usmiechnieta

Niepokorni (2)

Poprzednia część Wersja do druku Następna część

Liz skończyła właśnie wieczorną zmianę w Crashdown, posprzątała, zamknęła i wróciła do swojego pokoju. Już od progu zauważyła, że ktoś jest u niej na balkonie. Gdy wygramoliła się przez okno zobaczyła, że to Michael siedzi na leżaku i trzyma w dłoniach jej pamiętnik... Już wiedział... Poczuła się okropnie... A on siedział i nic nie mówił. Jego oczy wyrażały wściekłość, ale jednocześnie wielki zawód...
Nagle wszystkie kwiaty na balkonie Liz zaczęły obracać się w proch, doniczki palić... Liz machnęła ręką i ugasiła płomień, dolewając jednocześnie oliwy do złości Michaela... Jak petarda wystrzelił z leżaka...

— Dlaczego?!!! Czemu mi nie powiedziałaś?!!! – krzyczał – Wiedziałaś prawie od początku, ale ukrywałaś przed nami całą prawdę!!!

— Michael, to nie tak! Ja chciałam ci powiedzieć, ale nie wiedziałam jak!!! Bałam się, że nie zrozumiesz!!! Nasedo okłamał was, wyprał wam mózgi!!! Ja nie wiedziałam, co robić!!! Dla mnie to też był szok!!! Byłam sama!!!

— Okłamałaś mnie!!!

— A co miałam robić??? Podejść i powiedzieć: „Hej! Właśnie się dowiedziałam, że jestem jedną z was! I wiecie co? Ja pamiętam prawie wszystko i Nasedo was okłamał! A ty Michael byłeś tam moim kochankiem i spodziewałam się twojego dziecka!”??? Chyba żartujesz!!! Ty mnie nienawidziłeś!!! Zawsze miałeś Maxowi za złe, że mnie uzdrowił i przez to ściągnął kłopoty!!! Zresztą na Antarze też nie było lepiej... Myślisz, że byliśmy kochającą się parą?! Ty po prostu kilka razy w tygodniu rżnąłeś narzeczoną swojego przyjaciela, a dziecko było zwykłą wpadką!!! Nawet ci o nim nie powiedziałam!... I na Antarze, i tu, łączył nas jedynie czysty sex, więc nie chrzań mi tu o lojalności!!!
Michael chwilę pomyślał i już spokojnie, a nawet obojętnie odpowiedział:

— Dobrze, Parker! Skoro to był tylko sex, to pewnie nawet cię nie obejdzie, że odejdę... Ale kurcze, muszę przyznać, że byłaś naprawdę niezła i trochę mi będzie żal... – złapał Liz za nadgarstek, przyciągnął do siebie i pocałował mocno i namiętnie.
Dziewczyna odepchnęła go i z całej siły spoliczkowała. Michael najpierw zasyczał z bólu, ale zaraz spojrzał jej w oczy i zaśmiał się ironicznie.

— Adijos!!! Żegnaj Elio!!! – zeskoczył z tarasu i zniknął w ciemności.
Liz wróciła do pokoju, stanęła na środku, zamknęła oczy i zacisnęła pięści. Wszystko, co znajdowało się w pomieszczeniu, zaczęło rozpadać się w pył... Ramki ze zdjęciami wybuchały, sprzęty paliły się, kawałki szkła rozsypywały się po podłodze. Nagle wszystko ucichło... Pięści Liz rozluźniły się, twarz wykrzywiła w bolesnym grymasie, z spod zamkniętych powiek wypłynęły łzy, a całe ciało opadło na łóżko... Następną rzeczą, jaką usłyszał podsłuchujący pod drzwiami Kevin, był głośny, przejmujący szloch...

*

6:00 rano... Radio na full! Trzaśnięcie drzwiami! Głośny tupot na schodach! Huk opadających żaluzji! Wściekły huragan – ciemnowłosa Liz wpadająca do Crashdown! Zdezorientowany, wyglądający sponad książki, wzrok siedzącego przy jednym ze stolików Kevina...

— Czyś ty zwariowała?! A gdyby twoi rodzice byli w domu?

— Ale ich nie ma, a kafeteria jeszcze zamknięta! – Liz odpyskowała, a kilka krzeseł, znajdujących się w pobliżu, spadło na podłogę.

