age

Nie potrafię rezygnować (11)

Poprzednia część Wersja do druku Następna część

Nie potrafię rezygnować
(część dziesiąta)
Wstań i walcz

Jeep Maxa. Michael prowadzi. Tess siedzi obok niego. Na tylnym siedzeniu Max i Liz. Ona jest nieprzytomna i nadal krwawi. On próbuje ją uzdrowić. Jednak ran jest sporo, a krew jest wszędzie więc trudno mu je znaleźć. Jest zrozpaczony. Michael jedzie tak szybko jak tylko może jednocześnie starając się nie zwracać niczyjej uwagi. Tess płacze i mówi żeby się pośpieszył.


Wszędzie kwiaty, ozdoby. Piękna muzyka. Wszyscy wydają się uśmiechnięci. To pozór. Małżeństwo, które ma się odbyć cieszy bardzo niewielu, w tym pannę młodą. Pan młody wygląda jakby był na własnym pogrzebie. Po chwili padają słowa: "Czy ty Zan...?", "Czy ty Avo...?".


Michael otwiera drzwi swojego mieszkania. Max wnosi na rękach Liz i kładzie ja na łóżku Michaela. Po nich wchodzi Tess. Razem z Michaelem staje obok łóżka.

— Wyjdźcie.- mówi Max. Kiedy patrzą na niego jak by nie rozumieli dodaje.- Muszę zająć się pozostałymi ranami. Także tymi pod ubraniem.

— Może mogę jakoś ci pomóc?- pyta Tess.

— Wyjdź.
Michael wyciąga Tess z mieszkania.

— Co tam się stało?- pyta.

— Mówiłam już. Skórowie...- Tess przerywa. Zaczyna płakać.

— Po co w ogóle tam jechałyście?

— Chodziło o przyjęcie urodzinowe dla Kaly'a.- tłumaczenia padają szybko.

— To chyba nie ten miesiąc, nawet nie ten rok kalendarzowy.

— Co ty sugerujesz?

— Nic. Muszę zadzwonić do Marii.


Maria skończyła właśnie obsługiwać klienta. W Crashdown jest prawie pusto. Patrzy na jeden ze stolików. Siedzą przy nim Isabel, Alex i Kaly. Rozmawiają i ciągle się śmieją. Rozmyślania przerywa jej dzwonek telefonu.

— Michael? Nie powinieneś być teraz w pracy?!... Po co mam siadać?!... Michael?...- komórka wypada jej z ręki. Widzi to Alex i zwraca uwagę reszty. Cała trójka do niej podchodzi.

— Co się stało?- pyta Isabel.

— Liz... ona...

— Co z Liz?- Alex jest co najmniej zaniepokojony zachowaniem Marii.

— Ona... chyba umiera.

— Gdzie są?- Isabel stara się opanować sytuację.

— U Michaela.

— Do samochodu. Natychmiast.- weszli na zaplecze i ruszyli do samochodu. Żadne z nich nie zauważyło małego chłopca, który czuł już tylko strach.


Rozłożyli kredki. Czuli spokój. Tu nikt ich nie znajdzie. Mogą rysować, śmiać się, rozmawiać. Niepokój przyszedł znienacka. Drzwi się otworzyły. Wszedł on. Trzymali się za ręce. Był silniejszy. Rozdzielił ich, a przecież oni zawsze muszą być razem.


Dojechali tak szybko jak tylko się dało. Max skończył uzdrawiać Liz, nigdzie nie było śladu krwi, jednak dziewczyna nadal nie odzyskiwała przytomności.

— Dlaczego się nie budzi?- zapytała Maria, siadając po drugiej stronie łóżka i zgarniając włosy z twarzy przyjaciółki.- Ma wysoką gorączkę.

— 44 stopnie.- wyjaśnia Tess.

— To niemożliwe.- zauważa Alex.- Żaden człowiek...

— Może to dlatego, że Max ja uzdrowił.- głośno myśli Isabel.

— Jak to się stało?- w głosie Marii słychać, że z trudem powstrzymuje płacz.

— Przecież pojechała z tobą Tess...- zaczyna Kaly. Maria wstaje i podchodzi do Tess.

— Co jej zrobiłaś?! Jak mogłaś?!- Michael łapie ją w ostatniej chwili.

— To nie ja.- Tess nie powstrzymuje łez.

— To Skórowie.- mówi Michael.

— Więc dlaczego jej nic nie zrobili?

— Nie zdążyli. Kiedy przyjechaliśmy uciekli.- wypowiadając te słowa Michael poczuł, że wcale w nie nie wierzy. W opowieści Tess było za dużo luk już na początku.- One nie mogły niczego razem organizować.- huczało mu w głowie. Nie pozwolił jednak myślom znaleźć odzwierciedlenia w słowach.

