age

Nie potrafię rezygnować- ta, która ocali swój lud (2)

Poprzednia część Wersja do druku Następna część

Nie potrafię rezygnować- ta, która ocali swój lud
(część druga)
Big mistake


Krajobraz po bitwie- co za banalne określenie. To co widziała... Nie potrafiła tego nawet nazwać. Robiła wszystko by do tego nie dochodziło. A "to" się powtarzało z przerażającą regularnością. Ziemia czerwona wręcz, przesiąknięta krwią. Obłożona ciałami, których z chwili na chwilę jest coraz mniej. Rozpadają się w proch. Gdzieniegdzie latają kawałki skór. Nikt już nie płacze, nikt nie ma już łez. Antarska armia odniosła swe pierwsze zwycięstwo od początku wojny.



You forgotten how it started
Close you eyes
Think of all the bubbles of love we made
And you're down on your knees
It's too late
Oh don't come crawlin'
And you lie by my feet
What a big mistake
I see you fallin'



Rada zebrała się by ponownie podjąć decyzje mające zaważyć na losach milionów. Przewodnicząca z uporem przekonywała do swych propozycji, mających sprawić, by ta wojna nigdy nie miała końca. W wielkiej sali otoczonej szklanymi ścianami, szklanym sufitem i szklaną podłogą, przy długim prostokątnym stole siedziało trzydzieści osób, które za wszelką cenę chciały utrzymać władzę na Antarze.

— Ostrzegałam was.- dobiegł ich dziwny, zapomniany już głos. Szkło rozsypało się na niezliczone ilości odłamków.- Ostrzegałam, że zapłacicie.- poczuli się jakby byli zawieszeni w przestrzeni, tak jakby czas się zatrzymał.
Dostrzegli jej postać. Przewodnicząca rady napotkała jej spojrzenie. Znała je aż nazbyt dobrze. Ostatnio widziała je podczas tamtej egzekucji. Wydała wyrok, wiedząc, że nie ma on w sobie nic ze sprawiedliwości. Tylko, że tym razem to na twarzy tamtej widoczny był uśmiech.

— Chyba już czas żebyście odpoczęli od tej wyczerpującej was pracy.- żadne z nich nie odważyło się odezwać.- Zwalniam was.
Oślepiło ich bardzo intensywne światło. Nie zginęli. Nie zabiła ich. Skazała ich na coś znacznie gorszego niż śmierć, na życie z nieodłącznym pragnieniem śmierci.


W sali tronowej. Michael usiadł sobie wygodnie(na tronie oczywiście) i rozwalał wszystko co było w zasięgu jego wzroku.

— I kto to naprawi?- spytał Max.

— Obchodzi cię to?

— Nie bardzo.
Michael znów coś rozwalił.

— Nudzi mi się.- stwierdził w końcu.

— Naprawdę?- Max nie mógł sobie darować tej "odrobiny ironii" w swoim głosie.

— Chyba brakuje mi kablówki.

— I może jeszcze planety, na której miałeś do niej dostęp?

— Może.

— A Maria?

— Od tygodnia nie wychodzi z pokoju. Mówi, że ma ufofobię.

— Tamto coś mi się podobało.- Max wskazał na zniszczoną właśnie przez Michaela rzecz.

— To poskarż się Liz. Albo lepiej nie.

— Co to miało znaczyć?

— Że wolę nie podpadać twojej dziewczynie. Jestem rozsądniejszy niż Tess.

— Co Tess ma do tego?

— Myślała, że wygra starcie numer dwa.

— Co?

— I nie wylądowała.- Michael zdawał się nie słyszeć pytania Maxa.


Zamkowe korytarze wypełniły krzyki. Wszyscy zeszli na dół.

— Co się dzieje?- spytała Liz Rweli.
Odpowiedziało jej wymowne spojrzenie.

— Chodzi o mnie.- stwierdziła Isabel i usiadła na najniższym stopniu schodów, trzymając się poręczy.
Zapadło milczenie.

— Pójdę do nich.- przerwała je Liz.

— I co zrobisz?- Rwela nie uważała tego za dobry pomysł.

— Poproszę żeby mi zaufali.


Krzyki ucichły równie nieoczekiwanie jak się pojawiły. Kilka minut później Liz wróciła. Wszyscy na nią spojrzeli. Ale ona patrzyła tylko w jeden punkt. Ten na szczycie schodów. Isabel nie odwróciła wzroku w tamtą stronę. Nie miała ochoty na kolejną dawkę chłodu ze strony swojej matki.

