_liz

Ruchome piaski (5)

Poprzednia część Wersja do druku Następna część

V

Po raz pierwszy odkąd tu była, odważyła się wyjść na taras. Początkowo bała się przejść przez olbrzymie okno, ale co miała do stracenia? Nic. Tak jej się przynajmniej wydawało. Zastanawiało ją czy na tej planecie nigdy nie ma dnia. Dopiero po kilku sekundach uświadomiła sobie, że przespała domniemany dzień. Ale zasłużyła na spokojny sen, po tym wszystkim co przeszła. Powoli stawiała kroki na zimnej powierzchni tarasu, rozglądając się niepewnie dokoła. To miejsce wcale nie różniło się bardziej od Ziemi, poza kilkoma barwami i ich odcieniami. Tutaj wszystko było bardziej soczyste i wyraźne. Nawet niebo miało niesamowicie lazurowy koloryt, który wieczorem przechodził w ciemny kobalt. Liz zbliżyła się do balustrady i spojrzała w dół. Kilkanaście metrów niżej rozciągały się ulice miasta, w którym znajdował się pałac. Ale za murami widniały niezmierzone łąki, pokryte tak barwnymi kwiatami, jakich ona jeszcze nigdy nie widziała. Na zewnątrz wszystko wydawało się być piękne, spokojne, nie dotknięte żadnym nieszczęściem, żyło się tak, jak na Ziemi. A kilka kroków w drugą stronę, wewnątrz pałacu, czaiły się mroki, których lepiej było nie odkrywać. Ciągły strach i strugi krwi, przeplatały się z mroźnym gniewem władcy. Liz przełknęła ślinę i potrząsnęła głową. Choćby to miejsce było nie wiadomo jak piękne i kuszące i tak będzie tęskniła za Ziemią. A raczej za ludźmi, których tam zostawiła i których mogła już nie zobaczyć.

— Podziwiasz? – padło czyjeś pytanie
Dziewczyna momentalnie się obróciła, napinając wszystkie swoje mięśnie. Rozluźniła się, gdy jej oczy odnalazły postać zielonookiej kosmitki. Powietrze uwolniło się z ulgą z płuc. Serena podeszła jeszcze bliżej i zmierzyła wzrokiem to, co przed chwilą oglądała Liz. Dawno nie była poza murami pałacu. Brakowało jej spacerów i kąpieli w zimnej, rubinowej wodzie. Kiedyś zwykła wychodzić razem z bratem i z Ellisienne. Potem wszystko runęło, a drzwi wyjściowe zamknęły się dla niej, a klucz wyrzucono. Teoretycznie nikt nie zabraniał jej wychodzić. Ale wciąż pozostawał w niej strach, że jeśli oddali się od brata, to nie będzie miała na niego już żadnego wpływu. I prawdopodobnie może zostać posądzona o zdradę. Zielony wzrok kosmitki przesunął się na postać drobnej dziewczyny, która ściskała kurczowo balustradę.

— Nie martw się – starała się mówić ciepło i łagodnie

— Nie martwić? – głos Liz powoli zaczynał być gorzki – Ja się nie boję, jeśli to masz na myśli. Nie o siebie.

— O Zana? – odgadła Serena

— Tak. – cicho odpowiedziała – Nie rozumiem... Po prostu nie rozumiem! Twój brat przecież już ma tron, pozbył się tych, którzy przeszkadzali. Dlaczego prześladuje ich jeszcze teraz?
Serena zacisnęła wargi i zmieniła kierunek spojrzenia. Minuty powoli mijały w ciszy, aż na niebie pojawiły się pierwsze gwiazdy. Nie powinna niczego wyjawiać tej dziewczynie, ale sama podejrzewała, że wkrótce ziemianka zostanie stracona. A skoro tak chciała znać wyjaśnienia, powód, dla którego ktoś, kogo prawdopodobnie kochała, zginie... mogła jej co nieco powiedzieć.

— To skomplikowane. – powiedziała przyciszonym głosem – Mój brat kiedyś taki nie był. Miał powód do bycia... jak wy to określacie... ludzkim. Ale ktoś mu ten powód odebrał. Teraz mój brat szuka zemsty.
Oderwała się od balustrady i wróciła do pokoju. Zatrzymała się na chwilkę koło łóżka i ponownie obróciła w stronę Liz. Uśmiechnęła się lekko. Nie przyszła tu po to, aby tłumaczyć brata. Właściwie przyszła z poleceniem od niego. Wiedziała, że całą noc spędził na rozmyślaniu i cały dzień zbierał siły na kolejne spotkanie z dziewczyną. Po wczorajszej kolacji myśli, których ona nie mogła odgadnąć, zaprzątały jego głowę. W niej samej rodziło się przeczucie, że Liz go ciekawi, a może i odrobinę przeraża.

