_liz

Niewiedzialne obrazy (10)

Poprzednia część Wersja do druku Następna część

X

Jej oddech staje się płytki. A może to mój oddech ledwo wydobywa się z moich płuc? Nagle w powietrzu jest o wiele za dużo tlenu, co za chwilę spowoduje karuzelę naszej równowagi.

Tylko które z nas padnie pierwsze? Jeśli to ona zemdleje, będę w stanie ją złapać. A jeżeli ja...

Nie, to nie o to chodzi.

Liczę na to, ze właśnie jej ciało osłabnie i powoli osunie się w dół, umożliwiając mi chwycenie jej w ostatniej chwili. Żeby móc zatrzymać ją w moich ramionach. Ciepłe i miękkie ciało, które topi się w moich dłoniach; ciemna skóra, która odbija się od mojej pościeli; zmącone oczy szukające niespokojnie mojej twarzy; wilgotne usta...

'Opanuj się Guerin!' potrząsam głową i szybkimi krokami podchodzę do okna, żeby wpuścić tu trochę cucącej rzeczywistości. "Nie" mówi cicho "Nie burz tego". Przyglądam się jej uważnie.

Niczym gwałtowna fala spienionych wspomnień, wraca do mnie przeszłość. Nie ta sprzed kilkunastu minut, ale ta odległa...

* * *

"Widziałem ją dzisiaj" mówi z tym tępym uśmiechem na twarzy "Wyglądała świetnie" przymykam powieki, kierując twarz ku słońcu "A jej głos jest tak miękki, że mnie samemu ugięły się nogi"

Przed oczami pojawia mi się jej obraz. Ten wyimaginowany. Przecież jej nigdy nie widziałem, nie słyszałem jej głosu, nie czułem jej zapachu... Może to on ma taką zdolność do malowania słowami obrazów? A może to moje puste wnętrze domaga się widzieć coś innego niż krew, broń, narkotyki? Widzieć coś tak czystego, ze aż niebezpiecznego lub bardziej realistycznie: coś tak niebezpiecznego, że aż uzależniającego.

Za pierwszym razem, gdy tylko zaczął o niej mamrotać, nie obchodziło mnie to. Za drugim razem zacząłem się zastanawiać, co to za jedna. Przy trzeciej rozmowie zacząłem ją sobie wyobrażać. Potem było już gorzej...

Teraz sobie uświadamiam, ze straciłem nad tym kontrolę. Już nie potrzebuję opowieści, żeby jej postać do mnie wróciła i prześladowała mnie nocami. To nie jest zwykła fascynacja i chęć poznania. Ale przecież nie przyznam nawet sam przed sobą, że się...

"Przestań o niej nawijać" mamroczę rozkazującym tonem. Słucha. Czasami sam nie wiem, kto powinien być szefem w tym całym cyrku. Nie ważne, teraz po prostu chcę, żeby przestał o niej mówić. Nie dlatego, że chcę się uwolnić od wizji ciemnowłosej i ciemnookiej dziewczyny, ale dlatego że muszę się nią smakować w ciszy. Bez myśli o przyjacielu, który pragnie jej równie mocno co ja.

Powracam myślami do niej. Musi być idealna. Nie taka jak to wszystkie dziewczyny dokoła, które skracają spódnice, żeby ułatwić nam sprawę czy te, które wyglądają bardziej męsko niż my. Musi być tajemnicza i jednocześnie niesamowicie otwarta. Musi przyciągać jak magnes, ale tak, abym się aż bał do niej zbliżyć. Musi być rzeczywista i jednocześnie wyglądać niczym barwny obraz.

* * *

To ona.

Ta sama siła, jak w moich snach. Ten sam pejzaż i mgliste światło. I ten sam zapach...

To ona.

Ten sam wyraz twarzy. To samo gibkie ciało. Ten sam uśmiech, a raczej półuśmiech.

To ona.

Tak nieuchwytna jak wtedy. Ale bardziej rzeczywista, bardziej tajemnicza, bardziej delikatna, bardziej idealna...

Dwa kroki i jestem przy niej. Ale to nie ja... To dawny Michael, ten sprzed czterech a może nawet pięciu lat. Ten niedojrzały szczeniak, który nie umie się kontrolować, a po każdej bójce szuka snu w ramionach jakiejś długonogiej, tlenionej blondynki. Ten sam, który kieruje się tylko zmysłami.

Moja dłoń biegnie wzdłuż jej ramienia, dotyka szyi i wślizguje się na policzek. Jej głowa odchyla się przyjemnie do tyłu, a powieki momentalnie przymykają się.

Dawny Michael – zły Michael – gwałtowny Michael.

Moje usta wpijają się w jej szyję, chcąc ją oznaczyć tak, żeby każdy wiedział do kogo należy. W ułamku sekundy w moim umyśle pojawia się myśl, że to za szybko, że ona tak nie chce, że jest inną osobą niż ja...

Ale ta myśl szybko znika, bo jej dłonie wsuwają się pod moją koszulkę, a paznokcie powoli wbijają się w moją skórę.

Ona jest z tej samej gliny co ja.

W niej też tkwi tamta nastolatka szukająca okruchów prawdziwego życia i zdobywająca szlify namiętności.

