_liz

Ruchome piaski (2)

Poprzednia część Wersja do druku Następna część

II

Dziewczyna przekręcała się niespokojnie z boku na bok. Mroczny koszmar nie pozwalała na ukojenie nawet w nocy. W momencie, gdy na zewnątrz wiatr targał gałęziami drzew, w jej umyśle rozgrywała się walka z marami. Wiatr uderzył ze świstem o szybę, a jej oczy momentalnie się otworzyły. Liz się ocknęła. Drżącą ręką włączyła światła, łykając gwałtownie powietrze. Od dawna nie miała koszmarów, sądziła, ze z tego się wyrasta. Najwyraźniej myliła się. W ustach miała pustynię, w ciele igrały ciarki przerażenia. Odgarnęła włosy z twarzy i założyła je za ucho. Uwagę przykuł szmer za oknem. Dziewczyna zsunęła się z łóżka i niepewnie podeszła w stronę okna. Trzasnęło! Światła w całej dzielnicy zgasły, włącznie z tym w jej pokoju. Brunetka podskoczyła w miejscu, otulając się własnymi ramionami. Jej wzrok powrócił na posadzkę balkonu za oknem. W ciemności nie była w stanie nic dostrzec, ale wciąż miała nieodparte wrażenie, że ktoś tam jest. Gdyby to był Max, to by zapukał w szybę. A może by nie zapukał... a może coś się stało. Podsunęła szybę do góry, a zimne powietrze przeszyło jej ciało. Oddech się rozregulował. Wyszła na balkon, wpatrując się w mrok, usiłując kogoś w nim zobaczyć. Rozchyliła usta, aby zadać nicości pytanie 'czy ktoś tam jest'. Nim jednak wydobyła z siebie słowa gwałtowny i jasny błysk oślepił ją i odebrał świadomość. Ciało dziewczyny osunęło się.
* * *
Powoli otworzyła oczy, bojąc się, że jarzące światło ją oślepi. Ale nie było jasności, tylko mrok. Dziewczyna zamrugała i wbiła wzrok w ciemność. Dostrzegała zarys różnych przedmiotów. Pod plecami czuła miękki materac. Dokoła roztaczał się dziwny zapach. Obcy zapach. Przekręciła głowę w poszukiwaniu okna. Odnalazła jedno duże okno, prowadzące na taras. Gwieździste niebo wyglądało tak, jak zawsze. Z tym wyjątkiem, że zamiast pełnego srebrzystego księżyca zobaczyła trzy różne księżyce. Momentalnie usiadła, rozglądając się z przerażeniem dokoła. W tej samej chwili w pomieszczeniu zatliło się mgliste światło. Brunetka obróciła twarz w przeciwną stronę. Na skraju ogromnego łóżka, w którym się znajdowała, siedziała młoda dziewczyna. Miała ciemne włosy, chociaż w innym odcieniu niż Liz. Jasna, wręcz przeźroczysta skóra, wydawała się być lodowata. Niesamowicie zielone oczy uważnie wpatrywały się w Liz. Uśmiechnęła się.

— Witaj. – powitała spokojnie brunetkę

— Kim jesteś? – dziewczyna otuliła się delikatnym materiałem, służącym za kołdrę

— Mam na imię Serena. – odpowiedziała zielonooka – Czy wiesz gdzie jesteś?
Brunetka zaprzeczyła ruchem głowy. Czuła się nieswojo. Wiedziała, ze jest w obcym miejscu, ale nawet przez myśl jej nie przeszła oczywista odpowiedź. Postać Sereny przynosiła jej spokój, mimo że nie znała jej, czuła, że może jej zaufać, że dziwna dziewczyna jest w tej chwili jedynym źródłem ciepła w zimnym pomieszczeniu. Odwzajemniła uśmiech, chociaż w głębi czuła, że za chwilę wszelka nadzieja zostanie jej odebrana i skostnieje doszczętnie.

— Jesteś na Antarze. – wyjaśniła zielonooka

— Co? – serce Liz zamarło
Wiedziała co to za miejsce, wiedziała z czym się wiąże. To mogło oznaczać tylko jedno. Brunetka zadrżała na samą myśl o tym, co może się z nią teraz stać. W jej głowie zaczęły kołować myśli o pozostałych. O Maxie, o Isabel, o Michaelu. Czy oni tez tu byli? Czy jeszcze żyli? Błędny wzrok padł ponownie na jasną twarz kosmitki. Liz rozchyliła usta, ale Serena wyprzedziła jej pytanie:

— Zostałaś porwana. Tylko ty.

— Dlaczego?