— Kivar chce się z tobą widzieć.
* * *
Zimne powietrze powodowało kolejne dreszcze przeszywające drobne ciało brunetki. Nie wiedziała, czy rzeczywiście jest tak zimno czy po prostu ta sala tak na nią działała. Tym razem nie miała żadnego wsparcia. Kivar kazał Serenie odejść i zostawić ich samych. Serce dziewczyny zwolniło tempo, jakby wiedziało, że za chwilę i tak przestanie bić. Liz zwinęła dłonie w pięści, chcąc ogrzać w ten sposób chociaż skostniałe palce. Tym razem patrzyła już bezpośrednio na mężczyznę. Dawny strach nie zniknął, po prostu nauczyła się go kontrolować i tłumić. Wiedziała, ze jeśli ujawni swoje przerażenie, to da mu przewagę i pewność, którą wczoraj zachwiała. Stała w miejscu patrząc przed siebie. Kivar natomiast przechadzał się w tę i z powrotem po sali, co jakiś czas na nią zerkając. Nic nie mówił, co pogłębiało jej niepewność. Powoli zaczął skracać dystans pomiędzy nimi, zbliżając się do niej z każdym kolejnym krokiem. Kiedy przechodził tuż przed nią, kątem oka chwytała każdy jego ruch. Ale gdy znikał za jej plecami, nie śmiała się odwrócić. Zadrżała, gdy ciepły oddech odbił się od jej karku, wywołując ciarki i zmuszając ją do przełknięcia gorzkiej śliny. Przymknęła powieki na chwilę. Wiedziała, że robił to specjalnie, żeby wprowadzić ją w zakłopotanie i uwolnić skrywany strach. Zamarła, kiedy zimne palce dotknęły jej szyi a potem odgarnęły z niej pasmo włosów.

— Boisz się? – chłodny szept wpadł prosto do jej ucha

— Tak. – odpowiedziała półszeptem
Czuła się osaczona. Nie wiedziała jak reagować dalej, zwłaszcza, że nie miała pojęcia, jaki będzie jego kolejny krok. Poczuła tylko jak strumień powietrza przesuwa się w drugą stronę i teraz głos został skierowany do drugiego ucha.

— Kochasz Zana?

— Tak. – ledwo wydobyła z siebie słowa
Sposób w jaki zachowywał się Kivar wywoływał dziwne ciarki i ściskanie w żołądku. Ale to nie one przerażały Liz. Jej wewnętrzną równowagę zachwiało przyjemne mrowienie, które pojawiało się z każdym jego oddechem odbijającym się od jej skóry. A przecież nie powinna się tak czuć, nie powinna słabnąć na myśl o jego kolejnym kroku, ani przymykać powiek przy każdym jego słowie. W gardle jej zaschło, a słowa nie potrafiły się odbić od strun głosowych i wydobyć na powierzchnię rozedrganych ust. Kroki. Odsunął się od niej i nie obracając w jej stronę, zapytał z kpiną:

— Skąd wiesz, że to miłość?
Bo wiedziała. Nie potrafiła tego wyjaśnić, ale tak czuła. Czuła ciepło wewnątrz ciała na widok Maxa, zawsze sprawiał, ze się uśmiechała, że czuła się bezpieczna. Nie musiała się o nic martwić. Wszystko było idealne i czyste. To musiała być miłość. Bo jeśli nie, to cóż innego mogło to być? Ale nie umiała tego wyjaśnić słowami. Spojrzała na Kivara i odpowiedziała:

— Tak czuję.
Obrócił się. Jego wzrok zdołał uchwycić jej spojrzenie, nim przesunęła je z powrotem przed siebie. Uśmiechnął się i znów zaczął się do niej zbliżać. Zatrzymał się po jej prawej stronie, uważnie przyglądając się jej twarzy.

— Czujesz... – odgarnął pasemko, które złośliwie przesunęło się na jej policzek i założył jej za ucho – Czy kiedy jesteś z nim, serce bije ci znacznie szybciej? Aż masz wrażenie, że wyskoczy w twojego ciała? – zapytał miękko i przesunął się za nią, dotykając opuszkami jej pleców – Czy brakuje ci oddechu, gdy na ciebie patrzy? – wyszeptał pytanie w jej drugie ucho, przesuwając opuszki po jej szyi
Uśmiechnął się sam do siebie, gdy poczuł jak jej ciało drży, a mięśnie napinają. Wiedział, ze się boi, ale inaczej niż ostatnio. Tym razem bała się reakcji własnego ciała na jego obecność i jego głos. Jeszcze nie spotkał się z czymś takim. Nie podejrzewał nawet, że ta niepozorna dziewczyna może mieć w sobie zasób emocji, które burzą jej wewnętrzną harmonię. Podobało mu się to. Nie tylko ze względu na to, że zyskiwał nad nią przewagę i że wiedział jak osłabić jej ciało i umysł. Podobało mu się, że tak reaguje na jego obecność i że robi to nieświadomie, czyli wszystko wypływa z jej wnętrza. Przesunął palce wzdłuż jej ramienia i zatrzymał się tuż przed nią.

