_liz

Ruchome piaski (12)

Poprzednia część Wersja do druku

XII

Powoli niebo jaśniało, rozmazując widok pozostałych planet układu. Mężczyzna wbijał wzrok w poszarzałe niebo, jakby widział tam coś niezwykle pasjonującego. Prawda była taka, że nie miał nawet pojęcia w co się wgapia. Jego umysł zajmowały niespokojne myśli. Kłębiły się i unosiły, opadając gwałtownie i nęcąc jego gniew. Jeszcze nikt w całym jego życiu nie wyprowadził go tak z równowagi, jak mała ziemska istota o imieniu Liz. Nie... Było coś kiedyś, co doprowadziło go do łez, wywołało potworny ból i wznieciło łaknienie krwi. I od tego wszystko się zaczęło. Tak bardzo chciał przelać krew Zana, tak bardzo chciał zemsty, że nie umiał przewidzieć drobnych efektów ubocznych. Ziemianka była jednym z tych efektów i musiał przyznać, że z czasem zaczął się do tego przyzwyczajać, jej życie po prostu spoiło się z jego planami. Jego oczy, sączące lód początkowo z odrazą na nią spoglądały. Potem gdzieś tam zrodziło się drobne ziarenko szacunku, bo tak różniła się od nich wszystkich. Dziwna zazdrość i furia zakiełkowały w nim, kiedy przyznała się do mocnych uczuć żywionych do Zana. A to pociągnęło za sobą falę fascynacji, której nie potrafił się oprzeć. Zacisnął pięści, przypominając sobie jej smak i niesamowicie przyjemne drżenie ciała. Uwielbiał wzbudzać w innych strach, wiedzieć, że boją się jego reakcji, że ma nad nimi władzę. Ale strach ciemnowłosej dziewczyny był inny. Ona nie bała się śmierci czy jakiegokolwiek wyroku, ona bała się tego co czuje. I to mu dawało nad nią władzę. Mógł mieć nad nią jeszcze większą kontrolę, gdyby tylko wiedział, co rodzi się we wnętrzu dziewczyny, jakie uczucie nią kieruje i nie pozwala jej spać w nocy, ani spokojnie siedzieć u jego boku. Nawet jej nieśmiałość go nie drażniła. Dopiero fakt, że jest lojalna wobec jego wrogów wyprowadził go całkowicie z równowagi. Nie myśl o samej wierności i poczuciu winy, ale jej zdolność do poświęcenia tego co najcenniejsze. Przed oczami przesunął mu się obraz dawnej kochanki, która też niegdyś za niego zginęła. Obwiniał się o jej śmierć. Teraz będzie winien śmierci kolejnej osoby, która niezaprzeczalnie wtargnęła w jego życie i zahaczyła się w nim tak mocno, że przecięcie jej nici życia będzie jednocześnie oznaczało rozcięcie własnej egzystencji... Ciche stuknięcie w drzwi na chwilę przykuło jego uwagę. Nie obracając się, otworzył drzwi samą świadomością. Drobna postać niepewnie wkroczyła do środka, stawiając jak najdrobniejsze i najcichsze kroki. Zatrzymała się w połowie drogi, mając nadzieję, że jest wystarczająco daleko, żeby jego gniew nie mógł jej uderzyć bezpośrednio. Uniosła niepewnie wzrok, żeby na niego spojrzeć. Wstrzymała oddech. Przez ogromne okno wdzierały się przymglone promienie dwóch jasnych gwiazd, przypominających ziemskie Słońce. Padały wprost na jego nagi tors. Jej wzrok prześlizgnął się po jego ramionach i plecach, przesuwając się niżej, aż do krańca spodni. Słowa ugrzęzły jej w gardle na ten widok. Nie wiedziała jak zacząć, więc zapytała od razu:
Czy... czy musisz ich zabijać?
Przełknął ślinę, nieznacznie napinając mięśnie. Jej głos rozpływał się w jego uszach, mącąc obraz rzeczywistości, zupełnie jakby truła go słowami. Zacisnął powieki, rozchylił usta i lodowym tonem powiedział:
Tak. – jego słowa wbiły się w nią niczym ostrza – A co? Chcesz prosić o ułaskawienie dla siebie? Strach obleciał twój ziemski umysł? Już ci nie tak spieszno umierać, co? – zakpił
