age

Nie potrafię rezygnować (16)

Poprzednia część Wersja do druku Następna część

Nie potrafię rezygnować
(część piętnasta)
Ogień


Max wszedł do jej pokoju i zamknął za sobą drzwi. Liz nadal siedziała na łóżku i się uśmiechała. Patrzyli na siebie.

— Wypocząłeś?- zaczęła.

— Jak zwykle troskliwa.- teraz on się uśmiechnął.

— Taka moja natura.

— Nie pamiętam niczego.

— Nie wątpię.

— Znów to robisz?

— Co takiego?

— Zachowujesz się tak jak po powrocie z wakacji.

— Jeśli to były wakacje, to na następne wybieram się bez ciebie.

— Miło, a teraz powiedz mi co się stało!?- Max starał się zachować resztki powagi i udawać zdenerwowanego.

— Stęskniłam się za zdenerwowanym Maxem.- nadal się uśmiechając opadła na łóżko i patrzyła w sufit. To nie ułatwiło mu koncentracji na sprawie, z którą tu(przynajmniej rzekomo) przyszedł.

— Liz, proszę.- zabrzmiał to mało przekonująco.

— Co pamiętasz jako ostatnie?- spojrzała na niego podnosząc się lekko i opierając na łokciach. Max chwilę się zastanawiał.

— Byłem w Centrum Ufologicznym.

— Uhm.

— Kończyłem pracę.

— Dalej.

— Wsadzałem coś do plecaka...- odtwarzanie tych wydarzeń zaczęło mu sprawiać widoczną trudność.- Ellis.- powiedział po chwili.- Była tam.- chwila milczenia.- Trzymała coś w ręku.

— A nie mówiłam, że powinieneś trzymać się od niej z daleka?!

— A ja pytałem co się stało!- nagle jego ręce znalazły się po jej obu stronach na łóżku. W pewnym sensie... na niej leżał.

— Traktujesz to jako sposób na odzyskanie wspomnień?

— Co? Sugerujesz, że...? Co ty sugerujesz?


Postanowiła opowiedzieć mu ostatnie wydarzenia w skróconej wersji. W wolnym tłumaczeniu: informacje, które otrzymał Max przedstawiały się następująco: Ellis sprawiła, że przypomniał sobie życie na Antarze, a zapomniał o tym tutaj, w efekcie myślał jak Zan i postanowił wyruszyć na poszukiwania tego co prócz niego trafiło na Ziemię. Na pytanie:

— Dlaczego pojechałem z tobą?
Otrzymał odpowiedź:

— To pytanie musisz zadać sobie. To ty do mnie przyszedłeś. Właściwie odpowiedź jest oczywista. To ten twój instynkt samozachowawczy.

— Co?

— Zawsze jak masz kłopoty przychodzisz do mnie. Najwidoczniej nawet nie musisz mnie pamiętać.


Po jego wyjściu Liz wyszła na balkon. Przedtem jednak wyciągnęła coś z plecaka. Z kryształem w ręku wyciągnęła cegłę. Kiedyś była to skrytka tylko na jej pamiętnik, jednak od pewnego czasu jej zawartość znacznie się powiększała. Pamiętnik i księga z paczki, kryształy... teraz miała już trzy. Jeszcze jeden i będzie mogła...

— Czas zakończyć tę wojnę.- postanowienie od którego nie ma ucieczki.


Weszła do pokoju Zacka. Jeszcze nie spał. Nie to jednak ją zdziwiło. Nie rysował, choć kartkę i kredki miał przed sobą. Siedział pod ścianą z kolanami podciągniętymi pod brodę.

— Dlaczego nie za moim łóżkiem?- spytała najspokojniejszym i najbardziej uspakajającym głosem na jaki ją było stać. Usiadła na przeciwko niego. Jej uwagę od razu przykuł rysunek. Wzięła kartkę do ręki. Były na nim płomienie. Jak żywe... Pochłaniające wszystko i każdego kto stanie na ich drodze. Nie przypominały jednak tych ziemskich. Nawet z rysunku widać było ich niewiarygodną siłę- siłę rozpaczy, nienawiści, bólu, determinacji.

— Boję się. Oni umrą.

— Kto?

— Nie wiem, ale bardzo krzyczą.
Liz przesunęła się do Zacka i przytuliła go do siebie. Długo go tuliła i całowała po głowie, odgarniając jego małe włoski. W końcu się uspokoił, zasnął. Położyła go do łóżka, przykryła kołdrą i pocałowała na dobranoc. Zanim jednak zgasiła światło pozbierała rzeczy z podłogi. Chciała je schować do szuflady. Tam jednak znalazła dwa inne rysunki. Jeden z nich to była prawie cała czarna kartka. Z małym wyjątkiem. Jej środek stanowiło namalowane jasnym kolorem małe światełko, od którego odchodziły nikłe promienie. Drugi zaś... Nie myślała, że można narysować pustkę, jednak to co miała przed sobą przedstawiało całą jej głębię.
Wpatrywała się w nie jakiś czas po czym odłożyła na miejsce. Usadowiła się w fotelu w kącie pokoju. Uznała, że jeśli Zack się obudzi będzie jej potrzebował. Myliła się jednak. Chłopiec spał spokojnie. Wizje minęły. Ale na jak długo? Zanim zasnęła zdała sobie sprawę, że w całej tej scenie uczestniczył ktoś jeszcze, że nie byli sami . I znów żadna ze stron nie przerwała milczenia.


Tego samego wieczora w mieszkaniu Michaela.

