yeti

Do trzech razy sztuka (5)

Poprzednia część Wersja do druku Następna część

Witam wszystkich. Mało brakowało, a wysłałabym ten rozdział parę dni temu (miałam bardzo szczęśliwą okazję – dostałam obietnicę pracy!), ale niestety padł mi komp :( dlatego robię to dopiero dzisiaj (Bogu dzięki za czytelnię za wydziale!). Oznacza to niestety również, że skasowały mi się absolutnie wszystkie maile, które dostałam od czytelników po wysłaniu 4 rozdziału (grrr... chlip!). Przeczytałam je tylko raz (na całe 3 min. przed padnięciem systemu). Nie pamiętam dokładnie, kto napisał, wiem tylko, że zarówno "starzy" jak i "nowi" czytelnicy – wszystkim serdeczne dzięki. Oczywiście chętnie usłyszę (a raczej przeczytam;-) ) dalsze komentarze (to taka drobna aluzja). Miłej lektury.

Rozdział 5

— Słuchaj, wiem, że to nie pałac, ale musisz się tu przyczaić na parę godzin, dopóki nie nadejdzie pora, by wprowadzić plan w życie. Ja muszę iść i pogadać z Liz... to znaczy z tą drugą Liz. To musiał być również dla niej szok. – przesunął zakłopotany ręką po włosach. – Zobaczę jak ona się ma.

— Dobrze. I tak marzę o prysznicu i drzemce, a drugiej mnie z pewnością przyda się wsparcie, nawet takie, jakie ty możesz ofiarować – mrugnęła do niego łobuzersko i roześmiała się delikatnie na widok jego urażonej miny.

Michael czuł, że powinien jakoś zareagować na ten wątpliwy komplement, ale sam był solidnie zmęczony, a wiedział, że nie zaśnie, póki Maria nie będzie bezpieczna. Nie miał sił na słowne potyczki, tym bardziej że z Liz, tą Liz, po prostu nie dało się wygrać. Szczególnie gdy zaczyna się rozbierać.

Liz z ulgą ściągnęła skórzaną kurtkę. Zaledwie parę sekund zajęło jej rozpięcie bawełnianego sweterka i niespodziewanie Michael zobaczył więcej Liz Parker niż kiedykolwiek miał ochotę... A ona nie przestawała mówić, choć jej słowa dawno przestały do niego docierać, i, idąc w kierunku łazienki, rozpinała właśnie spodnie. Lekka koszulka, która zasłaniała jeszcze górną połowę ciała kazała Michaelowi spodziewać się seksownych majteczek.

„Powstrzymaj ją, bo inaczej Maria zmyje ci głowę” przeleciało mu przez myśl.

— Eeee... Liz?

— Tak? – odwróciła się w jego kierunku. Błysnął pas gołego brzucha i biała koronka majteczek. Michael szybko zamknął oczy.

— Czy ty przypadkiem nie zapomniałaś, że ja tu jeszcze stoję? – machnął ręką w jej kierunku, mając nadzieję, że zrozumie o co mu chodzi.

— Co? No przecież nie mówię do siebie.

— Niby tak... ale jesteś prawie naga, a ja zamiast cię słuchać, myślę tylko o tym, że Maria i Max, a mówiąc to mam na myśli obu Maxów, po prostu mnie zabiją, jeśli się dowiedzą, że półnaga Liz Parker i ja znajdowaliśmy się w tym samym pomieszczeniu.

Liz spojrzała po sobie. Ciągle miała na sobie spodnie. Rozpięty guzik i kawałek suwaka ukazywały znikomą część bielizny. Koszulka, która wciąż zakrywała piersi, była według Liz niezwykle przyzwoita. Paradowała przed Michaelem w o wiele bardziej niekompletnym stroju. Zerknęła na niego niepewnie. Dalej miał zamknięte oczy, stał sztywno i wyraźnie nie wiedział co zrobić z rękami. No tak. Na krótką chwilę się zapomniała. To co prawda Michael ale i nie-Michael. Westchnęła i zapięła guzik dżinsów.

