hotaru

Broken Souls (8)

Poprzednia część Wersja do druku Następna część

23 grudnia 2032
Tess obudziła się wcześnie rano. Otworzyła swoje błękitne oczy i rozejrzała się nieprzytomnie wokół. Po chwili niepewności przypomniała sobie, gdzie jest: w pokoju hotelowym na obrzeżach Roswell.
Nie lubiła tego miasta. Pochodziła z niego, lecz zbyt wiele bolesnych wspomnień wiązało się z tym miejscem.
I teraz przyjechała to przeciąć. Raz na zawsze.
Roswell stało się z czasem dużym miastem. Miało wszelkie instytucje potrzebne w cywilizowanym świecie. Banki były czynne niemal 24 godziny na dobę. Nie musiała więc czekać na otwarcie.
Zjadła spokojnie śniadanie w niewielkiej, uroczej kafejce. Potem wkroczyła do oddziału banku i złożyła swój podpis na dokumencie, który zawczasu dla nie przygotowano.
Była wolna.
Prawdziwy świąteczny dar.
Uścisnęła dłoń dyrektora banku z radosnym uśmiechem na twarzy. Jej życie w Stanach dobiegało końca. Czas odmienić jej gruntownie.
Być może było już za późno... Powiadają, że starych drzew się nie przesadza. Ona miała jedyne nadzieję, że na nowej ziemi jej życie nabierze kolorów spokoju. Tylko tego teraz pragnęła.

Ath stała za załomem ściany, wsłuchując się w radosny śmiech Tess. Zamknęła na chwilę oczy, upajając się tym rzadkim dźwiękiem.

Kiedy trafiła do domu Tess, była przyczyną jej łez. I mimo, iż spoglądając na mapę, wiedziała, że trafiła dobrze, to jednak nie zmniejszało bólu, jaki zadawała Tess.

Zamiast chronić ją i opiekować się, przyczyniła się jedynie do wielu wylanych łez... i kilku mocnych uderzeń więcej.


Retrospekcja
Mała, siedmioletnia dziewczynka skuliła się w kącie łóżka. Jej orzechowe oczy wpatrywały się w ciemność, przerażone i czujne. Głosów z drugiego końca domu nie usłyszałoby dziecko, ale ona nie była dzieckiem. Była BS-em.

Nagle oczy zwęziły się gwałtownie. Skierowała wzrok na drzwi. Gałka powoli obracała się.

Skuliła się jeszcze bardziej, maskując odczuwany strach i wywołaną przez niego czujność.
W przejściu ukazała się wysoka sylwetka.
Wstrzymała oddech.
Jej zmysły uznały jednak, iż przybyły nie stanowi zagrożenia. Ciało rozluźniło się, dopuszczając jednocześnie do umysłu ciekawość i zdumienie. Co Michael robił w jej pokoju? Dlaczego przyszedł tak późno?

Stanął nad jej łóżkiem, ale potem przyklęknął obok i okrył ją błękitnym kocem, który dotychczas leżał równiutko złożony w kącie. Schowała się pod nim zupełnie, tak iż widział tylko oczy i zgrabny nosek.

— Hej... – szepnął, dostrzegając w ciemności jej otwarte oczy. Światło księżyca wpadało przez okno wprost na jej głowę, pogrążając jednocześnie resztę sylwetki w jeszcze większym cieniu. – Nie możesz zasnąć?
Potrząsnęła głową milcząco.

Westchnął i usiadł na podłodze. Ręce położył na brzegu łóżka, a na nich głowę.

— Mogę cię o coś zapytać?

— Ok... – mruknęła cicho. Jej głos był cichy i tak bardzo dziecięcy. Mimo, iż wzbudzała w nim "bratersko-opiekuńczy instynkt", nie mógł zapomnieć, że jest córką Hanka. Jego przyrodnią siostrą. Córką chorego szaleńca.