Przymknęła powieki. Bała się, taka była prawda. Tylko, że nie samej śmierci, ale tego, że po śmierci już nic nie będzie, nikogo nie będzie i wszystko czego zawsze pragnęła pozostanie tutaj... Potrząsnęła głową. Pozostanie na Ziemi!
Wy ludzie i wasze emocje... – mruknął chłodno
Nie wiedziała, co nią powoduje, ale wykonała kilak gwałtownych kroków w jego stronę. Dotychczas spokojna krew, teraz wzburzyła się i rwała do walki. Nagły przypływ tych, niby słabych i niepotrzebnych emocji, dał jej siłę, by wreszcie wyrzucić z siebie całą frustrację. Dźwięczny i dotąd przyciszony głos, nagle rozległ się echem w pustej komnacie, docierając do uszu Kivara potężną falą.
My ludzie przynajmniej mamy emocje, dzięki którym mamy prawdziwe życie! – obrócił się w jej stronę słysząc potok ostrych słów – Ty tego nie masz, bo jesteś zwykłym, beznamiętnym i pustym... dupkiem! Dla twojej wiadomości, tak, chciałam cię prosić o to, byś cofnął wyrok. Chciałam tego tylko dlatego, że myślałam... że czułam...
Spojrzał na nią uważnie. Od początku jej krzyku, nie drgnął nawet, tylko wbijał swoje stalowe oczy w jej ciało. W jego umyśle przebijały się jej słowa i doskonale rozumiał ich znaczenie. I prawdopodobnie by z niej zakpił, uciszył ją jednym uderzeniem lub odpowiedział równie ostro, gdyby nie był tym zbyt zafascynowany, gdyby tylko jego umysł nie był zajęty myślami o jej skórze, smaku jej ust, jej jękach... Na chwilę skupił się na jej ostatnich słowach. Czuła. Lekko zmrużył oczy, bo jego kosmiczne serce zabiło tak mocno, że myślał, że za chwilę padnie na ziemię. W ułamku sekundy przebrnęła świadomość, że mogła coś czuć do niego i dlatego chciała żyć.
Teraz już nie chcę cię o nic prosić! Nie chcę ci nic zawdzięczać. Wolę umrzeć!
Jej usta wciąż były rozchylone i pompowały do złaknionych płuc dawki powietrza. Byłby w stanie się rozzłościć i krzyknąć na nią. Te ostatnie wypowiedzi go porządnie rozdrażniły. Nie chciała mu nic zawdzięczać? Woli umrzeć? Złościła go myśl o tym, że wciąż usilnie od niego uciekała i nie chciała być za blisko. I robiła mu to wszystko na złość. Nie lubił czegoś takiego. Nie wiedział skąd brał się dziwnie kłujący ból, gdy wypowiadała te słowa, ten ból, po którym nastąpiła fala gniewu. Ale zamiast odpowiedzieć, odeprzeć atak, pozbawić ją tej pewności, która na chwilkę nią zawładnęła, on spoglądał na jej rozchylone, zwilżone usta. Jej drobne ciało drgnęło, gdy chciała się odwrócić i odejść. Nie pozwolił jej na to. Jego dłonie były szybsze niż ona. Jedno szarpnięcie i już czuł jej smak na swoich ustach. Jedno szarpnięcie i poczuła jak jej ciało wiotczeje, całkowicie poddając się chwili. Nigdy wcześniej nie podejrzewała, że tak zimny i bezwzględny mężczyzna może mieć tak gorącą skórę. Momentalnie odzyskała świadomość. Wyrywała się z całych sił, ale każdy jej ostry ruch powodował tylko, że jeszcze bardziej zagłębiała się w objęciu i osuwała miękko w silne ramiona mężczyzny. Rozpaczliwie szukała w umyśle sposobu na ratunek własnego serca, które chociaż bardzo chciało pozostać w tym miejscu, jednocześnie pragnęło innego przebiegu wydarzeń. Skołowana, spróbowała ponownie się uwolnić z przyjemnego uścisku. Tym razem skutecznie. Stalowe oczy wbiły się w nią. Metaliczne iskry zadrgały w spojówkach Kivara, kiedy dostrzegł na jej policzkach łzy. Był tym zbyt zszokowany, aby móc ją powstrzymać przed ucieczką.