— Przepraszam. Postaraj się zrozumieć, że dla mnie ta sytuacja wbrew pozorom też jest dziwna. Jesteś kimś, kogo znałam całe lata temu. Bardzo się zmieniłeś po śmierci Marii, Isabel, po zniknięciu Maxa. Pewnie wyda ci się to osobliwe, ale w moim świecie od prawie pięciu lat, od zniknięcia Maxa, my mieszkamy razem.

— Co?!! – Michael od razu otworzył oczy i wlepił wzrok w twarz Liz, zaskoczenie widoczne jak na dłoni, na jego zazwyczaj pokerowej twarzy. – Myślałem, że... Mówiłaś, że my... nie... no wiesz, nie byliśmy... kochankami. – ostatnie słowo wydusił z siebie niemalże na siłę, ochrypłym, szeptem. Wyraźnie pamiętał, że we wcześniejszej rozmowie, w gabinecie Brody’ego, Liz powiedziała, że myśl o wszelkich intymnych kontaktach między nimi wydała im się poroniona. „O Boże! Pewnie kłamała, by nie denerwować Maxa” przemknęło Michaelowi przez głowę, gdy desperacko szukał odpowiedzi w oczach Liz. Uśmiechnęła się do niego lekko. Figlarna iskierka rozjaśniła brąz jej tęczówek, ale zwlekała chwilę z odpowiedzią. W końcu jednak rozwiała jego wątpliwości.

— Masz kosmate myśli, Michael. Nie, nigdy nie byliśmy kochankami. Wierz lub nie, ale ja wciąż jestem dziewicą... – spojrzała z rozbawieniem na jego zdziwioną minę. Wzruszyła ramionami. Skoncentrowana na jego reakcji, nawet nie zauważyła, że jedno z ramiączek koszulki zsunęło się, powiększając fragment odkrytego ciała. Michael zmusił się do patrzenia na jej twarz zamiast na nagą skórę. „Maria mnie zabije” pomyśłał ponuro. Liz tymczasem kontynuowała – Nigdy nie znalazłam już nikogo takiego jak Max, a nie chciałam się zgodzić na coś gorszego, jakąś nędzną namiastkę, więc... po prostu jakoś tak wyszło. A dlaczego zamieszkaliśmy razem? Cóż, chociaż podczas waszej wendety nie utrzymywaliście ze mną kontaktu, właściwie od śmierci Marii... gdy Max zniknął, zdałeś sobie sprawę, że jestem jedyną rodziną jaka ci pozostała, jedyną nitką łączącą cię z przeszłością i z twoimi bliskimi. Ostatnią z bliskich ci osób. Nie chciałeś ryzykować, że utracisz i mnie, więc, nie kłopocząc się moją na ten temat opinią, niemal z miejsca się do mnie wprowadziłeś. A kiedy się z kimś przez dłuższy czas mieszka, to, uwierz mi, paradowanie w niekompletnym stroju to pestka. Szczerze mówiąc, widywałeś mnie znacznie bardziej roznegliżowaną, a i ja wiem jak wyglądasz, gdy jedyne, co masz na sobie to bokserki. OK, kosmiczny chłopcze, w tył zwrot. Wsparcie moralne dla młodszej Liz, pamiętasz? No, idź już, bo uczciwie uprzedzam, że zaraz ściągnę spodnie. – Tyle wystarczyło. Gdy zamykał za sobą drzwi słyszał jeszcze jej głośny śmiech i mimo woli sam się uśmiechnął. Tak naprawdę to chyba nie miał nic przeciwko zaprzyjaźnieniu się z Liz Parker – z którąkolwiek z nich. Świeżo rozkwitły uśmiech błyskawicznie znikł z jego twarzy, gdy zobaczył przed sobą wyprostowaną sztywno postać.

— Kogo tam trzymasz Michael? Tę boską brunetkę, z którą się lizałeś przed UFO Center? Dlaczego ona doskonale wie jak wyglądasz w bokserkach i dlaczego właśnie w tej chwili się rozbiera w twoim mieszkaniu, co? – złość i ból malowały się na twarzy Marii. – Może mnie przedstawisz tej paniusi!? To by było z pewnością ciekawe doświadczenie! A pomyśleć, że ja głupia, przejmowałam się Courtney!

