dzinks

--Zgrzyyty-- (13)

Poprzednia część Wersja do druku

Zapomniałam dodać w wcześniejszych częściach, że Maria znalazła na miejscu zbrodni chustkę do nosa, na której były inicjały K.M, ta chusteczka ma duże znaczenie w odkryciu sprawcy. Oczywiście jakimś cudem gliny jej nie dorwały. A więc ostatnia część :


Zatrzymała się, serce zaczęło dudnić wyskakując z piersi. Czekała w napięciu na następne słowa.

— Tak chodzi o Michaela. Zmarła, nie rozpoznała tego głosu, chciała uciec stamtąd jak najszybciej, ale w tym momencie szept powtórzył się- Wieczorem w pralni dowiedzą się całej prawdy. Usłyszała ruch w pokoju, zniknęła szybko zanim właściciel tajemniczego szeptu pojawił się na korytarzu. Zatrzasnęła drzwi do pokoju łapiąc łapczywie powietrze. Nie dochodziła jeszcze do niej ta informacja „To nie jest możliwe, nie wierzę, Michael nie mógł tego zrobić”- powtarzała w duchu. Jednakże przed oczami stanęła jej wizja z pokoju hotelowego Michaela, widziała rozwścieczenie w jego oczach, kiedy wyciągnął rękę, a po chwili z telewizora wydobywał się dym.

— A może to jednak prawda?– zapytała sama siebie.

***

— Mamy się dzisiaj spotkać z Evansami- powiedziała Isabel wchodząc do pokoju. Michael nie zwrócił na nią uwagi, pisał coś najwyraźniej bardzo skupiony. Nie słuchał jej.

— Michael?

— Co?

— Słyszałeś, co powiedziałam? Co ty tam tak piszesz?

— List do Marii, w którym wyznaje jej, kim jestem

— Co??. Oderwał się od pracy i spojrzał na nią.

— Tak, Isabel chce jej wszystko powiedzieć i nie obchodzi mnie, co o tym myślisz. Odwróciła się zaciskając pięści, wzięła kilka oddechów.

— Rób, co chcesz tą swoją pisareczką, wieczorem spotykamy się z Evansami, podobno to coś ważnego – dodała całkowicie opanowana.

***


Wszystko sobie dokładnie przemyślała, Michael niespodziewanie odwołał spotkanie, Evansowie także nie mieli czasu. Coraz bardziej nabierała podejrzeń, co do niego. Postanowiła się przekonać, kim naprawdę jest morderca Kyla Valentiego.

— Nie wiem, po co mamy się spotkać w pralni – usłyszała rozmowę wychodzących z pokoju Liz i Maxa, zamknęła drzwi uchylając je tylko na kilka centymetrów.

— Podejrzane. Myślisz, że powinniśmy tam iść?-mówiła Liz – Jeżeli oni nie są tymi za których się podają ?

— Chodźmy – naglił Max i oboje szybkim krokiem oddalili się od pokoju Marii. „Nie są tymi, za których się podają, – Co to ma znaczyć, o czym oni do cholery mówią”. Nie czekając na odpowiedź zamknęła szybko pokój i pobiegła potykając się za Evansami. Serce waliło jej jak oszalałe, kiedy schodziła na parter gdzie mieściła się pralnia. Światła były zupełnie pogaszone, panowała ciemność. Portier wytłumaczył jej bo dokładnie gdzie znajduje się pralnia ,ale nie wyjaśnił ,że panowały w tym korytarzu egipskie ciemności.

— Trzecie drzwi na prawo- powtarzała próbując w ciemności wytropić odpowiednie drzwi. Doszukała się pierwszych, minęła drugie i potykając się ( miała dziesięciocentymetrowe obcasy) wpadła na trzecie. Wturlała się do środka. Kiedy doszła do siebie poczuła ukłucie w prawej nodze. Otworzyła oczy, rozejrzała się dookoła. Max,Liz, Isabel Michael wpatrywali się w nią z szeroko otwartymi oczami.

— A ona, co tutaj robi, nie została zaproszona? – zapytała Isabel mierząc Marie groźnym spojrzeniem. Michael podbiegł do niej pomagając jej podnieść się z ziemi.

