_liz

Krople pustyni (10)

Poprzednia część Wersja do druku Następna część

X

Jeśli myślicie, ze historyjka zakończyła się słodkim happy endem to się mylicie. Grubo mylicie! Oto bowiem nie minęły dwa dni, a na moim balkonie jest... Maria.

To już tradycja, ze jej obecność wiąże się z niemiłymi wiadomościami. Ciekawa jestem co będzie tym razem.

Aaa... żebyśmy mieli jasność – ona nie zna prawdy o Michaelu. I lepiej, żeby nie poznała. To pociągnęłoby ją w nieodpowiednią stronę i zepchnęło w przepaść bez dna. I nikt nigdy nie usłyszałby jej krzyku, bo przecież nikt nie może wiedzieć o prawdzie. Niech chociaż ona pozostanie bez tej skazy.

"Co tym razem?" pytam spokojnie, gotowa na wszystko. Na inwazję kosmitów, na diabła, na zieloną krew, na Nobla z fizyki.

"On..." czytajcie Michael "On..." Maria jednak musi być w głębokim stanie załamania, skoro nie potrafi wycedzić nawet jego imienia. A ja cierpliwie unoszę kubek z sokiem do ust, żeby w czasie czekania nie zaschło mi w gardle.

"On ma dziewczynę"

Trach!

Dłoń mdleje. Ja mdleję. Kubek ściągany przeklętą grawitacją uderza o posadzkę. Pomarańczowa posoka rozlewa się niekształtnym jeziorem. Moje buty nasiąkają, jej buty nasiąkają, beton nasiąka. Wszystko nasiąka. Wszystko czym innym. Na pozór sok nieszkodliwy, pełen witamin. W rzeczywistości już mam raka. Mam białaczkę, krwotok wewnętrzny, wrzody, żółtaczkę, Aids. Jednym słowem umieram.

Te słowa, to jakby wbicie noża w plecy. Gorzej... Budujesz z mozołem projekt, ślęczysz nad tym dniami i nocami, poświęcasz każdą chwilę. Aż tu trach, rozwala ci się wszystko.

Ostrze, które tkwi w moim ciele jest dodatkowo zatrute. Jad spływa do mojego wnętrza kropelkami i drąży sobie tunel do mojego serca. Tylko ono pozostało przy życiu, bo umysł właśnie złapał wirusa i wszystkie dane się wykasowały. Nie wiem nawet jak oddychać.

"Liz" dociera do mnie jej zapłakany głos

Dociera do mnie, że stłukłam kubek. Stłukłam na wieść o tym, że... że nawet nie mogę o tym myśleć. Nie wiem jak to jest, kiedy ma się zawał serca, ale chyba właśnie go mam. Cierniowy kolec tkwi w moim osierdziu, za kilka sekund wbije się w komorę. I wypłynie życie, a wpłynie ropa zwana zapomnienie i śmierć.

"Niemożliwe" szepczę półprzytomnie

Bo to jest niemożliwe. Przecież mówił, że nie może, nie potrafi, że... Zaraz zwymiotuję. Czuję jak żołądek mi się ściska i zawija w ósemki. Klękam niczym do modlitwy. Ale o co mam się modlić? Chyba o dobicie mnie.

"Nie?" pyta. Wyczuwam gorzką nutę "No to chodź." mówi i wyciąga dłoń w moją stronę

* * *

Stoimy w parku. Widzę grupę nastolatków kilkanaście metrów od nas.

Jest tam Michael.

A na jego ramieniu wspiera się... najpiękniejsza dziewczyna jaką kiedykolwiek widziałam. Klasyczna bogini – tylko w ciele człowieka. Ona ma wszystko, ja nie mam nic.

Mimo to moje nogi ruszają w tamtym kierunku. Maria zostaje w tyle. Ona nie jest w stanie podejść spokojnie. A mnie unosi dziwne uczucie – ni to gniew ni żal. Jeśli to przeżyję to sama osobiście komuś tu zaserwuję strychninę. Najmilej byłoby tej blond wywłoce, ale dla własnego spokoju wolę spróbować na sobie.