— Spędziłeś z nią tyle czasu. Nocowaliście w motelach i nic nie pamiętasz?!- Michael mimo wysiłków nie potrafił zrozumieć przyjaciela.

— Nic.- Max czuł już co najmniej lekką irytację.

— Są rzeczy, których nie można nie pamiętać! Dowód? Po tym jak piłeś pierwszy raz miałeś pustkę w głowie, jednak za drugim razem nie mogło tak być, bo, powtarzam, SĄ RZECZY, KTÓRYCH NIE MOŻNA NIE PAMIĘTAĆ!

— Właściwie to...

— To...?

— Nie, to zbyt zamazane.

— To żałosne.


Max koło drugiej nad ranem wracał do domu poważnie myśląc, że najrozsądniej byłoby wejść do domu oknem, gdy w jednym z ciemnych zaułków wpadł na Seana.

— To chyba nie pora dla tak grzecznych chłopców jak ty?- zakpił Sean niezbyt przyjemnym tonem.

— Wiesz De Luca zaczynam myśleć, że Maria miała rację.

— W czym?

— W twoim przypadku nawet morderstwo byłoby w pełni uzasadnione.

— W tym momencie mam się przestraszyć?- Sean zrobił zaciekawioną minę.

— W tym momencie masz coś zrozumieć.

— Tak?

— Twoje dotychczasowe problemy to nic w porównaniu z tym w co pakujesz się teraz.- coś w głosie Maxa sprawiło, że Sean poczuł ciarki na plecach, jednak nie dał tego po sobie poznać.

— Skoro tak uważasz.- powiedział i ruszył w swoim kierunku. Uśmiech, który trzymał się jego twarzy przez całą rozmowę znikł niedługo po tym jak minął Maxa. Powrócił jednak po krótkiej chwili.

— Coś tu się święci i chyba już czas dowiedzieć się co.- pomyślał.


Następnego dnia, a właściwie ranka, bardzo wczesnego(zwłaszcza dla niektórych) ranka. Max spał w najlepsze. Budzik nastawił na siódmą, a było przed szóstą. Najpierw usłyszał trzask otwieranego okna(coś mu to przypomniało- nie pamiętał co). Otworzył oczy i wtedy do pokoju dotarło światło słońca... prosto na jego oczy. Zamknął je. Gdy ponownie podniósł powieki nie był pewien czy nadal nie śni. Różnica nie była zbyt wielka. Liz siedziała na brzegu łóżka.

— Wstawaj.- tych słów nie pamiętał ze snu. Tam było trochę na odwrót.

— Liz?

— A kto inny o tej porze miałby znajdować się w twoim łóżku?- udała podejrzliwy ton. Max usiadł.- Nie słyszałeś o czymś takim jak pidżama.- uśmiechnęła się.

— A ty o pocałunku na "dzień dobry".

— Przepraszam. Moja zbrodnia jest zdecydowanie większa.- uśmiechnęła się.
Nastąpiła chwila... dłuższa chwila ciszy.

— Ubieraj się.

— A może lepiej cofnijmy się w czasie o kilka sekund?

— Zack czeka.

— Coś się stało?- spytał słysząc ton jej głosu.

— Jeszcze nie. Później ci wyjaśnię. Teraz chcę was gdzieś zabrać.


Dojechali na pustynię.

— Widziałem już grotę.- stwierdził Zack z lekkim zawodem w głosie.

— Nie tę, którą zamierzam wam pokazać.- obaj stanęli i dziwnie na nią spojrzeli.

— Liz?- Max nie mógł nie zapytać.

— Zobaczysz. Obaj zobaczycie.
Weszli do jaskini z inkubatorami. Podeszła do miejsca pomiędzy inkubatorami a przeciwległą ścianą. Jak zwykle było tam trochę ziemi. Zostawiała ją tam zawsze by ukryć symbol "X". Połączyła przyniesione ze sobą kryształy i przyłożyła do symbolu. Ściana naprzeciw inkubatorów rozsunęła się. Wewnątrz było ciemno. Nie trwało to jednak długo. Zack od razu ruszył naprzód, by obejrzeć nowe miejsce. Nie trudno było zgadnąć, że mu się tu podoba. Liz i Max nadal stali w miejscu obok siebie.

— Co to za miejsce?- spytał.

— Jest bardzo stare. Powstało kilka tysiącleci temu.

— Kolejny zabytek.

— Masz na myśli Nowy Jork?- spytała, znając odpowiedź.

— Te maszyny?

— To statek.

— Niech zgadnę. Nieużywany od tysiącleci.

— Zgadza się, jednak wciąż jest sprawny, a jego technologia znacznie wyprzedza wiedzę Antarczyków.

— Czeka nas dłuższa wycieczka.- bardziej stwierdził niż zapytał.

— Tak, choć zostało jeszcze trochę czasu.

— Mówiłaś, że coś jest nie tak z Zackiem.

— Miał wizję. Niezbyt przyjemną. Wczoraj. Bardzo nim wstrząsnęła.

— Już się nią chyba nie przejmuje.- ciągle na niego patrzyli jak zagląda w każdy kąt.

— Do czasu. Jestem pewna, że ta wizja, cokolwiek oznacza, spełni się i to już niedługo.- Max spojrzał na Liz, ona na niego.- To nie będzie ktoś obcy.

— Liz!- dobiegł ich głos Zacka. Zorientowali się, że chłopiec nie znajduje się już w zasięgu ich wzroku.

— Tędy.- powiedziała Liz, idąc szybkim krokiem we wskazanym przez siebie kierunku.
Po chwili oczom Maxa ukazał się duży kryształ w kształcie prostopadłościanu. Trzy widoczne stąd ściany miały kolory: czarny, niebieski i fioletowy. Ta czerń. Znał ją. Podszedł do czarnej ściany i dotknął jej.

