_liz

Krople pustyni (22)

Poprzednia część Wersja do druku Następna część

XXII


Wiecie, leżenie jest przyjemne. Zwłaszcza, gdy się leży z Michaelem. O nie, pozbądźcie się tych zbereźnych myśli. Ja rozumiem hormony wam buzują, ale bez przesady... Leżymy na moim balkonie, na kocu, obok siebie, a oddziela nas spory fragment przestrzeni. Po prostu leżymy.

Jak sardynki w puszce – też szukamy klucza.

Wpatrujemy się w niebo i milczymy. Raz coś mówimy, potem znów milczymy. I to jest całkiem przyjemne, bo nie ma w nas żadnych już chyba zadraśnięć i drzazg. Kto wie ile jeszcze byśmy się na siebie wściekali, gdyby nie Maria. Ale długo rozmyślałam nad sprawą 'pogodzenia się'. Ile byśmy wytrzymali bez siebie? Nie wiem jak on, ale ja długo – jestem strasznie uparta.

Mój wzrok błądzi po atramentowym niebie, gubiąc wśród gwiazd. Zerkam na Michaela, który nie odrywa spojrzenia od konstelacji. "Tam gdzieś jest twój dom?" pytam, wracając wzrokiem w górę. "Tak" odpowiada, a jego dłoń wyciąga się w stronę nieba, wskazując jakąś jaśniejącą kropkę "Tam" mówi cicho. Teraz do mnie dociera jego ból. Całe życie był z dala od prawdziwego domu, nie wiedząc czemu go odesłano tutaj, gdzie wcale nie jest tak bezpiecznie ani przyjemnie.

Zastanawia mnie czy myśli o tamtym miejscu, jako o prawdziwym domu. "Michael?" pytam "Czy chciałbyś tam wrócić?" Jego dłoń błądzi po tafli nieba, a on milczy przez chwilę i dopiero mi odpowiada "Nie wiem" wzdycha lekko "Kiedyś chciałem i to bardzo. O niczym innym nie myślałem. A teraz..." Teraz wszystko się zmieniło, może teraz dojrzał i zaczął dostrzegać uroki Ziemi. Tylko ciekawe jakie, skoro ja sama żadnych nie dostrzegam "Teraz nie wiem czy chciałbym stąd odejść"

Unoszę się na łokciach i patrzę na niego. Coś dziwnego kiełkuje w moim żołądku, ciekawość, a może ułudna lekkość. "Dlaczego?" z moich ust wydobywa się ciche pytanie. A on przymyka powieki, na jego ustach maluje się kpiący uśmieszek "Tam na pewno nie ma hamburgerów i Metallicy". Przewracam oczami i lekko się uśmiecham, kładąc z powrotem na koc. Sądziłam, że na tym skończy się jego odpowiedź, ale teraz mówi poważnie "Bo Max i Isabel nie chcą tam wracać. A bez nich to nie to samo"

Michael mimo wszystko przywiązuje się do osób. No tak, oni są jego prawdziwą rodziną. Nie mógłby bez nich długo wytrzymać, bo tylko oni wiedzą jak go wesprzeć. Moje serce nasiąka współczuciem. Naprawdę nie podejrzewałam, że on może mieć tak ciężkie życie. "No i chyba trochę bym tęsknił za Marią" dodaje cicho "Nawet za Seanem" milknie.

Rozumiem to, ale w obecnej chwili moje nerwy są kłute przez małe igiełki bólu. Tęskniłby za nimi, za mną nie...

Znów robię się egoistyczna, to chyba jakaś przewlekła choroba. Zamykam powieki, starając się odgonić krwawiącą myśl i powrócić uśmiech na twarzy. "Liz..." słyszę jego głos "Za tobą też bym tęsknił" mam wrażenie, ze moje ciało unosi się do góry, ale powraca z hukiem na ziemię, gdy mówi "Mimo że jesteś niesamowicie wkurzająca" Uśmiecham się i otwieram oczy. Niebo ciemnieje z każdą chwilą, podsycając jasność gwiazd.