— A teraz porzucaj sobie jeszcze szklankami i talerzami!... – mruknął.

— W ciebie?

— Dobra, poddaję się! Jest aż tak źle?

— A jak myślisz? Zresztą, po co pytasz, skoro i tak wiem, że przeszperałeś mi myśli, gdy spałam... Czasami żałuję, że na Antarze byliśmy małżeństwem!

— Nie przesadzaj! Przynajmniej wiesz, że masz kogoś naprawdę zaufanego, bo ten twój ukochany Michael, to...

— No?! Co jeszcze chcesz dodać?!

— Nic, już nic... Siadaj! – odłożył książkę i wskazał miejsce naprzeciwko siebie – Zresztą i tak prędzej, czy później by się dowiedział... Przynajmniej ty najgorsze masz już za sobą... Ja będę musiał zmierzyć się z reakcją dwóch kosmitek, które kocham nad życie. Wiesz jak trzęsę portkami? Nie chcę ich stracić! Ty, Ava i Vilandra jesteście całym moim światem...

— Taaa, wiem! W końcu Ava to twoja młodsza siostra, a Vilandra... Pamiętam, jak się poznaliście... Na tamtym pamiętnym balu... Gdy ją zobaczyłeś, całkiem mnie olałeś, więc się upiłam i już chciałam wywrzeszczeć, że mamy romans, ale zjawił się Zan i wyciągnął mnie stamtąd. Gdy byliśmy w ogrodzie oświadczył mi się, a ja pod wpływem promili, zgodziłam się. Potem, gdy wszyscy się dowiedzieli, nie było odwrotu, więc przez jakiś miesiąc byliśmy kochającą się parą, ale znasz mnie... Elia – Niepokorna... Więc prędzej, czy później musiałam wylądować z Rathem w łóżku... Myśleliśmy, że chociaż wam się uda... Ty i Vilandra... Zan, który ochłonął po mojej zdradzie, ułożył sobie życie z twoją siostrą i stał się ulubieńcem poddanych... Ale wtedy wybuchła wojna! Tyle niewinnej krwi przelanej! Tyle łez! A wystarczyłoby, żebym ja zginęła...

— Nie wolno ci tak nawet mówić! – Kevin już był przy niej. Objął ją i przytulił. Pocałował w czoło... – To, co się wydarzyło było straszne, ale my dostaliśmy drugą szansę i musimy żyć dalej! Poradzimy sobie! Zobaczysz! Razem! Musimy... – ostatnie słowo wypowiedział już szeptem. Zobaczył, że Liz zasnęła. Nie chciał jej budzić. Wiedział ile przeszła. Ułożył jej głowę na swoich kolanach i wrócił do przerwanej lektury...

*

— Wiedziałem, że cię tu spotkam, Michael. Chyba nie ma wśród nas osoby, która nie lubiłaby tu przesiadywać. Miejsce naszych narodzin... Byłeś w środku zobaczyć sale z pozostałymi inkubatorami? Z jej inkubatorem?

— Co cię to obchodzi, Khavar?

— Masz rację! W końcu masz jeszcze na to czas...

— Przyszedłeś, żeby rozmawiać ze mną o zwiedzaniu komory z inkubatorami?

— Nie! Przyszedłem, żeby dać ci to... – wyciągnął przed siebie dłoń, w której trzymał granatowy kamień, zawieszony na rzemyku. Gdy Michael wziął go do ręki ten rozbłysnął delikatnym tęczowym blaskiem, a na jego powierzchni pojawił się znak dwóch splecionych serc.

— To jest naszyjnik, który dałeś Elizabeth, gdy wyjeżdżałeś na wojnę. Nigdy się z nim nie rozstawała. Są w nim zapisane wszystkie jej wspomnienia. Zabiłaby mnie, gdyby się dowiedziała, ale weź go... Są rzeczy, których nie można wyrazić słowami i zdarzenia, których nie sposób zapisać w pamiętniku... – chwila niezręcznej ciszy – A tak przy okazji, to jeśli cię to interesuje, za godzinę zwołamy z Liz zebranie w domu Tess... Powiemy im prawdę... – Kevin odwrócił się i odszedł, zostawiając Michaela z jego myślami, naszyjnikiem i nieodkrytymi wspomnieniami...