— Ellis miała kryształ...

— Tak. Ja mam trzy pozostałe. Potrzeba czterech by uruchomić statek.

— I polecimy na Antar?- Zack był zachwycony.

— Tak, ale ustalmy jedno. To wszystko to teraz tajemnica naszej trójki.

— Dlaczego mam wrażenie, że mówisz zwłaszcza do mnie?- po pytaniu Maxa można było usłyszeć niezbyt dobrze tłumiony chichot dwóch osób.


Tymczasem w szkole. Na pierwszej przerwie.

— Nasi państwo rozsądni znów zniknęli.- skomentował Michael, wrzucając książki do szafki.

— Jak tak dalej pójdzie będą mieli większe szanse nie zdać niż ty.- Maria zaczęła się śmiać.

— Bardzo zabawne. Byleby wrócili jeszcze w tym miesiącu.

— Myślę, że tym razem nie będzie jakiś specjalnych kłopotów. A zmieniając temat. Wiesz chyba co się zbliża.

— Nie.- powiedział Michael gotów obstawać przy swoim nawet gdyby tę wiadomość ogłaszano przez megafony w całym mieście.

— Więc...

— Mam test.

— Mieliśmy zwiać.

— Wiem, ale postanowiłem zdać do następnej klasy.


Po południu. Max zaparkował jeepa przed Crashdown. Wysiedli w trójkę, zastanawiając się nad dzisiejszym obiadem. Śmiali się i rozmawiali. Byli zajęci sobą. Ktoś kto ich nie zna mógłby pomyśleć, że szczęśliwa rodzina wróciła właśnie z wycieczki(druga myśl przedstawiałaby się następująco: tacy młodzi i już mają tak dużego syna?!). Jednak Ian, stojący nie opodal, miał całkowicie inny pogląd na tę kwestię.


Podczas gdy Liz rozmawiała z Marią, przygotowując obiad dla trzech osób, Max i Zack siedzieli przy jednym ze stolików i rozmawiali.

— Wiem, że jesteście parą i, że pary potrzebują czasami trochę samotności, ale wy zostawiliście mnie na tydzień!!!- Zack uznał to za odpowiedni moment na wyjaśnienie pewnych kwestii.

— Posłuchaj...

— Nie. Musisz zrozumieć. Potrafię sobie radzić, ale to nie zmienia faktu, że czasami was potrzebuję. Nie umiem, na przykład, prowadzić samochodu.

— A...

— Pozwól mi dokończyć. Przecież mogło się zdarzyć, że musiałbym gdzieś pojechać. Poza tym miałem rysunek, którego nie rozumiałem i nie było nigdzie Liz.

— Wybacz Zack. To się więcej nie powtórzy.

— Mam nadzieję.


Przy ladzie.

— Więc pamiętał tylko swoje czechosłowackie obywatelstwo?- upewniała się Maria.

— Tak.

— I?

— Co?- spytała, wiedząc doskonale o czym myśli jej przyjaciółka.

— Co innego z hybrydą, co innego z kosmitą. Przynajmniej tak podejrzewam.

— Maria!

— Więc? Nie powiesz mi chyba, że nic?

— Nie tak jak myślisz.

— I dlatego odwracasz wzrok? Przecież w tym jednym przypadku ich komiczne "ja" nigdy nie milczy, a wtedy Max nie miał tego ludzkiego.


Po obiedzie przyszła Leni. Liz już pracowała. Właśnie napełniała solniczki.

— Przyszłaś sama.- pyta Liz z uśmiechem.

— Mieszkam z nim, mamy większość lekcji razem. Wspominałam już, że jestem za młoda żeby umierać?

— Więc masz go dosyć?

— Tylko jego ziemskich metod.

— W takim razie opracuj własne i załatw to po swojemu.
Po chwili na twarzy Leni pojawił się uśmiech.

— A wiesz, że to nie taki zły pomysł?

— Moje pomysły nigdy nie są złe.

— Poza tym jeśli już nic nie wymyślę to mogę go po prostu zgwałcić.

— Niedobrze mi.


Leni wyszła oddawać się swoim fantazjom w samotności, jednak przyszedł Kal.

— Czego on może znowu chcieć?- spytała samą siebie, widząc jak wchodzi.- Chociaż to oczywiste.

— Rozumiem, że dzisiejsze przedpołudnie nie należy do tych, którymi powinienem się martwić.

— Spokojnie. Byli ze mną.

— Wiesz na czym polegają moje obowiązki?

— Masz pilnować króla i być mu posłuszny. Coś pominęłam? Nie. Dla ciebie wystarczy.

— Powinnaś mnie była zawiadomić, jeśli coś było nie tak.

— A było?

— On nic nie pamięta.

— Przekształcę moją wypowiedź z przed minuty. Był ze mną.

— Co się dzieje?

— Myślę, że jeden z moich podwładnych właśnie pozwala sobie na zbyt wiele.- ton jakim to powiedziała sprawił, że bez słowa opuścił Crashdown.


Czy komuś przyszło do głowy, że teraz Liz odpocznie? Jeśli tak to radzę, zacząć czytać to opowiadanie( nie tylko tę część) od początku. Czas na Alexa.

— Mam wrażenie, że stanęliśmy w martwym punkcie.- stwierdził.

— Kto. Ja i ty? My wszyscy?

— Ja i Isabel.

— Myślałam, że wszystko gra.

— Niby tak, ale...

