Dzinks

Gwiazda gasnąca , ognista (4)

Poprzednia część Wersja do druku Następna część

Cześć czwarta

Tę część dedykuje Liz Parker 25. Dziękuje ci za angielski !!

Liz rozstała się z Mefisto w swoim własnym domu, dał jej wolną rękę w podejmowaniu decyzji. Zdawała sobie sprawy z konsekwencji ujawnienia się, szła dobrze znaną jej ulicą kilka kroków za sowim młodszym sobowtórem. Było to zdumiewające, nigdy w życiu nie przyszło jej do głowy, że coś takiego może się stać, ludzie mijali ją nie zauważając, mogła ich dotykać, a oni tego nie czuli.

— LIZ!!!! – usłyszała swoje imię. Zarówno ona jak i teraźniejsza Liz odwróciły się. Kącik ust Liz uniósł się w górę, dostrzegła Marie Deluca, swoją najlepszą przyjaciółkę, także o dwa lata młodszą. „ Maria lepiej ci jednak w dłuższych włosach”. Teraźniejsza Liz uśmiechnęła się i podbiegła do niej.

— Cześć Maria .

— Lizzy nie odwracaj się – zachichotała Maria.. Serce Liz zabiło mocniej, kiedy się odwróciła, pod drzewem stał Max i najwyraźniej obserwował teraźniejszą Liz od dłuższego czasu. Gładkie rysy, nawet z tak dużej odległości dostrzegła bursztynowe oczy, serce się w niej ścisnęło. Odwrócił wzrok, pochylając się nad książką.

— Znowu masz przywidzenia?

— Ale ty jesteś głupia Max Evans znowu się na ciebie gapił- mruknęła Maria biorąc ją pod ramię, teraźniejsza Liz zerknęła w stronę Maxa, ale on nadal pogrążony był w czytaniu.

— Chodźmy, bo się spóźnimy, pamiętasz mamy test z biologii – powiedziała i obie szybkim krokiem zaczęły się oddalać.

— Widziałaś nową sukienkę Isabel Evans ?

— Maria idziemy!
Liz zastanawiała się przez chwilę czy nie pójść za nimi. „ Dlaczego ja jestem taka porządna?”. Odwróciła się i skierowała w stronę Maxa, usiadła obok niego, podążył wzrokiem za oddalającą się Liz. Zamknął oczy, Liz westchnęła, on wprawiał drganie każdy nerw jej ciała. Dział na nią zbyt mocno i sprawiał, że zmysły balansowały na krawędzi eksplozji. Klęknęła przed nim, pamiętając dokładne rysy twarzy, chciała dotknąć ust i poczuć jeszcze raz ostatni ich smak. Przysunęła się bliżej czując jego oddech.

— Co ty robisz Maxwell- usłyszała głos Michaela, otworzył oczy, dzieliło ją zaledwie kilka centymetrów. Przez moment wydawało jej się, że patrzy prosto w jej oczy i ją widzi.

— Rozmyślałem o pięknej, Parker – powiedział i wstał, „ Czego się spodziewałaś, że cię zobaczy i wpadniecie sobie w ramiona, potem powiem to nie ja Max, tylko Liz z przyszłości, ale to nie ważne”. Spojrzała na Michaela, włosy na jeżyka, znak rozpoznawczy, był, chociaż trochę milszy od Mefisto.

— Daj spokój Maxwell, mamy ważniejsze sprawy na głowie – mruknął Michael i ziewną. Kącik ust Maxa uniósł się w górę, podążył wzrokiem jeszcze raz za oddalającą się Parker.

— Michael przecież wiem, że twoje oczy często latają w stronę płci przeciwnej – zakpił Max.

— Powtórz to!

— Twoje oczy latają w stronę płci przeciwnej – dodał zgryźliwie Max.

— Pożałujesz tego Maxwell. Liz przewróciła oczami, kiedy Michael rzucił się na Maxa i obaj zaczęli turlać się po trawie. „ Dziwię się Michaelowi, no cóż, mają tylko piętnaście lat, ale ja z Marią byłam chyba o stokroć poważniejsza”. Liz spojrzała jeszcze raz na nich z politowaniem i westchnęła. Odwróciła się i pobiegła do Crashdown zastanowić się nad tą całą groteskową sytuacją.
Zrobiło jej się lżej na sercu, kiedy zobaczyła swojego ojca. „Hm pomyślmy, jak to powiedział Mefisto, pomyśl o najszczęśliwszej chwili w życiu i odczekaj pięć sekund”. Na pewno nie spotka się z samą sobą, grzeczna Liz Parker pisze test z biologii. Rozejrzała się w około, pusto. Pomyślała o pierwszym pocałunku, kiedy był blisko i dotknął jej ust.

***
Weszła do środka rozglądając się dookoła, po prawej stronie siedziała grupka dziewczyn, na szczęście nie znała ich.

— Lizzy, co ty tu robisz? Nie powinnaś być w szkole ? – zapytał dobrze znany jej głos, zagryzła wargę, dlaczego wcześniej o tym nie pomyślała. Przykleiła piękny uśmiech i spojrzała na swojego ojca.

— Mam na później – odparła niewinnie, zmierzył ją podejrzliwym spojrzeniem.

— Wydawało mi się, że miałaś krótsze włosy? – dodał. „ I tutaj jest pies pogrzebany, Liz ty matole jak mogłaś być taka głupia.”

— Może ci się tylko wydawało tatku – mruknęła. Z kuchni dochodziły jakieś wrzaski.

— Przepraszam kochanie, ale wzywają mnie. Usiadła oddychając z ulgą, zagalopowała się i nie pomyślała o najważniejszym. Ktoś wszedł do Crashdown, Liz przetarła oczy, wydawało jej się, że ma przywidzenia. Był to Michael, a raczej Mefisto z dwiema pięknymi kobietami uwieszonymi u jego boku. Nie miał już czarnej peleryny, ale dość ekstrawaganckie ubranie i okulary przeciwsłoneczne.

— No moje kochane, przynieście wujkowi coli !!!

C.D.N


Poprzednia część Wersja do druku Następna część