— Odejdź, Maria. Nie mam teraz czasu na twoje ględzenie o tym, jakim to jestem draniem i jak to nasz związek do niczego nie prowadzi. Mam w tej chwili ważniejsze sprawy na głowie, i muszę koniecznie coś załat... – nie dokończył. Policzek, który mu wymierzyła, sprawił, że głowa mu odskoczyła w bok. Dotknął ręką szczęki, sprawdzając, czy nie nastąpiło przemieszczenie żuchwy. Udręczony patrzył za odbiegającą Marią. Włosy kołysały się za nią, każdym podskokiem loków mówiąc wyraźnie o bólu i upokorzeniu, które przeżyła. Przymknął na chwilę oczy, lecz, gdy tylko zniknęła za załomem korytarza, ruszył w tym samym kierunku. Miał masę roboty i czy Maria zdawała sobie z tego sprawę, czy nie, wszystko to robił dla niej.

***

Do Crashdown Cafe wśliznął się wejściem dla pracowników. Liz usłyszał od razu. Rozmawiała z ojcem. A raczej sprzeczała się.

— Nie, tato, to nie żaden spisek! Zapewniam cię, że nie wybieramy się na potajemne zakupy.

— No to pewnie na jakąś wycieczkę z chłopakami. Ta wczorajsza serenada pod oknem chyba w końcu zmiękczyła twoje serce i pewnie chcesz się gdzieś wymknąć z Maxem, a Maria ma oko na Michaela, myślisz że tego nie widzę? Czy ci dwaj nie są przypadkiem przyjaciółmi? Czuję podwójną randkę w powietrzu. Moja panno, Max to miły chłopak, aczkolwiek przyznam, że zaniepokoiło mnie to, że znikacie razem na całe noce. Rozumiem, że młodość ma co prawda swoje prawa, ale nie pozwolę ci unikać obowiązków!

Liz westchnęła. Głowa zaczynała jej pulsować bólem i nie wiedziała jak długo jeszcze wytrzyma zanim na kogoś wrzaśnie. Spróbowała jeszcze raz. Wolno i spokojnie.

— Tato... uwierz, że Maria naprawdę źle się czuje – nie byłoby z niej wielkiego pożytku. Ja z kolei mam wyjątkowo ważną sprawę, która nie może czekać, aż skończę zmianę. Zadzwoniłam już do Agnes i Courtney – zgodziły się nas zastąpić.

— Obie leniwe i niesolidne. Nie możesz mi tego zrobić!

— Mogę. Jeśli zechcesz mnie zwolnić, proszę bardzo, ja wiem jedno – dzisiaj nie pracuję. – Liz ściągnęła z głowy antenki i rozwiązała fartuszek. Michael dziękował swojej szczęśliwej gwieździe, że dziś nie pracował. Nie byłby to najlepszy pomysł pozbawiać pana Parkera jeszcze jednego pracownika – biedak mógłby dostać zawału. Pan Parker wzruszył gniewnie ramionami, mruknął coś o zbytniej pobłażliwości, po czym wrócił na salę. Liz wepchnęła antenki i fartuszek do swojej szafki, po czym wyraźnie miała zamiar ściągnąć z siebie kelnerski mundurek i zamienić go na jakieś ‘cywilne’ ubranie. „O nie, nie, nie!” pomyślał Michael. „Ona się ZNOWU rozbiera!”

— Eeee... Liz? – podskoczyła na dźwięk jego głosu. Ściągnęła poły uniformu i odwróciła się w jego stronę. Furia, którą ujrzał w jej oczach, spowodowała, iż mimo woli cofnął się o krok.

— Nie rozmawiam z tobą! – warknęła przez zęby i ręką nie zaciśniętą na materiale zatrzasnęła drzwi szafki. Odwróciła się i ruszyła w stronę schodów na piętro. Nie mógł jej jednak pozwolić na dąsy – nie dzisiaj. Szybko pokonał dzielący ich dystans i chwycił ją za łokieć. Gdy spróbowała się wyrwać, nie pozwolił na to.