"Zastanawiałam się..." zaczynam, ale on mi przerywa "Strasznie dużo myślisz". Uderzam dłonią w jego ramię i kończę, co zaczęłam. "Jak długo byłbyś obrażony na mnie, gdyby nie Maria?" Cisza. Michael podnosi się i siada, jego wzrok wbija się we mnie. "To nie ma nic wspólnego z Marią" mówi "Czekałem aż wreszcie ty zrobisz pierwszy krok"

Patrzę na niego dziwnie. Czy naprawdę o to chodziło? Tak. Zawsze to ja zmuszałam jego do wykonywania kroków, to na nim spoczywał ciężar podejmowania decyzji. Zbuntował się. Ale miał rację. Nie mogę ciągle od wszystkiego uciekać i chować się w swojej skorupie, czekając aż ktoś wyciągnie do mnie dłoń, a ja ją ewentualnie odtrącę. Zmusił mnie wreszcie do kroku, do pokazania czego chcę. Skoro mamy to już za sobą, pozostaje tylko...

"A co będzie teraz?" pytam też się podnosząc do siadu. Wbija wzrok w swoje kolana, zastanawiając się. Mnie też to zastanawia. Bo w sumie pogodziliśmy się, wszystko fajnie, rozmawiamy, jesteśmy znów od siebie nieco uzależnieni. Ale co będzie dalej? Czy pozostaniemy na tym poziomie co teraz, czy jakoś się rozwiniemy? Unosi głowę i patrzy mi prosto w oczy "A co byś chciała?"

Wzdycham i mówię "Nie zaczynaj tej gierki". Przytakuje i milczy. I ponownie mówi "Może na razie nie starajmy się zbyt spieszyć i rozwijać?" Jest w tym sens, a nawet cała masa sensu i racji. Jeśli niczego nie będziemy przyspieszać ani zwalniać, tylko pozostawimy to własnemu biegowi, może się udać i nie pokłócimy się w najbliższym czasie. "No i ze względu na Maxa" wtrąca, a moja głowa momentalnie się unosi "Michael, ja nic do Maxa..."

"Wiem" przerywa mi "Ale on czuje coś do ciebie i dlatego prosiłbym cię o danie mu czasu" przeciera dłonią oczy "Jeśli tak nagle nim wstrząśniemy, załamie się i nas znienawidzi. Proszę tylko o danie mu kilku tygodni" Spoglądam na niego. Mam kilka tygodni udawać, że nadal nie przepadam za Michaelem, ale jednocześnie mam odpychać Maxa.

Czy on nie usiłuje za wiele na mnie zwalić? Patrzę na niego i bariera we mnie pęka. Nie dlatego, ze nie umiem mu odmówić, ale dlatego, że ma rację.

Osobiście też wolałabym być powoli odpychana niż ocucona jednym zimnym prysznicem. Kładę się na plecy, wracam wzrokiem na rozgwieżdżone niebo, zaciskam powieki. "Dobrze" zgadzam się. Wciąż jednak cząstka mnie się buntuje przeciwko ukrywaniu się. Chociaż tę funkcję opanowałam już perfekcyjnie – potrafię ukryć wszystkie emocje i myśli i jeszcze przykryć je powłoką uroczego kłamstwa.

Czuję jak jego dłoń wsuwa się na moje ciało. Otwieram oczy i pytam zdziwiona całkowicie jego zachowaniem "Co robisz?". A na jego twarzy pojawia się ten wiadomy uśmieszek "Skoro będzie kilka tygodni przerwy, to chcę się nasycić zawczasu." Moje usta rozchylają się w zdumieniu. Czy on mówi poważnie? Ale odpowiedzi nie uzyskam, bo właśnie jego usta zamykają moje.