— Ale?

— Brak ognia.

— W związku z kosmitą?!

— Wiem jak to brzmi.

— Radzę ci wziąć się do roboty.

— Tylko jak?

— Improwizuj, aż w okolicy będzie jakieś 400 stopni.

— Wcale mi nie pomagasz.

— Bo nie umiem sobie tego wyobrazić.

— Czego?

— Braku ognia. Dla mnie to w ogóle nienormalne.


Max wszedł do mieszkania Kala. Miał nadzieję, że nie spędzi tu dużo czasu.

— Po co mnie wezwałeś?

— W Centrum dzieje się coś poważnego.

— Że niby w czym?

— Tak nazywamy naszą podziemna bazę.

— I co to ma wspólnego ze mną?

— Masz najbliżej źródła informacji.

— Spławiła cię.- na twarzy Maxa pojawił się kpiący uśmiech.- Jeszcze się nie nauczyłeś, że to ona decyduje ile wiemy?

— Na tej planecie mają dobre określenie na takich jak ty.

— Jakie?

— Pantoflarz.

— Możliwe, ale to ty się jej boisz.


Ponownie Crashdown.

— Mamy kompletny zastój.- skarży się Maria.

— A nie mówiłem?- Alex prawie się cieszy, że ktoś się z nim zgadza.

— Potrzebujemy odmiany.

— Albo zapałek.

— Michael potrafi. Trzeba go tylko popchnąć.

— Stracę ją.

— Przysięgam, że jeszcze jedno zerwanie i nie będziemy mieli co składać.

— Pewnie szybko znajdzie sobie innego.

— Czy nasze kosmiczne związki są z góry skazane na zagładę?

— Czy tak musi być?

— Dobra. Przestańcie. Poddaję się.- Liz przerwała ich "dialog" i złapała się za głowę, opierając łokcie na ladzie.- Obiecuję, że coś wymyślę.


Kwadrans później. Przy kuchni.

— Podejrzewam, że po twojej stronie jest wyższa temperatura.- ostatnie dwa słowa Leni wypowiedziała dość szczególnym tonem. Michael odwrócił się w jej stronę.

— Jesteś pewna?

— Rzadko się mylę.

— Więc jednak czasem.

— Przydałby ci się prysznic.

— Chcesz czegoś?

— Może, ale na razie zadowolę się obiadem.


Kiedy chwilę później Leni odeszła do stolika do Michaela podeszła Maria.

— Więc o to chodzi?


I znów minęła chwila. I drzwi pokoju niczego nie przeczuwającej Liz Parker otworzyły się z taką szybkością, z jaką za moment się zamknęły, wywołując niezły trzask.

— Nienawidzę go. Choć właściwie w jego przypadku to normalne. Jest typowym samcem.- mówiła, prawie krzycząc, gdy w tę i z powrotem chodziła po pokoju.- NIENAWIDZĘ JEJ!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!

— Maria uspokój się.- Liz po chwili, gdy pierwszy szok minął podeszła do przyjaciółki i próbowała posadzić ją na krześle.

— Nie uspokoję się.- podsunęła sobie coś pod nos. Liz od razu jej to zabrała.

— Kogo nienawidzisz.

— JEJ!!!!!!!!!!!!!!

— To znaczy?

— Leni.

— To będzie długi dzień.


Liz zeszła na dół. Miała nadzieję, że Maria sobie poradzi. Chciała od razu wyjść, ale natknęła się na Isabel.

— Cześć. Możemy pogadać?

— Jasne.- usiadły przy stoliku.

— O co chodzi?- spytała Liz, widząc, że sama Isabel będzie zwlekać.

— O nich.

— A kim są oni, jeśli to nie tajemnica?- Isabel zdawała się nie słyszeć lub ewentualnie nie rozumieć wszystkiego co powiedziała Liz.

— Grant, Kivar, Nicolas. Mam koszmary z ich udziałem.

— Nie dziwię się.

— Ja chyba oszaleję.

— Zwolnij. Jak często ci się śnią?

— Co noc. I błagaj nie doradzaj mi, żebym po osiemnastej nic nie jadła.

— Spokojnie. Zrobisz coś jeśli powiem, że to pomoże?

— Dlatego tu przyszłam.

— Bez względu na to jak bezsensowne będzie ci się to wydawało?

— No tak.- to już nie zabrzmiało równie pewnie.

— Na górze jest Maria. Powiesz jej żeby wzięła kasetę video z mojego biurka. Sama weźmiesz colę i ciasto z lodówki. Tabasco też tam znajdziesz. Pamiętasz gdzie jest sprzęt?

— Tak.

— Dobrze. Moi rodzice wrócą późno, albo raczej wcześnie, więc nie musicie się nimi martwić. I nie ruszajcie się stąd zanim wrócę.

— Mhm.


Idąc przez miasto myślała o ty, że to zaczyna się robić zaraźliwe i rozprzestrzeniać jak wirus. Miała nadzieję, że nie wszyscy zapadną na "kłopoty". Szybko jednak ją straciła. Spotkała Selmę.

— Witam waszą wysokość.

— Wiesz, że nienawidzę jak się tak do mnie zwracasz.

— Rozumiem, że wasza wysokość nie jest w najlepszym nastroju.

— Mów o co chodzi.

— Cierpliwości wasza wysokość.

— Właśnie mnie jej pozbawiasz.

— Były cztery kryształy. Każdy miał wyjątkową moc. Choć prócz tego służyły również do innych celów.

— Możliwe.- chciała się łudzić, że Selmie chodzi o coś innego, ale to nie było możliwe.

