usmiechnieta

Niepokorni (5)

Poprzednia część Wersja do druku

Tej nocy sen Liz był wyjątkowo płytki i niespokojny. Przypominał o tym, co było, przywoływał wspomnienia...

*
- Miałeś być godzinę temu! – usłyszała swój głos. To było tego wieczoru, kiedy Zan wyjątkowo spóźnił się na spotkanie z nią. To była doskonała okazja. Wykrzyczeć mu, jaki jest okrutny, jak o nią nie dba, spędza z nią zbyt mało czasu. O tak! Nareszcie mogła zwalić całą winę na niego. To był doskonały sposób. W głębi serca wiedziała, że postępuje nieuczciwie, w końcu to ona nie dotrzymywała obietnicy i potajemnie spotykała się z Khavarem, ale dlaczego to ona miała się martwić? Już dawno temu doszła do wniosku, że bycie dobrą i uczciwą się nie opłaca. Jej matka taka była i co z tego miała? Mogła tylko przymykać oczy na kolejne zdrady ojca. Teraz Elia mogła sobie nareszcie za to odbić. Niech idiota Zan się zadręcza i myśli, że to przez niego... – Myślę, że powinniśmy się rozstać. Nie ma sensu tego dłużej ciągnąć. Za bardzo mnie to rani. – Pamięta jego minę, pełną żalu i poczucia winy. Nie mogła się nadziwić, jaki Zan był naiwny. Spuściła głowę. Wydawać się mogło, że ze smutku, ale ona po prostu chciała ukryć szyderczy uśmiech. Była wtedy mistrzynią kłamstwa i manipulacji i czerpała z tego niesamowitą satysfakcję. Czasami pojawiały się wyrzuty sumienia i krótkie chwile zastanowienia, ale nie zwracała na nie uwagi. Dlaczego właściwie taka się stała? Pewnie gdyby na Lobie był ktoś taki jak psycholog, to orzekłby, że to przez ojca, który ciągle miał nowe kochanki, ranił jej matkę i w ogóle nie zajmował się swoją małą córeczką. Może w Elii pozostał uraz do wszystkich mężczyzn i dlatego tak postępowała? Nie wiedziała...

*
Bal... Była jego pomysłodawcą i prowodyrem. Użyła całego swojego uroku osobistego, aby się odbył. Pierwszy, od bardzo dawna bal, na którym mieli się zjawić goście ze wszystkich planet Układu, miał być jej sceną i areną. Od dawna przygotowywała się na niego. Marzyła żeby być niczym Kopciuszek. Chciała budzić zachwyt, będąc najwspanialszą istotą na balu. Zaplanowała, że razem z Khavarem będą pierwszą parą. Tego właśnie wtedy pragnęła – zachwytu i spojrzeń.
Nie wszystko jednak poszło po jej myśli... Gdy tylko weszli na salę, zdrajca Khavar poleciał obskakiwać Vilandrę. Bardzo to zdenerwowało Elię. Pomyślała jednak, że ma jeszcze jedną opcję. Rozejrzała się uważnie w poszukiwaniu Zana. Miała zamiar powiedzieć, że mu wybacza i że znów mogą być razem. Jednak i tu się przeliczyła, gdyż Zan już spędzał czas na zabawianiu Avy. Elizabeth była wściekła. Tysiące myśli kłębiło jej się w głowie, ale żadna z nich nie mówiła, co robić. Wtedy po raz pierwszy poczuła się... bezradna. To trafiło ją jak grom z jasnego nieba. Na dodatek nie miała pojęcia, dlaczego właściwie ta sytuacja tak na nią wpływa... Dopiero teraz, w drugim wcieleniu, w tym śnie, zrozumiała. To jedno zagubione uczucie nareszcie dało się odczytać... Elizabeth się bała, panicznie bała tego, że zostanie sama...
Powróciły kolejne obrazy.
Wtedy, na tym balu, sięgnęła po alkohol. Pierwszy drink – zrobiło jej się cieplej. Drugi – uśmiechnęła się. Przy trzecim zapomniała, co ją tak zmartwiło. Z każdym kolejnym coraz bardziej odpływała i traciła świadomość. Z reszty balu zapamiętała tylko urywki, z których nawet teraz nie była w stanie poskładać całości. Chyba chciała wygłosić jakieś oświadczenie, ale zjawił się Zan i wyciągnął ją na taras. Przepraszał. Strasznie ją to wtedy bawiło, bo wyglądał jak mały piesek. Coś do niej mówił, ale nie bardzo wiedziała, co. Usłyszała tylko pytanie, czy się zgadza. Pokiwała głową na tak, a co jej szkodziło? Nagle Zan pociągnął ją powrotem do sali...