— Czy będąc z nim czujesz strach? – jego opuszki dotknęły jej policzka – Taki przyjemny strach. – uniósł jej twarz ku górze, tak aby spojrzeć w jej oczy – Czy myśli o nim cię przerażają czasami, a potem przynoszą ukojenie? – jego kciuk musnął jej usta – Czy boisz się, że gdy go zabraknie, umrzesz?
Spojrzenie Liz na kilka sekund splotło się ze wzrokiem mężczyzny. Nie umiała odpowiedzieć. A może bała się udzielać odpowiedzi. Nigdy tak nie rozpatrywała swoich uczuć do Maxa. Po prostu uważała, że go kocha i że zawsze będą razem. To było jak przyzwyczajenie. A wszystkie te odcienie uczuć i skrajności, jakie wymienił Kivar, nigdy nie dały o sobie znać. Liz zaczęła przerażać pewna myśl. Jeśli miłość oznaczała te wszystkie wymienione sprzeczności, to ona nigdy ich nie zaznała... Oprócz tej ostatniej. Zawsze obawiała się, że przez więź jaka ją łączy z Maxem, może stać się coś złego. Jeśli on zginie, ona również mogła. Nie wiedziała już co myśleć. Błędne myśli krążyły w jej umyśle. Kivar odsunął się od niej powoli, ale nie odrywał wzroku od jej ciemnych oczu, w których teraz odbijała się wewnętrzna walka. Dopiero po kilku minutach uciszyła w sobie wątpliwości, chcąc zadać pytanie.

— Zabijesz Zana? – zapytała, spoglądając na Kivara

— Tak. – odpowiedział bez wahania
Powieki przysłoniły mroczne oczy, dziewczyna opuściła nieco głowę. Mężczyzna wyciągnął ponownie dłoń w jej stronę, dotykając jej policzka. Ciekawiło go, o czym teraz myśli. Czy przeraża ją myśl o śmierci Zana, czy jednak niepewność własnych uczuć nie daje jej spokoju.

— Czy byłabyś w stanie poświęcić się za niego? – zapytał, przysuwając się do niej i odgarniając drugą dłonią włosy z jej ramienia

— Wielokrotnie to robiłam. – mruknęła Liz machinalnie, nie unosząc głowy

— Pytam – jego policzek praktycznie musnął fragment jej skóry, kiedy nachylił się do jej ucha – Czy znając prawdę o Zanie, całą prawdę... Czy zgodziłabyś się za niego umrzeć. – kiedy jej głowa lekko się odchyliła, odsłaniając szyję, która aż się prosiła o wbicie w nią kłów, dodał dziwnym tonem – Bo wiesz... mógłbym to wziąć pod uwagę.
Ale nie uzyskał żadnej odpowiedzi. Jej oczy ponownie się zamknęły, a głowa przesunęła do przodu. Całe ciało zadrżało, jakby za chwilę miała zemdleć i runąć w dół. Kivar uważnie na nią spojrzał. Niesamowite... Ona naprawdę była inna i miała w sobie coś, co go przerażało. Nigdy nie widział takiej reakcji na bliskość swojej osoby. Nie tylko reakcja ciała dziewczyny przyciągała jego uwagę. Był prawie pewien, że wie co rozgrywa się w jej wnętrzu i w jej umyśle. Ale mylił się. Chęć poznania wszystkiego co się w niej kryło, zaczynała go przytłaczać. Fascynacja zmieszana ze strachem wypełniła go. A teraz, gdy jeszcze była tak blisko i czuł każde jej drżenie, a pod opuszkami jej miękką skórę, miał nieodparta ochotę jej zasmakować. Jedną dłoń wsunął na jej talię, a druga ponownie odgarnął uparte pasma włosów. Nie otwierała oczu, jakby bała się na niego spojrzeć. Uśmiechnął się lekko.

— Boisz się? – zapytał cicho
Nie uzyskał odpowiedzi. Przytaknęła tylko, zaciskając mocno powieki.

— Otwórz oczy.
I wykonała jego rozkaz. Nogi ugięły się pod nią, kiedy spojrzała prosto w zimne, stalowo-szafirowe oczy. Nie podejrzewała jednak, że bardziej niż ona przerażony był Kivar. Nie mógł oderwać od niej wzroku. Ciemne, ale niezwykle ciepłe oczy, szkliły się, jakby były w nich zatopione kryształki łez. Było w nich tyle uczucia, że miał wrażenie, iż dziewczyna jest stworzona z samych sprzeczności i wszelkiego rodzaju emocji. Ale było w niej coś jeszcze innego. Siła, gniew i determinacja. Niebezpieczne połączenie. I ta przerażająca, niebezpieczna i jednocześnie niewinna istota była właśnie w jego pałacu, w jego ramionach, a jej życie zależało od niego. Chęć przelania jej krwi wyparowała. Pochylił się nad nią, przesuwając twarz w stronę jej rozchylonych ust. Dosłownie milimetry dzieliły ich od siebie... Kivar momentalnie się ocknął. Odskoczył od niej jak oparzony, patrząc na nią jak na najbardziej przerażającą broń we wszechświecie. Nie powiedział ani słowa, tylko wybiegł, pozostawiając ją samą w sali, jeszcze bardziej przestraszoną niż on.
c.d.n.


Poprzednia część Wersja do druku Następna część