. Jednak nawet to nic nie dało. Spojrzała za okna. Czuła, że nie jest sama, jednak nic nie wskazywało na obecność 'kogoś' innego. Położyła się na łóżku ściskając w dłoni kamień...

Koniec części trzeciej.


Poprzednia część Wersja do druku Następna część