_liz

Krople pustyni (15)

Poprzednia część Wersja do druku Następna część

XV


Dzień minął, jak mijają dni; zepchnąłem go, zniszczyłem delikatnie moją prymitywną i nieśmiałą sztuką życia – "Wilk stepowy" Herman Hesse

Mój dzień też mija. Tak jak minęły tamte cztery dni. Tak jak minął wczorajszy wieczór. Usiłowałam ten krótki okres wymazać z pamięci, zużywałam w tym celu całą swą prymitywną siłę, która jednak coś we mnie plącze.

Chciałabym być takim Wilkiem Stepowym, który żyje własnym życiem, nie umie i nie chce w jakikolwiek sposób splatać swojej egzystencji z życiem innych istot. Wiem, że po części mi się to udaje, bo czuję się jak nędzny mieszkaniec świata, którego celów nie podzielam i którego radości są mi obce, którego mroczne wnętrze wciąga tylko mnie w swoją otchłań.

Moje ciało zwinięte w kłębek spoczywa na bielusieńkiej kanapie. Moja głowa leży na jej kolanach oplecionych w ciemny dżins. Jasne dłonie delikatnie dotykają mojej głowy, przeczesują włosy, muskają skórę moich policzków.

Tess.

Może na co dzień nie widać, żebyśmy były zbyt silnie związane, bo wiem, że obie prowadzimy coś w rodzaju podwójnego życie. Nie ma przecież sensu, żebym wiedziała wszystko o jej uczuciach do Kyla, ani aby ona wiedziała, że Michael to kosmita. Każdy potrzebuje swojego sekretu.

Głaszcze mnie z takim uczuciem, jak jeszcze nigdy. Na pozór może i ta blondyneczka o stalowych oczach i w błękitnej koszulce wydaje się być zimną i bezuczuciową egoistką. Ale naprawdę jest moją przyjaciółką. Prawdziwą przyjaciółką. Bo ona nie wypytuje i nie czeka aż się wyspowiadam, usprawiedliwię. Ona bez słów jest w stanie mnie zrozumieć, przytulić i posiedzieć ze mną. Tak robią wyłącznie prawdziwi przyjaciele.

Nic nie mówię tylko wpatruję się w drzwi jej salonu. Pod wpływem jej dotyku myśli wolniej się kołyszą, a ciało uzyskuje jednak odrobinę ulgi. Ma ciepłe dłonie, które z ogromną troską usiłują pocieszyć moje serce. Nie sądziłam, że słowa, które wypowiada mogą pocieszać.

"Ciii..." cicho szepcze, a jej głos jest tak miękki "Ciii...nic nie musisz mówić". Wiem, że nie muszę. Ale za to, że jest przy mnie winna jej jestem odrobinkę wody mojego życia. "On jest z nią" mówię z niewyobrażalnym bólem, nawet nie wiedziałam, ze tyle go w sobie mam. Moja wypowiedź nie jest składna, ale Tess rozumie. "Ciii... nie jest wart twoich słów"

Banalnie powiedziane. I dość pospolite pociechy, ale w tej chwili bardzo pomocne. "Tylko kretyn nie poznałby się na tobie" mówi, a jej dłoń odgarnia włosy z mojej szyi "Nie warto pamiętać o nim". Jej głos rozpływa się słodko w moich uszach i otula ciepłym miękiszem moje serce.

Zapomnieć o nim.

Gdyby to było tylko takie proste jak się wydaje. Gdybym tylko potrafiła wyrzucić z siebie wszystkie kłębowiska, które splątały się ze sznurami moich jasnych uczuć. Gdyby tylko ktoś wziął nożyczki i poprzecinał te liany, nieustannie oplatające moje trzewia i ściskające mój umysł.

Zapomnę.

Nie dziś. Nie jutro. Ale kiedyś.

* * *

Jeden z boksów w Crashdown. Ta kawiarnia jest przyczyną wielu moich kłopotów. Tu poznałam Marię. Tu poznałam Michaela. Tu zaczęła się moja więź z nim. Może powinnam zrezygnować z przychodzenia tutaj?