— Czarny zawsze mnie intrygował. To co potrafił zrobić z umysłem...

— Dosyć.

— Jak wasza wysokość każe.


Mieszkanie Michaela.. Liz nie zadała sobie trudu, by zapukać.

— Mogłem się przebierać.

— Mogłeś zamknąć drzwi, chyba, że się kogoś spodziewałeś!

— Nie będziesz po mnie krzyczała.

— Będę. Jako przywódca mam do tego pełne prawo. Czyżbyś już o tym zapomniał?

— Jakżebym śmiał.

— Posłuchaj Michael. I bez ciebie mam mnóstwo problemów.

— Doprawdy?

— Co to ma znaczyć?

— Może, że nie tylko ty masz problemy.

— Świetnie. Opowiedz mi więc o tych swoich, nieporównywalnie wielkich. Słucham innych, mogę posłuchać i ciebie.
Michael podszedł do szafki. Wyciągnął coś z szuflady. Podszedł do Liz i jej to podał.

— Co to?- spytała.

— 50 000 $.

— Zbierasz na college?

— To łapówka. Mam przez to koszmary.

— Następny.

— Co?

— Nic. Wychodzę.

— Zamknij za sobą drzwi.
Zrobiła tak. Za nimi przystanęła.

— Myśl Parker.- powiedziała do siebie.- I to szybko, bo ten domek z kart ma bardzo widoczne wady konstrukcyjne.


Kiedy pukała do domu szeryfa miała najszczerszą nadzieję go nie zastać. Otworzył jej Kaly.

— Cześć.

— Cześć.

— Zastałam Leni?

— Właściwie to...- znała to spojrzenie. Widziała je już dzisiaj nie raz.

— Chcesz pogadać?

— Leni jest u siebie, to może w kuchni.

— Czemu nie.

— Chcesz coś do picia?

— Kaly.- odłożył wziętą przed chwilą przez siebie szklankę do ręki i usiadł na przeciwko Liz.

— Nie skutkuje.

— Co?

— Wszystko czego próbowałem. Nie znam innych metod.

— Poczekaj.

— Co?

— Masz odczekać.

— Tylko tyle?

— A czego się spodziewałeś?

— Znasz ją dość dobrze. Jesteście przyjaciółkami. Zwierza ci się. Błagam.

— Daj mi czas do namysłu.- powtórzyła swą prośbę, nie wiedząc który to już raz dzisiaj.

— Dzięki.- Liz wstała.

— Idę do Leni.


Westchnęła i nacisnęła klamkę. Już wchodząc słyszała jakieś hałasy. Teraz poznała ich źródło. Leni i cicha muzyka to nierealne połączenie. Wzięła do ręki płytę. Oczywiście w okolicy nie było nic do jej odtworzenia. "Grała" sama. Liz przełamała ją i wrzuciła do pobliskiego kosza. W pokoju zapanowała chwilowa cisza.

— Liz? Co ty tu robisz?- Leni otworzyła oczy i gwałtownie usiadła, dopiero teraz zauważając Liz.

— Nie słuchałaś mnie chyba zbyt uważnie.

— Wprost przeciwnie.- znów byłą tą samą co zawsze uśmiechniętą dziewczyną.- Mam już nawet kilka pomysłów.

— Nie o tym mówię.

— Więc?- Leni wstała.

— W Centrum też jest wiele obowiązków.- uśmiech momentalnie zniknął z twarzy Leni.

— To mina przywódcy, nie przyjaciółki.- stwierdziła.

— Jestem przywódcą. Pamiętaj o tym.


Liz weszła na zaplecze.

— Sean? – zdziwiła się na jego widok.- Myślałam, że jest już zamknięte.

— Pomyślałem, że zaraz wrócisz.

— Nie powinno cię tu być.

— Bo Evans tego nie chce?

— Nie, bo ja tego nie chcę.- Sean pomyślał, że nigdy nie widział jej takiej poważnej.- Nie chcę by ktoś obcy przebywał w moim domu, zwłaszcza gdy ten dom został wcześniej zamknięty.

— Myślałem...

— Nie Sean. Nie. Rozumiesz?
Zrozumiał. Wyszedł.


Koło północy w parku.

— Ta wojna zbiera coraz krwawsze żniwo. Jesteś pewna, że chcesz się w nią mieszać?- spytał Kevin, gdy razem z Liz spacerowali po parku.

— Przecież już to zrobiłam.

— Nie rozumiem cię Elizabeth.

— Za to ja już rozumiem.


Zajrzała do domu. Isabel i Maria wychodziły w dość dobrych nastrojach. Rodzice wrócili niedługo później. Zack spał spokojnie z uśmiechem na ustach.


Piąta rano. Mieszkanie Michaela.

— Wstawaj.- "powiedziała" nad jego uchem.
Przerażony usiadł na łóżku.

— Co się stało?- spytał widząc stojącą obok Liz.

— Znalazłam.- powiedziała jakby odkryła Amerykę.

— Co?- schował głowę pod kołdrę, kładąc się ponownie.

— Rozwiązanie wszystkich problemów, rozwiązanie dla każdego?

— Jakie?

— Guerin party.


Kilka godzin później ośmioro siedemnastolatków i jeden pięciolatek stało na lotnisku w Las Vegas i odbierało swoje bagaże.