— Przestańcie!- krzyknął Max.- Czy nawet w takiej chwili nie możecie być cicho?!
Poskutkowało. Wszyscy pogrążyli się w milczeniu. Michael posadził roztrzęsioną Marię na fotelu. Alex i Kaly stanęli pod jedną ze ścian. Tess pozostawiona samej sobie stanęła jak najdalej od reszty i zaczęła wyginać sobie palce. Isabel spojrzała na brata. Był załamany stanem Liz i własną bezradnością.

— Czy powinnam im powiedzieć? Czy powinnam powiedzieć Maxowi?- myślała.- Jeśli Liz mówiła prawdę, jeśli nie ja zdradziłam... Czy naprawdę miała wtedy na myśli Tess? Jeśli tak, jeśli na Antarze Ava mogła się przyczynić do śmierci Zana to tutaj Tess mogła... Jak to możliwe, żeby tak dobrze grała? Jak ona musi nienawidzić Liz.- Isabel przeniosła wzrok na podchodzącego do niej Michaela. Jakby się co do tego umówili wyszła za nim na zewnątrz.

— Co o tym myślisz?- spytał chwilę po zamknięciu drzwi.

— A ty? Byłeś tam.

— Nie widziałem żadnego Skóra.

— Powinnam była się domyślić.

— Masz na myśli tę bajeczkę o urodzinach Kaly'a?

— Ty też myślisz, że...

— ... to nie ma sensu.

— Powiemy Maxowi?

— Na razie nie. I tak ledwo się trzyma. Zamiast tego uważajmy na nią.

— Na jej każdy ruch.
Przed dom podjechał samochód. Wysiedli z niego Kal i Derila.


Mam wrażenie, że ten deszcz to moje łzy. Patrzę na wielkie spadające krople przez oszklone drzwi Crashdown. Patrzę na nie i na Maxa. Na Maxa, który przed chwilą powiedział "Chcę żebyś wiedziała, że nic do niej nie czuję. Kiedy na ciebie patrzę widzę osobę, z którą chcę być. Zawsze to wiedziałem. Tamta strzelanina połączyła nas na zawsze. To przeznaczenie. Spójrz na mnie. Liczysz się tylko ty, jesteś jedyna. Nie mógłbym być z nikim innym." A teraz ją całuje. Całuje tę, do której nic nie czuje, chwilę po tym jak całował mnie.


Kiedy cała czwórka weszła do mieszkania Liz nie leżała już tak spokojnie. Jej jęki aż zanadto świadczyły o bólu jaki musiała odczuwać. Gdyby tylko znali jego źródło. Kal podszedł wolno do łóżka. Wszyscy oprócz Derila i Tess patrzyli na niego z wyczekiwaniem i nadzieją. Nadzieją, którą Kal stracił dostrzętnie gdy tylko spojrzał na Liz. Widział to już. Wiedział co oznacza stan, w którym się znalazła. Wiedział, że nie ma człowieka, który by to przeżył.

— Uzdrowiłem ją. Nie krwawi już.- Max patrzył na niego jakby musiał mu to zaraz wyjaśnić.- Więc dlaczego się nie budzi?!

— Cadmium-x.- słowa Kala niczego im nie wyjaśniły.

— Ta substancja pozaziemskiego pochodzenia?- podchwycił Alex.

— Co to ma do rzeczy?- spytała Isabel.

— Kiedy Max ją uzdrawiał cadmium-x wniknął do jej organizmu. Zaczął ją zmieniać.

— Zmieniać?- Max nadal nie rozumiał. Podobnie jak większość obecnych w pokoju.

— W hybrydę. Taką jak wy.

— A więc Liz staje się jedną z nas.- podsumował Michael.- To stąd ta gorączka?

— Nie. To nie tak. Tamta dawka zaczęła w niej zmiany, a ta, która trafiła do jej organizmu dzisiaj zachwiała kompletnie jego równowagę.

— To znaczy, że ma go w sobie za dużo?- zapytał Alex.

— Tak.

— Więc wyciągnijmy to z niej.- Maria powiedziała pierwszą rzecz jaka przyszła jej do głowy.

— Tego nie da się wyciągnąć.- kontynuował wyjaśnienia Kal.

— Więc?- zwrócił się do niego Max.

— Żaden ludzki organizm, nawet po wstępnych zmianach, nie jest wstanie przeżyć czegoś takiego.
W mieszkaniu zapanowała cisza przerywana jedynie jękami Liz.


W okolicach kuchni.

— Nie pojadę.

— Ale Alex...- Isabel przerwała wiedział, że nic go nie przekona. Zresztą nie miała sił i nie chciała...


Przed domem.

— Powiedz, że to nie dzieje się naprawdę, że zaraz obudzę się z tego koszmaru.- Maria spojrzała na Michaela błagalnym wzrokiem. On nie wiedział co odpowiedzieć. Po prostu ją przytulił.- Nie obchodzi mnie co mówi Kal. Znam Liz od lat. Ona jest silna, silniejsza od tego.


