Felicity - tłum. Milla

Choosing Destiny (7)

Poprzednia część Wersja do druku Następna część

CZĘŚĆ 7





"Która godzina?" wymamrotała Isabel.
"Siódma," odpowiedział natychmiast Max. "Muszę z tobą porozmawiać."
"Siódma?!" prawie wykrzyknęła Isabl. "Jest sobota!" Max mógł niemal zobaczyć w wyobraźni, jak jej oczy otwierają się nagle z irytacją. Nie przestawał krążyć po salonie w mieszkaniu Michaela. W końcu usłyszał głos Isabel po drugiej stronie linii. "W porządku, o co chodzi?"
"Tess zerwała ze mną zeszłej nocy. Chciałbym, żebyś sprawdziła, czy wszystko z nią dobrze," poprosił Max. Odpowiedziała mu cisza, przerwał swój pochód, gdy Michael wszedł do pokoju spoglądając na niego z ciekawością.
"Ona co!?" Isabel w końcu odzyskała głos. "To jakiś żart, prawda?"
"Obawiam się, że nie. Ja... trudno to wyjaśnić Is. Możesz do niej iść?" zapytał Max, w jego głosie słychać było troskę. W nocy Tess była twarda, ale znał ją dość dobrze by wiedzieć, że to była tylko fasada.
"Dlaczego?" zapytała oszołomiona Isabel. "Dlaczego miałaby to robić? Max ona ma obsesję na twoim punkcie. Nigdy by nie..."
"Ona myśli, że chcę być z Liz," wyjaśnił Max, przerywając jej. Kolejna chwila ciszy.
Michael spojrzał na niego znad swoich płatków z dość interesującą miną. Max nie opowiedział mu całej historii poprzedniej nocy. W końcu to była czwarta nad ranem.
"A chcesz?"
"Nie wiem..." przyznał Max. "Kocham je obie. Ale Tess podjęła za mnie decyzję. Martwię się o nią."
"Rozumiem dlaczego," mruknęła Isabel. "Pójdę. Naprawdę jej tego nie zrobiłeś?"
"Przysięgam, nic nie zaszło z Liz. I zrobiłbym wszystko, żeby tylko nie ranić Tess. Ale ona mnie wykopała. Ja po prostu... muszę wiedzieć, że nic jej nie jest."
"Oczywiście, pójdę." Powiedziała Is i urwała. "Dobrze się czujesz?"
"Nie wiem," przyznał Max. "Jestem albo największym idiotą na świecie, albo najszczęśliwszym człowiekiem świata."
"Idź zobaczyć się z Liz," poradziła Isabel.
"Pójdę. Ale najpierw musiałem się upewnić, że ktoś będzie przy Tess."
"Jesteś dobrym facetem," poinformowała go Isabel.
Max pokręcił głową, mimo że wiedział, iż siostra nie może go zobaczyć.
"Nie, nie jestem Izabel. Jestem najgorszym."



"Więc co ty do diabła zrobiłeś?" zapytał Michael gdy tylko Max odłożył telefon.
"Poszedłem na spacer w środku nocy i wpadłem na Liz. My... całowaliśmy się." Michael spojrzał na niego i pokiwał głową. "Wiem, że nie powinienem. Ja po prostu nie byłem w stanie trzymać się z dala od niej. A później, kiedy wróciłem do domu, Tess nie spała. Rzuciła mnie."
"Nie rozumiem cię Maxwell," skomentował to Michael, leniwie mieszając swoje płatki.
"Ja siebie też nie rozumiem," zgodził się Max. "Dzięki, że pozwoliłeś mi się tu zatrzymać."
Michael pokiwał głową. "Żaden problem. Chcesz pożyczyć jakieś ciuchy?" zaproponował , spoglądając na wytarte jeansy i podkoszulek, które Max narzucił na siebie zanim wyszedł z domu wczorajszej nocy.
"To dobry pomysł," zgodził się Max.
"Weź sobie coś z szafy," zasugerował Michael. "Zamierzasz się zobaczyć z Liz?"
"Nie wiem," powiedział Max, spoglądając na niego. "Chcę. Ale to jest naprawdę skomplikowane."
"Co w tym skomplikowanego?" zapytał Michael łagodnie. "Lubisz ją, ona lubi ciebie. Miałeś dziewczynę, już nie masz. Jeśli tylko nie chcesz odzyskać Tess, to na twoim miejscu postarałbym się ruszyć sprawy Liz. Minęło sześć lat. Ona może w końcu zrezugnować i iść do przodu.." Parsknął. "Ja bym tak zrobił."
"Jasne, tak jak ruszyłeś do przodu z Marią," skomentował Max, wchodząc do sypialni Michaela, żeby poszukać czegoś do ubrania.
"Hej!" krzyknął za nim Michael. "To nie ma z tym nic wspólnego!"
Max prychnął i zaczął przeglądać szafę.