— Chcielibyśmy z Elizabeth ogłosić, że się pobieramy! – usłyszała jakby z oddali. Zdziwiła się trochę, ale jakie to miało wtedy znaczenie. Wreszcie wszyscy na nią patrzyli, wreszcie była w centrum uwagi...

*
W około tydzień po balu przechadzała się po ogrodach Rathionu. Musiała trochę pomyśleć i przy okazji zaczerpnąć świeżego powietrza. Skutki zabawy nie tylko wciąż pohukiwały jej w głowie, ale również lśniły na serdecznym palcu. Zastanawiała się, co robić, bo nie bardzo miała ochotę wychodzić za mąż. Żałowała, że wtedy tyle wypiła. Gdy dotarła do wodospadu jej rozmyślania przerwał niecodzienny widok, pod strumieniami szumiącej wody stał nie kto inny, jak Rath, w dodatku całkowicie nagi. Uśmiechnęła się wtedy i pomyślała, że po co zadręczać się jakimiś zaręczynami, skoro można się zabawić. Dobrze wiedziała o tym, że młody władca Rathionu również nie jest aniołem. Podeszła bliżej strumienia i oparła się o pobliskie drzewo. Chwilę podziwiała widoki, aż w końcu krzyknęła:

— Czy woda przyjemna, Wasza Wysokość?!
Chłopak odwrócił się i spojrzał w jej stronę. Na jego ustach zagościł uśmiech.

— Niech Wasza Wysokość sama się przekona! – odkrzyknął.
Elii nie trzeba było dwa razy powtarzać. Zdjęła z siebie ubranie i wskoczyła do wody. Do tej pory ją pamięta. Krystalicznie czysta, dużo gęstsza niż ta na Ziemi i tak przyjemnie ciepła. Podpłynęła do wodospadu.

— I jak, Elio? Woda zadowalająca?

— Oj tak! Wspaniała! – odgarnęła włosy.

— A gdzie zgubiłaś Zana?

— Musiał wrócić na Antar w jakichś bardzo ważnych sprawach. – odparła z nutką ironii.

— I zostawił tak piękną narzeczoną, samą?

— Niestety taki mój ciężki los... – westchnęła i puściła oczko.

— Może mógłbym jakoś pocieszyć?...

— Ależ Wasza Wysokość, jestem zaręczona! – odpowiedziała z udawanym oburzeniem.

— Mówisz tak, jakby to miało jakieś znaczenie...

Rzeczywiście, wtedy nie miało to najmniejszego znaczenia. Elia była bezwzględna i niepokorna. Liz trudno było to pojąć, ale jednocześnie wiedziała, że wciąż drzemie w niej cząstka dawnej Elizabeth. Khavar zawsze jej powtarzał, że ma jej siłę i upór. Jednak ona bała się, że nie tylko to. Przecież powtórzyła już wiele kroków Elii i wciąż bała się, że powtórzy również jej błędy i straci drugą szansę. Na dodatek miała zostać Strażniczką. Dlaczego Granilith wybrał właśnie ją? Jak sobie poradzi?...


*
Kolejne wspomnienie...
Wiedziała, że przez tydzień Rath będzie na Antarze, więc po kryjomu tam poleciała, aby się z nim spotkać. Chciała spędzić z nim kolejną noc. Odkąd trzy tygodnie wcześniej, po raz pierwszy zdradziła z nim Zana, stało się to jej nałogiem. Była uzależniona od jego zapachu, dotyku i pocałunków. Gdy z nim była, zapominała o całym świecie. Jednak tym razem świat sam o sobie przypomniał... Zajęci sobą, Rath i Elia, nie zauważyli, gdy drzwi się otworzyły i stanął w nich Zan...

— Rath, szukałem cię... Elizabeth?! Co ty tu robisz?!
Pamięta, że najpierw plątała się w zeznaniach, ale nagle coś w nią wstąpiło i całkowicie bez pardonu, odpowiedziała:

— Nie widzisz? Zdradzam cię!
Jeszcze nigdy nie widziała go tak rozwścieczonego. Jednocześnie w jego oczach było widać niesamowity ból, który z każdą chwilą ustępował miejsca pustce.