22.00. Pokój hotelowy(rozumiem, że pamiętacie jaki).

— Stop! Zbiórka z dowodami- zaczął Michael, kiedy on, Maria, Liz, Max, Kaly, Leni, Isabel i Alex znaleźli się wreszcie w jednym miejscu.- To miasto ma surowe zasady odnośnie zabawy... i ja to zmienię. Nie jesteście już uczniakami z Roswell, jesteście maszynami do zabaw. To Wasze pseudonimy...- przejechał ręką nad ich dokumentami.- ...których będziecie używać na potrzeby naszej podróży. Wita was organizator imprezy, Dr. Love. Skoro ja to sponsoruję postępujemy według moich zasad. Zasada numer 1: każdy ma 3 patyki. Kasę wydajemy, tu nie robimy zapasów. Zasada numer.2 jest najważniejsza. Rob Roy i Dr. Love chodzą sami. Widzicie nas przy stoliku bierzecie inny. Pozostałe zasady ustaliła nasza droga Shirley, więc to do niej miejcie pretensje. Przez dwie godziny od wyjścia jesteście podzieleni następująco.- podał im karteczkę, a kiedy ją przeglądali dodał.- Jeśli nie ma pytań to idźcie i obrabujcie co się da.

— A ja?- wszyscy spojrzeli za siebie, mimo iż wielu miało niecierpiące zwłoki uwagi co do zaleceń Shirley.- Tak. Nie śpię, a myśleliście, że tych kilka godzin zabawy dla dzieci mi wystarczy?- Cała ósemka popatrzyła po sobie.

— Idźcie.- odezwała się Shirley.

— Na pewno?- Rob Roy miał wątpliwości.

— Zajmiemy się automatami do gry.


W kasynie.

— Michael nie przesadzasz? To już trzeci raz.

— Na szczęście nie ma lekarstwa.

— Ale...

— Pomyśl rozsądnie. Jesteś w światowej stolicy hazardu. Twoja dziewczyna zajmuje się dzieckiem, a ty masz trzy patyki do wydania. Jak w takich sytuacjach postępują faceci?

— Stawiam $1500.

— Dokładnie Roby.


Kilka stolików dalej.

— Alex nie uwierzysz.
Chłopak trzymał właśnie głowę na rękach, łokcie oparte o stół.

— Na taka okazję czekałam.

— Przestań.

— Musisz ze mną iść.

— Właśnie wygrałem i straciłem $15000.

— Pograsz później moimi trzema.- już ciągnęła go do wyjścia.


Bynajmniej nie w kasynie. Muzyka co najmniej nie do wytrzymania dla zwykłego śmiertelnika. Kaly nie mógł się powstrzymać od patrzenia na nią. Sposób w jaki tańczyła przyciągał uwagę wielu innych facetów na sali.

— Nie przyłączysz się?!- krzyknęła, jednak szybko zorientowała się, że jej głos zatonął na fali jednej z piosenek Linkin Park. Pociągnęła go za sobą w głąb sali. Ten taniec to nie był gwałt, ale...


Isabel usiadła przy jednym z automatów i wrzuciła żeton. Oczywiście nie wygrała. Siedziała tak przez pewien czas zanim zdała sobie sprawę, że czuje czyjeś spojrzenie na swoim karku. Odwróciła głowę i napotkała spojrzenie mężczyzny, który... Te oczy...

— To się robi tak.- Zack robił jej kolejną lekcję pokazową. Grali już półtorej godziny, jednak doszła tylko do czwartego poziomu. Zack zaś znał już najprawdopodobniej wszystkie tutejsze gry od początku do końca. Na początku było tu jeszcze kilkoro dzieci, które wręcz go podziwiały(pomińmy ich reakcję na osiągnięcia Liz), jednak troskliwe mamy już odesłały je do łóżek, mając na względzie plany swoje i swoich mężów. Przechodzące coraz rzadziej osoby patrzyła na Liz współczującym wzrokiem, jakby mówiły "Pewnie rodzice zostawili ją z młodszym bratem.- Słuchasz mnie?

— Tak.

— Nie prawda.

— Dobrze. Masz rację.

— Jesteś zmęczona. Idziemy na lody.- złapał ja za rękę i ruszył tak pewnie jakby dokładnie wiedział gdzie teraz znaleźć lody w tym mieście.

— Miło tu.- stwierdziła Isabel, gdy znaleźli się w cichej, eleganckiej restauracji. Kelner podszedł i towarzysz Isabel zamówił coś do picia na początek.

— Cieszę się, że ci się podoba. Byłem pewien, że to miejsce w sam raz dla ciebie.- znów to spojrzenie. Znała je.

— Najpierw wspaniały spacer, teraz to. Zawsze traktujesz tak nowo poznane dziewczyny?

— Za nisko się cenisz.

— Tak?

— Jesteś niepowtarzalna.


Pół godziny później.

— Wspaniały pokój.- Isabel patrzyła na niego, gdy włączał muzykę. Pogrążyli się w tańcu.

— Coś jest nie tak.- pomyślała Isabel.- Te oczy... Znam je tak dobrze.- na chwilę położyła głowę na jego ramieniu. Czuła, że nie może jej unieść. Muzyka zamilkła.

— Przyniosę coś do picia.- powiedział.
Gdy wrócił już jej nie było.


Liz i Zack weszli do pokoju śmiejąc się. W tej chwili żadne z nich nie wyglądało na zmęczone. Już przy drzwiach usłyszeli dzwonek telefonu. Liz podniosła słuchawkę.

— Słucham...Max... Gdzie jesteś?!! Zaraz przyjadę.- odłożyła słuchawkę.- Zack idź spać. Ja muszę gdzieś pojechać.

— Gdzie? Przecież i tak się dowiem.

— Do aresztu.

— Wybrałem sobie ojca kryminalistę.