Kaly podszedł do Tess.

— Trzymasz się?- spytał, a ona podniosła na niego wzrok do tej pory wlepiony w podłogę.

— Tak. Dzięki za troskę. Oni myślą tylko o niej jakby mnie tam nie było.

— Dziwi cię to?

— Nie, ale nie rozumiem jak mogą sądzić, że to ja. Nigdy nic im nie zrobiłam. A ty Kaly?

— Co ja?

— Myślisz, że to ja?

— Nie. Choć jednej rzeczy nie rozumiem.

— Jakiej?

— Co wy tam robiłyście?

— Znowu jest górą.- pomyślała Tess na zwracając już uwagi na Kaly'a.- Nawet teraz, kiedy umiera.


Isabel podeszła do Maxa. Po chwili do Alexa dołączyli Maria i Kaly.

— Nasz uzdrowiciel na nic się nie przyda.- powiedział Kaly ściszonym głosem.

— Przestań. On też cierpi.- zrugała go Maria.

— Liz musi z tego wyjść.- głos Alexa dobiegał jakby z oddali.

— Tak, musi.- potwierdziła Maria kładąc rękę na ramieniu przyjaciela.


Isabel nie mogła go pocieszyć. Doskonale zdawała sobie z tego sprawę. Dlatego posiedziała przy nim chwilę nic nie mówiąc. Gdy odeszła za jego plecami stanął Kaly.

— Naprawdę nie możesz jej pomóc?- spytał tak, że nikt prócz nich nie mógł tego usłyszeć. Max się odwrócił, przez chwilę mierzyli się wzrokiem, aż spojrzenie Maxa znów spoczęło na Liz.


Grota. "Mój synu, wysłałam cię z twoją młodą narzeczoną, twoją ukochaną."- mówi jego matka. A on patrzy na Tess. Nie może oderwać od niej wzroku. Wie, że to o niej mowa. Czuję jak się rozpadam. W tamtej chwili przekonałam się, że nigdy nie jest tak źle by nie mogło być gorzej. Powiedział: "Teraz jest nas czworo." A ona podeszła do niego i go objęła.


Gorączka rosła. Wynosiła już 47 stopni. Liz była cała mokra. Jej organizm tracił wodę, a bez wody... Jęki przybierały na sile i słabły. Liz zaczęła się trząść. Drzwi mieszkania się otworzyły. Stanął w nich Kevin. Nikt nie był specjalnie zaskoczony jego widokiem. Wyglądał jakby czuł się obarczony najcięższymi winami tego świata. Kal po części go rozumiał. Podopieczny, który umiera to coś strasznego dla każdego opiekuna, a jeśli wliczyć w to jeszcze uczucia...
Kevin podszedł do łóżka. Max wstał. Jego spojrzenie mówiło Kevinowi, że nie jest tu mile widziany, ale on się tym nie przejmował. Liczyła się tylko ona, tylko Elizabeth.

— Co się stało w tym przeklętym magazynie?- spytał lodowato chłodnym głosem.

— Zaatakowali nas Skórowie.- słowa Tess padły bardzo szybko.

— Skórowie... Powinien był jej przeszkodzić.

— Co masz na myśli?- spytał Max.

— Szykowali coś. Ja i Liz prowadziliśmy w tej sprawie małe śledztwo. Nie powinienem był jej puszczać samej.

— Coś znaleźliście?- to pytanie ledwo przeszło przez gardło Tess.

— Przecież mieliście to doświadczenie z biologii.- przypomniał Alex.

— Liz chciała coś znaleźć w komputerze szkoły.

— I znalazła?- Tess była coraz bledsza, ale starała się opanować drżenie głosu.

— Chyba tak.

— To musiało być coś ważnego skoro tak ją urządzili.- powiedział Kal.

— I nie spytałeś co? Pozwoliłeś żeby to się stało!- Max był wściekły.

— To na pewno nie tak. Przecież nie pozwoliłby, żeby coś jej się stało.- Tess podeszła do nich.- Zbyt wiele ich przecież łączy.- dodała po chwili.

— Dosyć.- przerwała jej Isabel.- Max, Kevin to nie czas ani miejsce na takie bezsensowne kłótnie. Lepiej pomyślcie jak jej pomóc. A ty Tess daruj sobie te insynuacje i przestań pogarszać tę sytuację. Nam jest już wystarczająco ciężko. Jeśli nie zauważyłaś to właśnie tracimy jedną z nas.

— Kevin a może...- Michael podszedł do niego.- Liz mówiła, że jakoś jej pomogłeś z tymi ranami kiedy przyniosła lekarstwo dla Maxa.