Ktoś pukał do drzwi. Dlaczego ktoś pukał do drzwi? Tess nieznacznie otrząsnęła się ze swojego nieszczęsnego pół-snu, pociągając nosem rozejrzała się po ciemnym salonie. Wszystkie zasłony były zaciągnięte, więc nie miała pojęcia, która jest godzina, ani jak długo tu leżała.
Czy to Max? Może to Max, wraca...
Nie. Max by nie pukał.
Osunęła się z powrotem na kanapę i postanowiła zignorować dźwięk.
"Tess?" rozległ się głos Isabel. "To ja. Mogę wejść?"
Isabel. Może przyszła tu dla Maxa... żeby z nią porozmawiać. A może była tu, by potwierdzić, że to koniec. Kolejny szloch wyrwał się z jej piersi. Jak ona w ogóle mogła jeszcze płakać? W ciągu dwudziestu trzech lat swojego życia nigdy nie płakała, aż do teraz. Nie wiedziała nawet, że potrafi.
Ale Max uczynił z niej człowieka. Sprawił, że poczuła te wszystkie ludzkie emocje. A teraz odszedł.
Isabel musiała usłyszeć płacz, bo zamek zalśnił przez moment, kliknął i Isabel weszła. Spojrzała na Tess, skuloną w kłębek na kanapie i w ciągu sekundy była tam, obejmując ją.
"Tak mi przykro," wyszeptała. Więc to prawda. Max jej powiedział... i powiedział jej, że to koniec. Isabel głaskała ją po włosach, by ją pocieszyć, troszczyła się o nią i martwiła. "Sądzę, że postąpiłaś właściwie Tess."
"Właściwie?" zapytała Tess pośród szlochów. "Czy jest coś właściwego?"
"Nie wiem," mruknęła Isabel. "Ale wiem, że sobie poradzisz. Wszystko będzie dobrze. Obiecuję."
"Ja po prostu chciałam być potrzebna," płakała Tess,. Część jej umysłu niedowierzała że to mówi, że się otwiera. Ona i Isabel stały się dobrymi przyjaciółkami, ale Tess nigdy nie lubiła dyskutować o swoich uczuciach. Tak naprawdę to ich nie miała... nie w ten sposób jak wszyscy inni. Może to dlatego, że nigdy nie chciała być człowiekiem.
Aż do teraz. Bo Max bardziej kochał człowieka. Isabel mruknęła coś kojącego i niezobowiązującego i Tess pozwoliła płynąć łzom. Gdzieś głęboko wiedziała teraz co to znaczy być człowiekiem. Teraz, kiedy było za późno.



"Pora wstawać, słoneczko już świeci," powiedziała Maria rześko, ściągając z Liz przykrycie.
"Nieee," jęknęła Liz, odwracając się i zakopując twarz w poduszkę. Na pół- obudzona pomyślała, że to dobrze iż Max z przyszłości zdecydował powłóczyć się po mieście zamiast wracać z nią do domu.
"Chce naleśników?" zapytała Serena, ukazując głowę zza drzwi.
"Jest sobota!" przypomniała Liz, odwracając na plecy i patrząc ze zgrozą na Marię. "Co ty robisz?"
"Serena robi naleśniki," poinformowała ją Maria. "A potem idziemy do salonu piękności i spędzimy dzień na terapeutycznym wygładzaniu. Na mój koszt."
"To bardzo miłe Maria," zauważyła Liz. "Ale wróciłyśmy do domu prawie o drugiej. I ja ni..."
"Żadnych wymówek," przerwała jej Maria, potrząsając głową. "Jest dziewiąta. To mnóstwo snu. A teraz wstawaj i przygotuj się, by być piękną."
"Zrobię co w mojej mocy," warknęła Liz, rzucając Marii złowrogie spojrzenie. Maria przesłała jej triumfujący uśmiech.
"Chcesz naleśniki?" zapytała ponownie Serena.
"Odejdź," mruknęła Liz i obróciła się z powrotem na brzuch.
Serena zaśmiała się. "Przyjmuję, że to znaczy tak," powiedziała. "Masz piętnaście minut, żeby przyjść i je dostać."
Liz rzuciła poduszką w drzwi i chybiła. Niedobrze.



