_liz

Ruchome piaski (10)

Poprzednia część Wersja do druku Następna część

X

Kivar momentalnie wyprostował się, wszystkie jego zmysły stanęły na baczność, a dłonie zacisnęły się w pięści, jakby powstrzymując od tego co mógł zrobić. Lekko podgrzany błękit w jego oczach zastygł, zmieniając się w zimną stal, teraz nawet o ciemniejszym niż zwykle odcieniu. Nie mógł tego pojąć, a może jej słowa jeszcze nie dały mu pełnego obrazu, nie wyjaśniły wszystkiego. Jeszcze przed chwilą zdecydował, ze ją uwolni, że nie ma sensu jej tu trzymać, a w chwilę potem ona sama dla siebie żąda śmierci. Dla niego to przekraczało wszelkie granice. Liz zachłysnęła się powietrzem i opuściła swój wzrok, widząc reakcję Kivara. Mężczyzna nie wyglądał na ani odrobinę zadowolonego. Pomyślała, że może miał zamiar zabić ich wszystkich a jej pomysł z oddaniem tylko jednego życia mieszał jego plany. A może w tym wszystkim było coś jeszcze innego, czego jednak nie chciała odkrywać. Minuty mijały nieubłaganie. Dopiero, gdy Liz miała wrażenie, ze lada chwila zwariuje, odezwał się.
Chcesz się poświęcić?
Przytaknęła, nie spoglądając na niego. Nie mogła też znaleźć w sobie głosu, aby wyraźnie podkreślić swoją decyzję. To on drgnął i podszedł do niej, ale na bezpieczną odległość, tak aby nawet nie czuć ciepła jej ciała.
Dlaczego? – zapytał
Musiał znać tę odpowiedź. Chciał wiedzieć czy to dlatego, że czuła się w obowiązku oddania za nich życia, bo oni uratowali kiedyś ją, czy może z innych, głębszych powodów. I miał nadzieję, że druga opcja odpadnie. Dla dobra ich wszystkich liczył na to, że Liz udzieli mu tej odpowiedzi, którą by wolał. Myśl, że chciała umrzeć za Zana wprowadziłaby go w nieopanowany szał, którego efektem mogłaby być śmierć ich wszystkich.
Oni kiedyś uratowali moje życie. – odpowiedziała cicho
Ta odpowiedź nieco go uspokoiła, ale wciąż nie miał pewności, ze dziewczynę motywuje tylko lojalność i spłacenie długu. Kivar zacisnął mocniej pięści, nie rozumiejąc samego siebie. Nie rozumiał dlaczego nagle przejmuje się tym, co myśli i co czuje zwykła ziemianka. A jeszcze bardziej nie rozumiał tego, że nie może znieść myśli o tym, że ona wciąż może czuć coś do Zana. Spojrzał na Liz ponownie. Drobne ciało pobladło, drżała, czekając na jego decyzję. A on nie potrafił jej podjąć. Po raz pierwszy w życiu nie wiedział co powinien robić. Miał zamiar zabić Zana i całą resztę, bez względu na wszystko. Ale nie umiał tez jej odmówić, zwłaszcza teraz, gdy przecież sam zaproponował jej ten układ. Tylko, że wtedy jeszcze tego wszystkiego nie było. Wtedy się jeszcze nie uśmiechał, wtedy nie było mu ciepło, nie czuł się skołowany. Teraz wszystko wyglądało inaczej, totalnie inaczej. Czuł, że powoli traci kontrole nad sytuacją, traci kontrolę nad jej reakcjami i nad własną emocjonalnością. Trzeba było tę kontrolę i siłę odzyskać. Nie po to, aby znów poczuć się pewnie i dumnie, ale po to, aby nie podjąć niewłaściwej decyzji i aby mieć klarowny obraz tego. Podszedł jeszcze bliżej, powoli chłonąc jej aurę. Ona nadal nie unosiła głowy, bojąc się spojrzeć na niego, obawiając się tego, co może zobaczyć.
To tylko odgłos twojej lojalności? – zapytał z lekkim zaciekawieniem
Nie wiedziała jak mu odpowiedzieć, bo sama nie miała pewności, co do motywów własnego postępowania. Mruknęła coś tylko niewyraźnie. Ale w chwilkę potem pożałowała tego, ze nie znalazła w sobie słów. Może gdyby je znalazła, zadałby kolejne pytanie lub dał spokój. Tymczasem jego dłoń uniosła jej głowę do góry, zmuszając orzechowe oczy do stopienia się z zimną stalą. Mężczyzna miał wrażenie, że jego ciało przesuwa się z prędkością światła w gwieździstą otchłań minionych zdarzeń. Ale nie było to złudzeniem, wszystko widział zbyt wyraźnie. W kilka sekund później znów stał w tym samym miejscu, z dłonią na podbródku Liz. Potrząsnął gwałtownie głową, usiłując wymazać resztki chaotycznych wizji snujących się jeszcze po jego umyśle. Skupił się na drżącej brunetce, która najwyraźniej wciąż nie umiała poskromić reakcji swojego ziemskiego ciała na dotyk i samą obecność mężczyzny. Uśmiechnął się lekko, wyraźnie zadowolony ze swojego wpływu na nią.