— Dobrze. – już nawet nie krzyczał. Powoli zaczął wycofywać się z pokoju. – Czyli to znaczy, że zrywasz zaręczyny, tak? Dobrze. Pierścionek możesz zatrzymać. Dobranoc. – wyszedł.
Wtedy pojawiło się kolejne uczucie, którego wcześniej nie poznała, a przynajmniej nie znała jego prawdziwego znaczenia. Tamtej nocy, po raz pierwszy, poczuła się winna. Zrozumiała, że nadszedł koniec udawania...


*
Liz wiedziała, jakie będą kolejne wizje, ale nie potrafiła ich powstrzymać. Dobrze pamiętała, co się wydarzyło. Jednocześnie podświadomie przypomniała sobie pytanie Michaela, które zadał jej przed snem... – Jak ty to robisz, że nie przejmujesz się tym wszystkim? – Nie miał wtedy racji. Ona wciąż o tym myślała, nie umiała zapomnieć, wymazać tego z pamięci, ale było coś, co dawało jej siłę do stawiania czoła wszystkim przeciwnościom... To wspomnienia, które właśnie miały nadejść...

*
To zdarzyło się w kilka miesięcy po jej rozstaniu z Zanem. W Układzie nie działo się zbyt dobrze, królowie wciąż zwoływali jakieś narady, a w kręgach wojskowych mówiono nawet o wojnie. Królewskiej szóstki jednak na razie w nic nie wtajemniczano, starsze pokolenie władców widocznie uważało, że mają jeszcze na to czas. Zan był wtedy z Avą i podobno planowali ślub. Elia życzyła im jak najlepiej. To samo tyczyło się również Khavara i Vilandry, którzy publicznie ogłosili, że są razem. Ona oficjalnie była sama, ale w rzeczywistości, wciąż spotykała się z Rathem. Do czasu...
Tamtego dnia byli na Lobie, gdy nagle przyszła wiadomość, że Rath ma natychmiast udać się na Antar, bo Khavar Stary wystawił już wojska i idzie wojna. Poczuła wtedy ukłucie w sercu, instynkt podpowiadał jej, że zdarzy się coś niedobrego, ale zignorowała to. Gdy się żegnali zrozumiała, że nie chce, żeby odjeżdżał, że chyba go... kocha, ale nie powiedziała ani słowa. Natomiast on podarował jej przepiękny tęczowy naszyjnik, na którym widniał znak dwóch splecionych serc i którego niezwykłe właściwości odkryła dopiero po kilku dniach. Powiedział wtedy:

— To dla najbardziej wygadanej i pewnej siebie królewny, która dla dobrej zabawy potrafi zrobić dosłownie wszystko, tak na wszelki wypadek, żebyś nie zapomniała... – uśmiechnął się, pocałował ją i zniknął na statku.
Elizabeth bardzo później żałowała, że nie poprosiła go, aby został, zwłaszcza, że dowiedziała się, iż jest w ciąży. Nosiła pod sercem jego dziecko. Wtedy, przez moment, była naprawdę szczęśliwa. Czuła jak ono się porusza i wtedy zawsze kładła ręce na brzuchu. Mówiła do niego i mu śpiewała. Zawsze wtedy jej myśli biegły w stronę Ratha. Brała w dłonie swój naszyjnik i przykładała go do ucha, z oddali słuchając jego bicia serca. Nigdy nie zapomni... Jednak pewnego dnia dźwięk ustał i już wiedziała...Nie chciała w to uwierzyć, ale wszystko wskazywało na to, że straciła Ratha na zawsze. Niedługo na Lobę przyleciała Królowa Matka, razem z Khavarem, potwierdzając straszną nowinę. Zan, Rath, Ava i Vilandra nie żyli. Wtedy wydawało się Elizabeth, że tego nie przeżyje, że jej serce też przestanie bić. Rozpacz przepełniała każdy zakamarek jej ciała. Nagle poczuła ruch jej dziecka i zrozumiała, że musi żyć. Królowa kazała Elii i Khavarovi ukryć się. Żeby było im łatwiej znaleźć schronienie, mieli się pobrać i zmienić imiona. Uroczystość ślubna była bardzo krótka, szybkie zaprzysiężenie i przyjęcie Pieczęci, bo mieszkańcy Układu nie nosili obrączek, lecz Pieczęć w kształcie gołębia na lewym nadgarstku. Elia i Khavar zamieszkali w pewnej Lobańskiej wiosce, jako Serena i Nikolas – małżeństwo, które spodziewa się dziecka. Żyli tam przez pewien czas i bardzo się do siebie zbliżyli. W sytuacji, gdy ich światy waliły się w gruzy, mieli tylko siebie i mogli na siebie liczyć. Byli jak jedna dusza w dwóch ciałach. Nauczyli się też czytać w swoich myślach i nie mieli między sobą żadnych tajemnic. Nie wielu miało okazję zaznać takiej przyjaźni, jaka ich połączyła. Jednak również nad Lobą zebrały się ciemne chmury wojny. Nie było już jak uciekać. Zewsząd dobiegał świst spadających pocisków. Wtedy Elizabeth uświadomiła sobie, że kochała Ratha i ich nienarodzone dziecko z całego serca. Żałowała, że w porę mu tego nie powiedziała. Teraz było za późno. Przypomniała sobie wszystkie chwile, jakie razem spędzili. Przy nim czuła, że żyje. Ich związek był złożony z samych sprzeczności, byli jak woda i ogień, jak słońce i deszcz, jak noc i dzień. Będąc ze sobą tworzyli niebywałe połączenie pomiędzy poczuciem bezpieczeństwa i brakiem jakichkolwiek zobowiązań. Czuli się wolni i jednocześnie wiedzieli, że to drugie zawsze będzie w pobliżu. Sami nie zdawali sobie sprawy i nie spodziewali się tego, ale wytworzyli pomiędzy sobą niebywałą więź. Nigdy jednak nie rozmawiali o uczuciach. Bali się poruszyć ten temat. Liz wystraszyła się, że teraz robią to samo, powtarzają swoje dawne kroki i błędy. Postanowiła temu zapobiec. Nie mogła dopuścić, żeby powtórzyła się sytuacja sprzed wielu lat...