— Gratuluję kolejnego sukcesu do kolekcji.

— Robię tylko to co do mnie należy.- krótko stwierdziła Liz.- Nie myślałaś chyba, że poddam się przy pierwszym problemie.

— Przy pierwszym nie, ale i tak sama abdykujesz.


Alex odprowadził Isabel do jej pokoju. Nie miał wątpliwości, że w tej chwili chce być sama, więc udał się do Marii.

— Co ja mam zrobić?- spytał.

— Z czym?

— Maria! Skup się. Kivar, jest na tej planecie.

— To wszystko jego wina.

— Co?

— Należy go spalić na stosie.

— O tym nie pomyślałem, ale...

— Chociaż lepsza byłaby śmierć na powolnych torturach.

— Yyy...

— Z drugiej strony to trwało by zbyt długo. W takim tempie populacja zielonych, wywołujących nikomu niepotrzebne wojny, przez które porządni ludzie muszą się pałętać po zupełnie obcej planecie, by ocalić związek z kosmitą....

— A myślałem, że to ja go nienawidzę.


Liz weszła do swojego pokoju. Fakt, że była tu pierwszy raz odkąd przylecieli na Antar nie miał tu nic do rzeczy. Tak więc weszła i zastała Isabel.

— Wszystko gra?- spytała.
Isabel nadal milczała.

— Kivar?

— Widziałam się z nim.

— Wiem.

— Chodziło mu o Zacka.


Isabel wróciła myślami do tamtej rozmowy.

— Musiałaś tu przyjść.- dobiegł ją głos zza jej pleców.

— Nie...- nie dokończyła, nie widziała już sensu w zaprzeczaniu.

— Wszystko jest jak dawniej, nie widzisz tego?

— Ja...

— Potrzebujemy siebie nawzajem.

— Ale...

— Tej wojny nic nie powstrzyma. Wyrok na twojego brata już dawno został wydany. Ale jego syna można jeszcze uratować. Ty możesz go uratować. Tylko ty.


Liz weszła do pokoju Zacka. Znów rysował.

— Przywiozłeś ze sobą wszystkie kredki z Ziemi?

— Oczywiście. Jak inaczej miał bym rysować. Programy graficzne są dobre, ale jak ktoś ma wizje to nawet te tutejsze nie są na wystarczającym poziomie.

— Powinnam o tym wiedzieć.

— Teraz już wiesz. A tak przy okazji. Ja też coś wiem.

— Tak?

— Dotarły do mnie pewne plotki. Przypadkiem oczywiście.

— Oczywiście.

— Nie zamierzam mieć wujka Kivara. To przecież strasznie głupio brzmi. Nie mówiąc już o tym, że Alex tego nie przeżyje.


"Znajdziesz kiedyś kogoś z kim będziesz szczęśliwa, z kim będziesz szczęśliwa, szczęśliwa, szczęśliwa, szczęśliwa, szczęśliwa, szczęśliwa, szczęśliwa, szczęśliwa, szczęśliwa, szczęśliwa, szczęśliwa, szczęśliwa, szczęśliwa, szczęśliwa..."

— Wejdź Alex.
Isabel uśmiechnęła się na myśl o jego minie za drzwiami.


Zack rzucił kredką o podłogę, po czym zgniótł kartkę w rękach i rzucił ją w kąt. Ten rysunek zdecydowanie nie przekazywał tego co powinien. Potrzeba mu innego koloru. Tylko jakiego? Trzeba będzie poszukać. Zack wyszedł na korytarz i po dość krótkim czasie trafił na kogoś(czyt. na swoją cudowną babunię...).

— Wygląda na to, że mieszkamy od jakiegoś czasu pod jednym dachem, dlatego wyjaśnijmy coś sobie. Mam wrażenie, że mówię to po raz nie wiadomo który i do nikogo nie dociera. Max, Liz i ja. Czy to naprawdę tak trudno zrozumieć?

— Dostaliśmy zaproszenie.- powiedziała w pewnym momencie Liz.

— Zaproszenie?- Max był prawie pewien, że źle zrozumiał.

— Mhm... Na małą imprezę. Trzy zamki na lewo od naszego.- wskazała w jakimś kierunku.

— To żart?- niezależnie od odpowiedzi Max już tamował wybuch śmiechu.