— Nie mam czasu na twoje fochy, więc bądź tak łaskawa i wytłumacz mi, dlaczego to ze mną nie rozmawiasz, dobrze? – odwrócił ją twarzą do siebie i czekał na odpowiedź.

— Nie jesteś ideałem chłopaka i, prawdę mówiąc, nie wiem co Maria w tobie widzi, ale ona cię kocha i jesteś jej coś winien – przynajmniej szczerość. Nie chcesz z nią być, to nie, ale mógłbyś jej o tym powiedzieć w oczy, a nie całować się publicznie z inną dziewczyną.

— O czym ty, do jasnej cholery, mówisz? – spytał z najwyższym zdumieniem. Spojrzała na niego z niedowierzaniem. Chciał się wymigać? Zaraz jeszcze powie, że to nie on, tylko jakiś zmiennokształtny obmacywał tę lalę niecałą godzinę temu.

— Brunetka, przed UFO Center, jechała z tobą gdzieś motorem. Czy to ci coś mówi?

No tak, mógł się tego domyślić. Jeden nieszczęsny pocałunek w policzek, a cięgi zbiera takie, jakby się z nią przespał. Zdusił słowa, które cisnęły mu się na usta. ‘To bardziej twoja wina niż moja’ wywołałoby więcej pytań, niż miał prawo udzielić odpowiedzi.

— Wiem, o co ci chodzi. Musisz mi uwierzyć, że to nie ma znaczenia. – już otwierała usta, by coś powiedzieć, bez wątpienia dalej chciała go chłostać, ale nie pozwolił jej sobie przerwać – Mam do ciebie o wiele ważniejszą sprawę. Idziemy do ciebie. – pociągnął ją za sobą na schody, ale stawiła mu opór, i stracił resztki cierpliwości.- Daj spokój tym dziecinnym zagraniom, Liz. Musimy pogadać z Maxem, później muszę ukr... pożyczyć parę strzykawek ze szpitala i zrobić wizję lokalną przy jaskiniach. Nie mamy dużo czasu. Dzisiaj jeszcze musimy skonfrontować cię z Tess – wyraz szoku na jej twarzy dotarł w końcu do jego wiadomości. – Nie masz zielonego pojęcia o czym mówię, prawda? – spytał z obawą. Potrząsnęła głową. – Max ci nic nie powiedział?

— Max?

— Nie nasz, tylko ten z przyszłości. Boże, rozstaliśmy się półtorej godziny temu. Byłem pewien, że będziesz znała przynajmniej zarysy planu.

— To ty... to ty o nim wiesz? Nikt nie miał wiedzieć...

— Nakryłem go jak się włamywał do UFO Center, więc musiał mi wszystko powiedzieć – Michael zmienił trochę wersję wydarzeń, by nie wspominać o Liz z przyszłości.- Gdzie on jest, do jasnej cholery?

— Śpi. Na balkonie, na jednym z leżaków.

Michael bez dalszej zwłoki ruszył na górę, Liz deptała mu po piętach. Przez pokój Liz Michael przeleciał jak burza, nie poświęcając ani chwili wystrojowi wnętrza. Zlokalizował tylko okno i w ciągu paru sekund znalazł się na balkonie. I rzeczywiście, Max z przyszłości leżał na jednym z ustawionych tam leżaków. Nawet we śnie z twarzy nie zniknęła mu udręka. Koc, którym był przykryty świadczył o tym, że Liz była tu już wcześniej. Michael poczuł za sobą jej obecność. Położyła mu rękę na ramieniu i cicho powiedziała – Daj mu trochę pospać. On potrzebuje odpoczynku... – Cała Liz Parker! Przybywa do niej facet z przyszłości, a ona, zamiast spytać, co tu robi, utula go do snu. Michael potrząsnął głową. Nigdy nie zrozumie kobiet.

— Nie mamy czasu, Liz – powiedział ostro, szarpiąc Maxa za ramię.

***

Mam nadzieję, że się podobało. Prośba o komentarze oczywiście jak najbardziej aktualna. Pozdrawiam i do następnego razu:-)

Poprzednia część Wersja do druku Następna część