age

Nie potrafię rezygnować (10)

Poprzednia część Wersja do druku Następna część

Nie potrafię rezygnować
(część dziewiąta)
Żyć przed śmiercią


Liz otworzyła oczy. Nie bardzo wiedziała jak określić to co czuła. Powoli wysunęła się z objęć Maxa, starając się go nie obudzić. Poszła do łazienki po drodze zbierając rzeczy z podłogi. Wzięła prysznic i ubrała się. Na palcach wyszła z pokoju i jak tylko mogła najciszej zamknęła drzwi. Chwilę później opuściła hotel. Zimne powietrze poranka otrzeźwiło ją zupełnie ze snu. Teraz mogła z całą jasnością umysłu wrócić do wydarzeń poprzedniej nocy. Nie zrobiła jednak tego. Starała się skupić na tym co ją otaczało. W końcu doszła w pobliże Uniwersytetu. Jej uwagę zwróciła jedna z niewielu postaci znajdujących się o tej porze na ulicy- mężczyzna, którego już kiedyś widziała. Gdzie? Na "pogrzebie" Whittaker. Skór? Przecież nikt ich nie śledził. Nie miałoby to właściwie sensu. Bez większego zastanowienia ruszyła w ślad za nim. Doszła do akademika. On do niego wszedł. Przed drzwiami do budynku Liz stanęła na chwilę.

— Teraz już wiem jak to możliwe, że z taką częstotliwością popadasz w kłopoty.

— Cześć Kev.
Stanęli obok siebie naprzeciwko drzwi do akademika.

— Wchodzimy?- spytał Kevin.

— Tak.
W korytarzu na pierwszym piętrze przystanęli.

— Gdzie mógł pójść?- spytała Liz. Nagle drzwi jednego z pokoi się otworzyły. On z nich wyszedł. W ostatniej chwili Kevin wciągnął Liz do pierwszego pomieszczenia i szybko zamknął drzwi. Po kilkunastu sekundach usłyszeli kroki za drzwiami. Ktoś wszedł na klatkę schodową. Kevin wyjrzał pierwszy.

— W porządku. Możemy iść.- podeszli do drzwi, z których wyszedł Skór. Liz nacisnęła klamkę.

— Zamknięte.- stwierdziła. Kevin przyłożył rękę do zamka. Weszli do środka. Pokój był umeblowany, ale raczej niezamieszkały. Żadnych rzeczy, ubrań, czegokolwiek co wskazywałoby na ludzką lub czyjąkolwiek obecność.

— Nic nie ma.- powiedział Kevin, gdy wyszedł z łazienki. W tym momencie drzwi pokoju się otworzyły. Stanął w nich około dwudziestojednoletni chłopak.

— Co wy tu robicie?- spytał.

— Szukamy kumpla.- wyjaśnił Kevin.- Wydawało nam się, że to tu tutaj, ale nikogo nie ma.

— Ten pokój jest pusty. W przyszłym tygodniu ma przyjechać jakiś nowy. Ray czy jakoś tak. A jak nazywa się ten którego szukacie?

— Bob.- szybko odpowiedziała Liz.

— Nie znam. Moglibyście spytać opiekuna pensjonatu, ale o tej porze...

— Jasne. To my już pójdziemy.- Kevin wziął Liz za rękę i wyprowadził na korytarz mijając studenta.

— I co teraz?- spytała Liz, gdy znaleźli się na schodach.

— Chyba wiem gdzie możemy się dowiedzieć czegoś o Ray'u.- na parterze weszli do jednego z pokoi. Było tam biurko z komputerem.

— To nie może być aż tak proste.

— Pilnuj drzwi.- Liz posłusznie wystawiła głowę na korytarz. Po kilku minutach wyszli na korytarz. Jednak dopiero na ulicy Liz zapytała:

— Co znalazłeś?

— Adres jakiegoś domu za Las Cruces.

— Sprawdzisz to?

— Moglibyśmy tam pojechać i sprawdzić to razem.- Liz się zatrzymała.- Co jest?

— Muszę wracać. Max już się pewnie obudził.

— W porządku. Pojadę pod ten adres. Omówimy to w Roswell.

