Felicity - tłum. Milla

Choosing Destiny (2)

Poprzednia część Wersja do druku Następna część

CZĘŚĆ 2




"Trzymaj się z daleka od mnie," syknęła Liz, cofając się i szukając jakiejś broni. Nie spuszczała z niego wzroku. Z tego mężczyzny, który nie był Maxem. Który nie mógł być Maxem. Nie, prosząc o coś takiego...
Mężczyzna drgnął.
"Przykro mi, że ten pomysł tak bardzo ci się nie podoba," powiedział łagodnie, "ale to jedyny sposób."
"Nie jesteś Maxem," upierała się Liz, odwracając się do szafki kuchennej i otwierając drzwiczki. Wyjęła nóż.
Uniósł brwi na widok broni, wiedząc, równie dobrze jak ona, że nie mogłaby go nim zranić. Odpowiedziała mu złowrogim spojrzeniem.
"Jestem Max. Co mogę zrobić, żeby ci to udowodnić? Przybyłem dzisiaj, bo Maria i Serena wyszły do tego nowego klubu tanecznego, ze mną, Tess, Michaelem i Isabel. Za około minutę Maria zadzwoni do ciebie, żeby przeprosić za wcześniejszą kłótnię – nie wiem o co poszło, ale ona ciągle się o ciebie martwiła, więc Tess pożyczyła jej komórkę. To znaczy pożyczy..."
"Dlaczego zawsze to robisz? Jakby Skórowie nie mogli dowiedzieć się tych szczegółów!" wykrzyknęła.
"Nie jestem Skórem. Dlaczego nie możesz mi uwierzyć?"
"Bo jeśli zrobię to o co mnie prosisz, zniszczę świat," wyszeptała Liz, odkładając nóż na szafkę.
Max zamarł, jego oczy ściemniały.
"Nie rozumiem..."
"Poprzednim razem, kiedy się cofnąłeś to było wtedy, gdy śpiewałeś mi pod balkonem," mruknęła Liz. "Ty i ja mieliśmy..." Urwała nagle i wzięła głęboki oddech. "W każdy razie mieliśmy być razem. W związku. Ale to sprawiło, że... Tess wyjechała. A była potrzebna. A ja nie. Więc świat skończył się przeze mnie."
Ośmieliła się spojrzeć w górę i zobaczyła nieodgadniony wyraz na jego twarzy.
"To było kłamstwo," wyszeptał.
"Wszystko."
"Chodziło o to, by Tess nie odeszła."
Liz zmarszczyła czoło, nie rozumiejąc ale potwierdziła skinieniem głowy.
"I udało się. Jesteś teraz z Tess."
"I za pięć dni ona zdradzi nas Skórom," odpowiedział, a Liz poczuła jak cały jej świat wywraca się do góry nogami. Ponownie.