* * *

Sala była jak zwykle zimna i przytłaczająca. Kivar usiadł na tronie, wyciągając nogi do przodu i osuwając się nieco w dół. Jego oczy wciąż tkwiły w przeciwległej ścianie. Nie zwrócił nawet uwagi na wejście siostry, która jak zwykle usiadła nieopodal niego. On ciągle widział słoną wodę spływającą strumieniem po policzku dziewczyny. Nigdy nie reagował na łzy, nie wzbudzały w nim nawet litości, obserwował je ze znudzeniem i pogardą. Tym razem jednak nie mógł zrozumieć dlaczego płakała. I to coraz bardziej go intrygowało i drażniło. A umysł sam dostarczał mu pomysłów na powód jej reakcji. Wszystkie te źródła w dziwny sposób mąciły jego wnętrze i nie pozwalały się skoncentrować, wbijając maleńkie igiełki w jego dawno umarłe i przegniłe serce. Płakała będąc z nim. Płakała, bo ją całował. Płakała, bo chciał ją zabić. Gdzieś tam na samym dnie zakurzonego wnętrza, które wionęło pustką, pośród pajęczyn, tliła się maleńka nadzieja, że jej łzy oznaczały uczucie lub chociaż coś na jego kształt. Same nie wiedział co w jego lodowym i twardym niczym skała wnętrzu domagało się jej uczuć. Uniósł wzrok, gdy drzwi do sali otworzyły się i wkroczył do środka mały chłopiec, a za nim trójka najbardziej znienawidzonych wrogów. Zatrzymali się i rozejrzeli w lekkiej panice. Kpiący uśmiech na chwilę zagościł na jego twarzy. Nie wiedzieli co się ma stać, ani po co zostali tu sprowadzeni, chociaż zapewne domyślali się, że dotyczyć ma to śmierci. Nuta tryumfy zawładnęła nim, gdy nadeszła świadomość, że podejrzewają własną śmierć. A dostaną coś o wiele więcej niż ból fizyczny. Zimne oczy zatrzymały się na Zanie. Wyglądał na zaniepokojonego, a jego ciemne oczy bezskutecznie szukały postaci drobnej brunetki. Tak, to będzie idealna kara dla niego. Jedno życie za drugie. Taki sam ból, jaki kiedyś był zadany jemu samemu, gdy zabrano mu siłą Ellisienne. Od tamtej pory przysiągł sobie, że zemści się i już nigdy nie pozwoli sobie wydrzeć tego, co było mu tak bliskie. Zmarszczył czoło, gdy błyskawicznie pojawiła się wizja drobnej Ziemianki. Podniósł się nieco, siadając na tronie, jak prawdziwy władca. Jedno skinięcie głową i Nicholas wyszedł. Trójka więźniów zerknęła w stronę tronu, poczym przeniosła swój wzrok na środek sali, gdzie nie wiadomo skąd pojawiła się dziwna metalowa obręcz. Wyglądała na niezwykle ciężką, a drobne światła tliły się w niej nieprzyjemnie. Cokolwiek to było, na pewno nie miało nic wspólnego z dobrą zabawą i spokojem. Wrota ponownie się otworzyły. Spojrzenia wszystkich skierowały się w tamtą stronę. Nicholas szedł na przedzie, a za nim dwóch strażników prowadziło Liz. Jej wzrok nawet na chwilę nie padł w stronę Królewskiej Trójki. Bała się tam spojrzeć, żeby przypadkiem nie natrafić na spanikowany i ciepły wzrok Maxa, który z pewnością powoli domyślał się, co jest grane. Nicholas wskazał jej metalowy krąg i bez słowa weszła do środka obręczy, nawet nie zastanawiając się jak to ma ją zabić. Zapanowała cisza. Zielone oczy Sereny zamknęły się, jakby czekała tylko aż będzie po wszystkim, żeby móc uciec w zaciszne miejsce i zwrócić wszystko, co się w niej kłębiło. Z pobladłych ust wysokiej blondynki wydało się ciche jęknięcie, a jej ciało na chwilę zastygło w ramionach Michaela. Już rozumieli. Max także. Jego umysł nie nadążał z pompowaniem myśli , a krew powoli gęstniała od natłoku rozpaczy i wyrzutów. O tak, czuł się winien. Jak zawsze. Jego ciemne oczy nie odrywały się od drobnej postaci, jakby to mogło w jakiś sposób jej pomóc i podnieść ją na duchu. Gdyby tylko potrafił, to cofnąłby czas i zapobiegł wszystkiemu, gdyby to tylko od niego zależało, to zająłby jej miejsce. Oddałby wszystko... Jego rozdygotane spojrzenie przesunęło się w stronę tronu, padając na mężczyznę. Stalowe oczy Kivara nie odrywały się od Liz. Jakby badał każdy szczegół jej ciała, jakby chciał z niej wydobyć wszelkie odpowiedzi, których potrzebuje. Nikt jednak nie podejrzewał, że jedynym czego potrzebował jest ona sama. Zimny wzrok przesunął się powoli po jej policzkach, na których wciąż widniały ślady łez. Oczy dziewczyny odważnie na niego spoglądały. Po raz pierwszy nie uciekała wzrokiem. I nawet by mu się to spodobało, gdyby nie ból wpleciony w jej tęczówki, gdyby nie migotliwe kryształki pod powiekami, gdyby nie patrzyła na niego ostatkiem nadziei. Jego spojrzenie błyskawicznie ześlizgnęło się na jej usta. Chociaż zdawały się jedynie drżeć i nic nie wypowiadać, uchwycił mdlejący szept. Jedno słowo, które mogło zmienić wszystko...