— To na nic. Mam kilka pozaziemskich specyfików, ale to nie jest choroba czy rana. Nie umiem jej pomóc.- wbił oczy w podłogę. Po chwili znów na nią spojrzał. Czuł, że zawiódł. Nie tylko jako opiekun, ale również jako przyjaciel. Za każdym razem, gdy coś jej groziło obiecywał, że nie będzie następnego razu. Ale był, gorszy od poprzedniego. A teraz? Ona umiera, a on nie może nic zrobić. Ta bezradność była najgorsza. Choć myśl, że nigdy nie zobaczy już jej uśmiechu też była potworna. Tracił ją, tracił jedyną osobę, na której mu zależało. Jedyną osobę, której naprawdę zależało na nim.


Maria i Alex patrząc na nią widzieli te wszystkie lata. Lata przyjaźni, śmiechu, zabawy i spokoju, który zburzyła tamta strzelanina. Wtedy jednak udało się. Liz przeżyła. I żadna cena za to nie była zbyt wygórowana. Jednak w tej chwili tracili ją. Nie będzie już rozmów przy lodach o Czechosłowakach. Rad, jak postępować z Isabel. Alex uśmiechnął się na to wspomnienie. Jednak uśmiech szybko ustąpił miejsca trosce, żalowi, bólowi....
Isabel spojrzała na Alexa. Wiedziała co czuje. Tak niedawno to on ją pocieszał, gdy Max walczył o życie. Czy tak będzie już zawsze? Ciągle na granicy życia i śmierci. Liz. Zawsze silna, nigdy nie zawiodła. Bez niej nie wydostaliby Maxa z rąk FBI. Potrafiła przekonać do siebie nawet ją, Isabel. I Michaela. Swoją drogą ciekawe jak to zrobiła, że aż tak jej ufa. Wciągnęła w to Marię i Alexa. To ona stworzyła z nich grupę. To ona ich scala. Ludzi z hybrydami. I bynajmniej nie ma to nic wspólnego z jej przeobrażeniami.
Michael miał przed sobą strona po stronie karty jej dziennika. Ona nie tylko ich nie odrzuciła. Nigdy nie traktowała ich jak dziwolągów. I nigdy go nie skreśliła. Przez pierwszy rok nieraz źle ją traktował, a ona nigdy mu tego nie miała za złe.
Max trzymał ją za rękę. Była taka blada. Patrzył jak z każdą chwilą uchodzi z niej życie.

— Jak to możliwe?- pytał sam siebie w myślach.- Ona umrze a ja mam dalej żyć? To przecież niemożliwe. Wróć Liz. Wróć dla mnie. Wróć dla Za...


Mój mały chłopiec. Mój promyk radości i światła, który rozświetlił królestwo mroku w jakim żyłam i z którego nie potrafiłam się wydostać. Dla mnie jest wszystkim. Od tej pory jest najważniejszy. Ja mam tylko jego. On tylko mnie.


Zack szedł ulicą i stanął przed domem Michaela. Było już ciemno. Nie pamiętał, którą drogą tu przyszedł. Nie zdawał sobie sprawy jak długo tu szedł. Bał się otworzyć drzwi, ale tylko trochę. Wiedział, że gdyby Liz umarła czułby to. Sięgnął do klamki i nacisnął ją. Wszyscy na niego spojrzeli, on jednak patrzył tylko na Maxa.
Max pomyślał o Zacku, gdy drzwi się otwarły. Szybko podszedł do chłopca, chciał wziąć go na ręce i przytulić. Nie zdążył. Zack wymknął mu się i podbiegł do łóżka, po czym się na nie wdrapał. Potrząsnął Liz.

— Obudź się! Liz obudź się!
Max ściągnął go z łóżka i starał się przytulić, uspokoić. Zack się rzucał, próbował wyrwać, krzyczał:

— Ona nie może mnie zostawić! Obiecała! Zawsze mieliśmy być razem! Nie chcę żeby jej nie było!- powoli zaczął się uspokajać.- Obudź ją. Proszę. Powiedz jej żeby się obudziła.- płacz chłopca, którego łez nigdy nie widzieli i których nawet nie potrafili sobie wyobrazić wdzierał się w ciszę panującą w pokoju. Z ust Liz nie wydobywał się już żaden jęk. Nikt przez dłuższą chwilę się nie poruszał, nawet wtedy gdy dreszcze Liz przerodziły się w drgawki.


Nawet mnie nie zauważyli. Pocieszał ją bo świetnie odegrała żal za swoim opiekunem. Zanim przybyła reagowaliśmy na swoją obecność. Zawsze wiedziałam, gdy za mną stał. Ból i mrok. Nie, już nie. Mam przecież powód. Mam po co żyć.


Około trzeciej w nocy ciszę przerwał telefon Marii.

— To jej rodzice.

— Odbierz.- zdecydował Michael.- I powiedz im, że nic nie wiesz.
Maria przyłożyła słuchawkę do ucha kierując się na zewnątrz. Nie chciała rozmawiać tutaj.