— Nie. Kivar zrobił się strasznie towarzyski.

— A on.- to nie było już tak zabawne.

— Pamiętaj, jesteś królem i obowiązuje cię dworska etykieta.

— Mamy tu coś takiego?

— Tylko kiedy jest to na rękę jakiejś królowej.

— Nie rozumiem.

— Ostatnio użyła jej twoja matka, żeby cię zmusić do małżeństwa z Avą.

— Nie masz już na kim się wzorować. Zack?

— Tak?

— Nadal czytasz te historyczne książki Antaru.

— No tak.

— Powiedz jej, na jakiej królowej powinna się wzorować.

— Na żadnej.

— Co?

— To proste.- stwierdziła Liz z uśmiechem.- Twoi męscy przodkowie mieli marny gust.

— Chociaż może...- zaczął Zack.- Nie.

— Powiedz.- nalegał Max.

— A przestaniecie mnie pilnować na każdym kroku?

— Wcale cię nie pilnujemy.

— Jasne, a tych dziesięciu żołnierzy za drzwiami ma ozdabiać korytarz.



And you cry over me
I can't wait
I feel you stallin'
And you try to reach me
What a big mistake
I hear you callin



Isabel wyjrzała przez okno na ogród. Chciała wyjść, wiedziała, że kiedy Kivar wspomniał o Zacku stracił jakikolwiek wpływ na nią. Dusiła się w tym miejscu, miała wrażenie, że każda ściana tchnie chłodem. Usłyszała ciche kroki za sobą.

— Cześć Zack.

— Ja wiem. Chyba nie liczyłaś, że się nie dowiem.
Nie, nie liczyła. Nie była aż tak naiwna.


Michael wszedł do pokoju, który zajmował razem z Marią. Leżała na łóżku, tak jak wtedy gdy wychodził, gapiąc się w sufit. Położył się obok niej. Miał rację. To był najnudniejszy sufit jaki kiedykolwiek widział.

— Mam dosyć tutejszej atmosfery.- powiedziała w końcu.

— Ja też.

— Potrzebuję tlenu.

— Ja też.

— Myślisz, że zostało go trochę w płucach któregokolwiek z nas.

— Nie zaszkodzi sprawdzić.


Liz przyglądał się kolejnej kreacji przyniesionej do jej pokoju. Właściwie to do pokoju Maxa, ale kto by się tam przejmował szczegółami.

— Co się z tobą dzieje?!

— Ja też się cieszę, że cię widzę Maria.

— Zgodziłaś się! Przyjęłaś jego zaproszenie!

— I?

— Zaproszenie Kivara!

— Nadal nie wiem o co ci chodzi.

— Nie znam faceta, ale wiem, że tacy jak on niczego nie robią bez powodu.

— Masz rację.

— Mam?

— Tak.

— Więc czego chce Kivar?

— Władzy. Ta będzie odpowiednia, nie sądzisz?


Alex nie spodziewając się niczego jadł tutejszy obiad, kolację albo śniadanie. Bez znaczenia. I tak smakowało tak samo. Przynajmniej jego skromnym zdaniem. Drzwi od jadalni otworzyły się z rozmachem o który nikt by je nie podejrzewał. Zack usiadł naprzeciwko Alexa.

— Bez walki jej nie oddamy, jasne?

— Nie powinnaś tam iść.- stwierdziła Rwela kolejny raz.

— Wiem co robię.- Liz właściwie jej nie słuchała.

— Ale Kivar...

— To bez znaczenia.


To miejsce musiały ominąć wszelkie działania wojenne. Tak przynajmniej wyglądało. Już samym oświetleniem można się było zachwycić.

— Zan. A już zaczynałem tęsknić.- Kivar był w co najmniej dobrym nastroju.

— A ja już mam go dosyć.- Max ściszył głos tak by słyszała go tylko Liz.


Michael przegryzł coś co przypominało kurczaka, niestety tylko z wyglądu.

— Nie boisz się, że facet chce nas otruć.- zagadnęła Leni.

— Jestem głodny. Poza tym nie podejrzewam go o aż taką subtelność.

— Niezła zabawa.- wyglądała na co najmniej znudzoną.

— Lepiej się bawiłem na balu promocyjnym.


Max rozglądał się po sali niepewnym wzrokiem.

— Niezłe towarzystwo.- stwierdził w końcu.