*

— I jak? Powiedziałeś jej?

— Tak! Jest w szoku i trochę wściekła, ale nie okazuje zbyt wiele uczuć... Chyba nie potrafi... W końcu została wychowana przez Naseda...

— Ale zejdzie na dół?

— Tak, za chwilę!

— No, to jak przyjadą Max, Isabell i Kyle, to będziemy mieli komplet, bo na Michaela chyba nie mamy, co liczyć...

— Nadal mi się nie podoba wtajemniczanie Ziemianina, ale jak chcesz... A co do Guerina, to przecież nigdy nic nie wiadomo...
Liz tylko wzruszyła ramionami i poszła do kuchni zrobić coś do jedzenia. Rozległo się pukanie do drzwi.

— Otwarte!!!

— Hej! Jesteśmy! – Is przywitała się ćwierkająco. – Kevin? Co tu robisz skarbie? I gdzie jest Tess? – zapytała wchodząc do salonu.

— Tess zaraz zejdzie...

— Już jestem! – postać Harding pojawiła się na schodach – Cześć Max! – podeszła i pocałowała go. W tym momencie z kuchni wyszła Liz, więc chłopak trochę się speszył, ale ta tylko się uśmiechnęła.

— Zapraszam do salonu! Chyba możemy już zacząć...- ze względu na wyjątkowe okoliczności Parker pełniła rolę pani domu.

— Chyba jednak powinniśmy zaczekać na Michaela, jestem pewien, że niedługo się zjawi...- Kevin zajął fotel w salonie, a Liz usiadła koło niego na bocznym oparciu mebla, zakładając nogę na nogę i krzyżując ręce na piersiach. Reszta usadowiła się na sofie. Nagle otworzyły się drzwi wejściowe i stanął w nich Michael. Bez słowa wszedł do środka i usiadł naprzeciwko Liz i Kevina, wbijając się jak najgłębiej w fotel i chowając wzrok, gdzieś między fałdy swojej koszuli.

— No to może zacznijmy... Ale nikt nie może nam przeszkadzać... – Khavar machnął dłonią i wszystkie żaluzje na oknach opadły, a zamek w drzwiach zazgrzytał, zamykając się. Wiadomą reakcją było to, że postać Maxa Evansa wystrzeliła w górę z wycelowaną w niego ręką, ale powstrzymał go głos...

— Daj spokój Maxwell! – ...który wydobywał się gdzieś z zagłębień fotela, na którym siedział Michael. Wzrok Liz, który do tej pory unikał spotkania z Guerinem, nie wytrzymał i powędrował w stronę chłopaka, wtedy...

— Dałeś mu mój naszyjnik!!! – Liz poderwała się z fotela i jednym ruchem ręku rzuciła Kevinem o ścianę – Miałeś się nie mieszać!!! – krzyknęła i wybiegła z pokoju. Oszołomiony obiekt złości dziewczyny uniósł się z podłogi, trzymając się za głowę jedną ręką, a drugą prezentując pozostałym gest pod tytułem: Spokojnie, zajmę się tym... I pobiegł za Liz.
W salonie zapanowała cisza, a większość twarzy osób tam siedzących wyrażała ogromne zdziwienie...

— Czy ktoś może mi wyjaśnić, co tu się dzieję? – Isabell nie wytrzymała...

— Nic, czekamy, aż Liz i Kevin wrócą... – Tess była nad wyraz spokojna – O, już są! – I rzeczywiście miała rację, bo oto w drzwiach pojawiła się Parker, ale z zupełnie innym wyrazem twarzy niż przedtem. Teraz dziewczyna była... uśmiechnięta...

— Bardzo przepraszam za moje zachowanie! Poniosło mnie... – podeszła do Michaela – Ciebie również przepraszam, kochanie! – pochyliła się i pocałowała go bardzo namiętnie, czym wywołała kolejne gwałtowne rozwarcie szczęk zgromadzonych...

— No, to skoro uodporniliście się na „niespodzianki” tego wieczoru... – rozległ się głos Kevina – Możemy opowiedzieć wam pewną historię...

Poprzednia część Wersja do druku Następna część