— Dzięki Kev.


Liz wróciła do hotelu. Tak jak przypuszczała Max już nie spał.

— Właśnie miałem iść cię szukać.- podszedł do niej od razu.

— Wyszłam na spacer.

— Na bardzo długi spacer. Przepraszam. Po prostu się martwiłem.

— To ja przepraszam.- uśmiechnęli się do siebie. Max pochylił się nad nią tak, że dotykali się czołami.

— Wszystko dobrze?

— Tak.- pocałował ją.- Pamiętasz...- znów się uśmiechnęli.

— Niestety tylko urywki, ale trudno było się nie domyślić.

— Fakt. – wzrok Liz powędrował na wewnętrzną stronę pokoju.- Pościeliłeś łóżko.

— Pomyślałem...

— Miałeś rację. Dobrze zrobiłeś.

— Na pewno wszystko w porządku?- wziął jej twarz w dłonie tak by na niego spojrzała.

— Oczywiście. Nic nie może być nie w porządku. Przecież cię kocham.- pocałował ją. Stali tak jeszcze długo całując się, szepcząc, sycąc swoją bliskością.


W okolicy Crashdown. W jeepie Maxa.

— Powinniśmy już przestać.- uprzytomniła mu Liz po kolejnym pocałunku.

— Jeszcze chwilę.- znów ją pocałował. Gdy przestał po dłuższej chwili Liz spojrzała na niego. Miał zamknięte oczy i uśmiech na twarzy.

— Skąd ten uśmieszek?

— Po raz pierwszy od wielu miesięcy miałem wizję.

— Tak?

— Hm. Tego fragmentu poprzedniej nocy nie pamiętałem. To chyba znak, że powinniśmy kontynuować.- kolejny pocałunek. Tym razem Liz go przerwała.

— Pod czujnym okiem mojego ojca?- pokiwała głową.- Na wspominki będzie musiał trochę poczekać.

— Dzisiaj?

— Nie. Dzisiaj zamierzam zrobić to czego nie robiłam od tygodnia- porządnie się wyspać. A teraz grzecznie odklej się od mojej szyi.


Liz zamknęła za sobą drzwi od pokoju i wzięła głęboki oddech.

— Zmęczona?

— Może trochę.

— Liz Parker! Unikasz spojrzenia ducha mimo iż go nie widzisz! Co się stało?

— Nic szczególnego. Szczyt nie przyniósł nic dobrego. Kolejna sytuacja impasowa w polityce pięciu planet.

— Nie o to pytam.

— Kev i ja trafiliśmy na ślad czegoś. Opowiem ci jak dowiem się więcej.

— A Max?

— Co z nim?- Liz zrezygnowała z nerwowego poruszania się po pokoju na rzecz rozpakowywania swojego plecaka.

— Pogodziliście się?

— Tess też tam była.

— Ale wróciła wcześniej. Sama.

— To była jej decyzja.

— Liz?

— Max i ja... My...

— Jak było?

— Jesteś najbardziej bezczelnym duchem jakiego znam.- Liz rzuciła poduszką w bliżej nieokreślony punkt swojego pokoju.

— Aż tak?

— Przestań. Lepiej mi powiedz jakie mam szanse na ciążę?

— Nie uważaliście?

— Czy inaczej zadawałabym to pytanie?

— Kiedy?

— Tej nocy.

— Już byś je czuła.- Liz odetchnęła z ulgą.

— Jest jeszcze coś.

— A mianowicie?

— Nie panuję nad wizjami.

— Widział coś?

— Nic co chciałabym ukryć. Chyba...

— Chyba?

— Był pijany. Niewiele pamięta. Ale jeśli coś widział i sobie przypomni...

— Nie zna odpowiednich metod, by sobie przypomnieć.

— Owszem, jedną zna.


Mieszkanie Michaela.

— Więc właściwie nic się nie stało.- stwierdził Michael.

— Nie na szczycie.

— A po szczycie? Tess wróciła wcześniej.

— Nie chciała zostać.

— Za bardzo się czuliliście z Liz?