* * *

Wiecie co? Mieć urodziny na przełomie października i listopada, to przekleństwo. Na szczęście nie moje urodziny. Tylko Marii. Biedna urządza przyjęcie w tak paskudną pogodę.

Nie lubię jak ktoś ma urodziny, bo:

Trzeba się wysilać na składanie fałszywych życzeń.

Szukaj prezentu, jak nie masz pojęcia co kupić.

Udawaj, że się świetnie bawisz.

A teraz, w moim przypadku, dochodzi jeszcze kilka spraw. Chociażby muszę udawać, że nie jestem zbyt blisko z Michaelem. No i musze delikatnie odsuwać od siebie Maxa.

To będzie groteska.

Wymigałabym się najchętniej, ale obiecałam Marii, że przyjdę. No i będę miała okazję zobaczyć się z Michaelem. Miłe słowa, gesty i przede wszystkim dotyk – zabronione, ale spojrzenia nie. Owszem, nie rozwijamy się i wciąż jesteśmy na tym pograniczu przyjaźni i czegoś więcej, ale mimo to ciągnie mnie do niego.

W obecnej sytuacji czuję się jakbym balansowała na krawędzi. No wiecie, przechylę się zbyt w stronę Michaela lub za bardzo w stronę Maxa i wszystko runie, ze mną włącznie. To jak stąpanie po cienkim lodzie. A boję się nurzać w lodowym odmęcie, bo na dno pociągnie mnie ciężar własnych win.

Głośne miauknięcie wyrywa mnie z marazmu. Te zakupy spowodowały we mnie taki natłok myśli, że nie patrzę nawet dokąd idę. I właśnie prawie zdeptałabym jakiegoś kocura.

Byłaby kOtastrofa.

A katastrofa będzie wtedy, gdy nie będę umiała przy wszystkich ukryć tego, co czuję do Michaela. I jeśli wyda się to, co było kiedyś... Jeżeli Maria się dowie o tym, że kiedy jeszcze z nim była, to... To by brutalnie przerwało łączącą nas pępowinę, wytaczając ze mnie wszystkie soki.

* * *

Siedzimy wokół stołu. I świetnie się bawimy. Nic szczególnego – rozmowy, historyjki, żarty. Przyznam szczerze, ze nawet Isabel jest dzisiaj jakaś cieplejsza. Nie żeby to zmieniało mój stosunek do niej, ale dzisiaj staram się być milsza dla niej.

Jakoś znikły tymczasowo wszystkie wahania we mnie. Przyjemne ciepło zastępuje okruchy lodu dotychczasowo wypełniające moje żyły. Nie czuję nawet ciężaru obłudy, który od jakiegoś czasu na mnie spoczywa. Wydaje mi się, że nawet nie muszę udawać, bo nikt nie stwarza mi... nam niewygodnych sytuacji.

Maria wstaje i robiąc dziwne miny, zezuje na Maxa. Koniuszki moich zmysłów wyczuwają, ze ta dwójka coś kombinuje. "Max" Maria syczy i mruży oczy. Moje spojrzenie waha się pomiędzy nimi a Michaelem. On też nie wie o co chodzi. Max przytakuje Marii i zwraca się do mnie "Możemy chwilę porozmawiać?" pyta "Na osobności" podkreśla

I znika ulga i poczucie swobody. Dlaczego to, co dobre, tak szybko się kończy? Nie dość, ze nie wiem o co chodzi, to jeszcze mam nieodparte wrażenie, ze nadchodzi nawałnica. W moim wnętrzu wszystko zwalnia, umysł wytwarza setki niepotrzebnych pytań, a adrenalina powoduje następowanie niekontrolowanych reakcji. Jeszcze chwila a wytrąci się we mnie lustro srebrzane i odbije prawdę na powierzchnię świata.

