age

Nie potrafię rezygnować- ta, która ocali swój lud (3)

Poprzednia część Wersja do druku

Nie potrafię rezygnować- ta, która ocali swój lud
(część trzecia)
Ja czy ona?


Od autorki: Znów literki na początkach akapitów- te same co poprzednio. Mam na dzieję, że już wiecie:
K- Kathleen
L- Liz
T- teraźniejszość.
Wiem, że trochę mieszam tymi literkami, ale to z braku możliwości użycia różnych czcionek. Na początku przeplatają się wszystkie trzy, jednak później jest tylko "T".


A teraz drobne przypomnienie dwóch fragmentów. Sami dopasujcie "K" lub "L".
(Do "K" wrócimy na końcu tej części.)
Po *** tekst właściwy.


Ten szczyt zdecydowanie przeszedł do historii. Kiedy weszli Lahrek, Sero, Hanar i Kathana widok sześciu krzeseł obudził w nich wściekłość. Nie sadzę jednak by byli specjalnie zdziwieni. Odkąd ich rody przejęły władzę panowała niepisana zasada by na te spotkania nie wpuszczać nikogo z poza kręgu władców. To był pomysł Zana, ale przecież chciałam tego. Dla nich jednak to była zniewaga. Myśleli, że największa w życiu. W czasie tych kilku godzin szczytu uzmysłowiłam im jak bardzo się mylili.

— Musimy zakończyć wojnę, która dziesiątkuje nasze ludy od ponad pół wieku.

— To może przestańcie się nawzajem atakować.- zaproponowała Liz.

— Skąd możesz wiedzieć co się u nas dzieje? Jesteś tylko człowiekiem.- Sero, Hanar i Kathana byli oburzeni.

— Ale to przecież prawda. Tak to się przecież zaczęło. Kivar zaatakował Zana, a po jego śmierci Sero. Sero wypowiedział wojnę Kathanie, a ona z kolei Hanarowi. Od tamtej pory napadanie na sąsiednią planetę stało się zwyczajem każdego z was. Nawet Lahrek mimo początkowych oporów włączył się w tę rzeź.

— Kathana nie dotrzymała warunków traktatu.- bronił się Sero.

— Ale to twoi ludzie pozwolili sobie na zbyt wiele na moim terytorium.

— A wasze ludy nadal są dziesiątkowane.- zauważyła Liz.

— Kim jesteś by wytykać nam nasze błędy?!- Hanar był wściekły.

— Kimś komu nic nie grozi za tę szczerą opinię o was, kimś kto ma zdecydowanie większe możliwości niż wasi podwładni.

— Co sugerujesz?

— A jak myślisz?

— Spokojnie.- wtrącił się Nicolas.- Jak widzę odrobiłaś zadanie domowe bardzo starannie.

— Może nie potrafię zmienić kubka w talerz, ale skromne możliwości swojego umysłu umiem wykorzystywać nawet jako broń.

— Jak miło. Zan sprowadziłeś ją tu, żeby załatwiła to za ciebie bo nie dajesz sobie rady sam?

— Jak na razie nieźle jej idzie.

— Wywoływanie sprzeczek? Zebraliśmy się by zawrzeć pokój. Kivar chce pokoju. Na dowód tego jest gotów oddać ci tytuł króla.- twarze wszystkich wyrażały kompletne zdziwienie, wszystkich prócz Liz.

— A w zamian Max, czy też jak wolicie Zan ma...- zaczęła.

— Oddać Granolith. Poza tym będzie królem tylko z nazwy. Prawdziwą władzę będzie miał tylko Kivar.

— I to zagwarantuje pokój?- ironia w głosie Liz była aż nadto wyraźna.

— Decyzja Zan, twoja decyzja.- ponaglił Nicolas.
(...)