Jedno jest pewne – powinnam przestać się kontaktować z przyczyną mojej psychozy. A tymczasem siedzę tutaj z Marią. Która nieświadomie wstrzykuje we mnie swoimi kłami truciznę swojego szczęścia. "I siedzieliśmy razem wpatrując się w gwiazdy" mówi, a ja czuję jak odpływa moja świadomość

"I wtedy mnie pocałował" szepcze słodko, przymyka oczy i rumieni się. Wracają jej teraz wspomnienia o tym, jak smakował, jak przepływała przez nią jego energia. Wiem co to za uczucie. I teraz potrzebuję jakiejś porządnej dawki ciepła albo cukru. Szarlotka odpada – nie jestem w stanie nic przełknąć.

"Hej" jego głos echem odbija się w mojej głowie. Schyla się i składa na jej ustach krótki pocałunek. A mnie mdli. Spogląda na mnie i jego twarz lekko pochmurnieje, bo zauważył skrawek mojego bólu w tęczówkach. Teraz jak niczego innego, potrzebuję czyjegoś wsparcia.

Czegokolwiek, co podniosłoby mnie na duchu.

"Hej" ciepły i aksamitny głos rozjaśnia zamroczone myśli

Max

Siada obok mnie, a jego silne ramię wędruje za moje plecy. Tak, tego mi było trzeba. Nie wiem czy moje ciało samo tak reaguje czy robię to podświadomie, ale przysuwam się bliżej i wtulam w to objęcie. Nie spodziewał się, ale bardzo mu się to podoba. Przyznaję, że mnie również. Moja głowa opiera się o jego ramię, a jego policzek o moje czoło. Dłoń Maxa zaciska się na moim ramieniu.

Ciepło.

Bezpiecznie.

"O, jak miło" słyszę głos Marii, która wpatruje się teraz w nas. Michael nie patrzy, wbija wzrok w stół i zaciska pięści. A ona dorzuca radośnie i jakby nie miała pojęcia co mówi "To może wybierzemy się na podwójną randkę?"

Cała trójka reaguje jednakowo:

"Czyś ty zgłupiała?"

"Postradałaś zmysły?"

"Odbiło ci?"

A ona patrzy na nas, trzepocze rzęsami i z ujmującą nieświadomością mówi "Będzie fajnie:. Czasami podziwiam jej radość życia, a czasem zastanawiam się z jakiej planety się urwała. Ten wieczór, gdyby nastąpił, skończyłby się katastrofą. To pewne, jak nic innego.

Max przesuwa lekko głowę i czuję jego oddech tuż przy swoim uchu. "Skoro tak jej zależy. Co nam szkodzi?". Unoszę głowę i spoglądam w te jego rozgwieżdżone oczy. Może potrzebuję tego teraz, może to jednak przyda się mojemu pokręconemu życiu?

"Dobrze" odpowiadam

Teraz tylko spoglądamy na Michaela. Powoli unosi głowę, a jego wzrok przeszywa mnie na wylot. Mruży oczy i rzuca obojętnym tonem "Nie idę".

* * *

Jest coś niesamowitego w momentach bezbolesności, kiedy ani ból ani rozpacz ani rozkosz nie mają siły krzyczeć, kiedy wszystko skrada się na palcach. Taką chwilą jest ta teraz.

Siedzimy w trójkę w klubie. Michael nie przyszedł. Dlatego to tak spokojna chwila. Ale z drugiej strony żałuję, ze go nie ma. Bo Maria jest smutna i przygaszona.

To mnie rozerwie na strzępy. Jedna moja część chce, żeby Maria była szczęśliwa, chce widzieć ja w upojeniu, z nim. Druga część ciągnie mnie do Maxa i do bezpieczeństwa jego atmosfery, do ciepła jego oczu i słów. Ale tkwi we mnie jeszcze trzeci, największy element, który nieustannie pragnie Michaela.

Pragnie tego dreszczyku emocji i strachu, które wywołuje we mnie jego spojrzenie. Tego gorąca i drżenia, gdy mnie dotyka. Po prostu pragnie jego obecności.

Trzy elementy – pierwszy krok do schizofrenii.

Szturcham Maxa. Mam nadzieję, ze jest na tyle rozumny, żeby załapać o co mi chodzi. Uśmiecha się do mnie. "Maria" mówi do niej "Zatańczysz?"

Alleluja!

Chłopak bez słów, transparentów, audycji radiowych czy komunikatu w telewizji i bez dużych liter zrozumiał aluzję dziewczyny!

Powinni to ogłosić świętem narodowym...