"Hej Liz" Michael wita mnie. Tak zwyczajnie, jakby nigdy nic. A smukłe ramiona blondynki jeszcze głębiej wpływają na jego ciało. Gdyby mój wzrok mógł zabić, to lałaby się krew "To jest Isabel" przedstawia ją

"No tak" mówię przesłodzonym głosem. Nabieram głęboko powietrza, unosząc biust, podkreślając wyraźnie 'górne partie' ciała i mówię kąśliwie "Isabel"

"Hej" syczy, a jej błękitne oczy mrużą się zimno, ale widać, ze się opanowuje. "To nie... było... miłe..." cedzi, powstrzymując ostre słowa

"Zaskarż mnie" odpowiadam, obracam się i odchodzę w stronę Marii. Słyszę szmer. Kroki. Idzie za mną, łapie mój łokieć. "Liz" mówi dość chłodno i ze zdziwieniem "Co ty robisz?"

Obracam się. Moje oczy na pewno się zmieniły. Teraz sączą wyłącznie gniew, ból, żal, smutek, mrok. A jak inaczej mogłabym się czuć. Oszukana, zdradzona. Dosłownie przeprowadzona przez magiel, który wytoczył ze mnie wszystkie najgorsze uczucia, które stworzył we mnie on.

Doktor Michael Kłamca von Frankenstein.

"Co robię?" pytam gorzko i z wyrzutem, a jego mina zmienia się. Teraz zaczyna analizować, co mogło być nie tak. "Co robię?" ponownie pytam i rozglądam się. Sam tego chciał "Oto co robię!" odpowiadam ostro i wracam do grupy zdziwionych nastolatków. Pierwszy z brzegu. Sean. Może być. Podchodzę, chwytam jego koszulę, przyciągam go i...

Tak.

Całuję.

* * *

Siedzę na balkonie i rozmyślam nad własną głupotą. Kiedy teraz patrzę na to z dystansu, nie poznaję samej siebie. Ale to wszystko wina tej pieprzonej herbatki.

Jakiej herbatki?

Tej, którą sama zaparzyłam i przygotowałam. Odrobina liści nadziei, sznur słodkich łez, kilka kropel goryczy, garść furii, dwie łyżki bólu, a na osłodę pół kilograma zdeptanych marzeń. Na to wrzątek paskudnych wiadomości. Efekt – oto, co teraz we mnie płynie i kieruje moją świadomością.

Gdybym miała odwagę, to naprawdę zadźgałabym się tym cyrklem. Nie melodramatycznie. Źle to rozumiecie. To nie jest spowodowane tą całą księżniczką Isabel czy, jak wam się wydaje, zazdrością. Tu chodzi o zasady.

Co ze słowami "nie potrafię... nie mogę stworzyć związku..." i za całą resztą tych banałów?

To ja potępiałam samą siebie za spienioną falę kłamstw, które mogłam wygłosić, chociaż tego nie zrobiłam. A on patrząc na mnie niewinnie i klnąc się na wszystko o prawdę, łgał i wstrzykiwał mi te kłamstwa tak niezauważalnie.

Topię się teraz w bagnie tego pierniczonego świata. Gdziekolwiek nie spojrzę, wszędzie błoto i opary kamuflażu. Niebo zasnute czarnymi chmurami. Ale one też nie są prawdziwe. Najgorsze jest to, ze w całym tym złudzeniu ja jestem prawdziwa. A co się z tym wiąże – moje uczucia są prawdziwe. I to one ciągną mnie na dno.

Jakiś szmer. E tam... to pewnie złudzenie.

"Liz" moje imię też jest kłamstwem. Jak można się nazywać Elizabeth? Liz? Beth? To takie nudne i proste. Proste jak kłamstwo.

"Liz" o i znowu... Jednak wpojone we mnie mechanizmy nadal funkcjonują i unoszę głowę. No tak... Baron Łgarz i Zdrajca zaszczycił mnie swą obecnością. "Wybacz, że nie ma czerwonego dywanu" mówię i dodaję ledwo słyszalnie "I że nie jestem blondynką"

"Liz co się z tobą dzisiaj dzieje?" pyta zdziwiony i beztrosko siada obok mnie. Ja wstaję i odchodzę kilka kroków. A co mi tam... powiem mu "Ze mną ty kłamco?" ostre słowa, mogą przebić. Nie obchodzi mnie to.

