_liz

Krople pustyni (20)

Poprzednia część Wersja do druku Następna część

XX

Jak to możliwe, że źle znoszę uczucie zadowolenia? Owszem początkowo mnie ono unosi i wypełnia słodyczą, ale szybko staje się nienawistne, wstrętne i pełne goryczy. Mowa oczywiście o wiadomości stulecia – rozstanie Marii i Michaela. W pierwszych sekundach mnie zatkało, następnie przyniosło letnią i upojną atmosferę, którą oddychałam zaledwie kilka minut. Potem przyszło bowiem uczucie żalu i wściekłości.

Nie wiem czy złości na niego, że mnie o tym nie poinformował, że mimo to tak mnie traktuje, że może obwinia mnie za ich rozstanie? Czy też to zardzewiały gniew na siebie samą za to, że spowodowałam taką sytuację albo, że wyjechałam i nie było mnie tutaj w tym czasie? Cokolwiek to było, było przyczyną mojej ucieczki i wywołało mdłe uczucie w trzewiach.

Spoglądam na swoje odbicie w lustrze. Szara, niewyraźna, pognębiona – dawna Liz. Chociaż nie... to nie ta dawna ja. We mnie wciąż tkwi utkana świeżość życia, którego wcześniej we mnie nie było. Na sznur mojej egzystencji ponawlekałam w ciągu tego pół roku... Pół roku? Tak! Minęło już sześć miesięcy. A więc jak już mówiłam... ponawlekałam koraliki różnych zdarzeń i emocji. Niedługo stworzę całkiem ładny i długi łańcuszek.

I to się już nie rozsypie. Mogę ewentualnie zamknąć, zawiązać, zapomnieć. Niestety nie rozerwę tego nijak, bo razem z koralikami rozsypałaby się cała moja struktura molekularna. Teraz dorzucono mi kolejną perełkę na rzemyk. Tylko jest jakaś dziwnie ciężka i dręczy moje myśli. Rozwiązała woreczek z pytaniami, które niczym drobne ziarenka sypią się na mój umysł.

Co się stało, że Michael się tak zachowuje?

Dlaczego tak naprawdę zerwali?

Dlaczego nawet się do mnie nie odezwał?

Czemu unika kontaktu?

Czy za coś mnie nienawidzi?

Czy powiedział Marii co zaszło?

Dlaczego to tak przyjemnie rozgrzewa i jednocześnie ciągnie ku ziemi?

A co jeśli już nigdy się do mnie nie odezwie?

A jeśli...

Dość!

Nie ma sensu, żebym się tym wszystkim dłużej zadręczała, bo tylko pogłębiam stan swojej i tak krytycznej agonii. Sama się w to wszystko wplątałam, sama spowodowałam kolejne wypadki, które zrujnowały nasze życia, sama postanowiłam ta a nie inaczej. Sama jestem sobie winna. Nie ma co ranić łez nad tym, że do Michaela dotarło jak pokręcona jestem i że nie warto mieć ze mną nic wspólnego.

Tak właśnie on czuje. A widzicie inny powód dla którego mnie olewa i jest zimniejszy od Isabel? Nie mogę go winić, nie mogę, nie...

No, by to trafiło!

Dzwonek uwielbia przerywać mi w najmniej oczekiwanych momentach. Albo ktoś robi to specjalnie. I dzwoni tak natrętnie, że nie sposób zignorować. Eh...

"Tak?" pytam, co tu kryć, niezbyt chętnie i miło. "Hej Liz" po drugiej stronie odzywa się miękki i ciepły głos, aż mnie podnosi na nogi. "Max?!" po co on dzwoni? "Tak" potwierdza "Um... Liz, co planujesz na weekend?" Dzisiaj dopiero czwartek a on pyta co robię w weekend? Ja nie mam pojęcia, co będę robić za godzinę, a co dopiero za dwa dni? "Nie wiem" odpowiadam w pełni szczerze

Następuje cisza, jakby się zastanawiał nad czymś. Mój wzrok przewraca do góry nogami lustro, moją postać i powraca do normalnej postaci. "Um... bo, wiesz..." zaczyna mówić, a we mnie krew mętnieje i przesyła każdej komórce informacje o zbliżającym się niebezpieczeństwie. "Urządzamy z Isabel imprezę w sobotę, więc może masz ochotę wpaść?" Ja? Na imprezę? Liz na imprezie – oksymoron. "Max" staram się być delikatna "Twoja siostra za mną nie przepada. Ani ja za nią, mówiąc szczerze" a on śmieje się i przerywa mi "Ale będzie też mnóstwo innych znajomych. Maria będzie"

Ostatnio w moim życiu Maria staje się jakąś kartę przetargową. "Nie sądzę..." zaczynam tłumaczyć, bo chyba nie mam innego wyjścia. Ale oczywiście przerywa mi "Liz, proszę. Dla mnie" Co? Ok., właśnie mnie osłabiła ta prośba. Jemu naprawdę zależy na tym, żebym się pojawiła. "Obiecuję trzymać Isabel od ciebie z daleka" żartuje, a ja mimowolnie się uśmiecham. "Proszę" błaga przez śmiech. Co jest takiego w tej imprezie, że chce, abym na nią przyszła?