Czy robisz to tylko przez lojalność?
Zamrugała, nie mogąc oderwać od niego oczu, a chcąc to bardzo zrobić.
Tak. – wyszeptała ledwo słyszalnie
Przesunął swoje dwa palce po jej policzku. A potem w dół, po szyi aż na ramię, gdzie zahaczył o ramiączko sukienki. To było niesamowicie kuszące. Miał ochotę zsunąć w dół to ramiączko i czekać na jej reakcję. Zastanawiał się czy odsunęłaby się gwałtownie, spojrzała na niego z gniewem czy może tylko jęknęłaby i pozwoliła materiałowi na swobodny spadek. I sam nie wiedział co by wolał. Czekał tylko aż jej miękkie ciało całkowicie osunie się w jego ramiona, ale nie mógł tez zaprzeczyć, że jej gwałtowna reakcja tylko by go bardziej rozbawiła i zachęciła. I to go zdziwiło. Jakkolwiek brunetka by reagowała, cokolwiek by robiła czy mówiła, jemu to zawsze się podobało, fascynowało go, wzbudzało szacunek lub pożądanie. Określiłby ją mianem dziwnej istoty, ale nie mógł. Liz Parker już nie była dla niego istotą. Właściwie nie była też człowiekiem. Już dawno zmienił kategorię klasyfikacji, chociaż często to tuszował. Ona była równa otaczającym go osobom, chociażby Serenie albo... Nie, tego nie był w stanie przyznać. Nie potrafił nawet w myślach powrócić dawnego imienia. Zbyt go przerażało. Liz wyczuła dziwne wahanie i spojrzała na niego. Zamyślony, lekko rozkojarzony, niepewny. I nie mogła przestać na niego patrzeć. Jeszcze nigdy nie widziała czegoś bardziej... pochłaniającego i fascynującego. Miała ochotę unieść drobną dłoń i dotknąć go. Tylko, że strach był silniejszy. Nie wiedziała jak on zareaguje. Może nadszedł czas, aby to sprawdzić? Oliwkowa dłoń powoli przesunęła się w górę. Opuszki dotknęły niepewnie jego policzka, momentalnie sprowadzając jego wzrok na nią. Nie uśmiechał się, ale nie był też zły. Chyba usiłował ją przewiercić wzrokiem, odczytać jej intencje. Potrafiła go tak łatwo wyprowadzić w pole, że już sam nie wiedział jak powinien ją odczytywać. Czy to było współczucie? Sztuczka, mająca na celu skłonienie go do jej decyzji? Oznaka słabości i poddania? Ciepły odcień przywiązania? Delikatnie ujął jej nadgarstek, odsuwając powoli dłoń od swojego policzka i zapytał:
Czy robisz to z miłości do Zana? – choć nie było tego czuć, w jego głosie wisiała groźba i chłodne niebezpieczeństwo
W Liz momentalnie odezwały się uczucia z przeszłości, ale równie szybko przestygły i osadziły się na samym dnie duszy. Kiedyś powiedziałaby bez wahania, ze jest w stanie za niego umrzeć, że robi to dla niego. I zrobiłaby to bez mrugnięcia okiem i z uśmiechem na twarzy, mając pewność, że on będzie żył. Tylko wciąż wracał ten sam problem – to było kiedyś. Teraz sytuacja nie była już tak przyjemnie klarowna i bezproblemowa. Więcej strachu i wahania, niż łatwych decyzji. Zdecydowała się na oddanie życia, ale nie mogła powiedzieć, że było to spowodowane uczuciem miłości. To nie było nawet spowodowane czymś na jego kształt. Tylko lojalność i przyjaźń. A Kivar czekał na odpowiedź, a ona nie wiedziała czego oczekuje. Postanowiła jednak mówić prawdę, żeby niczym nie ryzykować. Zaprzeczyła więc ruchem głowy. W jego oczach pojawił się dziwny błysk, w kącikach ust rozedrgał lekki uśmieszek.
Kochasz Zana? – padło kolejne pytanie