Mruknięcie, które wydobywa się z jej ust, wibruje na moich ustach, co powoduje, że pragnę jej jeszcze bardziej. Posmakować jej krwi. Z pewnością słodko-ostra... Jej dłonie przesuwają się wyżej po moim torsie, podciągając moją koszulkę do góry.

Bip-bip-bip!

Cholerny telefon z cholernym dzwonkiem. Zwykła maszyna a potrafi wyprowadzić człowieka z równowagi. Nie tylko z równowagi... z transu też.

Jej oczy otwierają się momentalnie, a ciało odsuwa ode mnie. Telefon nadal brzęczy... ale nadal go nie odbieram i nie odbiorę.

"Lepiej mnie odprowadź do domu" mówi dźwięcznie. Usiłuję doszukać się smutku, żalu, złości, czegokolwiek w jej głosie, co dałoby mi pojęcie o sytuacji. Nic. Naturalnie, czysto, prosto, ewentualnie z drobną nutą pobudzenia.

Nie odpowiadam, tylko przytakuję, chociaż ona tego nie widzi. Bębnienie o parapet przypomina mi, że na piechotę nie możemy iść. Jest pewne wyjście, ale... Nie, musze znaleźć inne rozwiązanie.

Piechotą – odpada, bo... bo pada.

Taksówka – jestem spłukany, a ona przyszła bez portfela.

Nocleg – to zły pomysł, w zasadzie najgorszy.

Nie mam innego wyjścia, jak tylko... "Mogę cię odwieźć na motorze, jeśli chcesz". Nie jeździłem na nim spory kawał czasu. Ciekawe czy jeszcze pamiętam jak to się robi. W zasadzie, gdy go używałem to też rzadko jeździłem. Raczej się nim tylko chwaliłem. "Inne opcje raczej odpadają" mówię jakby sam do siebie.

Wciąga na siebie spodnie, mam wrażenie, że lekko się uśmiecha "Dawno nie jeździłam" mówi, przekładając sweter przez głowę. Zabawne... Nie przejmuje się farbą na ciele. Maria od razu pobiegła by pod prysznic i zastosowała porządną dawkę kremu, o ile w ogóle dałaby się pomalować. No i nie wsiadłaby na mój motor.

Liz podchodzi do tego tak, jakby była to zwykła przejażdżka rowerem po skwerze. Nawet ja tak tego nie traktuję. Motor stał się kolejnym elementem mojej odepchniętej przeszłości, zwłaszcza, że dostałem go od całego gangu. O ile się nie mylę, to Jesse sam go składał. I zawsze tylko ja na nim jeździłem.

Nie...

Raz jechała ze mną Isabel. Jeden jedyny raz, kiedy zajechaliśmy za daleko. Za szybko, za gwałtownie, za daleko. Dlatego nigdy nie byliśmy razem.

"Jeździłaś już kiedyś?" pytam, nie mogąc w to uwierzyć. Nawet nie umiem sobie jej wyobrazić na motorze. Uśmiecha się i poprawia sweter "Nic wielkiego" mówi "Jechałam ze dwa, może trzy razy z takim jednym" urywa, a ja nie pytam o więcej. Nie muszę wiedzieć.

Biorę dłoń Liz tak, aby nie wzbudzić ponownego napięcia między nami i jednocześnie móc ją wyprowadzić na dwór.

* * *

Patrzę jak drzwi jej pokoju się zamykają. Teraz moja kolej, aby zamknąć za sobą drzwi wejściowe.

Deszcz ciężkimi kroplami rozbija się o motor i o całą resztę tego świata, łącznie ze mną. Coś jest nie tak...

Ja i moje głupie przeczucia! Nienawidzę tego, bo najczęściej się sprawdzają i sprowadzają na mnie kłopoty. Nie pozostaje mi nic innego, jak tylko wsiąść na tę maszynę i wrócić do siebie.

I czekać na rano, aby znów ją zobaczyć...

Coś wisi w powietrzu i nie pozwala mi wrócić od razu do mojego mieszkania. Jakby czekało na mnie coś, czego nie chcę zobaczyć.

Może chodzi o te farby, o tę noc, o nią?

Nie!

Przyspieszam. Wszystkie duchy przeszłości i nie wyrzucone łzy wsiąkają w moją skórę. Ten zapach...

Jeszcze dwie ulice i będę na miejscu, a nie wiem czy chcę... czy powinienem.

Zatrzymuję się. Wyłączam silnik. Czekam.

Na grom, na szok, na dzień, na krew, kto wie na co... Rozglądam się. Nic nowego, wszystko wygląda tak samo jak wcześniej. Chyba jestem przewrażliwiony.

* * *

Dwa kroki i trafię na mój korytarz. Minę drzwi tej szurniętej dziewczyny i trafię do swojego mieszkania. Otworzę je, położę się na kanapie nie zdejmując butów i nie zasnę.

Jeden krok.

Korytarz.

Stop!!!

Wrastam w podłogę, a mój wzrok skupia się tylko na postaci pry drzwiach do mojego mieszkania.

"Maxwell?"
c.d.n.


Poprzednia część Wersja do druku Następna część