* * *


"Powiedz, że to nieprawda," szepnęła Liz, ciągle była śmiertelnie blada, ale zaczęła odzyskiwać kontrolę nad swoim ciałem.
Siedziała na krześle, a Max klęczał obok, trzymając jej ręce w swoich, ciepłych i dodających otuch. I prawdziwych. To nie był sen. Albo koszmar. Albo sen. Nic nie powiedział. Liz rozejrzała się dokoła, u górę, w końcu skierowała wzrok w dół z powrotem na niego.
"Dlaczego? Jak? Ona nie jest... ona cię kocha..."
"Właśnie dlatego," odpowiedział. "Ona myśli, że potrzebujemy informacji o Granilithcie, które są w posiadaniu Skórów, do tego, żeby ich pokonać. Więc ubije z nimi interes, myśląc, że jest w stanie to kontrolować. Planuje zdobyć informacje, a co za tym idzie dostęp do mocy Granilithu. Myśli, że informacje, które im przekaże na nic im się nie przydadzą. Ale jest w błędzie... będzie źle. Ona nas zdradzi z miłości do mnie i dlatego oni wygrają. I świat się skończy."
"Ale jeśli ją opuścisz, jeśli ty i ja... wtedy wrócimy do pierwszej wersji świata."
"Nie sądzę," odpowiedział. "Liz... z moich czasów... przewidziała to, ale ja myślę... Tess zależy teraz na nas wszystkich. Sześć lat temu, zależało jej na mnie, ale nie tak mocno, jak jej się wydawało. I nie miała prawdziwych powiązań z Isabel i Michaelem. Teraz ma. Oni są jej najlepszymi przyjaciółmi. Poza tym jest zaprzyjaźniona z Sereną i chce zaprzyjaźnić się z tobą. Myślę, że zrani ją moja zdrada – zrani dość by nie poszła do Skórów – ale nie dość mocno by odejść. Nie kiedy dotyczy to również innych osób."
"A co jeśli zrobi to, żeby się odegrać?" zapytała Liz. "Co jeśli pójdzie tam celowo, jako sprzymierzeniec?"
"Nie może być gorzej, niż jest," powiedział z mocą.
Patrząc mu w oczy Liz dojrzała wielki ból i zdała sobie sprawę, że on wspomina swój świat, koniec świata. Nie potrafiła sobie nawet wyobrazić, co on przeżył.
Przełknęła i skinęła głową, rozumiejąc aż za dobrze.
"Dlaczego ja? Dlaczego... to? Powinieneś iść do Isabel. Ona mogłaby przekonać... cię... lepiej. To nie byłaby taka manipulacja. Już wystarczy tych kłamstw."
"To by nie poskutkowało," powiedział, uwalniając jej ręce i wstając. Ułożyła swoje puste ręce na kolanach i patrzyła się na nie przez chwilę kiedy on chodził w tą i z powrotem, wyjaśniając. "Isabel nie uwierzyłaby mi. Przede wszystkim, ona kocha Tess jak siostrę i... Isabel myśli, że to ona nas zdradzi."
Liz podniosła głowę. "Dlaczego?"
"Wittaker powiedziała jej, że zrobiła to w naszym poprzednim życiu. Isabel nigdy nam o tym nie powiedziała, to jątrzyło się w jej sercu, aż dowiedzieliśmy się o Tess. Wittaker pomyliła tożsamość Isabel, albo kłamała chcąc ją złamać. W każdym razie Isabel by mi nie uwierzyła." Przerwał swój marsz i spojrzał na nią zachmurzonymi oczami. "A ja nie uwierzyłbym jej."
"To twoja siostra."
"Ale Tess jest... była... moją dziewczyną, moją partnerką. A nawet gdybym uwierzył... Isabel, Michael i ja nie mielibyśmy wyboru. Nigdy już nie moglibyśmy zaufać Tess. Musielibyśmy ją zlikwidować. Nie zasłużyła na to."
"Zdradziła cię," zauważyła Liz.
"Ale z miłości," odpowiedział łagodnie. "Nie zamierzała zaszkodzić. To samo stało się poprzednio... chciała mi pomóc, udowodnić, że jest godna być moją żoną – na naszej planecie należała do niższego stanu niż ja i nigdy nie czuła się godna – i myślała, że jest dość silna by kontrolować sytuację. Ale nie umiała."
"I w ten sposób się tu znaleźliście," powiedziała Liz łagodnie.
Max skinął głową. Liz opuściła głowę i spojrzała ponownie na swoje ręce. Tysiące myśli przelatywało przez jej umysł. Jak mogłaby to zrobić? Jak mogłaby ponownie tak zupełnie odmienić swoje życie? Nie wspominając o przekonaniu kogoś do zdradzenia osoby, którą kocha... to byłoby to samo co Tess chciała zrobić, kiedy pojawiła się w Roswell. Jak mogłaby tak postąpić?
Musiała. Los świata zawisł na włosku. Ponownie.
Spojrzała w górę i zobaczyła, że Max się jej przygląda.
"Dlaczego myślisz, że mi się uda. Powiedziałeś, że Tess była twoją dziewczyną, twoją miłością... znałeś ją w dwóch życiach. Jak mam z tym konkurować? Przez ostatnie lata ledwo ze sobą rozmawiamy! Dlaczego miałbyś odejść od niej do mnie?"
"Ponieważ jedyną osobą, którą kiedykolwiek kochałem bardziej niż Tess byłaś ty," odpowiedział łagodnie i Liz nieoczekiwanie poczuła się zagubiona w jego oczach, tak jakby te ostatnie sześć lat nie istniało. Jakby on znów ją kochał. I wiedziała, że zrobiłaby wszystko co konieczne, wszystko co możliwe, by on znów tak na nią patrzył.