Liz czuła się, jakby miała deja vu. Znów była sama z Kivarem, znów był tak blisko i znów zadawał to samo pytanie. Przełknęła ślinę i zaczęła mamrotać:
Kochałam go, ale...
Pytam czy kochasz go teraz. – podkreślił i przysunął się jeszcze bliżej
Jego ciało znajdowało się zaledwie kilka milimetrów od niej. I było dziwnie ciepłe, nie tak jak zawsze. A może to jej ciało było aż tak rozgrzane, że nie potrafiła odróżnić tego źródła ciepła? Z jej ust wydobyło się lekkie jęknięcie. To spowodowało tylko jego natychmiastową reakcję. Jego dłonie spłynęły po jej ciele aż na talię, przysuwając ją bliżej, o ile to w ogóle było możliwe. Dłonie Liz oparły się o jego ramiona, początkowo zużywając siły do odepchnięcia go. Kiedy jednak pochylił się, a ciepły oddech odbił się zadziornie od jej skóry, zrezygnowała z opierania się.
Kochasz go? – ponowił pytanie, teraz już bardziej subtelnie i cicho
Liz nie mogła znaleźć w sobie słów, aby powiedzieć krótkie „nie”. Zaprzeczyła więc ruchem głowy. Rozchyliła usta, zwilżając je językiem. Tym razem to Kivar mruknął, widząc ten ruch. Nie dał jej już szansy na myślenie, ani na szukanie słów. Jego usta powoli przycisnęły się do jej wilgotnych warg. Powieki dziewczyny niczym zautomatyzowane, przymknęły się. Z każdą sekundą pocałunek stawał się coraz bardziej silny i elektryzujący. Kiedy jego język odnalazł jej, ciało Liz zmiękło błyskawicznie i wtopiło się w jego ramiona. Powoli brakowało w jej płucach powietrza, co kazało natychmiast działać jej umysłowi. Ciemne oczy otworzyły się, a ona odsunęła się jak oparzona. Kivar nie chciał wypuścić jej z objęcia, ale po kilkunastosekundowej szarpaninie uwolnił ją. Oboje łapali gwałtownie powietrze.
Nie... nie... – Liz szeptała jak opętana
Mężczyzna spoglądał na nią z gniewem i jednoczesnym głodem. Ale nie chciał jej zmuszać. Po reakcji jej ciała, wiedział, że niedługo sama przyjdzie. Przyjdzie albo i nie przyjdzie. Wszystko zależy od jego decyzji. Tylko, że chciał jej teraz. I nie było to zwykłe pragnienie, zwykłe zaspokajanie żądz. Po prostu przy niej wszystko odpływało w zapomnienie. Liczyła się tylko ona i niesamowite ciepło, które tworzyło się w jego wnętrzu i nieubłaganie roztapiało lodowe kraty, za którymi była uwięziona jego dusza. Nie chciał się otwierać, nie chciał ponownie czuć tego, co kiedyś, ale przy Liz nie mógł tego w żaden sposób tego zahamować. Potrzebował jej. A ona dopiero zaczęła to sobie uświadamiać. Tylko, że zbyt ją ta myśl przerażała. Myśl o tym, że może nawet sama chcieć przy nim zostać. Nawet nie z powodu przyjemnych dreszczy jakie zawsze ją przy nim przechodziły, ani nie ze względu na gorące emocje wrzące w jej żyłach – czuła, ze naprawdę żyje. Sam fakt, że umiała z niego wydobyć to, czego inni nie dostrzegali lub o czym dawno zapomnieli, kusił ją do pozostania w jego ramionach, a może i do posunięcia się dalej. To zbyt ją przytłaczało. Musiała jakoś odegnać te myśli. Skupiła się na swojej prośbie.
Podjąłeś decyzję? – zapytała niepewnie
Gdyby pogoda miała odzwierciedlać stan emocjonalny Kivara, z pewnością przedstawiłaby to jako burzę z piorunami, gradem, porywczym wiatrem, prawie huraganem i z ogromnymi zniszczeniami. Szał szybko zaczął wlewać się w jego żyły. Zmrużył oczy i zacisnął pięści.
Chcesz umrzeć? – warknął, aż podskoczyła – Tak bardzo chcesz zginąć? Proszę bardzo! – Liz zaczęła się coraz bardziej obawiać, że postąpiła nie tak jak trzeba, nie chodziło o to, ze się odsunęła, ale o to, ze wróciła do niewłaściwego tematu – Proszę bardzo! Zginiesz! A teraz wyjdź.
Kivar... – usiłowała coś powiedzieć, ale przerwał jej
Wyjdź!
c.d.n.



Poprzednia część Wersja do druku Następna część