— Najpierw w hotelu były tylko dwa wolne pokoje. Nie mogłem przecież dzielić pokoju z Tess, a one dwie same w jednym pomieszczeniu...

— To mogło się skończyć zagładą świata.

— Właśnie. A później Liz chciała zwiedzać. Nie mogłem jej przecież zostawić w tym mieście samej.

— To wszystko?

— Nicolas przelał ostatnią kroplę. Na szczycie było miejsce dla Liz, ale nie dla Tess.

— Zaczyna mi być ciebie żal.

— Tess wyjechała wcześniej.

— I?

— Zatrzymaliśmy się w Las Cruces.

— W Las Cruces? Po co?

— Tak jakoś wyszło. W każdym razie dostaliśmy pokój.

— Mieli przepełnienie.- zakpił Michael.- No dalej tłumacz się do końca.

— Myślałem, że to był sok.

— Piłeś?

— Trochę i tak jakoś wyszło.

— Jak było?

— To jedyne co cię interesuje?

— Szczerze mówiąc- tak. Pamiętasz chyba cokolwiek?

— Tak, choć to dziwne. Poprzednim razem miałem pustkę w głowie.

— Nie wyglądasz na całkiem szczęśliwego.

— Mam wrażenie, że Liz się ode mnie oddala.

— Teraz już nic nie rozumiem.

— Czegoś mi nie mówi. Od rana coś ukrywa.

— Powiem ci jutro co to takiego.

— Jak?

— Pogadam z Marią w szkole.

— To dobrze, że są przyjaciółkami.

— Ale zdajesz sobie sprawę, że to broń obosieczna. Im tak samo odpowiada fakt, że jesteśmy kumplami.


Crashdown.

— Pamiętasz jak umówiliśmy się, że będziemy wykorzystywać te ostatnie dni maksymalnie?- spytała Isabel.

— Tak.- odpowiedział wolno i niepewnie Alex słysząc ton jej głosu.

— Dzisiejsza noc będzie niezapomniana.

— ?

— Jedziemy do Albuquerque. Zaliczymy kilka imprez.

— Ale jutro szkoła. Nie zdążymy.

— Uczyć będziesz się w Szwecji. Przez tych kilka dni, które nam zostały masz się bawić. I to jak najlepiej.- Isabel wyglądała na szczęśliwą. Widząc jej uśmiech uznał, że ten jeden raz...


Pokój Zacka.

— Wiedziałem, że sobie poradzicie.- powiedział.

— Chciałabym mieć zawsze twój optymizm.- Liz się uśmiechnęła.

— To nie optymizm tylko logika. Czysta logika.

— Oczywiście. Nie nudziłeś się przez ten czas?

— Nudzić się? W Roswell? Przecież musiałem się nimi opiekować. Wszyscy tu mają ciągłe problemy. I jakby tego było mało sami je sobie tworzą. Na przykład.- wyciągnął jeden ze swoich rysunków i pokazał Liz.- Zobacz jak ma wyglądać następny miesiąc tej dwójki.- w tym momencie drzwi pokoju się otworzyły.- Max!

— Znowu rysujesz?- Max usiadł obok nich na podłodze. Właściwie bliżej Liz niż Zacka, ale kto by tam zwracał uwagę na szczegóły.

— Tak.- rysunek trafił w ręce Maxa.

— To jest...

— Szwecja.- podpowiedziała mu Liz przez zęby.

— Nie wiesz jak wygląda Szwecja?- zdziwił się Zack.- Powinieneś więcej czasu poświęcać na geografię.- do uszu Maxa dotarł ściszony chichot Liz.

— Bardzo zabawne.- mruknął.- Robiłeś coś prócz rysunków podczas naszej nieobecności?

— Właśnie zacząłem opowiadać o tym Liz. Tych dwoje to dopiero początek. Michael ciągle bał się, że wszystko robi źle. Nie wierzył kiedy mówiłem, że sobie radzi. Maria zrobiła się strasznie wyrozumiała, za wyrozumiała. Popadła ze skrajności w skrajność. I jakby tego wszystkiego było mało...- Zack zrobił w tym miejscu pauzę dla zaczerpnięcia powietrza i lepszego efektu.- Kaly nie ma dziewczyny i popada w plotkarstwo.