— Najnudniejsi i najbardziej nienawidzący króla. Tutejsi konserwatyści. Nie pomogło ci sypianie z dziewczyną, którą przygarnęła twoja matka.- wyjaśniła mu Liz.

— Ale się z nią ożeniłem.

— Ja to wiem, ty to wiesz i oni to wiedzą. Co nie zmienia faktu, że cię nienawidzą.


Michael ruszył w kierunku czegoś do picia. Dotarł tam w tym czasie co Nicolas. Chwilę później dołączył do nich Kivar.

— Zaprośmy Alexa.- zaproponował Michael.- Będziemy mieli komplet, ale i tak nie zagram w brydża.


Liz przechadzała się po sali, zastawiając się ile jeszcze tu wytrzyma. Na początku było nudno, ale teraz towarzystwo było już tak senne, że zaraz zaczną się pokładać na podłodze. Zastanawiała się co z tym zrobić, kiedy drogę przegrodził jej Nicolas.

— Znów się spotykamy. Jaki ten wszechświat mały.

— Stanowczo za dużo czasu spędziłeś na Ziemi.


Pod ścianą.

— Będziemy tu tak stać?- spytał Alex Isabel.

— Przecież najważniejsze, że jesteśmy razem.

— Całkowicie się z tobą zgadzam i wiesz... lubię kiedy trzymamy się za ręce.

— Tak?

— Tak, ale nie wtedy kiedy spłaszczasz moją tak jak w tej chwili.

— Po co ta cała błazenada?- spytał "lekko" znudzony Michael Liz.

— Nazwijmy to małą prowokacją.

— Marnie ci idzie.

— Wiem.


Alex poszedł gdzieś z Marią. Chyba szukać zgubionego znacznie wcześniej Michaela, a Isabel zdecydowała się ruszyć wreszcie spod ściany i wpadła na Nicolasa. Ten się uśmiechnął.

— Nic nie mów.- zaczęła zanim się odezwał.- Nie waż się odzywać. Jestem silniejsza od Lonni. Muszę się czegoś napić.

— Dwa stoliki na prawo.


Liz, Max, Michael, Isabel, Alex, Maria, Leni i Kaly znaleźli się po kilku godzinach w jednym miejscu.

— To przyjęcie to był marny pomysł.- stwierdzili prawie wszyscy zgodnie.
Tylko Liz milczała. Czuła na sobie jego spojrzenie, spojrzenie Kivara. Tylko oni dwoje wiedzieli po co naprawdę zorganizował to przedstawienie i tylko ona mogła mu przeszkodzić.

— Wznieśmy toast.- narzekania przerwał im głos Kivara.

— Chce nas pogrążyć.- stwierdziła Leni.

— Za moje zwycięstwo.- kontynuował omawiany.- I Zan. Za to, że jest tak jak dawniej. Za to, że wszystko co kiedykolwiek należało do ciebie, należy lub będzie należało do mnie.
W tej chwili zebrani na sali wydawali się naprawdę dobrze bawić.

— Myślą, że to kulminacyjny punkt wieczoru. Zobaczymy.- pomyślała Liz.- Czas wytoczyć ciężkie działa.- powiedziała Liz w miarę cicho.- Dziewczyny za mną.

— Czas na show.- usłyszał Kaly zachwycony głos Leni.
Odeszły kawałek dalej.

— To zaczyna przypominać stypę.- zauważyła Isabel.

— I to niezbyt lubianego krewnego.- dodała Maria.

— On myśli, że nas zdołuje.- przerwała im Liz.

— Nieźle mu idzie.- skomentowała Maria.

— Przyszliśmy na to pożałowania godne przyjątko to przynajmniej się zabawmy.- Liz nie dawała za wygraną.

— Co to?- spytała Maria, patrząc na to co wyciągnęła Liz ze swojej kosmicznej pseudo torebki.

— Ziemskie płyty.

— Ukamienują cię za to.- Leni zaczynała wracać do formy.

— Jeśli nie zmieni się muzyka to zaraz sama się ukamienuję.

— Dobra, skąd dochodzi to paskudztwo?- Maria zaczęła "korzystać" ze swojego muzycznego słuchu.- Tam.- wskazała ręką.
Ruszyły w tamtym kierunku. Jedyny obecny przy sprzęcie poleciał na ścianę. Leni trochę mu w tym pomogła. Isabel położyła płyty przed sobą.