— Słucham.- zaczęła rozmowę zamykając za sobą drzwi.


W chwilę później Kal i Derila wyszli twierdząc, że tu nic nie mogą zrobić, a przecież trzeba sprawdzić o co chodzi Skórom. Kaly i Alex stanęli w jednym kącie pokoju. Max i Zack siedzieli na łóżku przy Liz. Kevin stał obok przy ścianie. Michael podszedł do Maxa i coś mu powiedział tak cicho, że nikt prócz nich tego nie słyszał. Gdy Maria weszła po rozmowie z panem Parkerem oni, a wraz z nimi Isabel i Tess, wyszli bez słowa.

— O co chodzi?- zapytał Max.

— Tess mówi, że wie jak pomóc Liz.- wyjaśniła Isabel.

— Naprawdę?- Max bał się wierzyć w to co usłyszał.

— Nasedo mnie tego nauczył.

— Ale Kal powiedział...

— Wolisz ufać jemu czy ocalić jej życie?

— Co trzeba zrobić?

— Najpierw musimy pojechać po coś do mieszkania szeryfa, a potem do groty.

— A kamienie uzdrawiające?- wtrącił Michael.

— Nie będą potrzebne.

— Dobrze. Wy idźcie do samochodu. Ja zaraz wrócę.
Isabel i Michael spojrzeli na siebie. Słowa Tess ich zaskoczyły. Tego się nie spodziewali. Max wszedł do mieszkania i podszedł do Marii.

— Co się dzieje?- spytała.

— Mamy pewien sposób. To nic pewnego ale...

— Musicie spróbować.

— Zajmiesz się Zackiem i...

— Nie ma sprawy. Wiesz, że o to nie musisz mnie prosić.
Podszedł do Zacka.

— Pomożesz jej?- to pytanie nawet go nie zaskoczyło.

— Zrobię co będę mógł.

— Będę jej pilnował.

— Nie wątpię.
Kevin spojrzał na Maxa, gdy ten wychodził.

— Co za idiota.- pomyślał.- Przecież nikt nie może jej pomóc. Tylko ona...
Maria podeszła do Zacka.

— Zack może coś zjesz?

— Nie zostawię jej.

— Nie proszę o to. Przejdziesz tylko kilka kroków w kierunku kuchni. Ona by chciała, żebyś był silny. A żeby tak było musisz jeść. Sam powiedz kiedy ostatnio jadłeś.

— Koło obiadu.

— I?

— No dobrze. Ale tylko na chwilę.


Patrzę w jego oczy. Szukam w nich oparcia. Znów odchodzę z niczym, sama. Po raz kolejny rozpadam się na kawałki. Różnica polega na tym, że teraz już wiem ile bólu kosztuje sklejanie tych kawałków.


Jeep Maxa.

— Co dokładnie mamy zrobić?

— Uruchomić Granolith.


Mieszkanie Michaela.

— Kevin dołącz do nas.

— Dzięki De Luca. Poradzę sobie.

— Mam użyć tych samych słów co dziesięć minut temu.

— Nie zrobisz teg..

— Przejdziesz tylko kilka...

— Kapituluję.


Tess weszła do mieszkania szeryfa i pokrótce wyjaśniła mu co się dzieje. Weszła do pokoju i wzięła najcenniejszą rzecz jaka zostawił jej Nasedo.


Moje oczy powoli się otwierają. Budzę się. On leży obok mnie i na mnie patrzy. Mój ostatni poranek. Ostatni? Nie. Nie tym razem Avo, nie ty razem Tess.


Liz powoli otworzyła oczy. Jednak światło sprawiło jej ból, więc znów je zamknęła. Gdy ponownie podniosła powieki zaczęła rozróżniać dźwięki. Glosy Marii, Zacka, Alexa, Kevina i Kaly'a mieszały jej się w głowie. Były ciche, stonowane, ale zmysły Liz wyostrzyły się.

— Max.- ta jedna krótka myśl przebiegła jej przez głowę zanim poczuła potworny ból głowy. Jednak chwilę później poczuła silniejszy ból. Widziała jego śmierć.
Dopiero po dłuższej chwili doszła do siebie. Teraz jej nie widzieli.

— To dobrze.- pomyślała wstając z łóżka. Teraz zdała sobie sprawę czegoś jeszcze. Całe ciało ją bolało. Bezszelestnie otworzyła okno.


Zack uznał, że minęło już więcej niż chwila więc dyskretnie ruszył w stronę łóżka Liz.

— Nie ma jej!- krzyknął. Reszta szybko doszła do niego. Zobaczyli to co on. Łóżko było puste. Usłyszeli odjeżdżający samochód. Wybiegli przed dom.

— Myślicie, że pojechała...- zaczęła Maria.

— Kierunek się zgadza. Pojechała do groty.- zgodził się Kevin.

— Jedziemy.- Maria już otwierała drzwi samochodu.