— Nie zgadzam się. Nie dostaniecie Granolithu. I przekaż Kivarovi, że nie zamierzam rezygnować z tego co moje.
Nicolas nie był nawet specjalnie zaskoczony, od początku czuł, że nic z tego nie będzie. Czterech władców patrzyło na Maxa jak na winnego wszystkich możliwych zbrodni. Zniósł ich spojrzenia. Nie spuścił wzroku. Nie odwrócił się. Nie interesowało go co myśli o tym Tess. Teraz nie było już odwrotu. A nawet gdyby był? Nieważne. Max nie chciał się cofać. Uścisk dłoni Liz dodał mu jeszcze sił. Dla niego ta wojna dopiero się zaczynała. Dla niego? Nie, dla nich. Teraz to była ich wojna. Walczyli już nie tylko o własne życie i swych najbliższych, ale również za miliardy tych, których ta wojna dotykała najbardziej.

— Zdobędziemy Granolith. Tak czy inaczej.- powiedział na odchodnym Nicolas.
Max wstał. Liz obeszła jego krzesło i złapała jego rękę. Tess stanęła obok niej. Lahrek podszedł do Maxa.

— Podejmowałeś w swoim życiu wiele błędnych decyzji, ale najwyraźniej niczego się na nich nie nauczyłeś. Byliśmy przyjaciółmi, byłem na twoim ślubie.- powiedział patrząc na prawo od Maxa.- Ale ty nigdy nie słuchałeś dobrych rad.- wyglądał jakby chciał coś dodać. Nie zrobił tego. Odszedł podobnie jak pozostała trójka.


***


L) Zwątpiłam. Przestałam wierzyć, że mogę to zrobić. "Jestem za słaba"- ta myśl naprawdę mnie osłabiła. Ale musiałam wygrać. Cena nie miała znaczenia. Tylko jedna osoba wydawała mi się wystarczająco silna. Wystarczało przestać istnieć.


K) Potęga Zana opierała się na mojej sile. Ja byłam jego siłą. Często mi to powtarzał. Nie miałam wątpliwości, że to prawda. Przecież czułam to co on. Nasze dusze zlewały się w jedną.


T) Szła korytarzami zamku, który znała lepiej niż ktokolwiek inny. To był jej świat. Tu dorastała, tu poznała Zana...


L) Byłam wolna od nienawiści, która jak krew płynęła w żyłach moich poprzedniczek. Dlaczego? Ponieważ nie wychowywałam się w jej atmosferze, nie była mi wpajana od dzieciństwa. To miłość była pierwsza.


K) Poznałam to uczucie jeszcze jako dziecko, ale szybko o nim zapomniałam. Zan zadbał by tak było. Ale ono wróciło z przerażającą siłą. Wtedy sięgnęłam po tamten sztylet. Zan znów wygrał.


T) Sala tronowa przywołała pragnienie władzy. W jej umyśle zaczął powstawać nowy plan zdobycia jej.


L), K) Jego matka- tak trudno zrozumieć, że płynie w nich ta sama krew. To jej nienawiść wszystko przyćmiła. Już raz jej się udało. Czy tylko raz?


T)

— A jednak nie myliłam się.- matka króla stanęła w miejscu jak rażona gromem, słysząc te słowa, widząc jej spojrzenie.
Ostatecznie pod tą potęgą uginały się narody.


L) Tess wygrała tamtego dnia na skałach, bo jej na to pozwoliłam, ale z drugiej strony to nie miała być tylko moja walka, a wtedy czułam, że walczę sama.


K) Ava była pionkiem. Tak naprawdę nic nie znaczyła. Zan należał tylko do mnie. Gdyby było inaczej zabiłabym ją. Nie wahałabym się.


L), K) Wraz z nim umierała część mnie. To trudno zrozumieć. Był tylko jeszcze jedna wersją, choć może tą bardziej "wadliwą" z punktu widzenia antarskich naukowców. Był częścią tamtego Zana. To jednak zbyt skomplikowane.


L) Michael- jak to właściwie określić? Wiem, że zawsze mogę na niego liczyć. A on na mnie. Może chodzi o to, że tak naprawdę nie potrafimy zdecydować gdzie jest nasze miejsce, nawet jeśli w rzeczywistości doskonale wiemy gdzie ono się znajduje.


K) Rath był moim oparciem. Rozumieliśmy się, bo czuliśmy podobnie. Może połączyła nas jej nienawiść, nienawiść matki Zana. Dla niej oboje byliśmy zbyteczni, choć żadnego z nas nie mogła się pozbyć. Zdecydowaliśmy się przetrwać.