* * *


"Ale nie miała wściekłego głosu, prawda?" dopytywała się Maria po raz tysięczny.
"Nie," odpowiedziała dobitnie Serena, po czym dodała. "Tylko trochę zdołowany..."
Paniczny grymas przeszedł przez twarz Marii. Tess pochyliła się, szukając czegoś w torebce.
"Masz, zadzwoń do niej," rozkazała, wręczając Marii komórkę.
Maria spojrzała na nią z wdzięcznością i oddaliła się od tłumu, w miejsce gdzie było ciszej.
Tess odwróciła się do Maxa, który obserwował Marię.
"Chcesz zatańczyć?" zapytała z nadzieją.
Max zwrócił swoją uwagę z powrotem na swoją dziewczynę, patrząc prosto na nią.
"Jeśli ty chcesz."
"Chodź!" Tess posłała przepraszające spojrzenie Serenie, która wzruszyła ramionami, i pociągnęła Maxa na parkiet. Max objął ją ramionami i tańczył, najwyraźniej rozproszony. Obserwował Serenę podchodzącą do Michaela i Marię, rozmawiającą przez telefon, jej czoło było zmarszczone ze zmartwienia.
"Max, nie jesteś skupiony," upomniała go Tess.
Skupił swoją uwagę z powrotem na Tess, zastanawiając się dlaczego tak bardzo przejmuje się rozmową telefoniczną Marii. To nie było to, że chodzi o Liz...
"Przepraszam."
"Coś nie tak?"
"Nie," odpowiedział szybko, starając się rozwiać jej niepokój. Tess nie wyglądała na przekonaną, ale starała się tego nie okazywać. Max zamilkł.
"Chodzi o Liz?" spytała w końcu, bardziej dlatego, że chciała coś powiedzieć, niż z powodu rzeczywistego niepokoju. Lub zastanowienia.
"Oczywiście, że nie," odpowiedział Max. "Minęło sześć lat Tess. Ja nie..." Urwał, spoglądając na nią i zastanawiając się co powiedzieć. jak mógł ją zapewnić skoro nie wiedział nawet, czy mówi prawdę. W pewnym sensie oczywiście... wiedział, że kocha Tess i, że nie mógłby nigdy wybaczyć Liz tego co zrobiła. Ale poza tym... nie miał pojęcia. Zresztą to się nie liczyło. Był teraz z Tess.
"Wiem," zapewniła Tess. "To było zwykłe pytanie."
Max przyciągnął Tess bliżej, gdy zaczęła się następna piosenka, wolna i słodka. A ponad jej głową jego oczy dryfowały do Marii, która zakończyła rozmowę z równie zaniepokojoną miną jak, gdy ją rozpoczynała.