Obudziła się bardzo gwałtownie. Serce waliło jej jak młot. Był środek nocy. Po cichu, żeby nie obudzić Michaela, wstała i wyszła na balkon. Niebo mieniło się milionami gwiazd. Gdzieś tam był ich dom i Liz wiedziała, że niedługo do niego wrócą. Razem...

*
Obudził się w środku nocy. Spojrzał na zegarek. Była 4:18. Liz nie było przy nim. Rozejrzał się i zobaczył ją stojącą na balkonie. Podszedł i objął ją w pasie.

— O czym myślisz? – zapytał.

— O wszystkim... O przeszłości, teraźniejszości i przyszłości... Co nas jeszcze czeka...

— Jejku! Aż tak poważnie?

— Mhm! To chyba najwyższy czas. W końcu trzeba dorosnąć...

— I co? Uda nam się?

— Na pewno...

— Ty pierwszy krok masz już za sobą, bo powiedziałaś wszystkim prawdę.

— Taa... Prawda... Skoro już przy niej jesteśmy, to... – spojrzała mu w oczy – Wtedy, u mnie na balkonie, skłamałam...

— Wiem! – uśmiechnął się i pocałował ją, zupełnie tak jak Rath Elię w dzień odlotu, ale tym razem to nie było pożegnanie...

— A tak przy okazji! – Liz coś się przypomniało – Dostałam list od Marii. Napisała, że pobrali się z Billim i że będą mieli dzidziusia. Alex założył własną wytwórnię płytową i właśnie próbuje wydać pierwszy singiel Marii.

— Oj, to się chłopak napracuje... I Billemu też nie zazdroszczę. – oboje się zaśmiali.
Tego wieczoru jeszcze długo wpatrywali się w gwiazdy. Cichutki wiatr zapowiadał zmiany, ale oni byli na nie gotowi.
Najbliższe Święta Bożego Narodzenia spędzili wszyscy razem, jako jedna wielka rodzina – Liz i Michael, Max i Tess, Is i Kevin, Kyle, szeryf Valenti, Parkerowie, Evansowie, Amy DeLuca, a także ciężarna Maria wraz z Billim i Alex, którzy przyjechali z Nowego Yorku. Jednak po Nowym Roku Czechosłowacy postanowili odlecieć. Liz skontaktowała się z Kalem i Królową Matką i załatwiła transport. Liz spytała Kala, czy nie chce wracać z nimi, ale on stwierdził, że tu, na Ziemi, zarabia tyle kasy, że nie chce tego wszystkiego zostawiać...
W taki oto sposób Królewska Szóstka powróciła do Układu Pięciu Planet, gdzie Liz przejęła obowiązki, jako pełnoprawna Strażniczka i wreszcie zaprowadziła pokój. Jak tego dokonała? Nikt nie wie, ale ma to chyba związek z jej siłą, uporem i pewnością siebie, a może z czymś jeszcze...
Jedno jest pewne... Wszyscy żyli potem długo i szczęśliwie... ;-)


Poprzednia część Wersja do druku