T) Michael szedł korytarzem zastawiając się dlaczego to zrobił. Już zaczynał wymyślać planecie, na której się znajdował(w myślach oczywiście), gdy natknął się na nią.

— Wszystko w porządku Liz? Dziwnie wyglądasz.

— Nic mi nie jest.

— To pewnie ta atmosfera.

— Co masz na myśli?- nie mogła nie zapytać.

— Byłem u Isabel.


L) Od początku bała się, że jej go odbiorę. Starałam się ją zrozumieć, ale było to naprawdę trudne. Ona miał tylko Maxa i Michaela, ja rodzinę, przyjaciół.


K) Zbliżyłam się do Vilandry ze względu na jej brata, jednak nigdy nie byłyśmy sobie szczególnie bliskie. Kivar nigdy by na to nie pozwolił.


L) Max. Wiem, że on czuje, że to nasza wojna, że do końca będziemy walczyć razem. O jego... mój... nasz lud...


K) Zan. Wiedział, że go kochałam, ale zdawał sobie również sprawę z tego, że dla dobra mojego ludu byłam gotowa go zabić.


T) Kiedy weszła do jego pokoju od razu wiedział, że coś jest nie tak. Nawet na niego nie spojrzała. Podeszła do ściany naprzeciwko niego. Dotknęła jej. Ściana rozstąpiła się. Minęła basen. Otworzyła kolejne przejście w ścianie.


L) Zack to mój promyk szczęścia. Dla niego zaczęłam znowu walczyć. On stał się moją siłą.


K) Straciłam go. To nie musiało się stać ale chciałam by miał inne życie od tego, które miałam ja. Chciałam by mógł robić to czego ja nie mogłam. Chciałam by miał prawo wyboru. Nigdy nie dowiem się czy podjęłam słuszną decyzję.


T) Czuła poczucie winy, ale wiedziała co do niej należy, wiedziała co musi zrobić. Przeszła obok pokoju, który jako dziecko zajmował Zan. Nie mogła się powstrzymać przed zajrzeniem przez uchylone drzwi. W pewnym momencie stanął za nią. Czuła to. Tylko czy na pewno ona.

— Liz.- nie zwracał się do niej.
Chciała odejść, ale złapał ja za jej(czy aby na pewno?) rękę.


L) Niepohamowany ciąg wizji przeszedł przez moją głowę. Przeszłość, teraźniejszość i przyszłość zaczęły zlewać się w jedno. Ze świata rzeczywistego docierała do mnie tylko jego obecność. Za nic nie chciał mnie puścić. Znowu. Czas przerwać ten krąg. Wiem, że muszę to zrobić sama. Muszę ocalić tych, których kocham, muszę ocalić mój lud. Nie, nie tylko mój. Nawet jeśli nie wiem już kim jestem.


T) Podniosła wzrok i napotkała jego zmartwione spojrzenie.

— Już dobrze.- Liz uśmiechnęła się do niego niewyraźnie.
Ból, który czuła podczas ostatniej rozmowy z Alexem powrócił z jeszcze większą siła. Wraz z nim przyszła świadomość, że nie powinna była tego robić. A on po prostu ją przytulił. Mocno. Tak, by mieć pewność, że już nie odejdzie. Nie docenił jej jednak. Szybko mu się wymknęła.

— Muszę iść.- ruszyła przed siebie, jednak po kilku krokach zatrzymała się.- Więcej tego nie zrobię.


Spór rozstrzygnięty, więc od teraz tylko "T".


Kivar uwierzył w swoje zwycięstwo. W pustym zamku, sam, wśród głuchej ciszy, cieszył się z największej porażki Zana Wtedy w ciemnościach dostrzegł jej spojrzenie. Chwilę później ręka zaciśnięta w pięść znalazła się przed jego twarzą.

— Myślę, że to jednak twój czas właśnie nadszedł.- Liz rozwarła pięść.
Po chwili była sama.


Max po raz kolejny przewrócił się na plecy. Nie mógł zasnąć. I pojawiło się to uczucie. Znał je. Próbowała się z nim porozumieć. Pozwolił jej na to.