— Zadzwońmy po Kala i Derilę.- rzucił Kaly, gdy odjeżdżali.

— Jeszcze chwila.- pomyślała Tess.- Jakoś uruchomię ten przeklęty Granolith. Nie będę czekała aż ktoś znów pokrzyżuje mi plany.


Słońce już wzeszło. Max zatrzymał jeepa. Wysiedli i skierowali się do groty. Max ją otworzył. Najpierw weszli Michael i Isabel. Max już wchodził gdy kątem oka dostrzegł Liz na dole. Poczuł jak Tess wepchnęła go do środka. Chwilę później wejście do groty się zawaliło. Tess schodząc do Liz widziała jak gruzy nadal się iskrzyły.

— Na razie nie wyjdą.- pomyślała.
Stanęła twarzą w twarz z Liz i już wiedziała, że ma większą przewagę niż ostatnio. Liz ledwo mogła się poruszać.

— Nadal żyjesz.

— Jestem wytrwała.

— To ci nic nie da.- wystarczała chwila i Liz znalazła się blisko przepaści. Podniosła się zanim Tess do niej doszła.- Wystarczy jedno pchnięcie. Nie potrzebuję nawet mocy.- postanowiła od razu wprowadzić słowa w czyn. Liz starała się ją odepchnąć. Nagle spod jej prawej ręki na ramieniu Tess wyszło światło. Obie poczuły coś na pokrój oparzenia. Odskoczyły od siebie. Liz prawie spadła w przepaść. W ostatniej chwili przechyliła się ostatkiem sił w drugą stronę. Upadła. Tess stała nad nią. Za sobą miała przepaść, więc nie mogła już tak po prostu zrzucić Liz. W pobliżu pojawiły się dwa samochody. Jeden zdecydowanie wysuwał się naprzód.- Tym razem zginiesz od razu. Później wystarczy nagiąć kilka umysłów...- przerwała czując, że coś ciągnie ją w tył. Nie udało jej się złapać równowagi.
Liz patrzyła jak Tess znika w czeluściach przepaści. Kal także, gdyż akurat tu dobiegł. Drugi samochód zatrzymał się nieopodal. Pierwsza wysiadła Maria. Zaraz za nią Zack. Na ziemi, tam gdzie przed chwilą stała Tess leżał klucz do Granolithu. Pewnie go upuściła. Liz spojrzała na swoją prawą rękę. Nic już tam nie było. Królewskie insygnium władzy zniknęło.


Max znów wniósł Liz do mieszkania Michaela. Tym razem jednak była przytomna. Za nimi wszedł Zack i pozostali. Położył ją na łóżku. Nadal była słaba i potrzebowała odpoczynku. Opowiedziała im teraz co planowała Tess. Kiedy skończyła wszyscy zaczęli to komentować. Tylko Zack usiadł obok niej i złapał ją za rękę. Przez umysł Liz przeszła wizja. Uśmiechnęli się do siebie po chwili. Gdy wszyscy już się trochę uspokoili Kal poruszył inną, zdecydowanie bardziej interesującą go kwestię.

— Możesz mi wyjaśnić coś jeszcze?

— Co takiego?- spytała Liz.

— Tess nie spadła sama.- w mieszkaniu zapanowała cisza. Liz wzięła głęboki oddech.- Ty jej nie zepchnęłaś, ja również. Kiedy spadała poczułem coś dziwnego, coś z czym już się spotkałem. Takie pole wytwarzają wokół siebie duchy.

— Duchy?- Max spojrzał na niego z niedowierzaniem. Reszta nie licząc Derili, Kevina i Zacka również.

— Tak. Masz rację.- przyznała Liz.- Tam był duch.

— Bardzo silny skoro ją zepchnął.

— Zgadza się.

— Dlaczego ci pomógł?

— Ponieważ to należy do jego obowiązków.

— A więc przydzielono ci ducha?

— Przydzielono?- przerwał im Max.

— Duchy przydziela się rzadko. Tym, którym powierzono coś szczególnego.

— A co powierzono Liz?

— Twoją władzę.


Kilka dni później. Pokój Liz.

— Mieliśmy zwolnić.- przypomniał jej Max i znów pocałował.

— Nie pamiętam. To pewnie przez to, że omal nie umarłam. Jesteś pewien, że tak mówiłam?

— Właściwie...- chwila "ciszy".

— Musimy o tym porozmawiać.- tym razem to ona przerwała.

— O czym?

— O tym co powiedział Kal. O tym, że twoja królewska władza przynajmniej na razie znajduje się w moich rękach.

— Obiecujesz konsultować ze mną jedną decyzję rocznie?

— A ty całować tak przez wszystkie lata jakie nam pozostały?

— Chyba się dogadamy.- fala pocałunków i... pukanie do drzwi. Oboje zerwali się z łóżka i szybko poprawili ubrania. Zack odczekał chwilę i wszedł nie czekając na "proszę" czy coś w tym rodzaju.