"Dobrze" zgadzam się

* * *

Próg pięknego domku, rozdygotany od dudniącej w środku muzyki. Przynajmniej nie przyszłam za wcześnie. Moje dłonie jeszcze raz poprawiają sweter, który narzuciłam na koszulkę – może to przesadne, ale nie lubię się zbyt obnażać, nawet latem. Ktoś otwiera drzwi. Moje wnętrze dygoce w niepewności – zimna Isabel czy ciepły Max? Swoją drogą jak to możliwe, że są rodzeństwem?

"Hej Liz" ulga niczym przyjemny prysznic oblewa moje ciało, to Max. "Cieszę się, że przyszłaś". Uśmiecham się i wchodzę do środka. Nie podejrzewałam, ze może tu być tyle osób. A mimo to wcale nie jest duszno. Muzyka sączy się przyjemnie, lekko zagłuszając rozmowy. "Liz, Liz, Liz" ktoś rzuca się na mnie. No tak, Maria. Widać, ze świetnie się bawi. Obejmuje mnie i prowadzi do zatłoczonego salonu.

I niczym huragan, niespodziewanie i nagle wyrasta przede mną nie kto inny a Michael. No, nie dokładnie przede mną, ale dokładnie naprzeciwko mnie. Mechanizm mojego ciała zatrzymuje się, wszystkie trybiki rdzewieją, a lodowa pajęczyna spowija mnie i krzepnie moja krew. Kominek. A o niego wspiera się Michael. A o Michaela wspiera się Isabel, z tą mała różnicą, ze jego dłoń tkwi na jej talii. Nie mogę się ruszyć, jakby mnie wmurowano w podłogę.

"Piękna ty moja!" słyszę czyjś głos i nagle czyjeś ramię oplata mnie w pasie "Liz Parker wyglądasz ekstra" Sean. Uśmiecham się mimowolnie, ale usiłuję wyrwać z tego objęcia. Mój wzrok ukradkiem powraca na Michaela. Dopiero teraz mnie zauważył. Zimne i badawcze spojrzenie mierzy moją postać, ale jego dłoń wciąż nie opuszcza ciała Isabel.

Tak, chcę sobie pogrywać? Proszę bardzo. Zagłębiam się w objęcie Seana i witam go. Nie wiem czy to we mnie gotuje się furia przyprawiona zazdrością czy naprawdę jest tu tak gorąco. Rozpinam sweter i zdejmuję go, przyjemna ulga chłodu przesuwa się po mich ramionach. Znów zerkam na Michaela – az go wyprostowało. Sean przysuwa się do mnie.

Liz Parker co ty wyprawiasz?

Po lodowej tafli mojego wnętrza ślizgają się myśli zemsty na Michaelu za to, co mi robi. Chyba, że jest tak nieświadomy i tępy, że uważa obmacywanie się z Isabel za naturalny, przyjacielski odruch. A mnie nie opuszcza gorzkie przeczucie, ze robi na złość mnie lub w celu zniszczenia jakichkolwiek zasobów moich uczuć.

I wiecie co? Mogłabym zrobić to samo, ale nie zniżę się do jego poziomu! Mimo wszystko uważam, ze stoję na wyższym stopniu ewolucji w porównaniu do Michaela. Chociażby pod względem rozwoju emocjonalnego.

Odsuwam się od Seana i obracam na pięcie. Może w korytarzu albo na schodach będzie lepiej. Mijam ludzi, których ledwie znam, a niektórych pierwszy raz w ogóle widzę. Wspinam się po schodach na piętro, na sam ich szczyt. Półmrok i nienaganna cisza otulają mnie. Dobra, z ta ciszą przesadziłam – w moich uszach rytmicznie odbijają się kolejne melodie przetykane rozmowami i śmiechem. Ale tutaj nikt nie widzi mnie ani moich sprzeczności.