Michael nie miał pojęcia co się działo z nim i z wszystkimi innymi. Właściwie to nawet wolał nie wiedzieć. Wszedł do swojego pokoju. Maria siedziała skulona na łóżku i nerwowo się rozglądała.

— Coś się stało?- spytał dość niepewnym głosem.

— One tu są.- odpowiedziała cicho i powoli.

— One?

— Kosmiczne pająki.


Max wszedł do pokoju Zacka. Ten odłożył trzymaną w ręku kredkę, wziął kartkę, wstał i podał ją Maxowi.

— Boję się.- powiedział.
Max przyjrzał się rysunkowi. Byli na nim tylko Liz i Zack.


Kiedy w całym zamku rozległ się hałas, Max wyszedł na korytarz, zabierając ze sobą Zacka. Obiecał jej, że nie spuści go z oka. W pewnym momencie natknął się na Michaela i Isabel. Było tu strasznie tłoczno, ciągle ktoś przebiegał obok nich, coś upadało na ziemię ze strasznym trzaskiem.

— Co tu się dzieje?- spytał Max.

— Nie wiem, ale to już czysta panika.- odpowiedział Michael.
Coś uderzyło obok zamku tak, że zatrząsł się w posadach.

— Gdzie jest Liz?- spojrzeli na Zacka, nie wiedząc co mu odpowiedzieć.
Doszli do nich Alex i Maria.

— Nie widzieliście Liz?- Isabel nie miała wielkich nadziei.
Przez chwilę milczeli.

— Jakąś godzinę temu z nią rozmawiałem. Musiała coś załatwić. Sama.- powiedział Max dziwnym głosem.

— Jak zawsze.- Maria nie mogła znaleźć ujścia dla rosnącej w niej irytacji.
Tylko jedna osoba zachowywał całkowity spokój. Stała bez ruchu na szczycie schodów.

— Dobrze się bawisz, prawda?- spytał Max swoją matkę.


W głównej sali zamku antarskiego króla spotkali się władcy pięciu planet. Max, Lahrek, Sero, Hanar i Kathana zajęli miejsca podobnie jak poprzednio. Tym razem jednak nie było dwóch dodatkowych krzeseł a szóste, naprzeciwko Maxa, było puste. Koniec Kivara zmienił zdecydowanie sytuację pięciu planet.

— Panuje chaos.- Sero powiedział to co wiedzieli wszyscy zebrani.- Jeszcze większy niż przez ostatnie pół wieku.

— Skórowie ukrywają się w małych grupkach, na każdej z naszych planet. Można mieć wrażenie, że są wszędzie.- dodała Kathana.

— Co silniejsi podwładni Kivara próbują zjednoczyć jego armię lub opuścić układ.- Hanar był wyraźnie zaniepokojony.

— Tylko razem możemy to zakończyć.- Lahrek spojrzał na obecnych.- Mamy być może jedyną szansę. Grożą nam kolejne rewolucje. Musimy coś zrobić dopóki jeszcze mamy jakąkolwiek władzę w naszych rękach.
Max przysłuchiwał się ich słowom. Wiedział, że mają rację. Od tygodnia wszystko wyglądało tak samo. Wszyscy w układzie pięciu planet czuli strach przed czymś gorszym niż to co przeżyli do tej pory, choć nie potrafili sobie tego wyobrazić. Jednak nie potrafił skupić się do końca na tej sprawie. Od tygodnia Liz nie dawała znaku życia.

— Zan?- głos Lahreka przerwał jego rozmyślania.- Czekamy na twoją decyzję.

— Nie za bardzo się śpieszycie?- lekko kpiący głos Liz dobiegł ich z kierunku drzwi.
Wszyscy, no prawie wszyscy, obecni nie ucieszyli się na jej widok. Zaraz za nią weszła poprzednia królowa Antaru. Sero, Hanar i Lahrek wstali widząc ją.

— Nie orientujesz się w naszych nowych prawach.- powiedziała z naciskiem.- Nowa klauzula dotycząca szczytów mówi, że nikt bez pieczęci nie może w nich uczestniczyć.

— Zgadza się.- poparł ją Sero.

— Chcecie pieczęci? Dobrze.