— Od kiedy pukasz?- spytała zaskoczona Liz.

— Od kiedy Maria wczoraj powiedziała, że lepiej nie ryzykować wchodzenia do tego pokoju bez pukania. O co jej chodziło?

— O to że...-zaczęła Liz.

— ... należy zawsze pukać do drzwi przed wejściem.- dokończył Max.

— Bezwzględnie.

— Koniecznie.

— To jakaś nowa metoda wychowawcza? Przyszedłem bo myślałem, że może wreszcie sobie o mnie przypomnicie.

— Przecież jedliśmy razem obiad.- przypomniała Liz.

— To było 38 minut temu.


Crashdown. Michael naciska dzwonek i mówi:

— Pierścienie gotowe.- podchodzi do niego Max.

— Jak leci?- pyta.

— Chłodniej niż u ciebie, ale też nie narzekam.

— To był dziwny tydzień.

— Fakt, ale z Liz już chyba wszystko w porządku?- uśmieszek Michaela dokładnie odzwierciedlał co ten miał na myśli.

— Wiesz, że jestem idiotą?

— Tak, ale możesz mi powiedzieć jak do tego doszedłeś.

— Do końca nic nie podejrzewałem.

— Masz na myśli Tess? Ciężka sprawa.

— Ale ty i Isabel nie byliście specjalnie zaskoczeni.

— Bo my w towarzystwie Liz używamy też uszu, a ty tylko ręce, wargi, język i... sam wiesz najlepiej.- znów nacisnął dzwonek.- Spodki.

— Ciągle mnie ostrzegała. Od samego początku. A ja...

— A ty jak my wszyscy byłeś zaślepiony, no może bardziej niż my wszyscy razem wzięci.

— Co myślisz o tej całej sytuacji z duchem i całą resztą?

— Bez urazy, ale Liz w roli przywódcy to nie jest takie najgorsze.

— Chwila. Myślisz, że jak dowodzi jakąś tam armią to tu również będzie decydować?!

— Jesteś na urlopie przymusowo- bezterminowym. Pogódź się z tym.


Przy jednym ze stolików.

— Żałujesz, że ze Szwecji nici?- spytała Isabel

— Może trochę, ale to nawet lepiej, że to tylko bujda.

— Powinnam była wiedzieć.

— Znowu? Już o tym rozmawialiśmy. Nie jesteś niczemu winna. Poza tym nic mi się nie stało, a Tess to już przeszłość.

— Kocham cię.- na twarzy Isabel pojawił się szczególny uśmiech.

— Nie przerywaj mi. Jak już mówiłem... Zaraz. Co powiedziałaś?

— Kocham cię.- Alex patrzył na nią zdziwiony.- Ta mina to wszystko na co mogę liczyć?

— Nie, ale chyba oboje wiemy, że ja też cię kocham.


Maria otworzyła drzwi i weszła.

— Nie pukasz?- przywitała ją Liz.

— Widziałam Maxa na dole.- Maria nie powstrzymała lekko złośliwego uśmieszku.

— Bardzo zabawne. Mam zgadywać o czym chcesz pogadać?

— Nie musisz. Ten duch... jest tu?

— Nie. Kiedy Max wszedł... Sama rozumiesz.

— Taktowny ten duszek.

— Nie ma jak dobre wychowanie w każdej sytuacji.

— Dlaczego?

— Nie powiedziałam ci? Maria. O tym się nie mówi. Nie w świecie, którego stałam się częścią. Tu nadmiar informacji tak samo jak ich niedobór grozi śmiercią. Trwa wojna i nawet ci którzy ją toczą nie powinni wiedzieć wszystkiego.

— Więc jest coś jeszcze, coś naprawdę niebezpiecznego.


Isabel poszła na górę, do Liz, ale przyszedł Kaly i przysiadł się do Alexa.

— I jak?- spytał patrząc na odchodzącą Isabel.- Choć nie. Nie mów nic i tak masz pełnię szczęścia wypisaną na twarzy.

— A ty? Brakuje ci jej?

— Na szczęście nie byłem na twoim etapie, choć nadal mam trudności z wejściem do tego pokoju.

— Ciągle śpisz na kanapie.

— Takie życie.


Ponownie w pokoju Liz.

— Powinnam była słuchać, gdy mówiłaś, że nie można jej ufać.

— Nie ma sprawy. Dla was to było trudniejsze niż dla mnie. W moim przypadku to był odruch bezwarunkowy.

— Mogę cię o coś zapytać?

— Mów.

— Miałaś wtedy na myśli Tess?

— Skoro pytasz to znaczy, że znasz odpowiedź.

— Najważniejsze, że nic mu nie jest i, że doszłaś do siebie.


Maria przyniosła zamówienie Maxa i usiadła naprzeciwko niego.