Nie był w stanie uwierzyć w zapewnienia ojca, że nic nie wiedział o jej istnieniu. Obserwował go. Obserwował w chwili, kiedy po powrocie z podróży rodzice przekroczyli próg salonu.

A była to niedziela wieczór. Miał cały dzień na dowiedzenie się, kim był mały gość. Na zadawanie pytań.

A teraz musiał zapytać o coś innego, gorszego. O coś, co być może zniszczy małżeństwo jego rodziców... o coś, co być może pogruchocze serce jego mamy...

— Czy... – przełknął nerwowo ślinę – Czy byłaś tu już kiedykolwiek?

— Nie. – spojrzała na niego zdziwiona, jej orzechowe oczy miały zatrważający wyraz. Ale to jej słowa przeraziły go bardziej. – Przecież nie wolno mi odwiedzać taty w domu.

— Ccco? – szepnął wstrząśnięty – Dlaczego?

Nie mieściło mu się to w głowie. Hank bywał okrutny, zwłaszcza dla Tess. Ale Liz... ona była idealna. Po prostu cudowne dziecko. Miała to wszystko, czego brakowało Michaelowi. Szybko zrozumiał, że Hank porównywał go do Liz. Jezu, miał nawet kiedyś pretensje, że jego oczy nie są brązowe.
Myślał wówczas, że Hank się upił.

Teraz wiedział więcej. Za sprawą tej drobnej małej istotki, która spoglądała teraz na niego ze zdziwieniem.

Mimo, że nie była do niego podobna fizycznie... że była mu właściwie obca, a każdy jej kolejny gest, wypowiedziane zdanie czyniło ja bliższą idealnemu dziecku wg Hanka, zaczął czuć coś w rodzaju przywiązania do tej małej.
Nie, nie mógł zaprzeczyć, że czuł się z nią związany. Nawet jeśli rodzice kłócili się teraz straszliwie w kuchni, sądząc, ze ich nie usłyszy.

Ale też i nie musiał słyszeć. On po prostu wiedział. Wiedział już w chwili, kiedy przy śniadaniu Liz powiedziała: Nie jesteś podobny do mnie. Dlaczego?

Pamiętał, jak wówczas zareagował.
Strachem
I teraz wstydził się. Wstydził się, że przestraszył się czegoś, czego pragnął od dawna: by Hank dał mamie powód do rozwodu.
Liz tymczasem przetarła oczka małymi dłońmi.

Boże, jaka ona drobna... – pomyślał wówczas. – Nie wygląda na siedem lat... Nie. Wydaje się dużo, dużo młodsza.

— Tata powiedział, że nie mogę go odwiedzać.

Poczuł suchość w gardle.

— Co jeszcze powiedział? Podał powód?

— Nie wolno mi go odwiedzać w domu, bo Tess jest jego żoną, a nie mamusia.


Michael zerknął na Ath nerwowo. Wydawała się być spokojna jak zwykle. Oparta o ścianę, z półprzymkniętymi oczami wpatrywała się w naprzeciwległą ścianę budynku.

Dobrze wiedział, na co czekała tak spokojnie. Czekała, aż Tess wyłoni się z gabinetu dyrektora i podąży w stronę windy, mijając po drodze schody.
Wówczas wkroczą do akcji.

Nie musiał być BS-em, by słyszeć śmiech Tess. Prawdziwy, szczery, radosny.

Żałował, że przez ostatnie pół roku przyczyniał się do tego, iż zamiast łez radości z jej pięknych chabrowych oczu spływały łzy smutku i radości.
Po jakimś czasie pozwolono mu ją obserwować z daleka. Za każdym razem, kiedy widział matkę, w jego duszy wzbierał się gniew na siebie samego.

Zawsze był powodem jej łez i cierpienia. Dla niego została z tym sukinsynem, Hankiem, cierpiąc przez lata poniżenie i fizyczny ból.
Najgorsza była świadomość, iż nie da się cofnąć czasu. Nie da się naprawić krzywd.