Kolacja w (mam nadzieję) wiadomym miejscu. Zack postanowił jednak położyć się spać( $40 od Maxa przynajmniej oficjalnie nie miało wpływu na jego decyzję). Max nadal miał w uszach jego słowa( "Teraz mam na ciebie haka. Jakbyś znowu zamierzał zostawić mnie na tydzień to pamiętaj, że powiem Liz, że mnie przekupujesz.). Maria zaczyna śpiewać. Leni bez chwili wahania wyciąga, bezwładnego w tej chwili w jej rękach, Kaly'a na parkiet. Max po chwili prosi Liz do tańca.

— Jak spędziliście dzisiejszy wieczór?- pyta.

— Dotarłam do czwartego poziomu.

— Co?

— Nic. Cela to nadal tak przyjemne miejsce jak pamiętam?

— Zack wie?

— Że ma ojca kryminalistę?

— Powiem mu, że ty też siedziałaś.- oboje chwilę milczą.

— Podoba mi się to miasto.- kładzie głowę na jego ramieniu.

— Mi też. Jeszcze tu wrócimy.

— Obiecujesz?

— Obiecuję.


Alex podchodzi do Isabel.

— Co robiła Brandy przez ostatnie godziny?

— Uświadamiała coś sobie.

— Tak? Co takiego?

— Dlaczego teraz bez względu na wszystko co wydarzyło się w przeszłości nie mogłabym zdradzić.


Chwilę później oni również trafiają na parkiet. Gdy piosenka się kończy Maria zostaje nagrodzona długimi i głośnymi oklaskami. Podchodzi do niej Michael. Schodzą za sceny razem, trzymając się za ręce.


Wszyscy wracają w doskonałych humorach. W pokoju zastają Zacka rozmawiającego z szeryfem. Zack wstaje z kanapy na której obaj siedzieli. Podchodzi do trzymających się za ręce Liz i Maxa i mówi:

— On nie wierzy kiedy mówię, że nie ma się czym martwić.- Liz puszcza rękę Maxa i kładzie Zackowi ręce na ramiona.

— Idź spać.- chłopiec stoi.- Proszę.- idzie.

— Wczoraj o 15:30 zadzwonił do mnie wicedyrektor McClure. Najwyraźniej mój syn nie odbył kary. Więc zadzwoniłem do przyjaciół Kaly'a...nikt nie wiedział gdzie jest... Wykonałem kilka innych telefonów bez alarmowania waszych rodziców. Wydedukowałem że wszyscy zniknęliście! O 16:40 byłem w panice! Myślałem, że może to było masowe porwanie albo inwazja. Wiedziałem, że musicie mieć jakieś kłopoty bo nie wyjechalibyście nic mi nie mówiąc!!!

— My tylko wzięliśmy sobie małe wakacje.- zaczął niepewnie Max.

— Małe wakacje? Przynajmniej po tobie i Liz spodziewałem się odrobiny rozsądku. To biedne dziecko...

— Zarobiłem dzisiaj $300.

— Zack.- ton Liz był już typowo "rodzicielski".

— Więc uciekliście z lekcji.- kontynuował szeryf.- Opuszczanie lekcji można usprawiedliwić jeśli ratujecie planetę. Waszą, moją jakąkolwiek inną. Ale nie można usprawiedliwić...jeśli w grę wchodzi nielegalny hazard!! Czy to jasne!? Normalnie porozmawiałbym z waszymi rodzicami, ale wam to już chyba i tak nie pomoże. Spodziewam się was w Roswell dziś wieczorem. Wy dwoje.- wskazał na Leni i Kaly'a.- Do samochodu.

— On jest gorszy niż Rwela, a nawet przewodnicząca Rady.- szepnęła Leni pod nosem.

— Słyszałem.- dobiegł ich głos szeryfa ze schodów.

— W takich chwilach jak ta cieszę się, że jestem sierotą.- mruknął Michael.


Szkoła. Na przerwie. Na boisku.

— Spałaś choć trochę?- Max usiadł koło Liz.

— W samolocie. Cały kwadrans.- jej głowa bezwładnie opadła na ramię Maxa.- Chcę spać.- powiedziała błagalnym głosem.

— Jeszcze dwie lekcje.

— Zabijmy nauczyciela historii.

— Wytrzymasz.

— W zamian, gdy tylko moi rodzice wyjadą pozwolę ci zostać na noc.

— I tak to zrobisz.

— Tyran.

— A nie poszłabyś na bal z tym tyranem?

— Tylko jeśli ten tyran zabije nauczyciela od historii.


Kilka minut później przy szafce Liz.

— Nie zaprosił mnie.- Maria dosłownie kipiała.

— Czy tylko ja ledwo trzymam się na nogach?

— Zaczynam myśleć, że te chwile kiedy jest chłopakiem idealnym to tylko krótkie odchyłki od normy.- kontynuowała nie zwracając najmniejszej uwagi na słowa przyjaciółki.

— Maria, proszę.

— Powinnam pójść sama czy zostać w domu?

— Tylu kosmicznych morderców pałęta się po tej planecie i żaden nie chce ulżyć moim cierpieniom.


Dzwonek zadzwonił. Michael przemykał się właśnie do wyjścia ze szkolnego parkingu, gdy natknął się na Liz.

— Co ty tu robisz?

— Max nie chce zabijać.

— Wyglądasz fatalnie.

— A ty jak na kosmitę przystało świetnie. Pomóż mi.

— W czym?

— Nie jestem, aż tak doświadczona w ucieczkach jak ty, a poza tym moja przytomność umysłu pozostawia wiele do życzenia.