* * *

Wszystko w jego wnętrzu wywróciło się do góry nogami, a nagła fala gorąca wpłynęła w jego żyły. Od dawna nie czuł czegoś takiego. Przymknął powieki. Jego umysł zaczął powoli analizować wszystko, a potem układać wszystko po kolei i spajać drobnymi niteczkami w jeden plan. Jego zimne oczy skierowały się w stronę Maxa. Uważnie przyjrzał się mu, chwytając z tryumfem każdy błysk w jego oku i odczytując z łatwością każdą przerażającą myśl. Lekki uśmiech zadrgał na jego ustach. Jego zemsta była warta całego tego cyrku.
Teraz chyba już wiesz jak to jest, gdy traci się ukochaną osobę.
Jego głos przeciął myśli Maxa i przykuł jego uwagę. Pełen chłodu, kpiny i poczucia zwycięstwa mężczyzna wpatrywał się z niego, czekając na odpowiedź lub oznakę słabości. W tym momencie Maxa nie obchodziło, co może się z nim stać, byle tylko cofnąć to, co za chwilę miało się dziać z Liz.
Lepiej zabij mnie. – powiedział załamanym głosem
Ostry, przeszywający śmiech wypełnił salę. Kivara rozbawiła ta wypowiedź. Właśnie takiej oczekiwał, właśnie tego pragnął. Żeby Zan chciał zginąć, żeby zalała go ta ropa, która truje od wewnątrz, wypalając wszystko, co pozytywne. Sam przeżywał to samo i znał doskonale gorzki smak tego pragnienia.
Wiesz, jest pewien problem – powiedział dość spokojnie i z pełnym rozbawieniem – Nie lubię łamać obietnic.
Kiedy na twarzy chłopaka pojawił się cień niezrozumienia, uśmiech zwycięstwa jeszcze bardziej rozpanoszył się na ustach Kivara. Od dawna czekał na ten moment, na to, żeby wreszcie zadać taki sam ból i poczuć smak satysfakcji. Wzrok Maxa błądził po ciele Liz, ale nie patrzyła w jego stronę. Zupełnie jakby bała się, że on ją o coś obwini, że poczuje się przez nią zraniony. Tymczasem Kivar wstał i powoli zbliżył się do Królewskiej Trójki. Przechylił głowę nieco w bok, przyglądając się efektom burzy odgrywającej się wewnątrz duszy Maxa. Z ust mężczyzny wydobyło się kolejne zimne stwierdzenie, pełne złośliwości:
Czyżbym zapomniał wspomnieć, że obiecałem Liz śmierć?
Max wyprostował się momentalnie. Kivara zaczęło zastanawiać czy bardziej przerażała Maxa myśl o obietnicy śmierci czy miękko wypowiedziane imię dziewczyny. Obrócił się w stronę Liz. Przed oczami przewinęły się mu wspomnienia, które na chwilę odebrały mu świadomość.