Ale wiem, ze jeśli nie wstanę, to nigdy nie dowiem się czym chciano mnie rozszarpać. Moje ciało niepewnie unosi się do góry, a nogi podążają za Maxem w kąt salonu. Moje ciało napina się, gdy na karku czuję przeszywające spojrzenie Michaela. Jeszcze bardziej się niepokoję. "Liz" głos Maxa sprowadza mnie na ziemię. Patrzę na niego nieprzytomnie, czekając na cios.

"Chciałem..." zaczyna, ale przenosi wzrok gdzie indziej, jakby się mnie bał. "Wiesz, ze bardzo mi na tobie zależy. Że... umm... że nie traktuję cię tylko jak znajomej" przytakuję mu tępo, choć nie mam pojęcia co oznaczają jego słowa. "Rany, nie podejrzewałem, że to takie trudne" wzdycha, a moje wnętrzności zamieniają się w kamienie "Chciałbym...umm... czy moglibyśmy spróbować..." Do czego on zmierza? Czego spróbować? "...związku"

W moim gardle pojawia się ostry cierń, z serca tłoczy się ropa, a paznokcie wbijają się we wnętrze moich dłoni. Szybko wzrasta temperatura mojego ciała, a na czole pojawiają się kropelki potu. Oddech niebezpiecznie przyspiesza. Mój wzrok błądzi niespokojnie po jego ciele.

Co mam mu powiedzieć? Że nie jestem bigamistką? Moje spojrzenie przemieszcza się na pozostałych. Isabel wbija lodowe oczy w sufit, czekając aż ta męka się skończy. Maria z podekscytowaniem przygryza wargi i zerka na nas. Michael jest poważny, ale odrobinę przestraszony i wwierca swój niebezpieczny wzrok w Maxa. A ja nie wiem, co robić. 'Dać mu czas. Nie gwałtownie' W głowie mi się kołuje, zaciskam powieki, wbijam mocniej paznokcie w dłonie aż do krwi. "Ja..." zaczynam, ale nie mam pojęcia co mam dalej mu powiedzieć.

Te jego ciepłe oczy z taką nadzieją się we mnie wpatrują. "Ja..." ponownie podejmuję próbę "Nie... To dla mnie za szybko" Za szybko? Sprytne kłamstwo. Ponad pół roku go zwodzę i stwierdzam, ze za szybko? Bujda. Jego wzrok mętnieje, a ja staram się być delikatna, tak jak mówił Michael "Nie zrozum mnie źle... ja... ja sama nie wiem co czuję. A nie chcę ci odbierać nadziei"

Prawda jest taka, ze już mu ją zabrałam i zdeptałam. Przecież nigdy nie będę w stanie z nim być. Dlaczego? Powód się nie zmienił – Max to nie Michael. Mój wzrok ponownie wraca na jego twarz. Smutek. Ale nie mogę go pocieszyć, mamroczę tylko "Przykro mi". I moje nogi wynoszą moje ciało do kuchni. Słyszę jeszcze jakiś szmer, ale nie reaguję.

Krwawiące dłonie opieram o blat, a łzy gorącą kaskadą spływają po policzkach. Nie dlatego, ze odrzuciłam Maxa, tylko dlatego, ze pierwszy raz moje kłamstwo decyduje o życiu innych i jeśli wyjdzie na jaw, wszystko się rozleci jak marna układanka. "Liz" miękki szept tuż za mną sprowadza równowagę. Obracam siei bez unoszenie wzroku wtulam w ciało. Nie czyjeś, ja wiem kto to jest. Michael. Jego ramiona zawiązują się za moimi plecami.

"On chciał związku" mamroczę, uspokajając się powoli "Więc skłamałam, ze... że to za szybko". Nie odpowiada, tylko mocniej mnie tuli. "Będzie dobrze" szepcze i wraca do salonu, zabierając po drodze sałatkę – dla niepoznaki.

Znów sama.

c.d.n.


Poprzednia część Wersja do druku Następna część