Pół godziny później Liz czekała już na Kevina w jego mieszkaniu. Kiedy wszedł od razu spytała:

— Czego się dowiedziałeś?

— Niewiele, choć jeden fakt jest dość zastanawiający.

— Co masz na myśli?

— Ray ma przyjechać z Phoenix, ale wszystko załatwiono stąd, z Roswell.

— Co teraz?

— Musimy czekać. Ostatecznie to tylko tydzień.

— Tydzień.- powiedziała Liz w zamyśleniu.


Kolacja w domu Evansów.

— Jak udała się wycieczka Max?- spytała Diana.

— Dobrze mamo.- powiedział Max. Zastanawiał się czy wieść rozeszła się już, czy też cała grupa będzie wiedziała o wszystkim dopiero jutro. To, że się dowiedzą było oczywistością. W ich półświatku nic się nie ukryje.- Muszę poważnie zająć się podsłuchiwaniem Zacka.- przeszło mu przez myśl.

— Słyszałem, że Liz też tam była.- kontynuował temat Phillip.

— Zgadza się.- Max wbił oczy w talerz.

— I Tess również?

— Tak.

— A dlaczego wcześniej wróciła?

— Nie wiem.

— A Isabel?- kontynuował.- Nie wiesz gdzie ona jest?

— Nie miałem jeszcze okazji z nią porozmawiać tato.


Po kolacji Max wszedł do swojego pokoju. Zadzwonił do Isabel.

— Gdzie jesteś?- spytał.

— Nadal w granicach stanu.

— Co to za muzyka?

— Jesteśmy w dyskotece.

— My?

— Ja i Alex.

— Aha. Co z rodzicami?

— Zadzwonię do nich jutro. Na razie ty się wszystkim zajmij. I Max...- zwolniła tempo mówienia.- Cieszę się, że wróciłeś.


Kiedy Liz wracała do domu usłyszała dzwonek komórki.

— Słucham.

— Cześć Liz. Tu Alex.

— Cześć. Skąd dzwonisz?

— Z Albuquerque.

— Skąd? Co ty tam robisz?

— Wykorzystuję ostatni tydzień przed wyjazdem.

— Sam?

— Nie, z Isabel. Posłuchaj. Mogłabyś jakoś uspokoić moich rodziców?

— Spróbuję. Jakaś bajeczka czy coś w stylu "młodość musi się wyszaleć".

— To drugie. A tak przy okazji masz jakąś radę dla mnie? No wiesz w związku z Isabel.

— Sprawdzaj co pije. Pod żadnym pozorem nie pozwól jej na alkohol. Nawet na kroplę.
Po rozmowie z Alexem Liz pomyślała.

— Ray- tydzień- Alex. Nie, to bez sensu.


Max postanowił porozmawiać z Kalem. W drodze do niego spotkał Tess.

— Jak po powrocie?- spytał.

— Dobrze.- nie zabrzmiało to przekonująco.

— Mam nadzieję, że rozumiesz.

— Tak, ty kochasz ją.

— Właśnie.

— Przyjaciele.- Tess przybrała na twarz niewinny uśmieszek.

— Tak. Przyjaciele.- Max odwzajemnił uśmiech.


Ledwo udało jej się wejść do pokoju, gdy telefon zadzwonił ponownie.

— Liz? Tu Isabel.

— Jak Albuquerque?

— A jak Nowy Jork?

— To nie była najgorsza podróż mojego życia.

— Liz, co do tamtego...

— Nie ma sprawy.

— Ale...

— Naprawdę.

— Jesteś jedną z nas, bardziej niż ona. Szkoda, że się z nami nie wyklułaś.

— Dzięki. Chyba.

— To ja dziękuję, że sprowadziłaś go z powrotem. Ona by go tam zabrała przy pierwszej okazji.

— Po moim trupie.


Mieszkanie Kala.

— Dlaczego Granolith jest taki ważny dla Kivara?

— Ma wielką moc. W niewłaściwych rękach może być groźną bronią.

— Myślałem, że to tylko środek transportu.