* * *

Kim jesteś dla Zana człowieku?
(...)
Kocha cię człowieku? – to pytanie było łagodniejsze, bardziej zadał je z ciekawości niż potrzeby wiedzy
Chyba tak... – odpowiedziała, nie unosząc wzroku
Człowieka. – Kivar zaśmiał się i z kpiną dodał – Zan, potężny niegdyś władca Antaru, zakochał się w zwykłym człowieku. Poniżające.
(...)
Masz jakieś imię człowieku? – zapytał spokojnie ale chłodno
Nie unosząc głowy i nie dbając o to, co może się stać, odpowiedziała mu:
Liz.
Kivar w jednej sekundzie zamarł. Ledwo zauważalnie potrząsnął głową, zaciskając mocno powieki. Obrócił się do niej plecami i wrzasnął:
Wyjdź!
(...)
Siadaj. – powiedział zimno, ale spokojnie
Nie usiadła. Wręcz przeciwnie. Wyszła, pozostawiając zdumionego mężczyznę. Zmrużył oczy, a na jego ustach pojawił się uśmieszek. Ta dziewczyna nie jest tak prosta jak myślał, jednak posiadała skomplikowane wnętrze. Był pewien, ze się go boi, że zrobi wszystko aby ocalić siebie. Potrafiła się postawić. Zupełnie, jakby nie bała się śmierci. Tak jak on... Powody jej zachowania mogły być różne. I jakiekolwiek były, sprawiły, że w umyśle Kivara zrodził się... szacunek.
(...)
Czujesz... – odgarnął pasemko, które złośliwie przesunęło się na jej policzek i założył jej za ucho – Czy kiedy jesteś z nim, serce bije ci znacznie szybciej? Aż masz wrażenie, że wyskoczy w twojego ciała? – zapytał miękko i przesunął się za nią, dotykając opuszkami jej pleców – Czy brakuje ci oddechu, gdy na ciebie patrzy? – wyszeptał pytanie w jej drugie ucho, przesuwając opuszki po jej szyi
Uśmiechnął się sam do siebie, gdy poczuł jak jej ciało drży, a mięśnie napinają. Wiedział, ze się boi, ale inaczej niż ostatnio. Tym razem bała się reakcji własnego ciała na jego obecność i jego głos. Jeszcze nie spotkał się z czymś takim. Nie podejrzewał nawet, że ta niepozorna dziewczyna może mieć w sobie zasób emocji, które burzą jej wewnętrzną harmonię. Podobało mu się to. Nie tylko ze względu na to, że zyskiwał nad nią przewagę i że wiedział jak osłabić jej ciało i umysł. Podobało mu się, że tak reaguje na jego obecność i że robi to nieświadomie, czyli wszystko wypływa z jej wnętrza. Przesunął palce wzdłuż jej ramienia i zatrzymał się tuż przed nią.
Czy będąc z nim czujesz strach? – jego opuszki dotknęły jej policzka – Taki przyjemny strach. – uniósł jej twarz ku górze, tak aby spojrzeć w jej oczy – Czy myśli o nim cię przerażają czasami, a potem przynoszą ukojenie? – jego kciuk musnął jej usta – Czy boisz się, że gdy go zabraknie, umrzesz?
Spojrzenie Liz na kilka sekund splotło się ze wzrokiem mężczyzny.
(...)
Pytam – jego policzek praktycznie musnął fragment jej skóry, kiedy nachylił się do jej ucha – Czy znając prawdę o Zanie, całą prawdę... Czy zgodziłabyś się za niego umrzeć. – kiedy jej głowa lekko się odchyliła, odsłaniając szyję, która aż się prosiła o wbicie w nią kłów, dodał dziwnym tonem – Bo wiesz... mógłbym to wziąć pod uwagę.