"Zapukaj," wymamrotał pod nosem Max. "Po prostu zapukaj. Możesz to zrobić." Wyciągnął z kieszeni jedną rękę i zbliżył ją do drzwi, po czym zatrzymał, opuszczając ją z powrotem. Może powinien jednak odejść. Liz nie potrzebowała widzieć go w tej chwili. Prawdopodobnie wciąż spała... A nawet jeśli nie, powinien prawdopodobnie dać jej dzień lub dwa, by pozwolić jej wszystko przemyśleć... Max pokiwał głową na to rozumowanie i odwrócił się by odejść. Zatrzymał się i znów odwrócił. Naprawdę powinien z nią porozmawiać.
"Przyniosę gaz..." usłyszał Max przez drzwi i zanim zdążył się usunąć z drogi, drzwi mieszkania otworzyły się i Maria stanęła przed nim w piżamie.
"Cześć," powiedział niemrawo.
Za Marią ktoś wstał od stołu i zdał sobie sprawę, że to Liz. Liz nie spała i była tam... Dokładnie tam.
"Max!" wykrzyknęła promiennie Maria. "Oczywiście chcesz porozmawiać z Liz... Jest tam. Idę przynieść gazetę." Chwyciła go za rękę, wciągnęła do mieszkania i wskazała Liz, po czym wyszła zamykając za sobą drzwi.
Liz była w pozycji pół-stojącej przy stole, Serena siedziała obok niej z dużą stertą naleśników.
"Przepraszam, że przeszkodziłem," powiedział Max niezgrabnie.
"Nie, nie, w porządku," szybko zapewniła go Serena. "Pójdę... się ubrać." Rzuciła Liz znaczące spojrzenie i uciekła do swojej sypialni, zostawiając Liz i Maxa samych.
"Naleśnika?" spytała słabo.
Max potrząsnął głową. "Już jadłem. U Michaela. Tess... zerwała ze mną ubiegłej nocy." Ośmielił się spojrzeć na nią, by zobaczyć jej reakcję. Była blada, na jej twarzy odmalowało się zaskoczenie i coś jakby ulga, wymieszana z nadzieją pojawiła się w jej oczach. To zostało szybko zastąpione przez sympatię.
"Tak mi przykro," mruknęła.
"Naprawdę?" zapytał. Liz powoli pokręciła głową. Max skinął głową, rozumiejąc. "Powiedziałem jej prawdę, a ona powiedziała mi, że to koniec."
"Jaką prawdę?" spytała Liz ostrożnie.
"Że cię kocham," odpowiedział, patrząc jej w oczy.
"Oh."
Max miał dosyć patrzenia na nią z odległości trzech metrów. Podszedł do niej szybko i wziął jej ręce. "Liz, wiem, że byliśmy osobno przez sześć lat i dużo się wydarzyło w tym czasie. Ale powiedziałem ci kiedyś, że jesteś dla mnie jedyna i to wciąż prawda. To zawsze była prawda. Czy sądzisz, że mogłabyś mi dać jeszcze jedną szansę?"
Liz powoli wzniosła swoje oczy do jego i uśmiechnęła się nieśmiało. "Nigdy nie musiałeś pytać," powiedziała mu.
Zanim Max mógł zareagować, rozległ się okrzyk dochodzący zza drzwi. Oboje zaśmiali się z niedowierzaniem, podeszli do drzwi, otworzyli je i znaleźli Marię stojącą na zewnątrz i śmiejącą się głośno.
"Tak się ciszę ze względu na was!" wykrzyknęła, przytulając ich oboje w tym samym czasie. "Znów mogę mieć zastępcze życie miłosne!"
Max pozwolił sobie na uśmiech, mimo że wiedział, że to jeszcze nie koniec, że wszystko nie było idealnie tylko dlatego, że on i Liz byli znów razem. Wciąż była Tess. Kochał ją... w pewnym sensie. To było po prostu... co innego.
"Maria..." zarządziła w końcu Liz. Maria przestała się śmiać i patrzyła na zmianę na nich oboje.
"Jasne. Już uciekam..." Minęła ich i weszła do swojego pokoju.
Liz i Max poczekali, aż drzwi się zamkną, po czym odwrócili się z powrotem do siebie, poważniejąc.
"Przepraszam za wszystko Max. Wiem, że wszystko skomplikowałam," przeprosiła Liz.
"To nie ważne," zapewnił. "Teraz jesteśmy razem. Nic więcej się nie liczy."
Pochylił się by ją pocałować, delikatnie, z całym pragnieniem nagromadzonym przez sześć długich lat. Kiedy się odsunęła, to było tylko po to, by ciasno objąć ramionami jego szyję. Przytuliła twarz do jego piersi i wyszeptała, "Mam nadzieję, że masz rację."
Zastanawiała się czy na świecie wciąż było dwóch Maxów, czy też jest tylko jeden i może dla odmiany być wreszcie szczęśliwa.



c.d.n.






Poprzednia część Wersja do druku Następna część