— Nawet na tej planecie tworzy się rzeczy by ułatwić życie ludziom, a wykorzystuje się je by pozbawić ich życia.


Pokój Liz.

— Nareszcie odpocznę.- pomyślała Liz kładąc się do łóżka. Spojrzała na okno.- Albo sobie nie odpocznę.
Max wszedł i po prostu położył się obok na łóżku. Liz zrobiła mu miejsce.

— Wydawało mi się, że coś mówiłam.

— Wiem, ale pomyślałem, że skoro ty zamierzasz spać i ja zamierzam spać to może..

— Masz na myśli sen?

— Obiecuję.

— I tylko sen?

— Nie licząc jednego pocałunku na dobranoc.- nie czekał na jej reakcję, po prostu ją pocałował.- Co jest nie tak?

— Mówiłam już, że nic.

— Gdyby to było nic to obudziłbym się dzisiaj obok ciebie.

— Max...

— Powiedz. Czy...

— To było wspaniałe...

— Ale?

— Próbuję oswoić się z tą myślą. Potrzebuję czasu i spokoju. Rozumiesz?

— Mam poczekać?

— Nie mówię, że nie możemy się całować i w ogóle nic, chcę po prostu zwolnić.

— Ale chyba możemy się zdrzemnąć?

— Tak, to tak.


Alex wkładając książki do szafki myślał tylko o tym jaki jest zmęczony. Udało im się wrócić na trzy ostatnie lekcje i uznali, że to lepsze niż kazania rodziców. Podeszła do niego Tess.

— Jak wycieczka?- spytała.

— W porządku. Słuchaj śpieszę się na lekcje.

— Nie zajmę ci dużo czasu. Znów chodzi o historię. Pomożesz mi?

— Nie wiem. Wiesz sprawy z wyjazdem.

— Tylko dzisiaj. Popołudniu. W ten sposób będziesz miał wieczór dla Isabel.

— No dobrze. O czwartej u Kaly'a?

— Dzięki, jesteś kochany.- Tess zmyła się zauważając Liz zbliżającą się do nich.

— Dlaczego jesteś taki kochany?

— Pomagam jej z historii.

— Ach tak. Powodzenia.

— Co znaczy ten ton?

— Próbowałam ją dokształcić w Nowym Jorku. Jest strasznie oporna.

— Liz muszę już iść. Zaraz się spóźnię.

— Jasne.

— Ostatnia noc musiała nieźle dać mu się we znaki.- skomentował Michael stając obok Liz.

— Pewnie tak, ale popołudnie będzie miał jeszcze gorsze.

— Dlaczego?

— Ma pomóc Tess z historią.

— Nie odpuścisz jej nawet teraz?

— Nawet...- Liz spojrzała podejrzliwie na Michaela.- Powiedział ci.- zabrzmiało jak oskarżenie.

— No wiesz. Jesteśmy kumplami. A ty nie powiedziałaś nikomu? Na przykład Marii?

— Nie powiedziałam Marii.- słowa te padły po chwili wahania. Idąc na lekcję pomyślała.- Tess- historia- Alex- tydzień- Ray. To nabiera sensu.


Lekcja biologii.

— Czy są chętni do wykonania tego doświadczenia?- zapytał nauczyciel.- Oczywiście po lekcjach.- w klasie zapanowała cisza. Liz podniosła rękę do góry.

— Panno Parker znam pani zapał, ale to doświadczenie wymaga dwóch osób.- Max chciał się zgłosić. Nie zdążył.

— Kevin mi pomoże.

— Naprawdę panie McEvan?

— Tak.- powiedział wolno Kev. Gdy nauczyciel się odwrócił szepnął do Liz.- Nie zrobisz ze mnie fanatycznego biologa.

— Nie chodzi o biologię. Później ci wyjaśnię.


Po lekcji.

— Chciałem ci pomóc w tym doświadczeniu.- żalił się Max.

— Może następnym razem.

— Dlaczego zgłosiłaś jego? Specjalnie się przecież do tego nie palił.

— Prosiłam, żebyśmy zwolnili.

— To nie ma nic do rzeczy.

— Wiem.- pomyślała Liz, ale nic nie powiedziała.