Ale nie uzyskał żadnej odpowiedzi. Jej oczy ponownie się zamknęły, a głowa przesunęła do przodu. Całe ciało zadrżało, jakby za chwilę miała zemdleć i runąć w dół. Kivar uważnie na nią spojrzał. Niesamowite... Ona naprawdę była inna i miała w sobie coś, co go przerażało. Nigdy nie widział takiej reakcji na bliskość swojej osoby. Nie tylko reakcja ciała dziewczyny przyciągała jego uwagę. Był prawie pewien, że wie co rozgrywa się w jej wnętrzu i w jej umyśle. Ale mylił się. Chęć poznania wszystkiego co się w niej kryło, zaczynała go przytłaczać. Fascynacja zmieszana ze strachem wypełniła go. A teraz, gdy jeszcze była tak blisko i czuł każde jej drżenie, a pod opuszkami jej miękką skórę, miał nieodparta ochotę jej zasmakować. Jedną dłoń wsunął na jej talię, a druga ponownie odgarnął uparte pasma włosów. Nie otwierała oczu, jakby bała się na niego spojrzeć. Uśmiechnął się lekko.
Boisz się? – zapytał cicho
Nie uzyskał odpowiedzi. Przytaknęła tylko, zaciskając mocno powieki.
Otwórz oczy.
I wykonała jego rozkaz. Ciemne, ale niezwykle ciepłe oczy, szkliły się, jakby były w nich zatopione kryształki łez. Było w nich tyle uczucia, że miał wrażenie, iż dziewczyna jest stworzona z samych sprzeczności i wszelkiego rodzaju emocji. Ale było w niej coś jeszcze innego. Siła, gniew i determinacja. Niebezpieczne połączenie. I ta przerażająca, niebezpieczna i jednocześnie niewinna istota była właśnie w jego pałacu, w jego ramionach, a jej życie zależało od niego. Chęć przelania jej krwi wyparowała. Pochylił się nad nią, przesuwając twarz w stronę jej rozchylonych ust. Dosłownie milimetry dzieliły ich od siebie... Kivar momentalnie się ocknął.
(...)
Skoro niedługo mam zginąć, to chciałabym się chociaż bawić w ostatnie dni mojego życia.
Mężczyzna nie odpowiedział, tylko pochylił nieco głowę. ‘Niesamowita’ znów udało jej się pokonać kotłującą się niepewność i przejmujący strach. Każdą inną osobę za takie pytanie, za jakąkolwiek wątpliwość natychmiast by ukarał. Ale ona... Dziwne ukłucie wewnątrz splotło się z ciepłym uczuciem, wypełniając jego trzewia przyjemną lekkością. Znów zaczęła na niego tak działać. Tak, jak nie chciał żeby działała. Tylko tym razem nie bronił się, ani nie uciekał.
Nie zmieniłem wyroku. – powiedział spokojnie – Ale mogę ci uprzyjemnić te ostatni dni.
Wstał i zszedł na schodek niżej. Pochylił się nieco w jej stronę i wyciągając dłoń, zapytał z rozbawieniem, ale mimo wszystko poważnie i nonszalancko:
Zechce pani zatańczyć?
(...)
Przesunął swoje dwa palce po jej policzku. A potem w dół, po szyi aż na ramię, gdzie zahaczył o ramiączko sukienki. To było niesamowicie kuszące. Miał ochotę zsunąć w dół to ramiączko i czekać na jej reakcję. Zastanawiał się czy odsunęłaby się gwałtownie, spojrzała na niego z gniewem czy może tylko jęknęłaby i pozwoliła materiałowi na swobodny spadek. I sam nie wiedział co by wolał. Czekał tylko aż jej miękkie ciało całkowicie osunie się w jego ramiona, ale nie mógł tez zaprzeczyć, że jej gwałtowna reakcja tylko by go bardziej rozbawiła i zachęciła. I to go zdziwiło. Jakkolwiek brunetka by reagowała, cokolwiek by robiła czy mówiła, jemu to zawsze się podobało, fascynowało go, wzbudzało szacunek lub pożądanie. Określiłby ją mianem dziwnej istoty, ale nie mógł. Liz Parker już nie była dla niego istotą. Właściwie nie była też człowiekiem. Już dawno zmienił kategorię klasyfikacji, chociaż często to tuszował.