— Dobra. Za mną.- wychodzą na ulicę.

— Dlaczego?

— Co dlaczego?

— Dlaczego nie zaprosiłeś Marii na bal?

— Nie twoja sprawa.

— Po tym co się nasłuchałam to jak najbardziej moja sprawa.

— Nie zamierzam odpowiadać.

— O! Pan Singer. Może go zawołam.

— Nie zrobisz tego.

— Pa...- zaczęła Liz, ale nie skończyła. Michael zakrył jej usta ręką. Schowali się za samochodem. Nauczyciel spokojnie wszedł na teren szkoły.- Więc?

— Nie umiem tańczyć.

— Potrafisz rozwalać skały, a nie znasz nawet kilku kroków?- Michael pokiwał przecząco głową.- Litości.


Po lekcjach. Na korytarzu.

— Nie widziałeś Liz?- pyta Isabel Alexa.

— Chyba się zmyła. Coś ważnego?- idą w kierunku wyjścia.

— Może zaczekać.- bierze go za rękę.

— Możemy to powtórzyć na balu?- zapytał Alex po przekroczeniu drzwi. Isabel od razu poprawił się nastrój.


Crashdown. Po dwóch godzinach snu Liz w trochę lepszej formie staje za ladą i nalewa sobie coli.

— Cześć.- Liz się odwraca.

— Cześć Kaly.

— Mam sprawę.

— Wal.

— Zbliża się bal.

— Obiło mi się o uszy.

— Czy myślisz, że powinienem....

— Jesteś mężczyzną, czy nie?- pytanie pada z ust Zacka, który siada obok niego.


Kaly wchodzi do domu z przemówieniem dokładnie ułożonym w głowie. Kiedy staje twarzą w twarz z Leni ma już pustkę w głowie.

— Cześć.- wyrzucił z siebie po tym jak dłuższy czas stał i patrzył na nią jakby ją widział po raz pierwszy.

— Cześć.- uśmiech jak zwykle troszkę kpiący.

— Ja...- Leni słysząc to wznosi oczy ku niebu i mówi.

— Będę gotowa o siódmej.- i idzie w stronę kuchni.


Crashdown było już zamknięte, choć zwykle o tej porze był tu jeszcze jako taki ruch. Teraz też kawiarnia nie świeciła pustkami. Sean kończył frytki. Amy i Jim "rozmawiali"(czytaj: flirtowali) ze sobą. Jeff i Nancy wyglądali na dumnych rodziców. Liz poprawiała ubranie Maxa. Maria wrzeszczała na Michaela, że zaraz się spóźnią. Isabel i Alex zaszyli się w jakimś kącie. Zaś Kaly i Leni gdzieś się zawieruszyli.

— Ustawcie się do zdjęcia.- zaczęła ich zbierać do kupy Amy. Jej głos był pełen entuzjazmu.- Sean mógłbyś?

— Jasne.- tu nie znajdziemy entuzjazmu.


Liz i Max tańczą. Obok Michael i Maria. Ona wygląda na uradowaną. Michael odchyla się lekko w stronę Liz.

— Dzięki.- mówi i dalej tańczy z Marią. Liz się uśmiecha.

— O co chodziło?- pyta Max.

— Powiedzmy, że Michael ma u mnie niewyobrażalny dług.


Kaly podchodzi do stolika po coś do picia. Jego kolega z drużyny pyta:

— Jak znalazłeś taką dziewczynę?

— Obracam się w odpowiednim towarzystwie.


Isabel i Alex tańczą tak jakby nie widzieli świata poza sobą.

— Kocham to życie.- stwierdza w pewnym momencie Alex.

— Mam z tym chyba coś wspólnego?


Po kilku godzinach. Liz wyszła na chwilę na korytarz, żeby odetchnąć. Zostawiła Maxa rozmawiającego z Michaelem.

— Kev.

— Jak zwykle piękna.

— Przestań.

— Zapomniałem na chwilę, że po okolicy kręci się twój facet.

— Nieźle wyglądasz w garniturze.

— Dla ciebie wszystko.

— Nie bawisz się tu.

— Obserwuję.

— Mówię poważnie.

— Pa Elizabeth.- idzie w stronę wyjścia. Liz się za nim odwraca. Widzi Maxa.

— Idziemy?- spytał, gdy Kevin wyszedł.

— Tak.- rozlega się dźwięk komórki.

— Czemu wzięłaś komórkę?

— Kojarzysz chłopca o imieniu Zack?- włączyła telefon, po chwili oddała słuchawkę Maxowi.- Do ciebie.
Max chwilę rozmawiał z Zackiem. Gdy oddał telefon Liz, powiedział:

— Dzisiaj możemy wrócić później.

— Nasz syn. Teraz ma tylko ciebie. Ocal go.- usłyszał Max i zobaczył światło.
Maxa obudził dźwięk komórki Liz.

— Kiedy mówiłem, że dzisiaj zrobię wyjątek miałem na myśli, że zobaczę was przed czwartą.


Kaly podniósł powieki i poczuł ogromny ból głowy.

— Co to za pokój?- pomyślał.- I dlaczego nie czuje na sobie ubrania?


Isabel obudziła się i podniosła głowę z piersi Alexa. Nad sobą widziała gwiazdy.


Sean rozejrzał się po domu.

— Cioteczka Amy nie wróciła.- stwierdził sam do siebie.- Może przynajmniej Maria pamiętała drogę do domu.
Otworzył drzwi pokoju kuzynki.

— Cześć Sean.- powiedział Michael.


Koniec części piętnastej.


Poprzednia część Wersja do druku Następna część