Przed następną lekcją Liz spotkała Kaly'a.

— Jak było?- spytał.

— Nawet ty wiesz?!

— Wszyscy wiemy, że pojechaliście do Nowego Jorku. To chyba nie była tajemnica.

— A o to ci chodzi.- Liz odetchnęła z ulgą.

— A myślałaś, że o co?

— O nic. Jak Tess? Po dwóch nocach odpoczynku musi być już wypoczęta.

— Po dwóch? Przecież wróciła wczoraj rano.

— Dopiero wczoraj...


Na tej samej przerwie.

— Liz wydaje się jakaś dziwna odkąd wróciła.- zauważyła Maria.

— Naprawdę ci nie powiedziała.- zdziwił się Michael.

— Czego mi nie powiedziała?

— Niczego.

— Michael!


Na ławkach na boisku. W czasie lekcji.

— Po co przychodziliśmy do szkoły skoro nie jesteśmy na lekcjach?- Alex łyknął trochę coli.

— Nie mamy już żadnych wspólnych zajęć dzisiaj. A poza tym musimy ustalić co robimy popołudniu i wieczorem.

— Co do tego popołudnia....


Po ostatniej lekcji. Liz bierze notes i ołówek oraz książkę do biologii z szafki. Podchodzi do niej Maria.

— Jak było?- pyta.

— To jedyne słowa jakie znacie.

— Co?

— Nowy Jork jest w porządku.

— Nie o to pytam.- milczenie.- Liz to ważniejsze niż wszystkie twoje dotychczasowe sekrety. Natychmiast opowiadaj.


Czwarta popołudniu. Sala biologiczna.

— Poradzicie sobie?

— Oczywiście.- zapewniła Liz. Nauczyciel wyszedł.- Nareszcie. Myślałam już, że się go nie pozbędziemy.

— Co teraz?

— Przeczytaj opis doświadczenia i załatw to tak szybko jak potrafisz.

— A notatki?

— Gotowe.- Liz wyjęła notes i wyrwała przygotowaną kartkę. Kevin zajrzał do książki. Po chwili przejechał ręką na stole.

— To by było na tyle.

— Idziemy do gabinetu dyrektora.
Na korytarzu nie spotkali nikogo. Gabinet też okazał się pusty. Liz szybko usiadła przed komputerem. Tym razem to Kev stał na czatach. Liz wydrukowała kilka stron. Kevin zadbał by nie było tego słychać.

— Wracamy?- spytał, gdy skończyła.

— Nie, ty wracasz. Wyjaśnij nauczycielowi, że musiałam wyjść bo... Wymyślisz coś. Daj kluczyki od wozu.

— Ale...

— Muszę iść.


W tym samym czasie w domu szeryfa.

— Kiedy przychodzi Alex?- odpowiedzią na pytanie Kaly'a był dzwonek do drzwi. Tess otworzyła.

— Isabel?

— Pomyślałam, że możemy pouczyć się we trójkę.- Isabel i Alex weszli.- Cześć Kaly.

— Ja już się zmywam.

— Dokąd?

— Crashdown. Naukowa atmosfera jaka tu zaraz zapanuje może być niebezpieczna dla moich szarych komórek.


Rozłożyli książki i chipsy. Kiedy zaczęli myśleć o nauce znów zadzwonił dzwonek do drzwi.

— Kto jeszcze?- przemknęło przez głowę Tess, gdy ruszyła w kierunku drzwi. Otworzyła je i stanęła twarzą w twarz z Liz.

— Nie przeszkadzam?

— Właściwie...

— O, Liz.- zauważyła ją Isabel.- Wejdziesz, czy dalej będziesz stała w progu?

— Raczej to pierwsze.- weszła.

— Przyłączysz się?- spytał Alex.

— Nie. Właściwie to przyszłam pogadać z Tess.

— Przejdźmy do pokoju.

— Jasne.
Tess zamknęła za sobą drzwi.

— Słucham.

— Porozmawiajmy.

— O czym?

— O Las Cruces.

— Słyszałam, że byłaś tam z Maxem.

— Nie o to chodzi.