"Szukasz odpoczynku?" dźwięczny głos przemyka mi koło ucha. To Maria. Nawet nie podejrzewałam, ze tu jest. Kiedy tylko weszłyśmy do salonu, rozpłynęła się w powietrzu. A teraz też pojawia się z nikąd. Witam ja uśmiechem, a ona siada na schodku obok mnie. "Co cię gnębi chica?" pyta, bawiąc się bransoletką. A ja tylko potrząsam głową i wbijam wzrok w kolana. "Max?" pyta podejrzliwie. "Nie" to mnie trochę rozbawiło. Maria najwyraźniej się nad czymś zastanawia i mówi dość poważnie "Liz, dlaczego tak się bawisz Maxem?"

Że co?

Moje oczy w pełni zdumienia spoglądają na nią. O czym ona bredzi? Ja się zabawiam Maxem?

"Widzisz, że mu na tobie zależy, że się stara. A ty..." wzdycha "Raz jesteś zimna, raz ciepła" patrzy mi w oczy i dodaje "Jesteś sama, czemu nie zaryzykujesz? On cię nie skrzywdzi"

Wiem, że mnie nie skrzywdzi, ale ja boję się zranić jego. Jestem nienormalna i zbyt poplątana w swojej emocjonalnej sferze.

A czemu nie zaryzykuję? Owszem, Max jest wspaniały, dba o mnie, stara się, daje mi poczucie bezpieczeństwa, przy nim o nic nie musze się martwić. Ale to Max. Właśnie... Oto mój problem. Max to nie Michael. Nie ma przy nim we mnie tej nutki strachu i podniecenia, serce nie przyspiesza, a ciało nie mdleje.

Max to nie Michael.

"Maria..." mówię smętnie, nie mając ochoty na dyskusję "To nie jest takie proste". Mruży te swoje zielone oczęta, a na jej ustach pojawia się dziwny uśmiech "Liz ty kogoś masz?" pyta. "Nie" odpowiadam nieco zbita z tropu i wstaję. "Maria wracaj na imprezę" rzucam do niej lekko i schodzę na dół. Znów przedzieram się przez tłumy wielobarwnych postaci.

Moje ciało zatrzymuje się w salonie, zaledwie kilka kroków od Michaela. Michael i Isabel. Mój wzrok nie słucha rozkazów umysłu i powraca na źródło mojego roztrzęsienia. Smukłe ciało blondynki lgnie do niego, a jego ramię mocniej zawija się wokół niej, jej usta szepczą mu coś do ucha. Koniec.

Przelało się we mnie wszystko. Teraz mam ochotę usiąść i wyklinać samą siebie albo przejechać sobie ostrzem po żyłach i mieć z głowy to porąbane życie, którego kolejnych zakrętów i tak nie przeżyję.

Zrywam się z miejsca i wparowuję do kuchni. Nikogo nie ma. I dobrze, mogę sama rozpanoszyć się tu ze swoimi dolegliwościami. Opieram się o blat stołu, opuszczając głowę i ciężko oddychając. Moje powieki zaciskają się, powstrzymując palące łzy. A miało mnie to nie obchodzić. Miało mnie nie interesować z kim on się zadaje, mieliśmy się od siebie uwolnić. I jemu się udało, mnie niestety nie. Nie przypuszczałam, że to tak zaboli i rozedrze moje serce. Chyba z dwojga złego, wolałam go z Marią, chociaż to też mną targało.

Uderzam pięścią w stół "Cholera"

Moje oczy otwierają się. Czarne plamki przed oczami znikają, mój wzrok przesuwa się po stole. Sałatki, chipsy, wafelki, cola, alkohol, kanapki, popcorn... Alkohol? Obracam twarz w stronę kuchennego blatu, gdzie stoją kubki. W obecnej chwili nic mi nie zaszkodzi. Łyk. Przyjemnie rozgrzewa wszystko we mnie i kołysze. Drugi łyk. Może to znieczuli moje wrzeszczące cierpienia?

* * *

Wszystko się tak przyjemnie kołysze. Barwy są bardziej soczyste i żywe niż zwykle. Niesamowite. Wydaje mi się, ze robię się lżejsza a moje kroki płyną w powietrzu. Ale to zabawne. O jest Maria. Moje ramiona zawiązują się wokół jej szyi "Hej Maria" zaczynam chichotać. "Liz?" pyta niepewnie, lekko się cofając "Co się stało?" Znów zaczynam się śmiać "Nic" odpowiadam przesadnie poważnie. "Świat jest taki kolorowy, nie sądzisz?" pytam rozmarzonym głosem i odchylam głowę niemożliwie w tył, znów się śmieję. "Piłaś?"