* * *

Stalowe oczy jeszcze raz objęły jej całą postać. Spoważniał. Obrócił się twarzą do Zana i zapytał w pełni poważnie, ale z lekkim zaciekawieniem:
Czy byłbyś w stanie zapomnieć o wszystkim i wrócić na swoją nędzną planetę. I nigdy nie próbować tu wrócić czy spiskować przeciwko mnie, jeśli obiecam ci, że Vilandra i Rath wrócą bezpiecznie na ziemie razem z tobą?
Max spojrzał na niego uważnie. Zdawał się szukać jakiegoś haczyka w tej wypowiedzi, obawiając się podstępu. Ale z twarzy mężczyzny nie można było niczego odczytywać. Był doskonały w swojej grze. Za to ta wypowiedź przykuła uwagę Liz. Nie ośmieliła się podnieść wzroku, ale przysłuchiwała się, chłonąc każde słowo jak błogosławieństwo. Ciemne oczy Maxa powróciły na postać brunetki, a w nim zrodziła się złudna nadzieja, że jej życie też uda mu się wywalczyć. Zebrał w sobie wszystkie siły i spojrzał na Kivara.
A Liz?
Na ustach mężczyzny pojawił się złośliwy uśmieszek. Pokręcił głową. Cokolwiek by nie powiedział, Zan i tak wracał do punktu wyjścia, do swojego jedynego celu, do życia Liz. Z każdą chwilą Kivar utwierdzał się w przekonaniu, że chłopak jest w stanie oddać za nią wszystko, co jeszcze bardziej potęgowało słodki smak zemsty. Tylko, że nikt nie przeczuwał prawdy, nikomu przez myśl nawet nie przeszło przez myśl, że mężczyzna nie ma zamiaru spełnić właśnie tego jednego życzenia Zana. Spojrzał w kierunku, gdzie nieustannie spoglądał Max. Jak mógł kiedyś podejrzewać, że na nic mu się nie przyda ta niepozorna istota. Spełniła swoją rolę doskonale, a teraz jeszcze doprawiała wszystko.
Zan... – z drwiną zaczął – Najpierw potargujemy się o tę dwójkę – wskazał na Isabel i Michaela – Więc? Jak będzie?
Nie odrywając oczu od Liz, Max przytaknął. Zupełnie jakby nie był świadom, że właśnie uratował życie swojej siostrze i najlepszemu przyjacielowi. Jego umysł wciąż zaprzątała myśl o życiu tej, którą już raz uratował, a która teraz tak chciała odwdzięczyć się tym samym. Posłał siostrze niepewne spojrzenie, kiedy żołnierze wyprowadzili Isabel i Michaela. Wewnętrzny głos pozwalał Liz odetchnąć, jakby upewniając ją, że ta dwójka jest już całkowicie bezpieczna, że tej umowy Kivar dotrzyma i pozwoli im wrócić na Ziemię. Gdy tylko drzwi się za nimi zamknęły, wzrok Maxa powrócił na twarz mężczyzny. Czekał teraz na tę najważniejszą kartę przetargową. Kivar drgnął i odszedł na kilka kroków. Stanął tuż za chłopakiem, patrząc przez jego ramię w stronę ciemnowłosej dziewczyny. Wiedział, że nie musi zadawać tego pytania, ale zapytał:
Byłbyś w stanie żyć z myślą, że ona jest daleko? – jego przyciszony głos świsnął koło ucha Maxa – Że już jej nigdy nie zobaczysz?
Ciemne oczy chłopaka nie odrywały się od drżącego ciała dziewczyny. Czy byłby w stanie? Wiedział, że nie, że każdy dzień byłby udręką. Ale wiedział też, że w tym pytaniu była zawarta decyzja o jej dalszym losie.
Czy darujesz jej życie? – zapytał półprzytomnie
Tak. – Kivar zaskakująco szybko przytaknął
Liz uniosła głowę. Po raz pierwszy odkąd tylko zniknęła, ich oczy wreszcie się spotkały. Max wiedział, że jest w stanie poświęcić wszystko, byle tylko ona żyła. Wiedział, że wystarczy mu myśl o tym, że gdzieś tam ona wciąż jest. Jednocześnie myśl o tym, że nie ma jej przy nim, że jego życie straciło sens razem z nią, wyzbywając się wszelkich pozytywnych uczuć, dusiła go. Ale nie było innego wyjścia. Pozostało tylko wypowiedzieć magiczną formułę.
Zgadzam się. – wymamrotał
Oczy Liz zatliły się drobnymi łzami, a przez jej umysł przepłynęło wszystko, łącznie z tymi myślami, które od kilku tygodni ją dobijały. Odejdzie od niej bez słowa wyjaśnienia. Ona nie będzie miała szansy mu powiedzieć, że i tak nic by z tego nie wyszło. Wiedziała, że dla Maxa zarówno takie rozstanie jak i prawda o jej uczuciach, stanowiły śmierć. I w tym momencie miała ochotę umrzeć naprawdę. Na chwilę jej wzrok przesunął się na stalowe oczy. Momentalnie wraz z myślą o śmierci pojawiło się pragnienie odrodzenia w tych ramionach. Patrzyła, jak Nicholas otwiera niechętnie wrota, aby wyprowadzić nimi Maxa. Chłopak szedł powoli, posępnie, jakby łudząc się, że jeszcze wystarczy ułamek sekundy, aby udało się ją chwycić w ramiona i po raz ostatni objąć. A Liz patrzyła na Kivara. Oko w oko. Żadne z nich nie odwracało twarzy, jakby przez chwilę Max nie istniał. Dwa kroki do drzwi i... Kivar wciąż spoglądając na dziewczynę, uniósł dłoń. Jeden błysk.