— Jest coś jeszcze.- powiedziała.

— Też tak myślę.

— I co zamierzasz zrobić?

— To w czym według Michaela jestem taki dobry. Poczekam.


Kaly musiał wyjść, Isabel też. Alex usiadł przy ladzie. Liz właśnie ją wycierała.

— Żałujesz, że powstrzymałam twoją wycieczkę?

— Nawet tak nie żartuj. Do tej pory mam koszmary. I tak szybko się ich nie pozbędę.

— A myślałam, że Isabel zaprzątać ci głowę do tego stopnia, że ledwo pamiętasz jak się nazywasz.

— Nie jestem tak stracony jak ty i Maria.

— Bądź mężczyzną i spójrz prawdzie w oczy. Wczoraj dostałeś czwórkę.

— Kolejny dzwonek, kolejne pierścienie. Ooo Maria. Znam to spojrzenie. Co ja znowu zrobiłem?- myśli Michaela zwiększały tempo.

— Co z nami?

— Z nami?

— Rozumiem, że ostatnio sporo się działo, ale korzystając z chwili spokoju mógłbyś coś zrobić.

— Chcesz iść na kolację?- nieśmiało zaproponował Michael.

— Na początek może być.


Mieszkanie Kevina.

— Dawno cię nie widziałam.

— Miałem dużo spraw.

— To dobrze, bo już myślałam, że jestem twoją jedyną sprawą.

— Jak się czujesz?

— Całkiem nieźle. Nie zawiodłeś mnie. Nigdy.

— Powinienem był...

— Słuchać mnie. I tak zrobiłeś. Zrozum to była spawa, którą musiałam załatwić sama.

— Mogłaś umrzeć.

— Ale żyję.

— Oby tak pozostało Elizabeth. Twojej śmierci nie zniosło by moje ego.

— Jasne.- uśmiechnęli się do siebie i przytulili.


Dom Evansów.

— Idziesz gdzieś Max?- spytała Isabel.

— Do Kala. Chcesz o czymś pogadać?

— Właściwie nie. Tylko Liz. Nie rozumiem już nic. Dlaczego ona?

— Nie wiem, ale wolę ją niż kogokolwiek innego.


Pokój Liz.

— Jak z Maxem?

— Jesteś wyjątkowo wścibskim duchem.

— Nie odpowiedziałaś.

— A co mam powiedzieć?

— To akurat wiesz lepiej niż ja. I na dodatek się rumienisz.

— Nie prawda.


Max idąc do Kala spotkał Alexa.

— Jak leci?

— Nadal jestem wśród żywych, a mój umysł pracuje na moich warunkach. Kiepski żart, prawda?

— Chciałem cię przeprosić.

— Za co?

— Czuję się odpowiedzialny.

— Macie to w genach.

— Co?

— Ty i Isabel. Ona też czuje się odpowiedzialna. Najlepiej będzie jak nagram wam co o tym myślę, żebyście mogli sobie słuchać w wolnych chwilach.


U Kala.

— Co ona chciała właściwie zrobić?

— Odpalić Granolith.

— A potem?

— Pewnie miała jakiś układ z Kivarem. Spytaj Liz. Ona na pewno się w tym orientuje. I jeszcze coś. Spróbuj mi wreszcie zaufać.

Mieszkanie szeryfa.

— Ten pokój ma pozostać pusty?- Jim spojrzał na syna.

— Spytała czy myślę, że to ona. Powiedziałem, że nie. Czasami mam dosyć tych kosmicznych spraw.


Wieczór. Liz wyszła na spacer. Chciała odetchnąć, pomyśleć. Była czujna, jednak nie wystarczająco by zauważyć Iana, który ani na chwilę nie spuszczał z niej wzroku.


Kaly wszedł do "pokoju Tess". Jedna z szuflad była otwarta. Pewnie tak się w tedy śpieszyła, że nawet nie zwróciła na to uwagi. Zajrzał do szuflady. Na jej dnie leżała kartka.


Max wyszedł. Derila weszła do pokoju.

— Ufasz tej małej.

— Chyba tak. Jest w niej coś takiego. Potrafi przekonywać do siebie innych.

— Odpowiadałaby ci w roli królowej?

— Wybiegasz za daleko. Poprzedniej dopiero się pozbyliśmy.

— Nasz lud nie będzie rozpaczał z tego powodu.

— Tak, dzień jej śmierci nie zostanie ogłoszony dniem żałoby narodowej.

— Gdyby nie ona tej wojny by nie było. Tyle niepotrzebnego rozlewu krwi.

— Wszyscy obwiniają Vilandrę.

— Najbardziej żal mi tamtego dziecka. Syn Zana byłby wspaniałym następcą tronu.

— Max ma syna?- Isabel stała w drzwiach i nie mogła uwierzyć własnym uszom..

Koniec części dziesiątej.


Poprzednia część Wersja do druku Następna część