—,Po co tu przyszłaś? – syknął jej do ucha. Kręciło jej się trochę w głowie, spojrzała w piwne oczy. Opanowała się od razu, odepchnęła go od siebie. W jej oczach pojawiły się ogniste iskierki

— Przyszłam się dowiedzieć prawdy !!!- wykrzyknęła. Max uśmiechnął się.

— Chyba wszyscy chcielibyśmy się jej dowiedzieć – stwierdził po chwili – Zacznę od samego początku. 1947 w Roswell miało miejsce lądowanie obcych, z komór inkubacyjnych wyszedłem ja , moja siostra i nasz przyjaciel . Zostaliśmy rozdzieleni, ja trafiłem pod opiekę Nasedo. Opiekował się mną przed szesnaście lat, któregoś dnia obudziłem się i już go nie było, zniknął. Zrobił przerwę przytulając Liz. Isabel Michael nie wyglądali na wstrząśniętych, na ich twarzach można było zobaczyć ulgę, ale i zmieszanie. Natomiast Maria zmarszczyła brwi łypiąc groźnie na Maxa.

— TO ty też!!! Kłamca wstrętny kłamca!!!!

— Maria nie mogliśmy ci powiedzieć – przerwała jej Liz.

— Co to znaczy ty też, wiedziałaś, że nie jestem z ziemi? – zapytał kompletnie zaskoczony Michael.

— Wiedziałaś, wiedziałaś, oczywiście, że wiedziałam …

— I nic mi nie powiedziałaś

— Co do cholery miałam ci powiedzieć …

— Cisza!!!- Krzyknęła Liz- Niech Max opowie wszystko a potem możecie się kłócić. Maria umilkła, nie patrząc na Michaela, który był najwyraźniej wściekły.

— Tymi którzy opuścili komory wraz ze mną byli Michael i Isabel, wiedziałem, że muszę was odnaleźć, ale nie miałem pojęcie, że zajmie mi to, aż pięć lat . Czasami byłem blisko, bardzo, blisko, ale trop się urywał i zostawałem z niczym. Postanowiłem wrócić do Roswell wtedy właśnie poznałem Liz Parker moją przyszłą żonę. Zdradziłem jej swój największy sekret, powiedziałem, kim naprawdę jestem. Kilka miesięcy później doszło do mnie informacja, o tym, że w hotelu Grand pojawiła się para. Dostałem anonimowy list, postanowiliśmy się zatrzymać w tym hotelu i czekać. Byłem naprawdę szczęśliwy, że was w końcu odnalazłem, ale zmieniliście się i to bardzo. Zakończył i spojrzał na Michaela.

— Dlaczego zabiłeś Kyla Michael? – ciągnął Max. Michael spojrzał na niego zaskoczony, przesunął wzrokiem po wszystkich twarzach.

— Co ty pieprzysz? Nie zabiłem Kyla ?? – krzyknął. Isabel oparła się o ścianę, Maria zamarła czekając na wyjaśnienia. Powieki Maxa rozszerzyły się gwałtownie, zmarszczył lekko brwi.

— Michael nie wypieraj się Isabel opowiadała mi o twoich niekontrolowanych wybuchach gniewu – dodał Max. Michael spojrzał na Isabel nienawiścią w oczach.

— Isabel?. Uśmiechnęła się, zamrugała oczami, na jej czole pojawiły się kropelki potu, sięgnęła do kieszeni wyjmując chustkę do nosa, nawet z oddali można było dostrzec inicjały K.M. Maria zauważyła to jej oczy poszerzyły się nieco, natychmiast zrozumiała wszystko, zakryła usta dłonią, żeby nie krzykną.

— Ach Michael – westchnęła Isabel ocierając delikatnie czoło, by nie zniszczyć makijażu. Maria cofnęła się przerażona. Spojrzała na Liz, potem na Maxa, jej wzrok zatrzymał się na Isabel.

— To ona – szepnęła.

— Co znowu chcesz Maria?- zapytał Michael odwracając się w jej stronę. Przełknęła ślinę.

— TO ONA ZABIŁA KYLA!!!