* * *

Oczy dziewczyny przesunęły się powoli w stronę drzwi. Martwe ciało leżało bezwiednie na ziemi. Zamrugała, jakby pragnęła aby obraz zniknął i powrócił widok pustej posadzki. Ale ciało chłopaka wciąż leżało, nie przesunęło się nawet o milimetr. Nie drgnęła nawet, gdy Kivar spokojnym krokiem zbliżył się do niej i wyciągnął dłoń, żeby pomóc jej wyjść z obręczy. Jej płuca gwałtownie nabierały powietrza, niewiele brakowało, aby dostała hiperwentylacji. Rozchyliła usta, na które nasuwało się błędne pytanie. Ale słowa nie potrafiły wydobyć się z jej gardła. Wzrok wciąż tkwił w martwym ciele Maxa. Tego samego, który kiedyś patrzył na jej umierające ciało i nie pozwolił jej odejść. Mężczyzna podszedł jeszcze bliżej, zatrzymując się tuż przy obręczy. Jej niepewne spojrzenie przesunęło się na Kivara, jakby łudziła się, że będzie równie zszokowany co ona i powie, że to wypadek, ze tego nie chciał. Ale on stał, jakby nigdy nic się nie zdarzyło.
Dlaczego? – cichy szept musnął jej usta – Dlaczego? – teraz był to już krzyk
Gniew, nienawiść, złość, smutek, frustracja, żal, rozpacz, przygnębienie, wszystko co negatywne i całkowicie destrukcyjne zlało się w jedną całość, powodując konwulsje jej ciała. Nie wiedziała już sama czy jest wściekła na niego o to, że zabił Maxa czy sama na siebie, że miała nadzieję, że naprawdę daruje mu to życie. Jej dłonie zwinęły się w pięści i uniosły do góry. Nie kontrolowała siebie i swoich ruchów. Gorące łzy spływały szybko po policzkach, gdy jej ramiona z impetem uderzały w klatkę piersiową Kivara.
Nienawidzę cię! – krzyczała, wciąż okładając go pięściami – Kłamałeś! Cały czas kłamałeś!
Nie powstrzymywał jej. Wiedział, że to i tak by nic nie zmieniło. Że wzburzony ocean musi się sam opanować i ukołysać ją. Z każda kolejną minuta słabła coraz bardziej, a jej pięści rzadziej i łagodniej uderzały w ciało Kivara. Aż nadszedł moment załamania i jej ciało po prostu osunęło się w dół. Płynnym ruchem złapał ją i siłą wyciągnął z obręczy. Stał, trzymając ją. Czuł bicie jej serca, drżenie jej drobnego ciała, zapach jej skóry.
Złożyłem kiedyś obietnicę, że go zabiję. A ja zawsze dotrzymuję obietnic. Jest jednak jedna obietnica, której spełnić nie mogę. – uniósł dłonią jej twarz, zmuszając ją do spojrzenia na niego – I ty wiesz dlaczego.
Patrzyła prosto w jego stalowe oczy. Mogła znów się wyrwać i uciec, mogła błagać o śmierć, mogła nawet zużyć wszystkie swoje siły, żeby obrócić wszystko przeciwko niemu. Tylko, że wcale tego nie chciała. I ta świadomość najbardziej ją przerażała.
Wiesz, że ci nigdy nie wybaczę? – powiedziała chłodno
Wiem, że jesteś przybita, bo zabiłem Zana. A ty wiesz, że i tak bym to zrobił, w taki czy inny sposób. – odpowiedział jej spokojnie – I wiesz, że zostaniesz tutaj nie dlatego, że ja tego chcę, ale dlatego, że ty tego chcesz.
Nie umiała mu zaprzeczyć, nawet jeśli chciałaby zrobić na złość. Pośród wszystkiego co jęczało i łkało, wciąż czuła tę silną więź, która ją trzymała tutaj w tej pustej sali z zimnym połyskiem jego oczu. Przed oczami pojawiła się scena sprzed kilkunastu minut.

* * *

Zimny wzrok przesunął się powoli po jej policzkach, na których wciąż widniały ślady łez. Oczy dziewczyny odważnie na niego spoglądały. Po raz pierwszy nie uciekała wzrokiem. I nawet by mu się to spodobało, gdyby nie ból wpleciony w jej tęczówki, gdyby nie migotliwe kryształki pod powiekami, gdyby nie patrzyła na niego ostatkiem nadziei. Jego spojrzenie błyskawicznie ześlizgnęło się na jej usta. Chociaż zdawały się jedynie drżeć i nic nie wypowiadać, uchwycił mdlejący szept. Jedno słowo, które mogło zmienić wszystko...
Kocham...

The End




Poprzednia część Wersja do druku