* * *


"Mówiłem ci," powiedział Max z przyszłości, gdy tylko Liz odłożyła słuchawkę.
"Wierzę ci, w porządku?" powiedziała łagodnie, odwracając się by na niego spojrzeć.
"Co powiedziała?" zapytał, słaby uśmiech pojawił się na jego twarzy. "Zastanawiałem się przez cztery lata."
"Dlaczego?"
"Bo martwiłem się o ciebie... kiedy dzwoniła. I Maria wyglądała na zmartwioną."
"Maria za bardzo się przejmuje," zlekceważyła to Liz. "Poza tym mamy ważniejsze sprawy do przedyskutowania."
"Tak, mamy," zgodził się Max.
"Więc powiedz mi Max, co może sprawić, że znowu się we mnie zakochasz?" spytała Liz, krzyżując ramiona.
Jego oczy pociemniały i przez chwilę obawiała się usłyszeć jego odpowiedź. Ale tylko przez chwilę. Sprawy nie mogły się ułożyć gorzej niż obecnie.
"Prawda," powiedział w końcu.
"Nie mogę powiedzieć ci prawdy. To znaczy... jemu. Będzie chciał wiedzieć co sprawiło, że zmieniłam zdanie. Nigdy byś ze mną nie był, gdyby to zagrażało życiu innych. A poza tym powiedziałeś, że nie mogę powiedzieć mu o Tess."
"Więc... część prawdy. Niech Kyle powie mi, że nie spaliście ze sobą. Że byłaś z tego powodu nieszczęśliwa." Przerwał. "Bo nie zrobiliście tego, prawda?"
"Nie," powiedziała krótko.
"Maria martwi się o ciebie, prawda? Wyznaj jej, że wciąż mnie... kochasz... Przy odrobinie szczęścia, ona coś powie."
"Czy mamy czas na szczęście?" zapytała Liz. "Odniosłam wrażenie, że ci się spieszy."
"Bo tak jest. Ale musimy to zrobić we właściwy sposób, jeśli chcemy, żeby się udało. A to musi się udać."
Liz skinęła głową, unikając jego oczu i zastanawiając się czy jego determinacja ma chociaż najmniejszy związek z nią.
"Więc wysyłam Kyle i Marię, żeby cię zmiękczyć, a potem co... mam ubrać króciutką, czarną spódniczkę i czytać twoją ulubioną książkę w odpowiednim miejscu?"
Max drgnął nieznacznie. "Nie. Po prostu z nim porozmawiaj. Powiedz mu, że za nim tęskniłaś. Że nie miałaś racji i żałujesz tego. Powiedz, że go kochasz i nie wydaje ci się, żeby był naprawdę szczęśliwy z Tess. Że widziałaś ich razem i nie wydaje ci się, żeby kochał ją tak... jak kochał ciebie. Spytaj czy Tess widzi gwiazdy, gdy są razem."
Liz przyglądała mu się, niezdolna odwrócić wzrok, zdumiona tą litanią. Specyficznością słów. Czy zastanawiał się nad tym w przyszłości? Czy to było tylko to, że dyskutowali o tym, co może zadziałać?
A może sam myślał o tych rzeczach tysiące razy i chciał, żeby były prawdziwe? Albo, by nie były.
"To całkiem konkretne," powiedziała spokojnie i poczuła jak jego oczy uwięziły jej.
"Potrzebujesz konkretów."
Przytaknęła i rozejrzała się wokół.
"Jesteś głodny? Mogę ci coś dać?" Pokręcił głową. "Masz gdzie spać? Mogę zostawić kartkę dla Sereny i Marii, więc nie będą wchodzić do mojego pokoju." Posłał jej spłoszone spojrzenie, więc szybko kontynuowała. "Możesz spać na podłodze za łóżkiem. W ten sposób nawet jeśli wejdą, nie zobaczą cię."
Odprężył się i skinął głową. Ponownie zapadła cisza.
"Jak to było?" spytał w końcu.
"Co?"
"Rezygnacja z naszego wspólnego życia?"
Liz przełknęła i odwróciła się od niego. Weszła do kuchni. Otwierała i zamykała szafki z kubkami zanim w końcu z powrotem się odwróciła.
"To było straszne. I... łamiące serce. I nieopisywalne." Cisza nastąpiła ponownie po jej słowach, gęsta i napięta.
"Możesz porozmawiać z Kylem jutro rano?" zapytał.
"Wpadnę do biura szeryfa przed zajęciami," obiecała.
"A Maria?"
"Jutro przy śniadaniu."
Po kolejnej chwili ciszy, Liz poddała się. Była zmęczona i zmieszana i przerażona. I pełna nadziei. Pełna nadziei, po sześciu latach życia ze świadomością, że nie ma nadziei, i nie będzie.
Ale teraz był tu Max, albo jego możliwe ja. I wiedza, że jeśli zawiedzie ponownie, to wszystko było na darmo. Oddała czternaście lat miłości i szczęścia dla innej wersji świata z tym samym zakończeniem. Tylko, że tym razem to było tylko dziesięć lat, i prawdopodobnie wszyscy byli nieszczęśliwi.
Leżąc tej nocy w łóżku, słysząc delikatny oddech Maxa dobiegający z podłogi obok niej, wiedziała wreszcie, że ona też była ważna dla świata. Może była nawet najważniejsza z nich wszystkich. Ponieważ podczas gdy oni mieli wszystkie te moce i role do odegrania – ona, Liz Parker, była jedyną, która mogła ocalić świat. Dwukrotnie.

c.d.n.



Poprzednia część Wersja do druku Następna część