— Tego nie wiem. – odpowiedziała spokojnie – Takie było życzenie mojego brata.
Brata. Liz nie śmiała nawet wymówić jego imienia. Czego mógł chcieć od niej Kivar? Wolała tego nie wiedzieć, czuła, ze nie sprowadził jej tutaj żeby sobie pogawędzić. Wiedziała, ze to wszystko jest wymierzone przeciwko Maxowi. Zaczęły się w niej rodzić wątpliwości. Co powinna zrobić? Nie była przecież w stanie wrócić na Ziemię, nie miała kosmicznych mocy, nie umiała się skontaktować z Isabel. Ale może to i lepiej, że nie mogła ich powiadomić. Była świadoma tego, że Max od razu by tu przybył, a prawdopodobnie o to chodziło. Nie zdążyła zadać żadnego pytania, bo drzwi pomieszczeni otworzyły się gwałtownie. Pojawił się w nich chłopak. Liz miała wrażenie, że już gdzieś go widziała, ale nie mogła sobie przypomnieć. Poczuła jak narasta w niej strach. Zbliżała się chwila, w której zobaczy Kivara. Tyrana, mordercę, zdrajcę. Nie miała najmniejszej ochoty na to spotkanie. Chłopak ani drgnął, tylko powiedział niezwykle zimnym i nieprzychylnym głosem:

— Wstawaj.
Liz nawet nie starała się sprzeciwiać. Nie była to odpowiednia chwila do takiego zachowania, w każdej chwili mogła zginąć, a nie miała na to ochoty. Zerknęła tylko na Serenę, która wciąż się lekko uśmiechała. Zielonooka kosmitka wstała i podeszła do Nicholasa, wymijając go ruszyła przodem. Liz poszła za nią. Żołądek ścisnął się jej, kiedy usłyszała trzaśnięcie drzwi za sobą. Czuła ostry wzrok małego chłopca na swoim karku. Mogła się założyć, ze chętnie by jej go skręcił. Nabrała głęboko powietrza, kiedy chłopak zatrzymał ją przed ogromnymi wrotami, za którymi przed chwilą znikła Serena. Liz poczuła jak serce podchodzi jej do gardła. Oto miała stanąć twarzą w twarz z Kivarem.
* * *
Wbijając spojrzenie w zimną posadzkę, podążyła za Nicholasem, zatrzymując się dokładnie w tym miejscu, gdzie zatrzymał się chłopiec. Zauważyła, ze on klęka, ale sama nie miała zamiaru tego robić. Od samego progu czuła na sobie czyjś przeszywający wzrok, powodujący drżenie całego ciała i gęstnienie krwi. Wielokrotnie potrafiła stawić czołu różnym niebezpieczeństwom, ale teraz jakiekolwiek ślady odwagi czy pewności wyparowały z niej. Nicholas wstał.

— To ona. – Liz usłyszała znajomy głos
Uniosła głowę i spojrzała w stronę, z której dobiegł ciepły głos. Na schodach siedziała zielonooka Serena i spoglądała na nią z uśmiechem. Kosmitka swobodnie siedziała na jednym ze schodków o barwie szmaragdów, a jej dłonie wspierały się o schodek niżej. To w jakiś sposób dodało jej otuchy. Powoli przesunęła wzrok wzdłuż szmaragdowego marmuru i skierowała go ku górze. Na szczycie schodów znajdowały się dwa pozłacane trony, w tym jeden pusty. Na drugim siedział niedbale młody mężczyzna. Właściwie to nie siedział, tylko leżał z nogami przerzuconymi przez jedno "ramię" tronu, plecami wspierając się o drugie. Liz spojrzała wprost na niego. Jasne włosy, delikatne rysy twarzy, wąskie usta i przerażające oczy. Barwy czystej stali zmieszanej z szafirowym pyłem. Zimne, okrutne, przesiąknięte niebezpiecznymi chochlikami. Dziewczyna miała wrażenie, że jedno jego spojrzenie może zabić. Przekonała się o tym, kiedy jego wzrok powędrował na jej twarz i gwałtownie zetknął się z jej spojrzeniem. Wszystko w niej zastygło, tylko serce łomotało ze strachu. Opuściła głowę, nie mogąc wytrzymać siły jego spojrzenia. Przymknęła powieki, czując jak jego wzrok ślizga się po jej ciele. Nie była w stanie zauważyć, kiedy dłoń mężczyzny uniosła się i nagle wiązka energii uderzył w posadzkę tuż obok niej. Liz zadrżała, zaciskając pieści i nie potrafiąc nic z siebie wydobyć oprócz cichego jęknięcia. Miała ochotę krzyknąć, ale struny głosowe zamarzły jej pod wpływem lodu jego oczu. Cisza zaczynała ją przytłaczać. Wciąż nie unosiła głowy, bojąc się, że zobaczy coś czego nie powinna lub że znów natknie się na jego wzrok. Tymczasem jej wnętrze przebił ostry ton głosu, którego jeszcze nigdy wcześniej nie słyszała. Spokojny, głęboki, aksamitny, ale niezwykle groźny i tajemniczy.