— Co?- Hanar nie chciał uwierzyć w to słyszał.

— Odzyskałam to co mi się należało.

— Co takiego?

— Nadal nie jesteś przekonana co do swych podejrzeń droga teściowo. Tak, moja babka była córką siostry mojej matki, jedynej kobiety, którą nienawidziłaś bardziej ode mnie.

— Kathleen.

— Kathleen nie żyje, choć mam w sobie jej geny i przysługują mi jej prawa, prawa królowej. Pominę to jednak.

— To znaczy?- Kathana była co najmniej zaskoczona.

— Skorzystam tylko z praw mojego rodu. Macie dobę na opuszczenie układu pięciu planet.

— Odbierzesz mojemu synowi władzę?

— Twój syn jest moim mężem. Moja władza to jego władza.

— Trzeba zaprowadzić porządek...- zaczął Sero.

— Już się tym zajęłam. Możecie odejść.

— Ale...

— Chyba źle się wyraziłam. To był rozkaz.
Tylko jeden z obecnych uśmiechnął się pod nosem.


Nicolas przyglądał się strzępkom potęgi Kivara. Nic nie zostało. W całym układzie pięciu planet panował jeden wielki bałagan, ale on wiedział, że to nie potrwa długo. Dlatego postanowił... wyjechać. Drogę przegrodziła mu jednak nowa głównodowodząca antarskiej armii.

— Wybierasz się dokądś?- spytała Leni.

— Im bardziej prawowity władca tym gorzej mi się z nim układa.- mruknął pod nosem.


Isabel po raz pierwszy od swojego ostatniego spotkania z Kivarem wyszła do ogrodu. Przyglądała się wodzie w fontannie. Po raz pierwszy coś się jej podobało na tej planecie. Uśmiechnęła się na tę myśl.

— Nie sądziłam, że woda w fontannie może się tak różnić od tej w zamku.- powiedziała.

— Wiem co masz na myśli.- Alex powoli zaczął się godzić z tym, że jego obecność jest dla niej wyczuwalna.- Ten sam skład chemiczny, konsystencja, ale w tym świetle...

— Chyba chcę tu zostać.

— Pozostaje mi tylko poprawić poziom tutejszej muzyki.


Czuła wodę na całym ciele. Nie tylko swoim. Całowanie się w tym basenie było całkiem przyjemne.

— Nigdy więcej tego nie rób.

— Czego? Nie mam oddawać swojego ciała pod kontrolę duszy mojej poprzedniczki czy znikać na dłużej niż pół godziny?

— Nie rób żadnej z tych rzeczy. Poza tym chyba mam coś do powiedzenia w kwestii twojego czasu i... całej reszty.

— Całej reszty?- zamknął jej usta pocałunkiem.

— Jakieś wizje?- spytał po chwili.

— Trochę.- odpowiedział z miną, która nie mówiła "trochę".
W pomieszczeniu rozległo się pukanie do drzwi.

— Jak myślisz kto go wychowuje?- Max zadał kolejne pytanie.

— Nie wiem, ale coś mi mówi, że to nie my.

— Czas nad tym popracować.

— Koniecznie.

— Bezwzględnie.

— Ale może najpierw mu otwórzmy.

— Wychodzimy.- stanowczości w głosie Michaela nie dało się nie dostrzec.

— Nie!

— Tak!

— Nie!
Stali tak chwilę mierząc się wzrokiem.

— A jednak.- powiedział w końcu a potem wyniósł Marię siłą z pokoju, z którego nie cierpiała wychodzić.
Oberwał przy tym dość mocno pięściami po plecach.

— Nie podoba mi się tu.- stwierdził Zack i odszedł kawałek dalej zainteresowany czymś co zobaczył.

— Mi też.- powiedziała Liz cicho, jakby do siebie.

— Co to za miejsce?- spytał Max.

— Oni tu zginęli.

— Oni?

— Moi rodzice albo raczej rodzice Kathleen.
Max nie wiedział co odpowiedzieć, więc zaczął się rozglądać.

— Zgliszcza zostały.- przerwała ciszę po chwili.- Ich prochy pewnie też. Chociaż pewnie rozwiał je wiatr.