Zerknął ponownie na Ath. Zastanawiał się przez ułamek sekundy, czy i ona wspominała tamtą pamiętną i pierwszą prawdziwą noc pod dachem "domu taty"... W ułamku sekundy uznał jednak, że nie mogła tego pamiętać. Była BS-em, obrońcą... wszystko, co sprawiało, że przywiązywała się do jakichkolwiek ludzi i istot, zaprojektowany na długo przed jej urodzeniem umysł starannie wymazywał ze swojej pamięci.
Tak. Ath była BS-em.


Robert stał na galerii i z wielkim niepokojem obserwował Ath i Michaela.
Nie znał żadnego innego rodzeństwa, które tak by się różniło pod względem fizycznym i psychicznym.

A jednocześnie, pomimo istniejących rozbieżności, mieli tak samo spaczoną psychikę przez nieodpowiednie wychowanie. Gdyby mógł, z wielką chęcią dorwałby się do Hanka Guerina i pogruchotał każdą, nawet najmniejszą kosteczkę w jego popieprzonym ciele. A potem zrobił mu to, co Hank zrobił z matką Ath.

Jednak nawet najbardziej wyrafinowana zemsta nie wymaże z pamięci Ath i innych BS-ów okrucieństwa Hanka. Nawet szkolący ich ludzie, genetycy czy ci, których zwali "kontrolerami jakości" w Strefie 7, mieli normalniejszy charakter od tego zboczeńca i pijaka.

Pamiętał doskonale ogromne sińce na brzuchu i przedramionach dziewczyny, kiedy w kilka dni po katastrofie samolotowej wróciła do strefy. Pamiętał, bo sam ją opatrywał.

Jak i niejednokrotnie w przeszłości.

Hank był mistrzem w znęcaniu się nad innymi. Przez całe swoje dzieciństwo Robert nie pamiętał, żeby szef Domino 2 wpadł kiedykolwiek. Uderzał tak, że nawet lekarze dbający o "prawidłowy rozwój" BS-ów niczego nie zauważali.

Zdolności samoregeneracji BS-ów wybitnie pomagały utrzymywać tę tajemnicę.

Tylko jeden jedyny raz ktoś z grupy Bsów nie wytrzymał. I to była właśnie Ath.
Guerin chyba nigdy nie dowiedział się, że to była jego córka. Gdyby wiedział, zakatowałby ją na śmierć.

To stało się, kiedy Ath miała dziewięć lat... Karen, jego bliźniacza siostra podczas akcji nie była w stanie wykonać rozkazu z powodu rozległych obrażeń wewnętrznych po ostatniej wizycie "wujka Hanka".
Zginął dyplomata ambasador USA w Rosji... Wybuchła awantura i wielki medialny skandal wokół Domino 2. Uznawane za elitę, nie było w stanie wykonać dobrze prostej akcji...

Do mediów nie dotarla jednak wiadomość, iż do tej akcji oddelegowano bandę dzieciaków, szkolona w Domino 2.

Ale wewnątrz fetor zataczał coraz szersze kręgi. Karen leżała w szpitalu i z każdym dniem jej stan się pogarszał, mimo intensywnego leczenia.
W końcu ktoś szepnął słówko kilku odpowiednim osobom i dostarczył odpowiednie dowody... Nie miał najmniejszej wątpliwości, kto to zrobił. Zbadano Karen po śmierci i pobrano DNA do prób. Materiał genetyczny oczywiście powędrował do bazy danych medycznych Domino 2.