"Kłamco?" zaraz mnie trafi! Chciałam, żeby go przebiło, żeby bolało, żeby był zły. A on jest po prostu i tylko zdziwiony.

"Wybacz... nie potrafię stworzyć związku... nie nadaję się do tego... ach Isabel, och Isabel. Isabel, Isabel, Isabel." zaczynam powtarzać w furii

"Jesteś zazdrosna?" uśmiecha się

A ja myślę tylko – granat, karabin, nóż, trucizna, podcięte gardło Michaela.

Patrzę na niego i z całą pewnością odpowiadam "NIE"

"To o co ci chodzi?" już nic nie rozumie. Ja też.

"O to, że kłamałeś. Naopowiadałeś mi zaledwie kilka dni temu jaki to biedny jesteś, że nie umiesz kochać, że nie potrafisz się z kimś związać" patrzę na niego zimno "A dzisiaj co? Cud. Wyleczyło cię?"

"Nic nie rozumiem z twojej paplaniny" mówi i wstaje. Podchodzi do mnie.

Nóż, cyrkiel, widelec – cokolwiek, co przebiłoby jego skorupę i zabolało tak mocno, że... że płakalibyśmy oboje.

"Powiedziałeś, ze nie możesz się z nikim związać, tak?" pytam. A on jest tuż tuż, prawie czuję ciepło jego ciała. Przytakuje mi, nie odrywając ode mnie wzroku. Powoli zasycha mi w gardle, ale jednak odnajduję siły, by zadać cios "A Idealna Panna To Nie Było Miłe Isabel?"

Marszczy czoło. Gol! Bingo! Trafiło wreszcie do niego. Tak mój drogi. Macanie się w publicznym parku z blondynką z okładki Maxima jest postrzegane jako związek.

"Liz" mówi łagodnie i lekko się uśmiecha "Isabel nie jest moją... dziewczyną" kłamstwo "To tylko znajoma" kłamstwo "Jest siostrą mojego przyjaciela" może być ewentualnie prawdą "Obejmowała mnie po przyjacielsku, bez podtekstów" ale bujda na resorach

"Dwanaście" mówię

"Co?" pyta zdezorientowany

"Liczę" odpowiadam "Ile kłamstw mi już opowiedziałeś"

A on przewraca oczami. Przysuwa się bliżej.

Co on robi?!

Jego ramiona powoli oplatają moje ciało. "Michael..." szepczę i chce się cofnąć, ale nie mam gdzie.

Moje wnętrze rozgrzewa się w zawrotnym tempie. A on przysuwa mnie do siebie, jestem całkowicie zagubiona w jego objęciu. Twarz. Jego twarz jest coraz bliżej mojej. Jego usta muskają mój policzek, a potem słyszę w uszach jego szept "Gdybym cię teraz pocałował, czy to tez byłoby kłamstwem?" Nie. Nie! Nie chcę... usiłuję się wyrwać, ale jest zbyt silny. "Nie..." ledwo wydobywam z siebie słowa.

Mimo to, nie odsuwa się, tylko przysuwa twarz jeszcze bliżej. Ciche słowa wlewają się strumieniem do mojego umysłu. "Liz" mówi, a ja prawie mdleję w jego ramionach. "Ona nic dla mnie nie znaczy. To tylko przyjaciółka" moje ciało osiąga szczytową temperaturę. "Nie kłamałem i nie mam zamiaru" mówi, a ja wierze. Zaczynam naprawdę wierzyć. "Nigdy nie okłamię ciebie" Jego twarz przesuwa się w drugą stronę, usta są o kilka milimetrów od moich, mogę spić jego kolejne słowa "Bałbym się ciebie stracić" mówi cicho

Nie ma nic. Tylko moje ramiona zaciskają się wokół niego, mój policzek wtula się w jego ramię. Łzy zwilżają jego koszulę.

To nie kłamstwo.

Prawda.

Jedyna prawda.

c.d.n.



Poprzednia część Wersja do druku Następna część