— Nikt ich nie pochował?

— Nie.


Wrócili do zamku kilka godzin później. Max poszedł z Zackiem. Liz ruszyła do komnaty, której progu nigdy wcześniej nie przekraczała.

— Czego chcesz?- nie spodziewała się milszego powitania.

— Przez lata Kathleen zastanawiała się czemu ją przygarnęłaś. Ale to mi przypadła w udziale ta wiedza.

— Tak?

— To byli twoi ludzie. Zabili ich na twój rozkaz. Wiedziałaś, że maja matka utrzymuje kontakt z jedyną kobietą, którą twój mąż naprawdę kochał.

— Milcz!

— Nie wiedziałaś jednak, że są siostrami. Dlatego uznałeś, że sprowadzenie ich córki do zamku to dobry pomysł, dzięki temu podejrzenia nigdy nie miały paść na ciebie.

— Nigdy tego nie udowodnisz.

— Już raz to powiedziałaś. Pamiętasz? Zanowi, kiedy powiedział ci o ślubie.

— Wszystko w porządku?- Leni starała się nie wybuchnąć śmiechem.

— Jak na kogoś kto świeci się na zielono.- Kaly przeszedł ze stanu przerażenia do stanu odrętwienia.

— Nudzę się.

— Co?- ton jej głosu znowu przywrócił stan strachu i dreszczy nim spowodowanych.

— Idziemy.- pociągnęła go za rękę.

— Dokąd?

— Spokojnie. To tylko kilka lat świetlnych stąd.


Po tej rozmowie Liz nie bardzo wiedziała jak się czuje. Po chwili spotkała Lahreka i Maxa.

— Nie każesz mnie stracić za przekroczenie doby?

— Tym razem mogę chyba zrobić drobny wyjątek. Ale nie licz na więcej szczególnych względów.

— Lahrek przyszedł się pożegnać.- przerwał im Max.

— Co zamierzasz?- pytała Liz.

— Już po szczycie wiedziałem co nasz czeka. Zdążyłem coś sobie znaleźć. Zadbasz o nich, prawda?
Wiedziała, że ma na myśli tych, których do niedawna nazywał swoim ludem.

— Dopóki żyję nic im nie grozi. Później zresztą też.- uśmiechnęła się na tę myśl.

— Tego jednego nie rozumiem.

— To znaczy?

— Do tej pory tylko kobiety w waszej rodzinie miały zdolności.

— To pewnie dlatego, że żadna z nas nie związała się wcześniej z Antarczykiem.- Liz spojrzała wymownie na Maxa.


Weszła do pokoju Rweli. Obie przez dłuższą chwilę milczały.

— Do końca nie wierzyłam, że ci się uda. Choć faktem jest, że nie spodziewałam się powrotu królowej, o której krążyły legendy , na których wychowywałam się też ja. Dziwi cię to? Nikt przecież nie miał pewności, że do tego ślubu naprawdę doszło. Pozostała obietnica: "ocalę mój lud".

— Kathleen dała słowo.

— A ty go dotrzymałaś.- przerwała na chwilę.- Podjęłaś już decyzję?


Liz, Max, Isabel, Michael, Leni, Rwela i matka dwójki z obecnych(najwyższy czas wymyślić jej jakieś imię, piszcie jeśli macie jakieś złośliwe propozycje- inne nie będą brane pod uwagę, chyba, że ktoś ma coś naprawdę dobrego) zebrali się w sali, którą niedawno, ze spuszczonymi głowami, opuścili upokorzeni czterej władcy.

— Po co to spotkanie?- spytał Max.

— Mamy dwie sprawy. Pierwsza dotyczy naszego prawa zgodnie, z którym królowa może sprawować władzę tylko jeśli nie ma króla.

— To znaczy?- zainteresował się Michael.

— Jak wiecie do tej pory zarządzałam wszystkim.

— I szło ci bardzo dobrze.- zauważyła Leni.

— Tak, ale jeśli prawo ma znów coś znaczyć w układzie to musimy go przestrzegać.

— Chcesz....?- Max miał wątpliwości.