"Nie" odpowiada Maria i opuszcza głowę "Ale dzięki"

Moje serce chwilowo przyspiesza, jakby odbierało dziwne fale, wibracje. Mój wzrok odrywa się od Maxa i przesuwa w stronę drzwi. Michael.

"Hej" mówi chłodno i tylko lekko się uśmiecha do Marii. Siada. A ona od razu z radością się do niego przysuwa. Nawet nie robi mu wyrzutów, że tak ją wystawił. Niepojęte.

"To może przyniosę coś do picia?" oferuje Max i wstaje. Czy on jest chodzącym ideałem? Maria też się zrywa, mamrocze coś o toalecie i całuje Michaela. Odchodzi. Zostaliśmy sami. Świetnie. Błagalnie zerkam w stronę Maxa. Rany, czemu przy barze jest taki tłok?

Między mną i Michaelem cisza. Wszystko we mnie się skręca, jakby było nawijane na drucik i miało utworzyć sprężynkę, która lada chwila zostanie ściśnięta do bólu lub rozciągnięta do nicości. Ból koi dopiero dźwięk spokojnej melodii dobiegający z parkietu.

Nawet nie zauważyłam, kiedy wstał, a jest już przy mnie. Jego usta milczą, za to dłoń wyciąga się w moją stronę. O co mu chodzi? Ciarki truchtem i nieśmiało przebiegają po moim ciele.

On chce tańczyć.

Michael Guerin chce tańczyć!

Ze mną...

Nie wiem co mną powoduje, ale chyba straciłam kontrolę nad własnym ciałem, które słabnie i unosi się w jego stronę. W ustach czuję gorącą czekoladę strachu zmieszaną z kilkoma kostkami ekstazy. Wiem, ze jeśli zaraz jej nie przełknę, to udławię się własnym lękiem. To tylko taniec.

Wkraczamy na parkiet, a mi się wydaje, że jesteśmy na nim sami, a smugi mglistego kolorowego światła otulają mnie sennym woalem.

Obejmuje mnie powoli, a moje dłonie automatycznie splatają się wokół jego szyi. Znów tak blisko... Jego zapach przesiąka przez moją skórę i drażni koniuszki zmysłów. Jego oddech przesuwa się strumieniem po mojej szyi. Ciepła dłoń wędruje delikatnie wzdłuż moich pleców aż zatrzymuje się na samym ich krańcu.

"Dlaczego?" z moich ust wydobywa się pytanie. Na tyle głośne, że je usłyszał i na tyle ciche, że nie słyszał nikt inny. A pytanie... słuszne. Bo to nie jest całkowicie normalnie tańczyć ze sobą w takiej sytuacji. "Miało cię nie być" mówię

A on nie odpowiada dłuższa chwilę. Czuję tylko jak mocniej mnie do siebie przysuwa. "Ale przyszedłem" mówi naturalnym tonem, w ogóle nie przejmując się tym, że Max albo Maria lada chwila wrócą. "Dlaczego?" pytam. Mój głos jest przesiąknięty nadzieją, ale jednak smutną nadzieją, bo umysł sam podsuwa mi odpowiedź – Maria. Przyszedł dla niej.

Odsuwa twarz i patrzy mi prosto w oczy. Mój oddech grzęźnie tymczasowo w obumarłych płucach, a wargi rozchylają się sącząc nadprogramowe dawki tlenu. Moje ciało kuli się w jego ramionach. A on, nie odrywając ode mnie wzroku, mówi "Bo wiedziałem, że ty tu będziesz"

Wyobraźcie sobie, ze jest zimna styczniowa noc i przemarzliście na dworze doszczętnie. I wracacie do domu, siadacie w miękkim fotelu i pijecie gorącą i pachnącą herbatę malinową. To uczucie, gdy was rozgrzewa i budzi powoli wszystkie zamarznięte komórki --to właśnie mój obecny stan po jego słowach.

Nic już nie rozumiem z naszego układu. I nie chce zrozumieć, bo mogłoby bardziej boleć. Może po prostu oboje musimy naprawdę poznać własne zdanie na ten temat. Może Maria i Max mają nam uświadomić czy na pewno łączy nas coś na kształt więzi czy to wszystko było zwykłym wyładowaniem emocji.

A może po prostu uciekamy przed sobą i swoimi uczuciami, bo nas przerażają?

c.d.n.




Poprzednia część Wersja do druku Następna część