Wyniki zaszokowały wszystkich. Pośpiesznie sprawdzono DNA pozostałych dzieciaków, szkolonych w tej jednostce Domina 2 na żołnierzy specjalnych... Okazało się, iż wszystkie prócz Ath figurują w spisie ofiar ataków na Strefę 7. Wniosek był jeden – ktoś zniszczył Strefę 7, by dorwać się do "cudownych dzieci". Dzieci, które nie miały statusu "człowiek".... były idealnym narzędziem do zadań specjalnych, a ich wyjątkowe uzdolnienia były wynikiem genetycznych manipulacji i geniuszu naukowców Strefy.

Przez ostatnie dziesięciolecie w kierownictwie Domina 2 tylko kilka osób wiedziało o tym projekcie. Fakt, iż Hank Guerin był ojcem jednego z dzieci, przesądził raz na zawsze sprawę. Zresztą, wszyscy doskonale pamiętali, iż szef Domino 2 publicznie popierał badania genetyczne czy pozbawienie praw obywatelskich niektórych ludzi, wykorzystywanych do zadań specjalnych w celu "ochrony tajnych informacji". Dzieci ze Strefy 7 były jednymi z pierwszych w kraju, które ten status otrzymały. A potem zginęło ich dowództwo, naukowcy... oraz wielu innych, którzy coś byli w stanie o nich powiedzieć.

Guerin nigdy nie podniósł się po tym ostatecznym ciosie. Nawet historia ze znęcaniem się nad rodziną nie zepsuła mu tak kariery, jak udokumentowanie pochodzenia cudownych dzieci. Zachował swoje stanowisko, ale nie zdołał odzyskać swojej siły i wpływów sprzed afery. Ale, co najważniejsze – trzymał swoje brudne łapska z dala z BS-ów.
Athan od tamtego czasu była uznawana przez nich za przywódcę. Mimo, iż urodziła się jako ostatnia i mimo, iż w końcu została formalnie pozbawiona statusu BS i dowódcy jednostki na rzecz Ratha, każdy BS przysiągł chronić i opiekować się nią. Była ich nadzieją, niedoścignionym marzeniem... udowodniła bowiem, ze można się do kogoś przywiązać, stanąć w jego obronie i nie stracić o nim pamięci... udowodniła im, ze wciąż mają duszę i mogą nazywać się ludźmi... od tamtej chwili całe Domino 2 ich oficjalną nazwę jednostki – BS 47 przerabiało na "broken souls".

— Ath?

— Hm? – mruknęła, otwierając oczy. Brązowe spojrzenie machinalnie powędrowało w stronę wyjścia z dyrektorskiego gabinetu. Ale Tess jak tkwiła w środku, tak tkwiła.

Zastanawiała się, ile jeszcze będą zmuszeni czekać. Jej bratu zaczynały puszczać nerwy.
Ludzkie wychowanie jest do bani.

— Myślisz... – zaczął niepewnie, ale zaraz zamilknął. Drzwi do gabinetu otworzyły się i Tess wyszła pod rękę z dyrektorem.
No proszę... to chyba jakiś stary, dobry znajomy.
Usłyszała w głowie głos Roberta. Podniosła na niego spojrzenie.
Przez chwilę zatopili się we własnej więzi. Ich oczy spotkały się na długo.
On wie... – pomyślała przygnębiona – Wie, o czym myślałam... Czy ja jestem aż tak przezroczysta?
Nie... Myślałem tylko, że jesteś godna zazdrości.
Też mi powód do zazdrości! – zaśmiała się gorzko, jednocześnie chowając się za jednym z filarów. Patrzyła, jak Michael wchodzi na schody. Tess jeszcze go nie dostrzegła. – Pozbyłam się rodzonego brata z serca.

— No cóż, na to spuśćmy zasłonę milczenia... – mruknął, stanąwszy tuż obok i obejmując ją ramieniem – Ważniejsze, że ocaliłaś go z Domino 2. Nawet za taką cenę.

— Chciałabym w to wierzyć.... – mruknęła.
Obserwowali przez chwile reakcję Tess i jej powitanie z synem. Potem oddalili się niezauważenie.

Poprzednia część Wersja do druku Następna część