— ...żebyś przejął obowiązki króla.- dokończyła za niego.- Z początku nie będzie ci łatwo, ale poradzisz sobie.
Rwela ruszyła w kierunku drzwi.

— Już wychodzisz?- spytała nasza "bezimienna".

— Zrobiłam co do mnie należało. Wracam na Ziemię. Nie mam nic przeciwko "nowemu" królowi ale nie zamierzam podlegać żadnemu Antarczykowi.
Po jej wyjściu zapanowała niezręczna cisza.

— A ta druga sprawa?- Max nie chciał tego przedłużać.

— Jako króla proszę cię o odesłanie twojej matki na jedną z przynależnych układowi planet.- powiedziała Liz nie pacząc mu w oczy.
Przez dłuższą chwilę cisza była jedyną odpowiedzią.

— Nie.- powiedział w końcu.- Nie mogę tego zrobić.

— Gratulacje. Wygrałaś.- Liz wyszła tak jak wcześniej Rwela.

— Nadal wolę być sierotą.- stwierdził Michael.

— Nie teraz Michael.- Max był poirytowany.

— To jest to czego nie powinieneś był robić właśnie teraz. Po tym wszystkim. Ale ty najwyraźniej lubisz utrudniać sobie życie.- Michael opuścił pokój jako następny. Już po chwili Max został sam ze swoją matką.


Alex wszedł do pokoju Liz po pięciominutowym pukaniu, nie uzyskawszy żadnego zaproszenia.

— Co robisz?

— Pakuję się.

— Zamierzasz...

— Ta planeta jest za mała na nas dwie, nawet cały układ nie jest w stanie nas pomieścić.

— I zostawisz tak wszystko, nas wszystkich?!

— Wszystko należy do króla, a wy wszyscy jakoś sobie poradzicie. Zresztą nie traktuję tego jako ostateczne rozwiązanie.

— To znaczy?

— Max poleci za mną bardzo szybko. I Alex, pewnie nie muszę ci tego mówić, ale dbaj o Isabel.


Spędzili kwadrans siedząc obok siebie i milcząc. Tak jak ostatnim razem. W końcu Michael wyszedł, zostawiając Isabel samą.


Maria przyszła kilka minut po wyjściu Alexa.

— Jesteś pewna?

— Coś muszę zrobić.

— Zbuntować się przeciwko królowi, którego niedawno przywróciłaś na tron. Sprytnie.

— Muszę odzyskać coś co straciłam.

— Czyli?

— Nie wiem, ale to jest tam, na Ziemi.


Zack spakował kredki i zapiął swoją torbę podróżną.

— Oni nadal nic nie rozumieją.- pomyślał i westchnął.- Będę musiał wyjaśnić im to jeszcze raz.


Strumień światła wypełnił środkową część pomieszczenia. Liz i Zack weszli do niego.


Koniec części trzeciej.


A teraz trzy sprawy:
1) Ciężko mi było napisać tę część. Nie wiem czemu, ale szło mi to strasznie opornie. Stąd tygodniowy odstęp między częściami. Mogę mieć tylko nadzieję, że efekty nie są najgorsze. Muszę szybko zająć się czymś nowym, bo inaczej to się źle skończy. Zresztą co za dużo to niezdrowo.
2) Kathleen. Tych, którzy nie rozumieją jeszcze do końca o co chodzi odsyłam do mojego wcześniejszego opowiadania pt. "Antarskie wizje przyszłości". Nie jest to może moje największe osiągnięcie, ale powinno wam wyjaśnić kilka spraw(od razu napomknę, że składa się z trzech części, które razem nie mają takiej długości jak połowa pierwszej "Nie potrafię rezygnować"). W razie większych wątpliwości odsyłam dalej, czyli do samego źródła. Prościej rzecz ujmując do mnie. Nie odpiszę tylko na to co do mnie nie dojdzie.
3) W części drugiej posłużyłam się fragmentami piosenki "Big mistake". Słuchałam jej pisząc ją. Sądzę jednak, że sam tekst nie oddaje wszystkiego, dlatego jeśli macie możliwość posłuchać jej to myślę, że nie będzie to zbyt długa strata czasu- jakieś cztery i pół minuty.


Poprzednia część Wersja do druku