— Plan jest taki.- powiedziała Liz.- Udowodnimy mu, że tylko czterech facetów na tej sali jest wartych uwagi i, że tylko my dobrze się tu bawimy.
OD AUTORKI: PRZYPOMNIJCIE SOBIE SCENĘ Z "ASK NOT". GDYBYM MOGŁA DODAĆ RYSUNEK TO BYŁABY NA NIM TA SCENA. MUZYKA PEWNIE TEŻ. RESZTĘ ZOSTAWIAM WASZEJ WYOBRAŹNI.


Wrócili dość późno, choć pozostali goście zaczęli wychodzić dość szybko... Pokój Maxa. On i Liz znowu mają problemy z odlepieniem się od siebie.

— Muszę przyznać, że potrafisz rozkręcić imprezę.

— Tylko imprezę, wasza wysokość?- przyciągnęła go do siebie.
Wylądowali na łóżku.

— Przeżyłam prawdziwe katharsis kiedy widziałam jego minę.

— To było przyjemne, ale może zmieńmy temat.

— Znowu naginasz zasady etykiety. Nie mówi się tak do królowej.

— Leżysz pode mną, na moim łóżku. Co tu mówić o zasadach.- oberwał poduszką po głowie.


Leni weszła do pokoju Rweli.

— Nie powstrzymamy jej, nie możemy.- stwierdziła.


Isabel czuła, że wraca do niej jej siła. Nie uleciała nawet w momencie kiedy stanęła twarzą w twarz ze swoją matką.

— Mam nadzieję, że tym razem zachowywałaś się odpowiednio i nie uległaś temu zdrajcy.

— Nie martw się. Siła, którą mam po tobie razem z moją ludzką stroną nareszcie jest coś warta.


Następnego dnia.

— Powiedziała ci?- spytała Maria.

— Nie.- odpowiedział Max.

— Nie zniosę tego. To wisi w powietrzu i nawet nie wiemy co to takiego.

— Pozostaje mi mieć nadzieję, że mówisz o tym czymś podobnym do pajęczyny na suficie.- podążyła za jego wzrokiem.


Liz przeglądała starą zakurzoną księgę w jeszcze bardziej zakurzonej bibliotece.

— Myślę, że popełniasz błąd.- Leni nie zamierzała owijać w bawełnę.

— Nawet nie wiem co zamierzam.

— Właśnie dlatego. Jestem pewna, że skoro nic nie mówisz to wiesz, że to jest błąd. A ja ufam twoim osądom.

— Coś ci powiem. Kivar do pewnego stopnia miał rację, mówiąc o swoim zwycięstwie. Powiedział tak, bo równie dobrze jak ja wie, że Liz Parker nie może go pokonać.


Isabel wyjrzała przez okno na ogród. Nie długo jednak cieszyła się swoja samotnością. Już po chwili stał za nią Michael.


Max, wracając do siebie spotkał Leni.

— Co ona zrobi?- spytał bez zbędnych wstępów.

— Czasami lepiej nie wiedzieć.


Liz po raz nie wiadomo który dzisiejszego wieczora próbowała ułożyć Zacka do snu. Był dzisiaj bardzo niespokojny.

— Co teraz będzie?- spytał w końcu.

— Pójdziesz spać.

— Pytam poważnie.

— Wszystko będzie dobrze.

— Kiedy?

— Kiedyś. Na pewno.


Liz wyszła od Zacka, mając nadzieję, że uda mu się zasnąć. Wtedy to poczuła. Było koszmarnie silne. Myślała, że rozerwie ją na kawałeczki.

— Liz?! Co się stało?- usłyszała przerażony głos Alexa i siłą woli zapanowała nad tym.

— Idź do Isabel.

— Co?

— Idź i nie zostawiaj jej samej.

— Ale...

— Ja sobie poradzę.



And you're down on your knees
It's too late
Oh don't come crawlin'
And you lie by my feet
What a big mistake
I see you fallin'



W ogrodzie.

— Chyba tym razem dojdziemy do porozumienia.- Kivar był tego pewien.

— Zan...

— Tak. Masz rację Kathleen. Czas Zana nadszedł.


Zack zobaczył Liz i jak zawsze podszedł do niej. Spojrzał w jej oczy. Były puste. Martwe.

— Mamo!!!!!!!!!- obudził się z krzykiem.


Koniec części drugiej.


PS. W tekście wykorzystałam fragmenty "Big mistake" Natalie Imbruglia.


Poprzednia część Wersja do druku Następna część