— Więc o co?

— O Las Cruces, o Ray'a, a przede wszystkim o Alexa.

— Nie wiem o czym mówisz.

— Nie chcesz rozmawiać tutaj? Dobrze. Możemy to załatwić same w bardziej odludnym miejscu.

— Trzeba by ich spławić.

— Da się zrobić.
Wróciły do Isabel i Alexa.

— Musimy wyjść.- zaczęła Liz.- Chyba się nie obrazicie?

— Nie. Pójdziemy do Crashdown.- Isabel odpowiadał ten obrót spraw.

— Dokąd idziecie?- rzucił pytanie Alex.

— Pojedziemy do starego magazynu za miastem.

— Po co?

— Chcemy sprawdzić czy ten stary magazyn za miastem nadaje się na przyjęcie urodzinowe dla Kala'a.- wyjaśniła Tess.

— Ale jego urodziny są dopiero...

— Wiemy, ale potem trzeba się jeszcze dowiedzieć czyj to magazyn i załatwić mnóstwo spraw.

— Jak chcecie.


Crashdown. Przy ladzie siedzą Maria i Isabel. Patrzą w stronę jednego ze stolików przy którym siedzą Max, Michael, Alex i Kaly.

— Spójrz na nich.- mówi Isabel.- Obiecał, że spędzimy razem te ostatnie dni, a zamiast tego przesiaduje z nimi i rozmawia o jakimś głupim meczu.

— Może daj mu trochę odpocząć.- zasugerowała Maria.

— Co się z tobą dzieje? Od kiedy patrzysz na facetów tak wyrozumiałym okiem?

— Nie są tacy najgorsi.

— Będę za nim tęsknić.


Przy omawianym stoliku. Chłopcy śmieją się z czegoś. Po śmiechu zapada cisza.

— Nie wiecie przypadkiem gdzie jest Liz?- pyta Max.

— Wybaczcie mu.- zaczyna Michael po wymownym odkaszlnięciu.- Ostatnio odwykł od męskiego towarzystwa.- kolejna fala śmiechu.

— Wyjechała z Tess do jakiegoś starego magazynu.- wtrąca Alex. Śmiech milknie.

— Liz pojechała z Tess?- pyta Max.

— Do jakiego magazynu?- zaraz po nim zadaje pytanie Michael.

— Tego za miastem.

— Po co?

— Planują jakąś imprezę. Nie jestem do końca pewien o co chodzi.- Alex odpowiada dość niepewnie.


Po dziesięciu minutach. Max i Michael w jeepie.

— Myślisz o tym samym co ja?- pyta Max.

— Że Liz i Tess nie mogłyby robić wspólnie czegokolwiek?

— Lepiej tam pojedźmy.

Wiadomy magazyn.

— Jestem pod wrażeniem. Ułożyłaś zgrabną historyjkę.

— Ostrzegałam, że jeśli coś im zacznie zagrażać to nie będę się zastanawiać czyja to sprawka.

— Popełniłaś jednak jeden błąd.

— Jaki?

— Nie powinnaś tu była przychodzić w moim towarzystwie.

— Może i tak, ale byłam ciekawa.

— Tak?

— Po co miałabyś tam wysyłać Alexa?

— Nie domyślasz się?

— Ten ich komputer, wasza księga...

— Jak zawsze inteligentna. Jednak tym razem się przeliczyłaś.

— Doprawdy?

— Max pozostanie mój.

— Obie wiemy, że bez względu na to co się stanie zawsze będzie wracał do mnie.

— Nie, ponieważ nie będzie miał do czego wracać.

Max i Michael weszli do magazynu. Liz leżała pod ścianą cała we krwi. Nad nią stała Tess.

— Co się stało?- spytał Michael, a Max podbiegł do Liz, uklęknął przy niej i podniósł jej głowę.

— Skórowie. Uciekli, gdy usłyszeli samochód. Nie zdążyłam im przeszkodzić.- Tess wyglądała na załamaną.

— Liz nie, nie możesz mnie zostawić, nie możesz!- Max prawie krzyczał.

Koniec części dziewiątej.


Poprzednia część Wersja do druku Następna część