Moja głowa powraca i spoglądam na nią. Uśmiecham się, przysuwam usta do jej ucha i szepczę "Odrobinkę". Wyrywa się z mojego objęcia, potrząsa mnie za ramię i pyta wzburzona "Czemu?" Mrugam niepewnie, ale odpowiadam "Bo chciałam" znów chichoczę. A ona potrząsa głową i mówi "Jesteś totalnie zalana. Trzeba cię otrzeźwić"

Odsuwam się, krzyżuje ramiona i odpowiadam w pełni poważnie "Nie". Obracam się na pięcie i wtapiam w tłum korytarza. Na chwilkę okręcam głowę, mrużąc oczy. Maria podchodzi do Isabel i Michaela. A ja szukam jakiegoś przytulnego miejsca do rozmowy ze swoim odbiciem lustrzanym.

Gdzie by tu klapnąć? A może powspinam się po tych niewiarygodnie powykręcanych schodkach? Tylko jak na nie trafić, skoro się ruszają?

Szarpnięcie za ramię. "Chodź" ostry i zimny głos przebija moją błonę bębenkową. Ktoś ciągnie moje rozkołysane ciało przez korytarz, przez salon. O i znów jestem w kuchni. Nieprzyjemne szarpnięcie zatrzymuje mnie i opiera o blat kuchenny. Usiłuję zebrać myśli, unoszę wzrok.

Michael.

Od razu trzeźwieję i przypominam sobie, ze to przez niego za pierwszym razem trafiłam do kuchni. "Czego?" pytam zimno odpychając się od blatu i chcąc wrócić między ludzi. Jak nigdy łaknę ich obecności. Ale ponownie łapie moje przedramię i ciągnie mnie na poprzednie miejsce. "Jesteś pijana." mówi i mierzy mnie ostrym wzrokiem.

"Serio?" od nadmiaru sarkazmu aż mi się język ugina "Dobrze, że mi powiedziałaś, bo sama bym na to nie wpadła" Odrywam się ponownie od blatu i kieruję w inną stronę, tym razem do drzwi kuchennych prowadzących do ogrodu. Wychodzę, ale wiem, ze idzie za mną.

Ten ogród wydaje się być tak zimny i olbrzymi, że aż kulę się w sobie. Odwracam się do niego twarzą i pytam "Czego chcesz? Już upić się nie można?" Jego oczy mrużą się, a on robi kilka kroków w moją stronę, ponownie mierzy mnie wzrokiem "Co w ciebie wstąpiło?

Jak on śmie? Gwałtownie wymachuję ramionami i krzyczę "Co? I jeszcze masz czelność zadawać to pytanie?" Chyba rzeczywiście coś we mnie wstąpiło, bo robi dziwną, lekko przestraszoną minę. A ja nie umiem się opanować "Macasz się z ta blond zdzirą, olewasz mnie i traktujesz jak powietrze, a ja mam z tego powodu tryskać radością?" mój głos jest niesamowicie donośny

Michael rozchyla usta, żeby coś powiedzieć, ale mój język prowadzony procentami jest szybszy "Wiesz jak ja się czułam po przyjeździe? Wszyscy mnie witają, a ty nawet na mnie nie spojrzałeś. A potem jeszcze tym wyniosłym tonem oświadczasz 'ona wie'. Ona? Już nawet imienia nie mam dla ciebie?" musze złapać oddech "Rozumiem, ze możesz być zły albo obrażony, ale do diaska mógłbyś mi... mógłbyś mi to powiedzieć, a nie zachowywać się jak dupek, Michael" Mam wrażenie, ze wcale nie trzeźwieję, bo bym mu tego nie powiedziała na trzeźwo.

Obracam się, robię kilka kroków i znów zatrzymuję. Ponownie odwracam się do niego "I upiłam się z wściekłości na samą siebie. Za to, że do tego doprowadziłam. Za to, że boli mnie jak widzę cię z Isabel. Za to, ze dobija mnie myśl o tym, ze już się do mnie nie odezwiesz. Za to, że ciągle mi zależy. Za to, że cię kocham..." Jego usta otwierają się, ciało prostuje, a wzrok obłąkanie we mnie wpatruje, jakbym mu właśnie oznajmiła, że jestem agentką FBI. "I za to, że nie wyobrażam sobie bycia z kimś innym. Wiesz, ze odpycham Maxa, bo on nie jest tobą?" sama nie wiedziałam, ze mam w sobie taki zasób słów. Odwracam się i kierują w stronę furtki.

"Liz" woła za mną i obracam się po raz ostatni. A on milczy i dopiero po chwili pyta, niedowierzając moim wcześniejszym słowom "Czy ty wiesz, co właśnie powiedziałaś?" Przymykam oczy, usiłując sobie przypomnieć, ale w głowie mam tylko krzyk. Odpowiadam poważnie "Nie mam pojęcia, bo jestem totalnie zalana"

Wychodzę.

c.d.n.


Poprzednia część Wersja do druku Następna część