— Dlaczego się nie bronisz?
Liz uniosła głowę spoglądając na niego, a potem zerkając na Serenę, która była bardzo zaniepokojona. Zielonooka kosmitka rozchyliła usta, jakby chciała zadać to samo pytanie co jej brat. Brunetka przełknęła ślinę, powracając spojrzeniem na Kivara, ale szybko je opuszczając niżej.

— Czemu nie wytworzyłaś pola ochronnego? – ponownie zapytał

— Nie umiem. – odpowiedziała cicho
Krótki, wrogi śmiech wzdrygnął jej ciałem. Kivar wydawał się być tym bardzo rozbawiony. A Liz miała wrażenie, że on chyba bierze ją za kogoś kim nie jest.

— Na Ziemi nie mogłaś rozwijać swoich kosmicznych mocy? – zapytał drwiąco
Brunetka spojrzała na Serenę, która dopiero teraz uświadomiła sobie, że może jednak być jakaś inna odpowiedź. Zielonooka czekała na słowa Liz o wiele bardziej niecierpliwie niż jej brak. Dziewczyna przesunęła wzrok na podłogę.

— Nie. – odpowiedziała – Ja nie mam mocy.
Kivar błyskawicznie zmienił pozycję i usiadł normalnie na tronie, pochylając się jednak w stronę brunetki. Zmrużył oczy, przeszywając jej drobne ciało kolejnym spojrzeniem. Wiedziała, że musi to wyjaśnić sama, bo jeżeli on sam się zorientuje, to jest już martwa. Przełknęła ślinę i powiedziała:

— Jestem człowiekiem.
Mężczyzna zerwał się z miejsca i wyprostował. Liz miała wrażenie, że jest niesamowicie wysoki i lada chwila rzuci się na nią, aby pozbawić ją życia. On tymczasem przesunął swój wzrok z jej skulonego ciała na postać stojącą za nią. Nicholas wykonał krok w tył. Stało się jasne, że nie tej osoby Kivar się spodziewał. Liz jednak ta myśl nie uspokoiła. Teraz mogła się jeszcze bardziej obawiać, że długo nie pożyje. Znała reputację okrutnego kosmity i podejrzewała, ze nie ma najmniejszych szans na to, aby przeżyć najbliższe dwadzieścia cztery godziny. Ciarki ponownie przebiegły po jej ciele.

— Zabierz ją stąd. – rozkazał Nicholasowi
Liz uchwyciła tylko moment, kiedy zerkał na nią. Potem nie czuła nawet jego spojrzenia na swoim ciele. Albo wyrok już zapadł, albo stanie się coś czego przewidzieć nie umiała. Chwilowa ulga wypełniła ją, kiedy ogromne wrota zamknęły się za nią.
* * *
Mężczyzna zeskoczył ze schodków, lądując miękko na posadzce. Obrócony plecami do siostry, wpatrywał się w olbrzymie okna, prowadzące do ogrodu. Bez ruchu, bez najmniejszego drgnięcia, stał tak i rozmyślał. Nicholas pierwszy raz popełnił taki błąd. Ale niewybaczalny błąd. Kivar wiedział, że Nicholas znajdzie odpowiedź na wszystkie pytania, chociażby po to, aby ratować swoją skórę. I może uda mu się znaleźć powód, dla którego dziewczyna miałaby pozostać przy życiu. Sam w ułamku sekundy miał ochotę darować jej życie – w chwili, kiedy spojrzał w jej oczy. Nigdy jeszcze nie widział takich oczu. Może były typowo ludzkie, a może tylko ona takie posiadała. Nie chodziło już nawet o sam koloryt oczu, ani o platynowe kryształki zatopione w ich wnętrzu. Jej wzrok przyniósł mu niezwykła falę gorąca i niepokoju. Nie czuł czegoś takiego od bardzo dawna. Od czasów...

— Co teraz? – miękki głos Sereny przywrócił go do rzeczywistości
Nie odwrócił się, tylko szukał odpowiedzi w swoim umyśle, na postawione pytanie. Chwilowa słabość nie zmieniła go. Jeśli nie ma ważnego powodu, dla którego ziemianka powinna żyć, wyda na nią wyrok i to natychmiastowy.

— Prawdopodobnie ją zabiję. – odpowiedział
c.d.n.


Poprzednia część Wersja do druku Następna część