dzinks

Trzy połówki jabłka (7)

Poprzednia część Wersja do druku Następna część

Część szósta

Harry był przeszczęśliwy, nie dochodziło jeszcze do niego, że jego mama jest blisko, może jej dotknąć, poczuć ciepło, to było wspaniałe.

— Popatrz cały czas go nosze – powiedział pokazując Marii swój wisiorek.

—Wiesz, jak spałam miałam sny- zaczęła, kiedy jechali nowojorskim metrem. Powoli nauczyła się poznawać świat od nowa, przez te osiem lat trochę się zmieniło w Nowy Yorku- Śnił mi się dom, śniło mi się Roswell.

— W Roswell mieszka tata?- zapytał, patrzył jak twarz matki pochmurniała. Kiedyś był zbyt mały, żeby o to pytać, ale teraz to wszystko było zbyt skomplikowane.

Maria zawahała się przez moment, co mu mogą odpowiedzieć, postanowiła zaryzykować, nie miała pojęcia czy Michael nadal mieszka w Roswell, może się przeprowadził, choć to było mało prawdopodobne, zważywszy na jego trudną sytuację.

— Mieszkał, ale nie wiem czy nadal tam jest – odparła najbardziej swobodnie jak umiała.

— A jeżeli go tam nie będzie?- dodał.

— To zatrzymamy się u mojej ciotki- powiedziała, ale nie pomyślała przez ten cały czas o ciotce, która nie miała od niej żadnego znaku życia.

— Mamo kocham cię – mówi i obejmuje ją, wydaje mu się, że cały czas mu jej brakuje. Maria uśmiecha się.

— Ja też cię kocham, musimy nadrobić stracony czas – stwierdziła.
Właściwie to Maria nie miała bagażu, wydano jej tymczasowy dokument tożsamości, w banku jak zwykle robili problemy. Po długich rozmowach z kierownikiem przedstawieniu mu swojej smutnej historii udało jej się wyjąc z konta trochę pieniędzy na podróż.

Zjedli obiad w restauracji, a potem kupili dwa bilety do Roswell, postanowili pojechać autobusem. To wszystko działo się tak szybko, wracali do znajomego miejsca, które mogło okazać się dla nich zupełnie obce.

Harry myślał o Hariet, zastanawiał się czy jest szczęśliwa, od lat czekała na nowych rodziców, on teraz był szczęśliwy, bo jego życie powoli się zmienia, właściwie to on cały się zmienia, coraz częściej ma doznaje dziwnych wizji, o przestworzach, o wszechświecie, ale ich nie rozumie, na razie nie zamierza o tym nikomu powiedzieć.

Podróż była męcząca, kiedy w końcu dotarli do celu, wydawało im się, że minęła wieczność. Byli w Roswell, w nowej rzeczywistości. Nie mieli dużego bagażu, właściwie to Maria nie zawiadomiła nikogo swoim przyjeździe.

— I co teraz?- zapytał Harry. Maria uśmiechnęła się tajemniczo.

— Chyba powinniśmy iść do cioci Evans – stwierdziła. Miasteczko wcale się nie zmieniło, było takie jak je pamiętała, minęli Crashdown Cafe, UFO centem, Harry był pod dużym wrażeniem.

— Mamo tutaj jest wspaniale!
– Cieszę się, że ci się podoba – odparła Maria, miała tylko wielką nadzieję, że ciotka nie dostanie zawału na jej widok.

— Przepraszam – zagadnęła policjanta, dopiero po chwili zorientowała się, że ma do czynienia z szeryfem Valentim.

— Tak ?- zapytał przyglądając jej się ciekawie. W pierwszej chwili jej nie poznał , ale –
Maria ? To ty? Blondynka uśmiechnęła się.

— Tak to ja , wróciłam – odparła. Szeryf przeniósł spojrzenie na dwunastoletniego chłopca- A to mój syn Harry.

Patrzyła z rozbawieniem jak oczy szeryfa Valntiego rozszerzają się gwałtownie. Harry uśmiechnął się. Valentim przyglądał mu się przez chwile z dziwnym błyskiem w oczach.

— Szeryfie czy moja ciotka nadal tu mieszka?

— Tak i chyba nigdy nie opuści Roswell – powiedział nadal przyglądając się chłopcu.

— Czy tu naprawdę są kosmici ?- zapytał bez namysłu Harry. Valentim lekko się uśmiechnął.

— Jasne, widziałem już jednego – szepnął mu do ucha.

— Musimy już iść – przerwała tę mała konwersację Maria- Do zobaczenia.

— Czołem Harry i uważaj na kosmitów.

Dom ciotki Evans zmienił się zewnętrznie i to w sposób pozytywny. Piękny ogród, Harry był zachwycony. Maria zapukała ostrożnie, na chwilę wstrzymała oddech słysząc kroki. Spojrzała nerwowo na chłopca. W drzwiach stanęła niewysoka kobieta, ciemne blond włosy swobodnie opadały jej na ramiona.

— MARIA !!!- krzyknęła i rzuciła się jej w ramiona, zaczęła ją całować i przytulać- Nie widziałam cię całe wieki, dlaczego nie dawałaś znaku życia?

— Ciociu – zaczęła Maria, ciotka Evans dopiero po chwili zorientowała się, że obok Marii stoi jeszcze ktoś.

— A to kto?

— Mój syn ciociu Harry – odpowiedziała Maria.

— Harry, oh pamiętam, ale on wyrósł – biadoliła ciotka, Harry stał niepewnie, patrząc przerażonym wzrokiem na ciotkę, – Jaki ty jesteś chudy!! Chodź dam ci coś do jedzenia. I tak to się wszystko zaczęło, ciotka znana była ze swoich niesamowitych smakołyków, nie mówiąc już o obiadach. Harry jeszcze nigdy nie jadł takiego obiadu, w sierocińcu karmili dobrze, ale ten obiad to była uczta.

— Mamo mogę iść do miasta?

— Tak idź skarbeczku ja sobie tutaj z mamusią porozmawiam – powiedziała ciotka nie dając Marii dojść do słowa. Harry z ulgą opuścił dom ciotki Evans w progu natknął się na wysokiego bruneta.

— A tyś kto?- zapytał brunet.

— Jestem Harry , przyjechałem niedawno z mamą a ty?. Chłopak zmieszał się, jego matka nie przepadała za dziećmi.

— A twoja mama nazywa się ?

— Maria Deluca – odparł obojętnie Harry. Chłopak uśmiechnął się, jego kuzynka raczyła pojawić się w Roswell po tylu latach. Pamiętał jak wyjeżdżała stąd z kilkumiesięcznym dzieckiem. Brunet wyciągnął rękę.

— Jestem Max, twój kuzyn.

— Super !!!

C.D.N


Poprzednia część Wersja do druku Następna część