Isabel poruszyła się, spojrzała na Marie przerażona.

— Maria, o czym ty mówisz? – zapytała Liz.

— Znalazłam na miejscu zbrodni tę chusteczkę z inicjałami K.M, ona ma taką samą. Zawsze mówiliście, że morderca wraca na miejsce zbrodni. Dzisiaj rano usłyszałam szept w pokoju Kyla, tak teraz wiem, kto tam był. To byłaś ty Isabel.
Wszyscy spojrzeli na Isabel, która schowała szybko chustę do kieszeni. Poprawiła pasemko włosów i uśmiechnęła się szyderczo.

— Brawo Maria, widać nie jesteś taka głupia, na jaką wyglądasz – powiedziała spokojnie – Gdybyś siedziała cicho wyszłabyś stąd cała i zdrowa, a tak muszę was wszystkich zabić.
Michael nie mógł w to uwierzyć, patrzył tępo, w Isabel.

— Ale dlaczego? Zaczęła się śmiać, po chwili dodała.

— Ah Michael, jesteś taki naiwny, Kyle miał mi pomóc w dostarczeniu Maxa Kivarowi, ale zaczął marudzić i chciał mnie zdradzić. Tak Michael od dawna pertraktuje z Kivarem, chciał pozbyć się Maxa, by zająć tron. A tak przy okazji to ja wysłałam ci ten anonim Max, to było częścią planu.

— Ty zdrajco!!!!!!!!- krzyknął Michael nie mogąc się powstrzymać, chciał rzucić się na Isabel, zabić ją , ale ona była szybsza, uśmiechnęła się jeszcze szerzej i wyciągnęła dłoń. Michael leżał ranny na ziemi, był nieprzytomny.

— Michael o boże Michael!!! Ty zdziro, co mu zrobiłaś? Max podszedł do przodu, Isabel pogroziła mu palcem.

— Uważaj, nie jesteś w stanie mnie pokonać, jedno machniecie dłonią, a możesz zejść z tego świata – powiedziała, nie żartowała, Max wiedział, że ona nie żartuje, dlaczego był tak głupi, dobrze znał swoją przeszłość i wiedział, że Isabel zdradziła. Maria patrzyła na nieruchome ciało Michael, z boku sączyła się krew. Liz złapała Maxa za rękę.

— Ostatnie słowo Max? – zapytała nie spuszczając dłoni. Max zacisnął mocniej rękę Liz, miała rację, nie umie jej pokonać. Spojrzał na Liz, dotknął miękkich włosów.

— Kocham cię – szepnął.

— Au-revoir
Maria szlochała, Max zamknął oczy, ale nic się nie wydarzyło, usłyszał potężny huk, otworzył oczy. W drzwiach stała Tess, jej bujne blond loki falowały. W oczach pojawiły się wesołe chochliki.

— Już po tobie zdziro – powiedziała i spuściła dłoń- Max zapomniałeś wspomnieć, że z inkubatorów wyszła jeszcze jedna osoba. Spojrzał na Isabel, była martwa.

— Max zrób coś! – prosiła Maria- Michael , on umiera ! Rana wyglądała paskudnie, Max spojrzał na Liz, Tess uśmiechnęła się zalotnie i kiwnęła głową.

— Odsuń się Maria – poprosił Max. Położył delikatnie dłoń na ranie Michaela, przez chwilę było słychać tylko pochlipywanie Marii. Z pod ręki Maxa wydobywało się srebrne światło. Osunął się na podłogę, oddychając z trudem.

— Już jest dobrze – szepnął. Była przy nim, Michael otworzył oczy.

— Michael – wyjąkała rzucając mu się na szyję – Michael przepraszam, że cię podejrzewałam, przepraszam. Kocham cię Michael.

— Ja też cię kocham, ale zejdź ze mnie, bo nie mogę oddychać.

I tym miłym akcentem ogłaszam koniec opowiadania pt. „Zgrzyty” (vel Smak Twoich Ust) , mam nadzieję , że was zaskoczyłam, może kiedyś napisze Zgrzyty II.
7 maja 2004 14:38


Poprzednia część Wersja do druku